24 | Kaplica

Zebraliśmy się i wyruszyliśmy na ziemię Roda Reiss'a. Mieliśmy ze sobą jeden powóz, na którym siedzieli Hange, Levi, Armin, Mikasa i ja. Reszta osób jechała konno.

-Hange-san, więc podejrzewa pani, gdzie mogą być? - Mikasa zapytała niedługo po naszym wyjeździe.

-Tak, już tłumaczę. Erwin przekazał mi raport dotyczący ziem lorda Reissa. Większość z niego przedstawia pewien incydent, który wstrząsnął tym rodem około 5 lat temu.

-Pięć lat temu? - Armin odwrócił się na koźle i spojrzał na kobietę.

-Tak, w dniu przełamania Marii. Ograniczę się do najważniejszych faktów.

Hange opowiedziała nam historię mężczyzny. Był szanowany przez ludzi, a jego potomstwo było bardzo liczne. Najukochańszym dzieckiem była jego najstarsza córka, Frieda, którą wszyscy lubili. Jednak jednej nocy 5 lat temu, stało się coś okropnego. Rodzina Reiss modliła się w kaplicy, jedynej w okolicy, kiedy bandyci najechali jedną z osad i spalili ją. Zginęli wszyscy oprócz głowy rodu. Stało się to kilka dni przed zamordowaniem matki Historii. Po utracie całej rodziny Rod postanowił odnowić kontakty z Historią.

-Co musi mieć związek z jej porwaniem.

-Chodzi o tę samą linię krwi? - Zapytał Levi. - Czyżby ich ród miał jakąś specjalną zdolność?

-Tego jeszcze nie wiem. W całej historii najbardziej zaciekawiło mnie całkowite zniszczenie kaplicy. Był to solidny budynek z kamienia. Jego zniszczenie zajęłoby masę czasu, a bandyci zwykle rabują i uciekają. Poza tym nikt poza Rodem owych przestępców nie widział. Niedługo potem za swoje pieniądze odbudował kaplicę. Ale dlaczego?

Może coś ukrywa?

-Moim zdaniem o wiele więcej sensu miałoby znalezienie tam śladów tytanów. Oczywiście to tylko moje przypuszczenia, ale jeśli choć część z nich okaże się prawdziwa, coś tak podejrzanego warte jest sprawdzenia. Przed świtem wszystkie nasze siły znajdą się na ziemiach Reissów. Niestety, nie sądzę, by Rod czekał tak długo. Jeśli się nie pospieszymy Eren może zostać pożarty!

Nie możemy na to pozwolić. Jeśli tak się stanie, to będzie koniec...Ale jaki jest ich plan?

\*|*/

Zatrzymaliśmy się na chwilę w bazie. Przegrupowaliśmy się i byliśmy gotowi, żeby ruszyć odbijać kaplice. Erwin gdzieś polazł razem z Pixisem, a my zajęliśmy się oporządzaniem koni.

-Hej! - Krzyknęłam, kiedy dostałam w tył głowy.

-Nie obijaj się. - Levi strzelił mnie drugi raz po głowie, ale tym razem było to o wiele lżej.

-Dobra, dobra. Ale już nie bij.

Odszedł bez słowa. Westchnęłam i wróciłam do przerwanej roboty.

Niedługo potem wsiedliśmy na koń i ruszyliśmy na rozkaz Erwina.

Siedzieliśmy tak jak poprzednio, więc niewiele się zmieniło.

-Mowa o Kennym Rozpruwaczu. - Kiedy usłyszałam to z ust Levi'a, skupiłam się na rozmowie. Do tej pory błądziłam myślami po niebie. - To on będzie największą przeszkodą. Jest tak silny jak ja. - Jeśli nie silniejszy. Jednak jest na tym świecie trochę dłużej niż Levi. - Nie, z tą swoją bronią jest jeszcze bardziej zabójczy. - Nie mówiłam.

-Więc jest nie do pokonania? A przynajmniej nie dla nas. - Powiedziała Sasha.

