4 | Droga na górę

Rok 844. Minęło sto lat odkąd ludzkość stanęła na skraju zagłady. Na świecie pojawiła się siła, która znacznie ich przewyższała. Byli nią tytani. Wielkie stwory, przypominające wyglądem ludzi. Nie posiadały one układów rozrodczych jednak w jakiś sposób mnożyły się. Zdziesiątkowały one ludzi, którzy w żaden sposób nie mogli się bronić. Stwory te były, jak się okazało, prawie nieśmiertelne.

Ostatki ludzi, którym udało się przeżyć zamieszkało w obrębie ogromnych murów. Mury te, liczone od zewnątrz, to: Maria, Rose i Sina. Każdy mur miał wysokość 50 metrów i zapewniał ludzkości przetrwanie.

W obrębie muru Maria żyli najubożsi, przeważnie rolnicy. Jeśli mur upadłby, byliby oni pierwszymi, którzy straciliby życia. W obrębie Rose mieszkali rzemieślnicy i kupcy. Ich starta byłaby mniej dotkliwa dla społeczeństwa, ale wciąż zabójcza.

Na samym końcu była Sina. W obrębie tego muru znajdowali się najbogatsi. Byli to ludzie uprzywilejowani, którzy urodzili się w wyższych warstwach albo należeli do Żandarmerii. Do Siny nie można się było dostać od tak. Wewnątrz trzeciego muru znajdowała się stolica, najbogatsza część obszaru ludzi. Zwana była Mitras i to właśnie tam mieszkał władca.

Ale wszystko co piękne ma też swoją ciemną stronę. Głęboko pod ziemią, w miejscu gdzie znajdował się Mitras, mieściło się podziemne miasto. Było ono stworzone z myślą przeniesienia ludzkości pod ziemię, z dala od tytanów. Jednak pomysł okazał się być niedorzecznym, więc porzucono go. Podziemia zostało opuszczone, a z czasem popadły w ruinę.

Podziemie stało się miejscem, do którego ci którzy nie mieli jak zapłacić królowi, uciekali. Z czasem zaludniło się, a ludzie w nim żyjący...nie można tego nazwać życiem. Każdego dnia walczysz o przetrwanie. Wielu z mieszkających tutaj ani razu w życiu nie ujrzało świata ponad nami. Ludzie codziennie umierający na ulicy. Dzieci wtulające się w ciała swoich matek. Szczury obgryzające zwłoki, które leżą od wielu miesięcy nietknięte.

Jedyną drogą, aby wyjść na powierzchnię były bramy. Istniały cztery, każda w jednym kierunku świata. Ale ceny za wyjście był ogromne. A nawet jeśli komuś udało się zebrać potrzebną sumę, to niedługo przebywał na górze. Bez obywatelstwa odsyłali ponownie na dół.

Na takie życie została skazana brunetka o miętowych oczach. Ale nie narzekała. W świecie, w którym nikomu nie można ufać, znalazła tych, którzy zostali jej rodziną.


Kira pov.


Stałam ukryta w zaułku, czekając na sygnał. Usłyszałam uderzenie beczek i wybiegłam z ukrycia. Widziałam jak nade mną przelatują moi przyjaciele, ale musiałam skupić się na zadaniu.

-Niech ktoś wezwie żandarmów!

Zanim mężczyzna zdołał coś więcej powiedzieć, wystrzeliłam hak, który wbił się w ścianę i wykonałam ślizg. Linka, która była wbita w ścianę podcięła mężczyznę i posłała go na glebę. Szybko podniosłam się z ziemi i wbiegłam w kolejną uliczkę. Jednak zaniepokoiły mnie odgłosy wypuszczania gazu ze sprzętu. Odwróciłam się, wciąż nie przestając biec, tylko po to żeby dostrzec podążających za mną mężczyzn w zielonych pelerynach. Jakby tego było mało, nie byli to żandarmi, byli zbyt dobrzy. Zacisnęłam szczęki i zrobiłam ostry zakręt, wbiegając w bardzo wąskie uliczki. Było widać, że z nimi to nie w kij dmuchał i bez problemu podążyli moim śladem. Zaklęłam i wystrzeliłam haki, a następnie wzbiłam się w powietrze. Musiałam szybko znaleźć jakiś sposób, żeby pozbyć się ogona, żebym mogła dołączyć do reszty.

Zobaczyłam niedaleko most, który mogłam wykorzystać do odwrócenia szans. Zwiększyłam użycie gazu i nacisnęłam spusty na uchwytach, momentalnie przyspieszając. Przeleciałam nad mostkiem i zerknęłam za siebie. Mężczyźni, tak jak planowałam, polecieli za mną. Wykorzystując swój pęd odwróciłam się i wystrzeliłam linki w most. Poczułam ostre szarpnięcie, a po chwili przeleciałam pod konstrukcją i wskoczyłam w wąską uliczkę.

