26 | Koniec
Staliśmy na murze dystryktu Orvud w oczekiwaniu na przybycie mutanta. Armaty były gotowe do ostrzału, a potwór zbliżał się coraz bardziej. Ludzie byli przygotowywani do ewakuacji, a my po prostu czekaliśmy.
Kiedy potwór zbliżył się dostatecznie wypaliła pierwsza salwa. Ilość dział została podwojona. Armaty znajdowały się na murze oraz pod nim.
Salwa za salwą. Wystrzał po wystrzale. I kiedy wszystko pokrył dym usłyszałam głos Erwina:
- Przekonajmy się czy podziałało.
Chwila ciszy, która była długa niczym sama wieczność, a następnie uderzenie łapą w ziemię.
Kolejna salwa. I kolejna. I jeszcze jedna. Nic to nie dawało. Okazało się natomiast, że działa naziemne są jeszcze mniej skuteczne niż te na murze. Chociaż tamte również niewiele dawały.
- Co to ma być? - Levi zadał pytanie retoryczne.
- Zbieranina przypadkowych żołnierzy, zgromadzony naprędce sprzęt, kiepskie dowództwo oraz oczywiście północny region.
- Mówisz też o sobie? - Zapytałam z uśmiechem, żeby rozluźnić atmosferę, ale zostałam najzwyczajniej zignorowana.
- Brak im doświadczenia żołnierzy z frontu. Co nie zmienia faktu, że to najlepsze, co w tej chwili mamy.
- Niestety zdaję sobie z tego sprawę. Tak czy siak strategia Zwiadowców po raz kolejny opiera się na ogromnym ryzyku. Jak zwykle w głowie ci tylko hazard.
- Erwin!
Usłyszeliśmy głos Hange. Wszyscy odwróciliśmy się w jej kierunku i zobaczyliśmy obok niej beczki z prochem. Sporo beczek z prochem.
- Przyniosłam cacuszka! Cały proch oraz wszystkie liny i sieci z okolicy! Teraz trzeba je tylko poskładać. - Moblit przywiózł jakieś, coś. - No i jeszcze to ustrojstwo. Po drugiej stronie też takie mają.
Była to beczka z prochem, przymocowana do wózka. Do tego haki, które mogły zostać wystrzelone. Hange opowiedziała nam działanie tego czegoś.
- Jakie szkody wyrządzają mu armaty?
- Jakby naszczała na niego mucha.
- Więc naprawdę zamierzamy tego użyć?
Erwin podzielił ich na grupy. A ja? Ja sobie stałam z boku i przyglądałam się co robią. Levi zabronił mi czegokolwiek, ale tak szczerze ręka nie była jeszcze sprawna więc nie mogłam tak naprawdę nic robić. Zostało mi patrzenie.
Widziałam jak Erwin rozmawia o czymś z Historią, a reszta Zwiadowców tworzy ogromną siatkę, którą wypełnimy beczkami z prochem.
Poleciała kolejna salwa. Tytan wyglądał jak ser szwajcarski, ale wciąż parł do przodu. Nie było mowy, żeby z tego punktu zranić go poważnie. Armaty nie mierzyły tak wysoko.
Nagle zobaczyłam jak Eren sam leje się po twarzy. Od razu podbiegłam w jego kierunku. Mikasa trzymała go mocno, żeby nie zrobił sobie większej krzywdy.
- Co się tutaj dzieje? Co go opętało? - Przeniosłam wzrok z dziewczyny na Armina.
- Po prostu zdzieliłem pewnego bezużytecznego szczeniaka. Mam nadzieję, że zdechnie i już nie wróci.
Widziałam smutek i złość na jego twarzy. Zrobiło mi się szkoda chłopaka. A później wpadłam na pomysł jak polepszyć atmosferę.
- Może ja mu przyłożę? Tak profilaktycznie, żeby być pewnym. - Powiedziałam, biorąc zamach. - Postaram się nie zabić tego dobrego chłopaka.
Zanim się ruszyli wyprowadziłam cios...i minęłam jego głowę o kilka centymetrów.
