33 | Odszedł wielki wojownik

 Weszliśmy do ciemnego pokoju. Był to jeden z niewielu budynków, który ostał się w jako takim stanie.

W rogu pokoju stało łóżko, a koło niego klęczała ciemnowłosa kobieta. Na łóżku leżało ciało, przykryte zieloną peleryną ze skrzydłami.

Levi został przy drzwiach, a ja podeszłam do klęczącej osoby. Położyłam rękę na jej ramieniu i kiedy odwróciła się do mnie, przyklęknęłam i mocno ją objęłam.

- Możesz płakać ile chcesz. Nikt nie będzie o tym wiedział.

Hange na początku wydawała się być zdziwiona, jednak później mocno mnie przytuliła, jakby od tego zależało jej życie. Po chwili poczułam na swojej koszuli pierwsze krople łez.

Nie mówiliśmy nic. Levi w tym czasie przeniósł się bliżej łóżka. Wiedziałam że rozpaczał tak samo jak Hange, jednak był zbyt twardy żeby płakać...a tak naprawdę już się wypłakał.

Erwina przyniosła Hange. Trochę czasu zajęło nam znalezienie odpowiedniego miejsca na ułożenie go. Kiedy w końcu znaleźliśmy odpowiednie miejsce Floch chciał wziąć Erwina. Jednak Hange głośno i wyraźnie wyraziła swój sprzeciw. Floch chciał się temu sprzeciwić, ponieważ Hange była ranna, jednak ja mu na to nie pozwoliłam. Kazałam mu pilnować reszty, żeby zabrali rannych na górę muru, w razie gdyby tytani pojawili się znikąd oraz opatrzyć rannych.

W tym czasie ja, Levi i Hange udaliśmy się do wybranego domku. Hange położyła mężczyznę na łóżku i przysiadła na jego boku. Wiedziałam, że potrzebuje chwili czasu, dlatego chwyciłam czarnowłosego za rękę i wyciągnęłam z pokoju.

- Hange jak będziesz gotowa, zawołaj.

Kobieta kiwnęła głową, a na jej twarzy wymalowana była wdzięczność.

Odeszliśmy z Levi'em kawałek dalej, jednak wciąż byliśmy skryci w cieniu domu.

- Dlaczego?

- Co dlaczego? - Zapytałam, odwracając się do niego. Wtedy to zobaczyłam jak w kącikach jego oczu zbierają się łzy.

- Dlaczego mnie stamtąd wyciągnęłaś? Erwin był naszym przyjacielem. Mamy takie samo prawo jak Hange...

- Ale ona go kochała... - Powiedziałam łagodnie, spoglądając mu w oczy i samej czując pieczenie oczu.

- Że co? - Łzy zaczęły spływać po jego policzkach.

Chwyciłam go i mocno się w niego wtuliłam.

- Gdybyś to ty zginął wygoniłabym wszystkich z pokoju i zamknęła się w nim i płakała przez kilka dni nad tobą. Ale Hange nie ma tego luksusu. Nie może teraz zostać, bo jego poświęcenie w łeb strzeli. Więc dajmy jej chociaż tę chwilę, żeby mogła się z nim pożegnać. Będziemy mieć swoją chwilę, Levi. Teraz proszę cię tylko o odrobinę zrozumienia...My wciąż mamy siebie. Hange właśnie straciła wszystko co miała.

Levi mocniej mnie przytulił. Staliśmy tak wtuleni w siebie, aż nie usłyszeliśmy głosu kobiety. Odsunęliśmy się od siebie i ruszyliśmy do pokoiku.

Levi pożegnał się z przyjacielem, a wtedy Hange puściła mnie, pozwalając mi podejść do Erwina. Stanęłam obok łóżka i spojrzałam na niego.

Wyglądał jakby spał. Miał rozluźnioną twarz, był spokojny. Jedyną rzeczą, której brakowało był jego oddech. Kolejne łzy spłynęły po mojej twarzy, ale wytarłam je zanim spadły.

Dziękuję...Dziękuję ci za wszystko. Odpocznij. Jednak jeśli możesz wciąż nad nami czuwaj. Szczególnie nad Hange. Będzie tego bardzo potrzebować.