Miała 100% racji. Nawet ja, posiadając jakieś tam doświadczenie bojowe, nie byłabym w stanie go pokonać. Oczywiście mówię tutaj o walce fair play. Choć nie sądzę, żeby żadne z nas taką stosowało.

-Do rana Eren może zostać pożarty. - Usłyszałam głos Connie'ego.

Chyba mi coś umknęło.

-Jeśli jednak informacje kaprala są prawdziwe, to wróg też ma swoje słabe punkty.

-Mówisz serio, Armin?

-Tak. Samo szkolenie nie zastąpi prawdziwego doświadczenia bojowego.

-Jak to możliwe, że mieszkając z nim tyle czasu, praktycznie nic o nim nie wiesz? - Zapytała Hange.

-No niestety, dopiero co poznałem jego nazwisko. Podobno nazywa się Kenny Ackermann. Może to twój krewny? - Spojrzał na Mikasę.

Dziewczyna wyglądała na zdziwioną, ale po chwili powiedziała:

-Z opowieści rodziców wiem, że Ackermannowie, z których wywodził się mój ojciec, z jakiegoś powodu stali się w miastach obiektem prześladowań. Rodzina mamy z kolei pochodziła z dalekiego wschodu, więc przez uprzedzenia rasowe również nigdzie nie pasowała. Oboje musieli zaszyć się głęboko w górach w pobliżu granicy, gdzie się spotkali i pobrali. - Naprawdę smutna historia. Ale chyba wszystkie są takie. Jakieś przekleństwo nad nimi krąży. A może to tylko rodziny Zwiadowców są przeklęte? - Jednakże nie udało mi się dowiedzieć, co było powodem prześladowań Ackermannów. Ojciec nie wydawał się należeć do innej rasy jak matka.

-Powiedz, czy zdarzyło ci się kiedyś poczuć nagle, że przebudziła się w tobie moc?

Spojrzałam na niego ze zmarszczonymi brwiami.

O czym on pierdzieli?

Jednak Mikasa wyglądała na zamyśloną.

-Tak.

Panowała bardzo napięta atmosfera. Nie rozumiałam w ogóle o co chodziło Levi'owi.

-Kenny Ackermann również doświadczył czegoś podobnego. Pewnego razu ni z tego, ni z owego, poczuł w sobie absurdalny przypływ energii i wiedział dokładnie, co powinien w danej chwili zrobić. Zresztą, mnie również się to przydarzyło.

Nie patrzyłam na niego, ale poczułam ukłucie w sercu. Dlaczego dowiedziałam się dopiero w tamtym momencie? Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć.

\*|*/

Kiedy dotarliśmy do kaplicy podzieliliśmy się na dwie grupy. Pierwsza, odział Levi'a + Hange,  Moblit i ja, weszła do kaplicy. Druga, z Erwinem na czele, została na wzgórzu, żeby w razie czego ubezpieczać tyły.

Kiedy tylko weszliśmy do kaplicy wzięliśmy się za budowę bomb. Były to beczki, wypełnione prochem, a do nich były doczepione kółka oraz worki z olejem.

-Wadą przeciwpiechotnego sprzętu do manewrów jest to, że lufa służy też za kotwiczkę. Co oznacza, że jeśli wróg znajduje się w ruchu, jest całkowicie odsłonięty na ataki z tyłu. - Opowiadał Armin, kiedy mocowaliśmy wszystko w jedną całość. - Jednak najpoważniejszą ich wadą jest to, iż po wstrzeleniu dwóch pocisków, przeładowanie zajmuje dużo czasu.

-Co znaczy, że my mamy przewagę, o ile mądrze to rozegramy. - Spojrzałam na chłopaka z uśmiechem. - Więc mówicie jaki jest plan.

Plan był taki, żeby puścić beczki przed nami i wykorzystać dym z wybuchów jako osłonę. Wtedy tamci nie będą wiedzieć co i kiedy ich uderzyło.