- Heh. Wychodzi na to, że nie ma czego naprawiać. - Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony, a później się uśmiechnął. - Chyba sam rozwiązałeś problem.
- Chyba masz rację.
- Koniec tego, bo mi się niedobrze robi. - Powiedziałam z uśmiechem. - A teraz ruszać dupska, bo macie robotę.
- Brzmisz jak kapral Levi. - Powiedział chłopak na odchodnym.
- Nie zapominaj, że jestem kobietą i potrafię być gorsza.
Kiedy wróciłam na swoje miejsce, armaty były przygotowane do kolejnej salwy.
- Dostosować trajektorię! Mierzyć w słaby punkt na karku!
Przebili się przez jego mięśnie i planowali go wykończyć następną salwą, ale..Nagle wszystko ogarnęła gorąca para.
Kurwa mać!
- Cholera! - Usłyszałam Levi'a. Było tej pary tak dużo, że mogłam polegać jedynie na słuchu. - Wiatr musiał zmienić kierunek.
Pary było tyle, że nic nie było widać. Oddali salwę na ślepo, ale nawet to nie pomogło. Po chwili usłyszeliśmy uderzenie.
Zobaczyłam jak tytan oparł swoją mordę o mur. Jego łapy wychyliły się z dymu i chwyciły za niego.
Kiedy wyłonił się z dymu, poczułam jak obiad podchodzi mi do gardła. Monstrum było pozbawione twarzy. Chwilę potem jego wnętrzności wysypały się na mur, przez co kilku żołnierzy musiało z niego zeskoczyć.
Ludzie zaczęli uciekać. Stacjonarni zażądali odwrót i zaczęli panikować.
My w tym czasie staliśmy koło beczek z wodą i chłodziliśmy oparzenia.
- Wycofaj stacjonarkę. My zajmiemy się resztą. - Levi powiedział do mężczyzny z wąsikiem.
Kiedy wszyscy wycofali się, Eren zmienił się w tytana. Ludzie zaczęli bardziej panikować, a my przygotowaliśmy beczki do wystrzału. Czekaliśmy tylko na znak od Erwina.
Kiedy tylko wypalił flarę, wystrzelili beczki w jego ręce. Nie potrzebowały one nawet zapalnika, bo za to posłużyło ciało tytana. Beczki wybuchając uszkodziły mu ręce, przez co upadł na mur.
- Eren!
Tytan ruszył. Chłopak biegł po murze i kiedy tylko Rod odwrócił się w jego kierunku, wrzucił do jego gardła całą sieć wypełnioną beczkami z prochem. Nie minęła sekunda, a jego ciało nabrzmiało od eksplozji, a po chwili został rozerwany na kawałeczki.
- Żołnierze, wykończyć go sprzętem do manewrów!
Wszyscy ruszyli do boju. Już miałam wystrzelić haki, kiedy Erwin chwycił mnie za ramię.
- Levi kazał cię pilnować.
- Nie zostawia nic przypadkowi. - Posłałam mu głupkowaty uśmiech, ale kiedy odwróciłam się od niego i schowałam uchwyty, moja mina zrzedła.
Nienawidzę cię, Levi.
Widziałam jak żołnierze rozcinali kawałki tytana. Ale on wciąż nie znikał. Dopiero cios, który zadała Historia, spowodował, że potwór wydał nieludzki krzyk, a następnie wybuchł. Ta walka była skończona.
\*|*/
Byłam wraz z Levi'em w terenie. Wysłano nas, żeby ocenić jakie są straty, po tym malutkim spacerku Reissa.
Właśnie szliśmy wzdłuż miejsca, gdzie kiedyś była kaplica, kiedy podbiegł do nas jeden z żołnierzy.
- Kapralu Levi!
- Czego? Spociłeś się jak świnia.
- Znaleźliśmy Kenny'ego Ackermanna!
To on przeżył!?
Levi był tak samo zdziwiony jak ja. Pierwszy raz widziałam jak jego twarz w czyimś towarzystwie ukazuje coś innego niż złość.
