30 | Strata

 - Reiner!

Bertholdt wyskoczył z beczki i podleciał do swojego przyjaciela. Dało mi to chwilę czasu. Dostatecznie, żeby uciec z pola rażenia, gdyby nagle stwierdził, że jednak ma zamiar się przemienić i dołączyłam do reszty żołnierzy.

- Kolejny z naszych celów zjawił się tuż przed nami. - Usłyszałam, kiedy wylądowałam na dachu sąsiednim do Hange. - Możemy uważać się za szczęściarzy.

- Cel zbliża się od frontu! - Okrzyknął jeden ze zwiadowców. - To Bertholdt!

- Postępujemy zgodnie z planem! - Brzmiały rozkazy Hange. - Oddział Levia pod dowództwem Armina będzie ochraniał Erena! Pozostali zajmą się likwidacją obu celów!

Armin nie pieprzył się w tańcu. Od razu ruszył za Hange, żeby ją zatrzymać.

- To ostatnia szansa na negocjacje! - Tak brzmiały jego słowa. Wtedy dopiero zrozumiałam, że jest on dopiero dzieckiem. Że nie rozumie tego, że nie zawsze można rozwiązywać problemy dyplomatycznie. I właśnie w tym momencie nie było takiej możliwości. Straciliśmy zbyt wiele, żeby iść na układ z tymi psychopatami. Miałam osobiście chęć odpłacić pięknym za nadobne i zabić ich w najbardziej bolesny sposób, żeby choć odrobinę odpokutowali za swoje winy.

Hange nie zgodziła się per se, jednak nie zatrzymała go kiedy ruszył na pertraktacje.

Sięgnęłam ręką do buta, w którym wyżłobione było kilka dziur, w których przetrzymywałam noże. Wyciągnęłam trzy z nich lewą ręką, wciąż trzymając w prawej uchwyt do manewrów, co dawało mi szybszą możliwość na reakcję, w razie potrzeby. Noże mogły sięgnąć o wiele dalej niż ciśnięcie ostrzem, a poza tym byłoby to zwykłe marnotrawstwo. Straciliśmy dostęp do zasobów, dlatego byliśmy zmuszeni do działania tylko z tym co ze sobą mamy.

- Bertholdt, zatrzymaj się! - O dziwo, chłopak posłuchał. Blondynek był przerażony. Widziałam to nawet z tej odległości. Trząsł się jak mała osika. - Porozmawiajmy!

- A czy jeśli się na to zgodzę, pozwolicie się wszyscy zabić!? - Wszyscy się zdziwili. Wszyscy oprócz mnie. To było życie i aby jeden mógł przetrwać inny musi zginąć. Takie było prawo podziemia. Takie jest prawo na górze. - Żądamy tylko dwóch rzeczy! Musicie oddać nam Erena i wszyscy ludzie za murami mają zginąć! Taka jest pieprzona rzeczywistość, Armin! Wszystko zostało już postanowione!

- Kto tak postanowił!? - Armin był zły. Ale ja byłam wkurwiona jeszcze bardziej. Podleciałam do blondyna i stanęłam na szycie dachu.

- Z tego co wiem, ja się na nic nie zgadzałam. - W przeciwieństwie do tamtej dwójki, ja zachowałam chłodne wyrachowanie. Nie potrzebowałam się wydzierać. Mój głos niosło wystarczająco daleko.

- Ja...Ja tak zadecydowałem. Wasze życie skończy się tu i teraz!

- Dla mnie nie ma sprawy. - Powiedziałam to ze spokojem. Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na mnie z niedowierzaniem, kilku nawet ze złością. - Jednak wiedz, że do piekła zabiorę cię razem ze sobą.

Założyłam ręce na piersi i wyprostowałam się, a na ustach wykwitł mi uśmiech wyższości.