Armin poprawił mocowania na ostatniej beczce. Ja w tym czasie poprawiałam mocowania pasów na klatce. Zrobiłam sobie prowizoryczne kabury na pistolety do flar. Dzięki temu spokojnie mogłam mieć ich z 4 przy sobie.

-Gotowe.

-Rozumiem. Wszyscy gotowi, by ubrudzić sobie ręce? - Widziałam na twarzach swoich kamratów czyste przerażenie, a także obłęd, który za niedługo pojawi się w ich umysłach. To jest coś, czego nie można uniknąć, ale można to okiełznać. Tak jak zrobiłam to ja. Tak jak zrobił to Levi.

-Wygląda na to, że tak. - Powiedziałam z powagą na twarzy.

Levi wykopał drzwi, a my wrzuciliśmy do środka beczki. Kiedy tylko zjechały po schodach wbiegliśmy do środka.

Widziałam zdziwienie na twarzach przeciwników. Sasha wypuściła płonącą strzałę, która rozsadziła beczkę. Całe pomieszczenie pokrył gęsty, czarny dym. Levi i Mikasa wystrzelili linki. Ludzie Kenny'ego wymierzyli w nich swoje pistolety, ale od nas nadleciała salwa flar, skutecznie kryjąc obecność naszych towarzyszy.

-W sumie 35 wrogów! - Usłyszałam Levi'a.

Czyli 4 na jednego. Heh, bywało gorzej.

-Ukrywają się na filarach pod sufitem! Kontynuujemy plan! Załatwić wszystkich tu i teraz!

Reszta grupy ruszyła do boju. Zostałam tylko ja, Armin i Sasha.

Była to totalna krwawa łaźnia. Co chwilę huk wystrzału i krzyki zarzynanych ludzi. Nie wiedziałam czy krzyki należały do naszych ludzi czy przeciwnika, ale nie mogłam się nad tym zastanawiać.

Strzelałam kolejnymi flarami, żeby tylko ukryć obecność naszych. Widziałam jak Jean ucina głowę jednego z nich, jak Connie rozcina innemu kark, a Sasha trafia w sam środek klatki jeszcze innego. Jak Levi i Mikasa koszą jednego za drugim. Wygrywaliśmy.

Kiedy Levi kosił trzech z nich, czwarty próbował go zaatakować od tyłu. Przycelowałam w jego głowę i wypaliłam flarę. Wybuchła przy zderzeniu z jego ciałem i rozerwała go na kawałeczki. Levi kiwnął mi głową w podzięce i ruszył dalej.

-Idź. Poradzimy sobie. - Usłyszałam głos Armina.

Kiwnęłam głową i ruszyłam. Nim do kogokolwiek doleciałam przeładowałam pistolety.

W moim kierunku nadlatywało dwóch z nich. Kiedy pierwszy z nich wypalił, wbiłam kotwiczki w sufit i podciągnęłam się do góry. Później wystrzeliłam jedną w filar, a drugą w mężczyznę. Hak przeszedł go na wylot. W tym momencie jego kompan posłał pociski w moim kierunku. Przyciągnęłam do siebie tamtego na haku i osłoniłam się nim przed pociskami. Usłyszałam tylko skowyt bólu i mężczyzna przede mną był martwy. Dym z kolejnego wybuchu zasłonił mnie przed wzrokiem mężczyzny, ale nie ukrył jego przede mną. Słyszałam jego rwący oddech. Wystrzeliłam kotwiczki w filary i ruszyłam na mężczyznę. Wyłoniłam się niczym demon z czarnej mgły. Nawet nie jęknął, kiedy przecięłam go na pół.

Zobaczyłam laskę o blond włosach spiętych w kucyka. Ruszyłam w jej kierunku, pozwalając aby czarny dym ponownie mnie ukrył. Była przerażona. Zdradzał ją szybki oddech i przerażenie w oczach. Wyłoniłam się z mgły i zobaczyłam Levi'a pędzącego za nią. Każde z nas leciało w jej kierunku, ale z innych stron. Widziałam obłęd, który malował się w jego oczach. Teraz był maszyną, zaprogramowaną tylko do jednej rzeczy. Do zabijania.