- Spotkamy się niedługo, przyjacielu.

Powiedziałam, a później zakryłam mu twarz peleryną. Odwróciłam się do Hange i Levi'a.

- Co robimy, Hange? Teraz ty dowodzisz. - Powiedziałam z siłą w głosie, której do tej pory mi brakowało.

- Dołączmy do reszty. Później wydam rozkazy.

- Zgoda.

Ruszyłam pierwsza. Czekałam na nich przed domem. Dopiero po 5 minutach dołączyli do mnie. Nic nie powiedziałam tylko wbiłam kotwiczki w pobliski domek. Znali go dłużej ode mnie. Mieli prawo go pożegnać po swojemu. Nie mogłam ich pospieszać.

Po chwili dołączyliśmy do reszty. Hange rozkazała nam się rozdzielić i przeszukać okolicę w poszukiwaniu ocalonych. Pozostawiła jedynie Erena, żeby pilnował Armina i Sashę, ponieważ ktoś musiał zająć się rannymi.

Kiedy tak przeczesywałam miasto widziałam całe dziesiątki ciał porozrzucanych w różnych miejscach. Niektóre dało się jeszcze zidentyfikować, jednak większość była tak zmasakrowana, że nie było wiadomo kto to.

W pewnym momencie natknęłam się na przewrócony wóz. Doskoczyłam do niego i wkładając całą swoją siłę przewróciłam go na koła. Wydawał się solidny i o dziwo nie był zniszczony.

Wyciągnęłam pistolet na flary i posłałam w niebo fioletową. Ustaliliśmy, że jeśli coś znajdziemy to właśnie taką flarę mamy posłać w niebo. Po chwili w górę poleciała żółta flara, co było odpowiedzią, że zaraz ktoś do mnie przyleci.

Okazało się, że Levi wystrzelił tą flarę.

- Znalazłaś kogoś? - Zapytał, kiedy wylądował obok mnie.

- Nie. Ale pomyślałam, że to może się przydać. - Powiedziałam, wskazując na wóz. - Możemy go użyć żeby przetransportować Sashę i Erwina do Karanese.

Levi kiwnął głową z zadowoleniem.

- Zajmiemy się tym później. Teraz powinniśmy...

- Naprawdę uważasz, że ktoś przeżył? W obrębie całego dystryktu nie słyszę choćby najcichszego oddechu kogokolwiek oprócz nas...Levi, została nas tylko dziesiątka.

Usłyszałam cichy jęk i już wiedziałam kto to był.

- Armin się obudził. Chodźmy, bo Eren raczej nieprędko nas o tym powiadomi.

Kiwnął głową i ruszył. Podążyłam w ślad za nim.

\*|*/

Kiedy wylądowaliśmy na murze zobaczyliśmy ryczącego Erena i zdezorientowanego Armina.

- Obudził się?

- Kapralu? - Armin był słaby, ale nie było po nim widać, żeby cokolwiek mu doskwierało. - Co tu się wyprawia? - Eren odsunął się od niego i spojrzał przerażony w naszym kierunku, jakby zaraz miał dostać w paszczę od Levi'a. - Pamiętam tylko, że Bertholdt przemienił się w tytana...Co z pozostałymi!? Nic im nie jest!?

- Więc nic nie pamiętasz? - Zapytałam.

- Eren, opowiedz mu wszystko.

Levi wyciągnął pistolet i posłał w niebo zieloną flarę. Teraz zostało tylko czekać aż reszta wróci.

\*|*/

Kiedy Eren opowiedział Arminowi całą historię, ten wyglądał na zdruzgotanego. No ja mu się nie dziwię.

- Teraz rozumiesz, Armin?

- Chcecie powiedzieć, że z całego Korpusu Zwiadowców została tylko nasza dziesiątka?

- Na tę chwilę tak to wygląda. - Odpowiedział Jean.

- Nie słyszę żadnych dźwięków, które dochodziłyby stamtąd. - Powiedziałam. - Jest wielce prawdopodobne, że przeżyliśmy tylko my. Od czterech godzin nie usłyszałam ani jęku, a szukamy prawie bez przerwy.