Nie bałam się śmierci. Planowałam zginąć walcząc o wolność i nie miało dla mnie większego znaczenia czy stanie się to później czy wcześniej. Nie pozwolę, żeby ktoś zaprzepaścił coś, o co z Levi'em walczyliśmy od najmłodszych lat. Wolność od kontroli, od życia w ściekach i w końcu ta, o którą walczył każdy Zwiadowca, o wolność od tytanów. Jeśli miałam zginąć, to planowałam to zrobić na własnych warunkach. I jeśli nie byłoby mi dane zaznać smaku czystej wolności, to będzie mi wystarczyć możliwość wyboru sposobu w jaki przyjdzie mi zdechnąć.

- Myślałem, że się dogadamy! Wielka szkoda, bo miałem nadzieję, że nie będę już musiał wysłuchiwać błagalnych wrzasków Annie. - I tu mnie zaskoczył. Nie sądziłam, że wyciągnie tą kartę. - Tylko ty ją możesz uwolnić z rąk tych okrutnych potworów z Żandarmerii! Jeśli jej nie uratujesz, skończy jako pasza dla świń!

Chociaż wcześniej była ona asem, to spadła teraz do rangi jedynki kier.

- I bardzo dobrze! - Armin zgłupiał. Ja na chwilę też.- Niech ją sobie zeżrą! Oczywiście jeśli w ogóle ją złapaliście!

Chciał ruszyć za Bertholdtem, jednak ten zawrócił i odciął mu drogę ucieczki.

- A ty gdzie się wybierasz!? Przecież chciałeś pogadać. - Armin wyciągnął miecz, żeby w razie czego się bronić...I tak nie zdołałby tego zrobić. Ja stałam napięta jak struna, gotowa w każdej chwili skoczyć i ratować przyjaciela w potrzebie. - Myślałeś, że wspominając o Annie, wyprowadzisz mnie z równowagi? Że zawsze spokojny i posłuszny Bertholdt zdenerwuje się i opuści gardę?

- No miałam trochę takiej nadziei. - Mój głos był kpiący, kiedy usiadłam sobie na dachu. Jedną nogę oparłam na ziemi, a drugą zgięłam w kolanie. Taka poza ukazywała mój lekceważący stosunek do przeciwnika (w rzeczywistości taki ne był), ale w tym samym czasie dawała możliwość na szybki zryw.

- Zamknij się w końcu! - Nareszcie puściły mu nerwy. Zdenerwowany przeciwnik to łatwiejszy cel. On chyba też to zrozumiał, bo po chwili był już opanowany. - Wiem, że tylko próbujesz kupić trochę czasu, by część twoich kompanów mnie otoczyła, a pozostali mogli pognać do Reinera! - Był sprytniejszy niż wszyscy myśleliśmy. Armin znów zaczął się gorączkowo trząść, co nie wróżyło najlepiej. - Dobrze wiem, że gdy tak się trzęsiesz, nie jesteś w stanie nic zrobić!

- Skoro się tego wszystkiego domyśliłeś, czemu zgodziłeś się porozmawiać?

- Chciałem się upewnić, czy gdy stanę z wami twarzą w twarz, nie zacznę jak wtedy płakać i błagać o wybaczenie. Jednakże wygląda na to, że daję radę. Choć jesteście moimi drogimi przyjaciółmi, z całą stanowczością chcę was zabić.

Tch. Też mi przyjaźń.

- Bo jesteśmy potomkami diabła?

- Nie, nie zrobiliście nic złego. Nie jesteście diabłami. Mimo tego wszyscy musicie zginąć. Nic nie można z tym zrobić.

Nagle za olbrzymem pojawiła się Mikasa. Zamachnęła się ostrzem, planując odciąć mu głowę, jednak jego reakcja była szybsza. Zatrzymał jej miecz, więc drugim taż się zamachnęła, ucinając mu ucho. Jednak chłopak, nie zważając na ból, zamachnął się i kopniakiem zepchnął ją z dachu. Następnie ruszył na Armina. Nie miałam czasu na myślenie. Rzuciłam się przed niego, po drodze wypuszczając z ręki dwa noże. Zatrzymałam jego ostrze, które zjechało po mojej klindze. Te noże nie nadawały się do obrony, były do tego za małe. Ale instynkt wziął górę i zareagowałam ręką, która była mniej obciążona. Poczułam lekki ból w palcach, który jednak szybko zniknął, ponieważ adrenalina buzowała w moim ciele. Kiedy zabrałam rękę, zamachnęłam się prawą trafiając w jego miecz.