Od razu ruszyliśmy za żołnierzem.
Kenny nie był w najlepszej formie. Miał na głowie rany. Tak samo na boku. Cała prawa strona jego twarzy była spalona. Nie było już dla niego ratunku.
Ja to wiedziałam. Levi podświadomie też.
Stanęliśmy przed nim. Od razu mężczyzna wycelował w Kenny'ego. Levi za to odzyskał swój spokój.
- Kenny. - Mężczyzna otworzył oczy na dźwięk głos Levi'a.
- Więc to ty? I przyprowadziłeś swoją panienkę? - Zakaszlał krwią.
- Wszyscy twoi ludzie, z którymi walczyliśmy nie żyją. - Powiedziałam, ignorując jego uwagę.
- Więc zostałeś już tylko ty.
- Na to wygląda.
Levi zmarszczył brwi i odesłał Zwiadowcę, żeby złożył raport. Zostaliśmy tylko we troje.
- Jak chcesz to...
- Zostań.
Nie potrzebował nic więcej mówić. Nastała chwila ciszy, którą on sam przerwał.
- Rozległe oparzenia i silny krwotok. Nie ma już dla ciebie ratunku. - Może nie tylko podświadomie?
Na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech.
To źle wróży.
- Tak sądzisz? Nie byłbym tego taki pewien.
Z kamizelki wyciągnął małe pudełeczko. Kiedy zobaczyliśmy jego zawartość znów nie dowierzaliśmy.
W pudełeczku była strzykawka i serum tworzące tytanów.
A nie mówiłam?
- Podwędziłem to maleństwo prosto z zafajdanej torby Roda. O ile dobrze zrozumiałem, gdy to sobie wstrzyknę, przemienię się w tytana. Niestety w jednego z tych nieogarniętych. Jednak to wystarczy, bym nieco przedłużył sobie życie.
Widziałam na twarzy Levi'a...obrzydzenie? Ale na pewno był tam żal, smutek.
- Miałeś dość siły i czasu, by wstrzyknąć to sobie wcześniej. Dlaczego tego nie zrobiłeś? - Zapytałam.
Skoro tak bardzo chce żyć dłużej, nawet za taką cenę, dlaczego tego nie zrobił?
- Dobre pytanie...Może dlatego, że gdybym zrobił to nieprawidłowo, mógłbym zmienić się w takie niedojebane monstrum jak on.
- Nie jesteś z tych, co siedzieliby w miejscu i bezczynnie czekali na śmierć. Mógłbyś się wysilić na lepszą wymówkę. - Nie znałam go tak dobrze jak Levi, więc ufałam mu na słowo.
- To prawda. Nie chcę umierać i zawsze pragnąłem mocy. A mimo tego... No tak... Chyba w końcu zrozumiałem dlaczego tak się zachował.
- Ha?
O czym on gada?
Zaczął się śmiać. Coraz bardziej się martwiłam. Ale był to już tylko nieszkodliwy starzec, który miał przed sobą ostatnie chwile życia.
- Wszyscy, których znałem, byli tacy sami. Alkohol, kobieta, Bóg, rodzina, król, marzenia, dziecko, czy też siła. Wszyscy mieli coś czym się upajali, by być w stanie przeć przed siebie. Wszyscy byli czymś zniewoleni. On nie był wyjątkiem.
Mężczyzna zaczął kaszleć krwią. Czuliśmy, że jego czas dobiega końca.
- A wy czyimi jesteście niewolnikami? Bycia bohaterem?! - Spojrzał na Levi'a. - Czy też miłości?
Skąd on...?
Levi chwycił mężczyznę za barki.
- Kenny, powiedz mi wszystko co wiesz! Dlaczego Pierwszy Król nie chciał przetrwania ludzkości!?
- Nie mam pojęcia. Jenak wiem, że właśnie z tego powodu, sprzeciwili mu się Ackermannowie...
Zakaszlał krwią, opluwając policzek Levi'a. Myślałam, że się wścieknie, ale on to zignorował.
Ta wojna zmieniła nas wszystkich.