Kawałek ponad ziemią schowałam linki i uchwyty, a lądując przetoczyłam się, żeby zamortyzować upadek. Od razu zerwałam się i ruszyłam biegiem. Wbiegłam w następny zaułek i usiadłam w cieniu, obok tych wszystkich żebraków, a następnie spuściłam głowę, żeby zasłonić twarz.

Po kilku sekundach wylądowali na ziemi niedaleko mnie. Dopiero wtedy mogłam się im przyjrzeć. Ich herbem nie był zielony koń lecz skrzydła.

Co tutaj robią Zwiadowcy?

-Gdzie ona zniknęła?! - Jeden z nich był wściekły. Rozglądał się szukając mnie, ale widać było że nie miał zamiaru podchodzić do kogokolwiek. Ci ludzie brzydzili go.

-Pewnie poleciała dalej. Chodź.

Po tych słowach obaj wystrzelili haki i zniknęli z mojego pola widzenia. Odetchnęłam z ulgą i wstałam, wystrzeliłam linki i wskoczyłam na dach. W oddali zobaczyłam moich kompanów, którzy uciekali przed kolejnymi Zwiadowcami.

Czy ten dzień może być gorszy?

Zeskoczyłam z dachu i poszybowałam w ich kierunku. Zwiadowcy byli tak zaabsorbowani pogoniom, że nie zauważyli, że przyłączył się do nich pasażer na gapę.

-Fla...

Zanim mężczyzna zdążył skończyć słowo czy odwrócić się, wyciągnęłam zza pasa noże i rzuciłam w ich kierunku. Nie czekając na efekty zniżyłam się i przyspieszyłam, żeby dołączyć się do przyjaciół. Widziałam tylko, że mój atak na chwilę wytrącił ich z równowagi.

-Co ty tutaj robisz? - Głos Levi'a nie był ani odrobinę przyjazny.

-Stoimy w tym bagnie wszyscy. Poza tym nie dałabym rady wrócić do bazy nie przyciągając ich wzroku.

-Tch.

Lecieliśmy tak przez chwilę, ale nie mogliśmy dłużej kontynuować ucieczki w ten sposób. Zwiadowcy znali się na rzeczy i dobrze radzili sobie ze sprzętem, co zaowocowało tym, że zbliżali się coraz bardziej.

-Farlan, Isabel...Kira. Do dzieła.

Farlan skręcił w prawo, a Isabel w lewo. Od grupki zwiadowców odłączyło się kilku żołnierzy i polecieli za nimi. Levi poleciał do przodu, a ja dałam nura w dół. Zwiadowcy mogli być dobrzy we władaniu sprzętem, ale nie znali terenu. Ja miałam mapę ulic w głowie, a ze sprzętem też nie radziłam sobie najgorzej.

Wykorzystując wszelkie skróty, uliczki i każdego rodzaju przeszkody, starałam się zwiększyć odległość od nich, ale nie dawali za wygraną. Musiałam szybko coś wymyślić, bo inaczej byłabym w dupie. Zrobiłam najgłupszą, ale jedyną rzecz, która wpadła mi w tamtym momencie do głowy. Nakierowałam swoje ciało na budynek i skuliłam się, a następnie przebiłam się przez szybę. Miejsca, które zostały przecięte przez szkło piekły, ale nie było czasu, żeby się tym martwić. Szybko podniosłam się i zaczęłam biec przez jego wnętrze. Wiedziałam, że na pewno się rozdzielili i jeden będzie na mnie czekać po drugiej stronie, więc zamiast wybiec na oślep, wbiegłam schodami na górę i skoczyłam dopiero z dachu. Tak jak się spodziewałam, mężczyzna czekał po drugiej stronie i kiedy zeskoczyłam rzucił się w moim kierunku z mieczami. W ostatniej chwili udało mi się odbić od ściany. Wbiłam hak w pobliski budynek i kierowałam się na północ, tam gdzie przepływała rzeka. Wiedziałam, że byli bardzo blisko. Szybko schyliłam się i zgarnęłam garstkę piasku, kiedy byli już na wyciągnięcie ręki, rzuciłam nią.

-Aaa! Moje oczy!

Musieli się zatrzymać, żeby na nic nie wpaść. To dało mi szansę, jedyną jaką mogłam dostać.

Poleciałam do brzegu i zeskoczyłam w dół. Powiesiłam się pod mostem i zwinęłam w kulkę, żeby jak najbardziej zamaskować swoją obecność.

Musi się udać. Jeśli mnie znajdą to koniec.

Usłyszałam silniczek. Wstrzymałam oddech i czekałam. Czekałam na sukces lub na porażkę.