Kto pierwszy?

Przyspieszyłam, żeby dopaść ją pierwsza, ale coś usłyszałam. A raczej kogoś.

Momentalnie ściągnęłam palec ze spustu i tylko dzięki temu przeżyłam. Kule przeleciały milimetry przede mną, a jedna nawet drasnęła mnie w policzek. Zobaczyłam Kenny'ego. Wystrzeliłam w jeden z filarów i ukryłam się za nim.

Kurwa!

Dotknęłam rannego policzka. Krew obficie spływała i bolało jak diabli, ale nie była to poważniejsza rana.

Chciałam chwilę odpocząć, ale przede mną pojawiły się dwie baby.

Serio?

Wypaliły w tym samym momencie, w którym rzuciłam w nie ostrzami od sprzętu. Jednej przebiło tchawicę, a drugiej brzuch. Ja spokojnie uniknęłam ich pocisków i doleciałam do ich ciał, żeby zabrać ostrza. W końcu były wciąż ostre, a na wojnie nie marnuje się amunicji.

Słyszałam jak Levi rozmawia z Kennym. Wiedziałam, że sobie z nim poradzi. W końcu zna wszystkie jego sztuczki. Ja ruszyłam pomóc reszcie.

Wypatrzyłam blondynę i znów na nią ruszyłam. Postawiłam sobie za cel ukatrupienie jej.

Byłam już niedaleko, kiedy to się stało.

Nagle z dymu wyłoniła się Hange. Blondyna chybiła oba strzały. Wiedziałam, że Hange ją dobije. Ale stało się coś czego chyba nikt się nie spodziewał. Blondyna wystrzeliła hak w ramię Hange, a później rzuciła nią w filar.

-Teraz! Wycofać się do ostatniej linii obrony!

W moich oczach zapłonęła czysta furia.

Kiedy zobaczyłam, że kobieta celuje w Hange, krew mnie zalała. Od tyłu poleciały we mnie 4 kule. Okręciłam się o 180°, tak że leciałam do góry nogami i wyrzuciłam w nich sztylety. Wróciłam do poprzedniej pozycji. Z zacięciem na twarzy wystrzeliłam flarami po bokach blondyny i wyrzuciłam pistolety. Zmieniłam kierunek w prawo i pozostałych dwóch użyłam, żeby ukryć Hange.

Wystrzeliłam hak. Wbiłam się w sufit i zaczęłam się przyciągać w jego kierunku. W ten sposób mogłam ujrzeć większość pomieszczenia.

Zobaczyłam ją, kiedy byłam blisko sufitu. Wycelowała i wystrzeliła. Odczepiłam haki i odwróciłam się tak, że odbiłam się nogami od sufitu, unikając tym samym pocisków. Leciałam prosto na nią. Wsadziłam nowe, ostre ostrza w uchwyty i przerzuciłam prawy.

Nie hamowałam hakami. Zamachnęłam się i wbiłam ostrze w lufę jej pistoletu. Siła z jaką na nią spadłam spowodowała, że linka wysunęła się i zaczęłyśmy spadać.

-Zapłacisz za to krwią! - Warknęłam, unosząc drugie ostrze.

Miałam je już opuścić, kiedy poczułam okropny ból w lewym barku. Skrzywiłam się i rozkojarzyłam. Wykorzystała to, żeby mnie odepchnąć.

Uderzyłam w filar, a ona zdążyła w tym czasie umknąć. W ostatniej chwili wbiłam w niego kotwiczki i przyglądałam się jak znikają z mojego pola widzenia. Trzymałam prawą rękę przystawioną do rany, żeby choć trochę zatamować krwawienie.

Znowu zjebałam. Moja złość mnie zaślepiła. Nie udało mi się odpłacić za Hange i na domiar złego sama zostałam ranna. Nie nadaję się do nich. Dlaczego więc mnie wybrał?