- Może tak pobawisz się z kimś równym sobie? - Mój głos był bardzo niski i ociekał jadem.

Siłowaliśmy się przez chwilę, kiedy nagle poczułam ogromny przypływ siły. Ryknęłam jak opętana, wkładając w to całą swoją siłę, odepchnęłam napastnika.

Wtedy to ponownie wkroczyła Mikasa, która rzuciła w niego swoim ostrzem, które odbił i ruszyła wprost na niego. Był zmęczony, nie widział sensu dalszej walki, ponieważ to on był na wygranej pozycji, dlatego zwiał. Armin chciał ruszyć za nim w pościg, jednak Mikasa, go powstrzymała.

- Armin, zostaw go! Nie wiemy kiedy się przemieni. Jeśli nie zachowamy dystansu, znowu porwie nas ten podmuch.

Znalazłam na dachówkach noże które zgubiłam i schyliłam się, żeby je podnieść. Wtedy właśnie to zobaczyłam.

Pierwszy raz od nie wiem kiedy krzyknęłam. Stałam się blada jak ściana, a następnie zaczęłam się zsuwać z dachu. Mikasa na szczęście zareagowała w porę i chwyciła mnie nim miałam okazję spaść.

- Co ci...

Urwała w pół zdania i sama zbladła. Kiedy Armin to zobaczył o mało nie zwrócił.

- T-to moja wina. G-gdybym... - Opadł na kolana, jednak utrzymał się na dachu.

Do tej pory udało mi się opanować oddech, jednak pomimo tego moje serce wciąż kołatało. Wzięłam jeden głęboki wdech, żeby uspokoić drżenie głosu, jednak wciąż można je było wychwycić:

- N-nic ci się nie stało? J-jesteś cały?

- Tak, nic mi nie jest.

- To dobrze. Warto było skoro jesteś cały i zdrów.

Podniosłam się, jednak zakręciło mi się w głowie i Mikasa musiała mnie przytrzymać. Podziękowałam jej i stanęłam prosto.

- Powinniśmy to opatrzyć. - Powiedziała spokojnie.

- To nic nie da. Krwawi zbyt obficie. Trzeba to przypalić.

Tak. Jak już zdążyliście się już pewnie domyślić straciłam coś w tym starciu. A dokładniej dwa palce u lewej ręki. Chwyciłam nóż bokiem, przez co rączki nie osłoniły moich palców i ostrze Bertholdta, które po nich przejechało, pozbawiło mnie ich.

Na szczęście miałam ze sobą zapalniczkę, przez co mogłam zatamować krwawienie. Rozgrzałam nóż do czerwoności, jednak kiedy miałam go przyłożyć do dziur, skrewiłam.

Wyciągnęłam nóż do Mikasy.

- Masz jedyną w życiu okazję, żeby się na mnie zemścić. Wykorzystaj to.

- Co...?

- Przyłóż to do ran, żeby je zasklepić. - Patrzyła na mnie bez zrozumienia. - Nigdy tego nie robiłaś? Spalisz mięso i wszystkie naczynia, odcinając im drogę ucieczki.

- Skąd to wiesz? - Powiedziała, biorąc ode mnie nóż.

- Pospiesz się, bo zaraz wystygnie. - Powiedziałam, siadając na dachu i wyciągając do niej rękę. - Kilka razy opatrywałam takie rany. Oczywiście nie swoje.

Zastanawiała się chwilę co zrobić, a później przyłożyła rozpalone ostrze do rany. Rozdarłam się jak wtedy kiedy Levi wyciągał mi kulki z barku. Ból był porównywalny.

Chciała przestać, ale nakazałam jej kontynuować. Kiedy skończyła oderwałam kawałek peleryny i zrobiłam z niej prowizoryczny opatrunek.