Czekałam chyba wieczność, ale usłyszałam jak przelatują obok mnie, a po chwili nastała błoga cisza. Odetchnęłam z ulgą i wyszłam na górę. Spojrzałam na swoich oprawców, a następnie ruszyłam znaleźć Levi'a.

\*|*/

Stałam oparta o ścianę, a moje serce waliło jak szalone.

Levi. Ten, który był najsilniejszy został złapany. Nie, to nie możliwe. Coś musiało się stać. Coś przez co musiał się poddać...Musieli ich złapać.

Zacisnęłam szczękę i czekałam jak to się dalej potoczy.

-Kto was nauczył korzystać z tego? - Głos mężczyzny był złowieszczy, ale nie równał się z tym, którym mówił Levi kiedy był wkurwiony.

Nie usłyszałam odpowiedzi. Wychyliłam lekko głowę, żeby móc coś widzieć. W momencie, w którym miałam widok na to co się dzieje, mężczyzna stojący za Levi'em chwycił go za głowę i uderzył nią o bruk. Ale nie to było najgorsze. Mężczyzna wybrał najgorsze miejsce, bo była tam kałuża pełna ściekowej wody.

W ostatniej chwili zakryłam usta, żeby nie krzyknąć. Widziałam, że w tamtym momencie wkurwienie Levi'a sięgnęło apogeum. Patrzył na blondyna, a jego wzrok wyrażał chęć mordu.

-Nikt nas tego nie nauczył! - Usłyszałam głos Isabel.

-Nauczyliśmy się tego, żeby przetrwać. Ktoś kto nie zna smaku wody ściekowej, nigdy tego nie zrozumie.

Odetchnęłam z ulgą. Najważniejsze że nic im nie było. Teraz musiałam tylko wymyślić jakby ich stamtąd wydostać. Spojrzałam na Levi'a akurat w tym samym momencie, kiedy jego wzrok stanął na mnie. Zobaczyłam przez chwilę zdziwienie w jego oczach, ale szybko odzyskał spokój.

-Jak się nazywasz?

Levi patrzył wściekły na blondyna, a po chwili znów został wepchnięty w kałużę. Miałam ochotę wyskoczyć stamtąd, ale byłoby to nie rozsądne. Musiałam coś zrobić, ale nie mogłam się wystawić.

Po chwili brunet został szarpnięty za włosy i tym samym zmuszony do spojrzenia na dryblasa.

Wyciągnęłam zza paska noże.

Kurwa. Zostały tylko 4.

Miałam tylko jedno podejście. Nagle poczułam na swoim ramieniu rękę. Odwróciłam się przerażona i spojrzałam na mężczyznę, który kilkanaście minut temu o mało mnie nie zabił.

-Koniec zabawy. - Szepnął.

Nie wiele myśląc, zamachnęłam się, raniąc go w rękę. Krzyknął z bólu, odkrywając moją pozycję.

Brawo. Równie dobrze mogłaś wyjść na środek i krzyknąć „tu jestem!".

Wszystko było stracone.

Wybiegłam zza rogu i rzuciłam nożami najpierw w jednego, a potem w drugiego mężczyznę. Widziałam jak po policzku tego, który stał przed Levi'em przejeżdża nóż, zostawiając po sobie długi, krwawy ślad.

Odwróciłam się i skoczyłam w górę, zahaczając linkami o najbliższy budynek. Nacisnęłam spust i...wpierdoliłam się na jednego z nich. Spadliśmy oboje na ziemię, a po chwili chwycił mnie jeden z przydupasów. Gdybym miała przy sobie chociaż jeden malutki nożyk, zdołałabym się wyswobodzić, ale że strategia nie była moją najlepszym aspektem, to spierdoliłam po całości.

Zaczęłam się wiercić, próbując się wyswobodzić, ale po chwili poczułam przy gardle zimną stal.

-Przyznaję, masz silnego ducha, ale jeśli wciąż będziesz się stawiał, będziemy musieli wmieszać w to twoich towarzyszy.

Farlan i Isabel mieli także przystawione miecze do gardeł.

-Jeśli chcesz to zrobić to zrób to! - Isabel nie ugięła się.

-Ty sukinsynu. - Warknął Levi, a ton jego głosu był tak lodowaty, że nawet mnie, do której te słowa nie były skierowane, przeszły ciarki.

-Jak się nazywasz? - Blondyn powtórzył pytanie.

-Spierdalaj! - Warknęłam w jego kierunku. Skóra na szyi zaczęła mnie piec, kiedy ostrze spotkało się z nią.

-Jak na dziecko, masz bardzo cięty język. - Powiedział mężczyzna, podchodząc w moim kierunku.