- A zatem brama została zapieczętowana, a Reiner, Zwierzęcy i ten trzeci uciekli. Udało wam się jednak złapać Bertholdta. I gdy ja i dowódca Erwin byliśmy na łożu śmierci, pokłóciliście się, komu zrobić zastrzyk. Następnie przemieniliście mnie w tytana i pożarłem Bertholdta... - Armin wyglądał jakby za chwilę miał zemdleć. Był cały zielony na twarzy i trząsł się spazmatycznie. Gdyby nie to, że Jean podał mu bukłak z wodą prawdopodobnie zwróciłby zawartość żołądka. - Dlaczego to mnie wybraliście? Czy patrząc na sytuację, nie było oczywistym, że wybór powinien paść na dowódcę Erwina? Panie kapitanie, czemu to mnie pan przemienił?!

Levi się zezłościł i kopnął Erena w plecy. Jednak słabiej niż można by przypuszczać.

- Przecież miałeś powiedzieć mu wszystko. Powinieneś wiedzieć, że dwójka twoich przyjaciół nieco inaczej widziała tę sprawę. - Na twarzach tej dwójki pojawiło się zażenowanie i poczucie winy. - Sprzeciwili mi się, gotowi przelać krew.

- Zaakceptujemy każdą karę, jaką uzna pan za stosowną.

- Więc lepiej się przygotujcie. - Powiedziałam grobowym głosem. Widziałam jak przez chwilę nawet na twarzy Mikasy ukazał się strach.

- Oczywiście, że zostaniecie ukarani za złamanie prawa wojskowego, ale czy przyjęcie kary po błędzie pozwala na nieodpowiedzialne działanie? - Hange wtrąciła się zanim zdołałam cokolwiek dodać.

- Nie – Odpowiedział Eren ze skruchą.

Przynajmniej wie, że źle postąpił. Lepsze to niż nic.

- To powiedziawszy, koniec końców to ja cię wybrałem. A raczej zdecydowałem, że to odpowiednie miejsce na śmierć Erwina.

- W takim razie jeszcze bardziej nie rozumiem. Przecież pozwolenie dowódcy umrzeć to fatalny błąd. Jak niby mamy sobie poradzić bez niego?

- Ja również byłam za zrobieniem zastrzyku Erwinowi, jeśli mam być szczera. Nie, ja też poniosłam klęskę, nie potrafiąc zapobiec tej katastrofie...Tak czy inaczej to Erwin powierzył tę strzykawkę Levi'owi, a Levi wskazał ciebie. Dlatego nie mogę się z tym kłócić. Tak oto na twoich barkach spoczywa teraz poświęcone życie Erwina oraz moc tytanów.

Nie mogłam uwierzyć, że to Hange, która jeszcze jakiś czas temu płakała na moim ramieniu po stracie ukochanego. Teraz była żołnierzem i żaden ból nie przesłaniał jej myśli, ani działań.

- Co by ludzie nie mówili, to jest teraz częścią ciebie, Arminie.

- Że niby ja mam zastąpić generała Erwina?! Przecież to jakiś absurd!

- Nie tego od ciebie wymagamy. - Powiedziałam, patrząc na niego. - To, że Erwin i Levi wybrali ciebie żebyś przeżył nie znaczy że masz kogokolwiek zastępować. Erwina już nie ma i nie będzie nigdy nikogo, kto mógłby go zastąpić. Był jedyny. Ale on wierzył w ciebie i w twoje umiejętności. Levi także, skoro to jednak tobie wstrzyknął to serum. Więc przestań się mazać jak panienka i weź się w garść. Musisz spłać dług.

- Wiem, że nie podjąłem złej decyzji, jednak nie pozwól żeby oni jej pożałowali. - Położył ręce na głowach Mikasy i Erena. - Ani nikt inny, wliczając w to samego siebie. To twoja misja.

- Zamknąć ryje! - Ledwo wymruczała Sasha.

Nastała chwila ciszy, którą przerwał śmiech Hange.