- Na razie musi wystarczyć. - Powiedziałam zawiązując węzeł wokół nadgarstka. - Wracajmy.

- Dasz radę? Jeśli chcesz...

- Nie. Nie mogę przez taką błahostkę zrezygnować. Jeśli zostanę, to jest to mój wyrok śmierci. Muszę tu i teraz nauczyć się walczyć bez nich, żeby nie zginąć. Jak bardzo będziecie chcieli się mnie pozbyć, to będziecie to mogli zrobić po powrocie.

- O ile w ogóle wrócisz. - Wymamrotała Mikasa.

Zaśmiałam się.

- Tak. O ile wcześniej nie zamorduje mnie jakiś tytan albo Kapral Pedancik. Ruszajmy.

Wtem usłyszałam brzęk silniczka. Odwróciłam się w momencie, w którym Bertholdt zaczął się zmieniać.

- Kryć się! - Krzyknęłam i chwyciłam za ich kotwiczki, posyłając ich za pierwszy lepszy budynek.

Nie miałam czasu, żeby schować się za jeden z nich. Na szczęście pode mną była kratka ściekowa, w którą wbiłam się w ostatniej chwili. Osadziłam haczyki głęboko w ścianach i zwinęłam się w kłębek, modląc się, żeby to wystarczyło.

Fala gorącego powietrza ruszyła z niebywałą prędkością, porywając wszystko w promieniu najbliższych paruset metrów. Słyszałam nad głową ryk wiatru i modliłam się o to, żeby para nie dostała się do mojej kryjówki, ponieważ mogłoby to być śmiertelne w skutkach.

Po chwili było już po wszystkim. Kiedy próbowałam się wydostać z ciasnego otworu, zobaczyłam ręce swoich przyjaciół, którzy chcieli mi pomóc. Pierwszy raz przyjęłam od kogoś, oprócz Levi'a, pomoc. Byłam im za to bardzo wdzięczna.

Po chwili dołączyliśmy do Erena i reszty.

- Jesteście cali?

- Na szczęście. - Odpowiedział Armin na pytanie Jeana.

- Mniej, więcej. - Powiedziałam, opadając ciężko na dach. Wtedy też moi kamraci zauważyli opatrunek na mojej ręce.

- Co ci się stało? - Spytał Connie.

- Rozcięłam sobie rękę. To nic wielkiego. - Przez wiele lat nauczyłam się kłamać. Łgarstwo było moim drugim imieniem.

- Co ważniejsze. Co z grupą Hange? - Wtrącił się Jean.

- Byli w pobliżu Bertholdta. - Zapadła cisza.

- Może ktoś przeżył. Jeśli znaleźli dziurę, na tyle głęboką, żeby para się do nich nie przedostała, jest szansa że żyją. - Powiedziałam, sama w to nie wierząc.

Nagle dostrzegłam niedowierzanie na twarzach młodzików. Odwróciłam się, żeby zobaczyć co nimi tak wstrząsnęło. Nasza sytuacja nie malowała się w jasnych barwach.

Bertholdt, zmieniony w tytana, wstał i zamachnął się ręką, rozwalając wszystkie domy w pobliżu i posyłając ich kawałki w niebo. Było coraz gorzej.

- Armin, co robimy!? - Jean najszybciej wybił się z letargu. - Zaraz zrzuci nam te domy na głowę!

- Armin. - Mikasa położyła rękę na jego ramieniu. - Pełnisz w tej chwili rolę naszego dowódcy.

Armin był przerażony. Nie dziwię mu się. Co innego odpowiadać za samego siebie, a co innego posłać niewinnych ludzi na rzeź. Ale ktoś musiał dowodzić. A w tym przypadku Armin był najlepszym wyborem.

- Wycofujemy się! Udamy się do generała i przyjmiemy dalsze rozkazy. Zgodnie z planem, najpierw musimy go osłabić.

- Zaczekaj Armin. - Jean wciął mu się w wypowiedź. - Jeśli Bertholdt zbliży się do muru, gdzie jest nasz dowódca, będą kłopoty. - Armin zrozumiał co Jean miał na myśli. - Podpalając domy w pobliżu wewnętrznej bramy, generał i reszta znajdą się w kleszczach między płomieniami, a Zwierzęcym.