- Z tego, co wiem, ja też mam na nazwisko Ackermann. Kim tak naprawdę byłeś dla mojej matki?
- Głupiś czy jak? Jej bratem, nikim więcej! - Mężczyzna znów zakaszlał.
- Lecz kochałeś ją bardziej niż siostrę, prawda? - Kenny spojrzał na mnie ze smutkiem w oczach.
- Nic się przed tobą nie ukryje, Cartier.
- Skąd...?
- Jonah był dobrym człowiekiem. I jeszcze lepszym przyjacielem. Dobrze cię wychował.
S-skąd, on? Ale jak?
- Więc dlaczego tamtego dnia mnie opuściłeś? - Usłyszałam głos Levi'a, co przywróciło mnie do świata żywych.
- Bo nie nadaję się na czyjegoś rodzica. - Cedził każde słowo. Miał już problem z wysławianiem się.
Chwycił za pudełeczko i oparł je na piersi Levi'a. Był bardziej zdziwiony, niż gdy dowiedział się że Kenny żyje. Kiedy powrócił do nas, zabrał pudełko. Wpatrywaliśmy się w nie przez chwilę jak urzeczeni. Kiedy tylko spojrzeliśmy na mężczyznę, wiedzieliśmy że odszedł.
- Kenny...
Przykucnęłam obok Levi'a i zamknęłam oczy mężczyźnie. Oparłam rękę na ramieniu młodszego Ackermanna i opuściłam głowę.
- Trzeba go pochować. - Powiedziałam, wstając.
Czekałam na Levi'a. Wstał po chwili i kiedy myślałam, że ruszymy dalej, objął mnie. Przytulił mnie bardzo mocno. Po chwili poczułam jak jego ciało się trzęsie, a w okolicach obojczyka czułam coś mokrego.
- Ty...płaczesz?
Nie otrzymałam odpowiedzi, za to Levi zaczął się bardziej trząść. Objęłam go jeszcze szczelniej i szepnęłam na ucho:
- Płacz ile chcesz. Nikt tego nie widzi.
To była nasza tajemnica. Nasza i lasu.
\*|*/
Kiedy tylko pochowaliśmy Kenny'ego wróciliśmy do dystryktu Orvud, do budynku wojskowego. Zmieniliśmy peleryny na płaszcze i staliśmy na korytarzu przy oknie, czekając aż koronacja się zakończy. Żadne z nas nie miało ochoty na nią iść.
- Dziękuję. - Odwróciłam się do niego.
- Za co? Przecież nic nie zrobiłam.
- Za to, że jesteś.
Przytuliłam się do niego, ale usłyszałam kroki, więc szybko się odsunęłam.
Spojrzał na mnie lekko zdziwiony.
Za chwilę zza rogu wyszedł cały oddział do zadań specjalnych. Widziałam na ich twarzach dziwaczne uśmiechy.
- Zapowiada się ciekawie. - Szepnęłam cicho do Ackermanna.
Kiedy tylko zbliżyli się, odeszliśmy od okna i stanęliśmy naprzeciw. Historia wyglądała jakby pogubiła kilka klepek. Miała też ciężki oddech.
- Historia, wszystko...
Krzyknęła i podbiegła do Levi'a. Ten odwrócił się do niej bokiem, a ona uderzyła go w rękę. Zobaczyłam na twarzach towarzyszy skrajne przerażenie oraz niedowierzanie. Tylko u Mikasy widziałam uśmiech.
Historia zaczęła się śmiać.
- I co ty na to? Jestem teraz królową! Jak masz jakiś problem...
Wszyscy oczekiwali wybuchu albo chociaż zimnego komentarza ze strony kaprala, ale nic takiego nie miało miejsca.
Levi zaśmiał się, a wszystkim opadły szczeny. Spojrzałam na mężczyznę i rzuciłam się na niego. Też się zaśmiałam.
- Jednak potrafisz.
- Bardzo wam wszystkim dziękuję.
Na jego twarzy widniał szczery uśmiech. Poczułam jak robi mi się ciepło w środku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top