Jest. Udało się. Odwróciłam jego uwagę.

-A ty jak na osobę, która ma ratować ludzkość nie jesteś za stary? Dziwne, że jeszcze nic cię nie zeżarło albo sam się nie zabiłeś.

Mężczyzna uderzył mnie z otwartej. Było to uderzenie, na tyle mocne, żeby w moich oczach pojawiły się łzy.

-Bijesz jak baba. - Warknęłam i splunęłam na niego.

Następnie poczułam uderzenie w brzuch i chwilę potem klęczałam trzymając się za bolące miejsce.

Ktoś ma słaby charakterek.

-Twoja koleżanka jest bardziej gadatliwa od ciebie.

Uniósł dłoń, a mężczyzna za mną ponownie przyłożył miecz do mojego gardła. Isabel z Farlan'em patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Posłałam im tylko pokrzepiający uśmiech, który miał mówić, że wszystko jest w porządku.

-Ostatni raz pytam: Jak się nazywasz? Chyba nie chcesz, żeby ta mała istotka straciła przez ciebie głowę.

Ten dupek pociągnął mnie za włosy, a z moich ust wydostał się jęk bólu.

Kiwałam przecząco głową, ale widziałam, że Levi zaraz mu zdradzi swoje imię. Widziałam jak bardzo chce mnie chronić.

-Nie mów mu! - Mężczyzna przesunął ostrzem po mojej szyi. Zacisnęłam zęby, żeby powstrzymać krzyk bólu, a później kontynuowałam. - Czego byś nie zrobił i tak wyda nas Żandarmerii.

Walczył ze sobą przez chwilę, ale poczucie odpowiedzialności wygrało tą bitwę.

-Levi.

-Levi, nie zechciał byś zawrzeć ze mną umowy? - Mężczyzna uklęknął w kałuży, w której przed chwilą topił Levi'a.

Nie no, to jest klasa. Ma białe gacie to jeszcze se klęknie w kałuży, w której nie wiadomo co pływa. Po prostu szczyt inteligencji.

-Jakiej umowy? - Levi podchodził do tego sceptycznie i z ostrożnością.

-Nie oddam was Żandarmerii, a w zamian dołączycie do korpusu Zwiadowców.

Nie no. Klepki mu się poprzestawiały. Musiał mu jakiś tytan mocno w łeb przypierdolić, żeby chciał werbować jako żołnierzy grupkę złodziei. Halo, jeśli jest tam ktoś to niech go ratuje póki jeszcze nie jest z późno.

Levi spojrzał na każdego z nas. Tak naprawdę nie zależało mi co zrobi Levi. Wiedziałam, że wybierze to co dla nas będzie najlepsze. Kiwnęłam mu głową, na tyle na ile pozwalał miecz dostawiony do gardła, zostawiając wybór w jego rękach.

-Wybierz co uważasz za stosowne. - Powiedziała Isabel, a Farlan jej zawtórował.

-Zgoda, dołączymy do Zwiadowców.

\*|*/

-Idę z wami. - Powiedziałam stanowczo, kiedy staliśmy przy bramie.

-Zostajesz. - Jego głos był lodowaty.

-Nie ma mowy. Pracujemy razem i nie mam zamiaru zostawiać was. Poza tym...też chcę się stąd wyrwać.

Poczułam jak Levi przytrzymuje mnie za kark, a później mocne uderzenie w głowę. Otworzyłam oczy, żeby go opieprzyć, ale zaniemówiłam, kiedy zobaczyłam jego oczy. Stykaliśmy się wtedy czołami.

-Wrócimy. Obiecuję. Ale wolę żebyś została tutaj. Nie ważne jak wielkie jest to bagno, to i tak jest tutaj bezpieczniej niż na górze.

-Macie wrócić wszyscy, zrozumiano? - Poczułam jak pod powiekami zbierają mi się łzy, ale nie chciałam przy nich płakać. Podeszłam i przytuliłam każdego z nich.

-Nie martw się o nas. Póki jest z nami nic nam nie grozi. - Isabel uśmiechnęła się i pokazała na Levi'a.

-No, ja mam nadzieję.

-Ruszamy. - Usłyszałam głos blondyna. Westchnęłam i patrzyłam jak moi przyjaciele wchodzą po schodach.

-Nie daj się zabić. - Usłyszałam jeszcze na odchodnym Farlan'a.

-Wy również.

Kiedy zniknęli z mojego pola widzenia, wróciłam do kryjówki.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Słowem podsumowania:

Jest to według mnie najlepszy rozdział jaki napisałam do tej pory i wydaje mi się, że lepszego nie będzie. Mam nadzieję, że wam się spodobał i że jest jeszcze ktoś kto oczekuje kolejnych rozdziałów tej książki.

Buziakuję ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top