Opuściłam się na ziemię i ruszyłam w kierunku przyjaciół, którzy stali przy Hange.

Widziałam wokół niej sporych rozmiarów kałużę krwi. Nie było dobrze. Ale jej oddech był w normie, szybki i krótki, ale w normie. Odetchnęłam z ulgą.

-I jak? - Zapytałam.

-Raczej nie da rady walczyć. Hak przeszedł na wylot. - Armin odwrócił się w moim kierunku. Na jego twarzy malowało się przerażenie. - Co Ci się stało?

-A to? - Wskazałam na twarz. - Tylko draśnięcie. Nie martw się.

-Nie o tym mówię!

Podniósł się i podszedł do mnie. Odsunął moją rękę, żeby zobaczyć ranę. Nie oponowałam, bo po co? Jak nie on, to Levi. Z dwojga złego wybieram Armina.

-Masz przynajmniej trzy kule w ramieniu.

-Czy ktoś może mi wytłumaczyć co się tu dzieje?!

O kurwa.

Powoli odwróciłam się w kierunku Levi'a. Na mojej twarzy malowała się prawdziwa trwoga. Bałam się co mi zrobi.

-Jakie straty?

-Hange mocno oberwała, nie da rady walczyć. A Kira ma 3 lub więcej pocisków w barku.

Dzięki za wsparcie, Arm. Teraz to na pewno mnie zabije.

-Za mną. - Spojrzał na mnie z niesamowitym wkurwieniem.

No to nie żyje.

Ruszyłam za nim jak posłuszny piesek.

Kiedy byliśmy dostatecznie daleko, zapytałam:

-To co mi zrobisz?

On tylko mnie objął. Byłam wstrząśnięta. Tego się wcale nie spodziewałam.

-Myślałem, że zginęłaś.

-Heh, nie tak łatwo mnie zabić. - Powiedziałam, przytulając go przy pomocy prawej ręki, bo lewa nie działała.

-Nigdy więcej nie bądź taka lekkomyślna. - Dostałam w głowę.

Zaśmiałam się.

Jednak dostałam.

-Po prostu kiedy zobaczyłam co zrobiła Hange jakiekolwiek hamulce puściły. Ale nie powinnam dawać się tak ponosić emocjom. Przepraszam.

-Pokaż rękę. Trzeba wyciągnąć pociski. - Chwycił mnie za rękę, ale szybko ją wyrwałam.

-Zostaw. Będę was jeszcze spowalniać.

-To nowość, że nie chcesz walczyć.

-Po prostu, wiem że znów zrobię coś głupiego.

-Wolę cię mieć na oku, kiedy to zrobisz. Dawaj tą rękę.

-Nie wygram z tobą, co?

Powoli uwolnił moją rękę z kurtki, a później rozerwał rękaw koszuli. Bolało jak diabli, ale starałam się nie krzyczeć.

-Teraz może zaboleć.

Zamknęłam oczy. Kiedy poczułam jak coś dotyka mojej rany krzyknęłam z bólu. Poczułam jak łzy zbierają mi się w oczach, więc zacisnęłam mocniej oczy. Słyszałam kroki. Byłam pewna, że reszta przyszła sobie popatrzeć co się dzieje.

Moje męczarnie trwały chyba wieczność.

-Gotowe.

Otworzyłam oczy. Rana była zabezpieczona rękawem z mojej koszuli. Było to mało, ale wciąż coś.

Spróbowałam ją podnieść, ale od razu pożałowałam tej decyzji.

Żeby szybko przeszło.

Levi pomógł mi wstać z ziemi i odwrócił się do reszty.

-Ruszamy.

Zarzuciłam kurtkę na ramię i ruszyłam za nim.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wielbcie mnie. Po wielu wzgórkach, dołkach i depresjach w końcu napisałam to. Możecie być dumni.

Mam nadzieję, że podoba się, bo włożyłam w to krew, pot, łzy oraz inne płyny ustrojowe.

;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top