- W takim razie musimy pokonać Bertholdta tu i teraz? Zdani tylko na siebie?!

Na dachu obok nas wylądowały kawałki domów, którymi ciskał tytan.

- Armin, zbliżają się płomienie! - Connie zaczynał panikować. - Rozkazy!

- Szybko! - Sasha do niego dołączyła.

Connie dostał ataku paniki, po czym zaczął się śmiać opętańczo. Chciałam mu przylać, a że nie czułam ręki mogłabym zrobić to trochę za mocno.

- Sashka, mogłabyś mu przywalić? - Poprosił Jean, załatwiając tym samym sprawę. Connie skupił się na bólu głowy, miast na wygłupach.

- Raczej nie wie, gdzie jesteśmy. - Powiedziała Mikasa.

- I lepiej, żeby tak pozostało. - Powiedziałam rozkładając się na dachu. Miałam już dość tej tyrady. Jakbym go wtedy zabiła, nie byłoby całego tego problemu.

Mikasa spojrzała na mnie wściekła, ale nic się nie odezwała. Po chwili ponownie wróciła do obserwacji Kolosa.

- Armin, pośpiesz się! - Załkał Connie.

- Ale ja nie wiem. - Chłopak zaczął popadać w panikę tak jak reszta.

Czyli zginiemy. Wyśmienicie...W końcu będzie nam dane odpocząć.

- Niech Kira dowodzi!

Nastała cisza. Podniosłam się do siadu i odwróciłam się w jego kierunku.

- Hę? Czyś ty chłopie zdurniał do reszty. - Spojrzałam na niego jak na idiotę. - Zabiję was prędzej, niż ten tytan zdołałby. - Pokazałam na Bertholdta. - Nie nadaję się do tego. Nie znam waszych umiejętności, siły ani słabości. Gdybym to ja was miała prowadzić wszyscy byśmy zginęli.

- Dlaczego? Przecież wtedy ostrzegłaś Panią Hange. - Powiedział zrozpaczony blondyn.

- To inna sprawa. Dostrzegłam zagrożenie wcześniej niż ktokolwiek z was. - Westchnęłam. - Armin, czy ty siebie słyszysz? Jestem maszyną do zabijania, nie dowódcą. - Wstałam i spojrzałam na tytana, który nieubłaganie zbliżał się do muru. - Nie obchodzi mnie jakie decyzje podejmiesz. Jeśli pozwoli nam to wygrać, mogę iść nawet na śmierć.

- Nie! - Chłopak gorączkowo szukał jakiegoś innego rozwiązania. Wybrał, chyba ostatnią deskę ratunku. - Jean, możesz dowodzić za mnie? - Nie czekając na odpowiedź, mówił dalej. - Nie mam pojęcia co powinniśmy zrobić. Wcześniej źle oceniłem Bertholdta i zobacz, do czego to nas doprowadziło! - Spojrzał na mnie przepraszająco, choć nie miał za co przepraszać. To była tylko i wyłącznie moja wina. Poczułam się zbyt pewnie i byłam zbyt nieostrożna, co w konsekwencji kazało mi zapłacić słoną cenę. - Jean, ty lepiej się do tego nadajesz!

Jean nie wyglądał na zbytnio zadowolonego. Jednak szybko wskoczył w rolę jaką mu przykazano.

- Rzeka! Chodźmy tam! Wskakujcie na Erena! Musimy oszczędzać gaz! - Kiedy już zajęliśmy miejsca na tytanie, zaczęliśmy obserwować poczynania Bertholdta. - Eren, w pewnym momencie będziemy musieli ściągnąć na siebie uwagę Bertholdta, jednak do tego czasu nie pozwól, by cię zobaczył. - Później zwrócił się do blondyna. [teraz będzie mi się to kojarzyć tylko z piosenkarzem] – Armin, jestem całkiem niezły w czytaniu sytuacji, ale za cholerę nie mogę wymyślić, jak z tego wybrnąć. Więc koniec końców będziemy liczyć na ciebie.