- Jednak nie dorastamy Sashce do pięt. - Uśmiechnęłam się na te słowa. Smutek wciąż istniał, ale wszyscy chyba czuliśmy się odrobinę lepiej.- Jako, że jestem następczynią Erwina na stanowisku dowódcy, znajdujemy się w tej samej sytuacji. - Powiedziała do Armina. - Innymi słowy, musimy wspólnie stawić czoła przyszłości.

- Dobrze.

- A zatem, skoro z Arminem wszystko w porządku, pora ruszać w drogę. Podczas gdy Levi, Kira, Eren, Mikasa i ja pójdziemy dokończyć zwiad, pozostała czwórka będzie obserwować z murów Shiganshinę.

- Rozkaz! - Wykrzyknęli równo.

- Eren, nie zgubiłeś klucza, prawda?

- Nie. Mam go tutaj. - Wyciągnął spod koszulki rzemyk, na którym wisiał pozłacany kluczyk.

Zeskoczyliśmy w piątkę z muru i delikatnie wylądowaliśmy. Potem ruszyliśmy biegiem za Erenem, aż nie znajdowaliśmy się w cieniach budynków.

Powolnym krokiem ruszyliśmy do domu Erena. Na każdym kroku widzieliśmy zgliszcza domów i przedmioty, które kiedyś należały do mieszkańców. Było tam ponuro i strasznie.

Mikasa i Eren co jakiś czas wstrzymywali się, żeby pooglądać niektóre przedmioty, jednak nigdy na długo. Ból musiał być zbyt przytłaczający.

Nagle przystanęli na dłużej przy jednym z bardziej zniszczonych domów. No, nie można było tego nazwać domem. Były to już tylko kawałki drewna i gliny przywalone wielkim kamieniem.

- Czy to ten dom? - Zapytała Hange, kiedy tak długo czekaliśmy.

Zaczęliśmy przeglądać ruinę. Po jakimś czasie Eren odkrył skrawek klapy do piwnicy.

- To tutaj. Pod tym włazem znajdują się schody.

- Świetnie.

Oczywiście musiał być on przywalony wielkim głazem. Eren, Levi i Mikasa podważyli go z jednej strony, a z drugiej stanęła Hange i ja. I tak wspólnymi siłami udało nam się odkryć przejście pod ziemię.

Kiedy Eren otworzył klapę, Hange poświeciła do środka.

- Kamień z serca. Nie została zalana.

Zaczęliśmy schodzić na dół, uważając na każdy stopień. Diabli wiedzą czy po takim czasie nie zaczęły się rozpadać.

Doszliśmy do drewnianych drzwi zamkniętych na kłódkę.

- Eren.

Chłopak podszedł do drzwi, ale okazało się że klucz nie pasuje do zamka.

- To...To nie jest klucz do tego zamka!

- Niemożliwe, przecież on należał do doktora Jaegera. - Mikasa była tak samo wstrząśnięta jak Eren.

- Sunąć dupy, zaraz...

Nim Levi skończył zdanie, wykopałam drzwi z zawiasów. Wszyscy patrzyli na mnie z niedowierzaniem.

- No co? - Wzruszyłam ramionami. - Otwarte.

Nie zwracając uwagi na zakłopotanie moich kamratów weszłam do środka. Po chwili dołączyła do mnie reszta.

Rozpaliliśmy lampę oliwną i zaczęliśmy przeglądać małe, zakurzone pomieszczenie.

- Na pierwszy rzut oka wygląda jak laboratorium naukowe.

- Mój ojciec był lekarzem. Spędził tutaj wiele godzin, przygotowując lekarstwa.

- Rozumiem. Racja, jeśli etykiety nie kłamią, w środku są ogólnodostępne leki. A wszystkie te książki to tylko literatura medyczna. Zwykły gabinet lekarski. „Nie ma tu nic nadzwyczajnego", tak jakby chciał, by ludzie tak myśleli.

- Cóż. Nie wydaje mi się, by pozostawił na wierzchu rzeczy, które nie są przeznaczone dla oczu Pierwszej Kompanii.

Przeglądaliśmy różne półki na których zalegały stare książki oraz lekarstwa.

- Nie stójcie jak kołki gówniarze. Instynkt Erwina rzadko go zawodzi.

- Rozkaz!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

POLSAT!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top