Tak jak zapowiedział Jean, powoli, w ukryciu zbliżaliśmy się coraz bardziej do rzeki. Kiedy już nastała pora Jean wydał kolejne polecenie.

- Wrzeszcz na dziada, Eren! Nie pozwól mu się zbliżyć do muru!

Zatkałam uszy, zanim szatyn wydał z siebie ryk. W innym wypadku mogłam ogłuchnąć.

Na nasze nieszczęście Bertholdt okazał się mądrzejszy niż wszyscy myśleliśmy.

- Skurczybyk nas zignorował!

- Co dalej, Jean!? Jeśli nic nie zrobimy...

- Przecież wiem! Eren, zatrzymaj jego chude szłapy!

Eren ruszył na tytana.

- Ale jak zamierzacie go pokonać!?

- Podmuchy gorącej pary sprawiają, że sprzęt do manewrów jest bezużyteczny, mam rację!?

- Tyle to ja też wiem. - Jean był zły na komentarze Conniego i Sashy. - Właśnie dlatego trzeba próbować do skutku! Musimy znaleźć jego słabość!

- Ja się tym zajmę. - Mikasa zgłosiła się na ochotnika. - Wy odwróćcie jego uwagę. Connie, daj swoją włócznię.

- Armin, ty musisz obserwować go z oddali! Więc musisz przestać się mazać! Musimy wierzyć, że można go pokonać!

Kiedy Eren był już niedaleko, poderwaliśmy się do nieba. Pochwycił nogę Kolosa, a po chwili zaczął go przepychać. Siła, którą dysponował Eren była niesamowita.

- P-przepycha go!?

-Dalej Eren, przewróć skurwiela!

Jak zwykle Connie i Sasha nie mogli się zamknąć.

Nagle Kolos uniósł nogę i zaczął uczyć Erena latać. [Wheeee!] Widzieliśmy tylko jak chmura pyłu wzbija się na szczycie muru, w miejscu gdzie grzmotnął Eren.

- Eren! - Mikasa krzyknęła za chłopakiem. - Nie rusza się!

- Na pewno nie wykorkował! Skup się teraz na potworze z tyłu! Możliwe, że ten atak był zbyt pochopny. Tak się kończy działanie bez planu. Jeśli nie odwrócimy jakoś sytuacji, przegramy nie tylko walkę o ziemię i nasze życia, ale także przyszłość całej ludzkości! Co nie znaczy, że zamierzam tak po prostu dać się zarżnąć! Do ataku!

Wszyscy oprócz mnie i Armina ruszyli. Postanowiłam obstawiać tyły, tak w razie potrzeby. Ich trójka ruszyła odwrócić uwagę Bertholdta, a Mikasa miała wysadzić go włóczniami.

Zaczęli obrzucać go wyzwiskami, jednak tytan przejrzał ich polan. Poza tym był on bardzo oczywisty.

Zaczął spuszczać z siebie parę, odrzucając włócznie. Wtedy to, poprzez dziury między parą dostrzegłam jak tytan unosi rękę. Wiedziałam już w kogo jest wycelowana i że teraz albo nigdy.

Ruszyłam pełną prędkością w stronę Jeana. Nie zastanawiałam się. Wpadłam na chłopaka pełną siłą, wytrącając go z pola uderzenia.

Wtedy to ogromna łapa trzasnęła mnie jak muchę. Czułam jak kości pękają wewnątrz mnie. Nie mogłam się ruszyć. Czułam jak wznoszę się coraz bardziej. Zdążyłam nawet zobaczyć Levi'a. Chyba omawiał coś z Erwinem.

Następnie uderzyłam w drzewo. Był to koniec.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jak widzicie ten rozdział jest odrobinę dłuższy od innych. 

Miał być standardowej długości, ale nie wpisywał mi się w fabułę. Więc wylądował w takiej oto postaci. Mam nadzieję, że się wam podobał.

[*] dla Kiry 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top