22 | Wujku?
Ruszyliśmy do Eren'a i Historii.
Levi stanął na dachu z Nifą, a mnie kazał stanąć na dachu po swojej prawej. Byliśmy eskortą. Musieliśmy doprowadzić tamtą dwójkę do Pixis'a. Tam byliby bezpieczni.
Ale wciąż czułam, że coś się stanie. Nie wiedziałam co, ale ten niepokój z poprzedniego dnia, wciąż mi towarzyszył. Tak bardzo marzyłam, żeby to była tylko fatamorgana, ale nie zawsze chcieć to móc.
Zerknęłam w kierunku Levi'a. Widziałam, że rozmawiał o czymś z dziewczyną, ale nie mogłam tego usłyszeć. Byłam zbyt daleko. Poza tym nie miałam potrzeby, żeby to słyszeć. Musiałam się skupić na celu.
Wróciłam wzrokiem na powóz...i usłyszałam czyiś krok.
W momencie padłam na ziemię, a nad moją głową przeleciały kule.
Kurwa!
Schowałam się za kominem. Słyszałam kolejne strzały i widziałam kolejnych martwych Zwiadowców, którzy spadali z dachów.
Co tu jest, kurwa, grane!?
Spojrzałam na Levi'a w tym samym momencie co on na mnie. Na obu naszych twarzach, była widoczna mina, która nieczęsto tam gościła.
Przerażenie.
Żyje...Dzięki bogu.
Wtem zobaczyłam jak nad Levi'em, przelatuje mężczyzna w kapeluszu.
-Kenny!
Wryło mnie. Po prostu moje serce zatrzymało się na sekundę.
N-nie. T-to nie może.
Widziałam jak Levi posyła w kierunku mężczyzny miecze, a po chwili tamten odpowiada serią pocisków. I właśnie w tamtym momencie zniknął mi z oczu.
Nie zginął czuję to.
W tym momencie uniknęłam kolejnej serii kul. Zbiegłam z dachu i wystrzeliłam haki.
To nie są normalni żołnierze.
Kolejna seria kul posłana w moją stronę. Wbiłam haki w kolejny budynek i zrobiłam zwrot o 90° i wpadłam w najbliższą uliczkę.
To nie będzie taka zabawa jak z Żandarmami. Nawet Zwiadowcy tak się nie zachowywali. Ich celem jest nas wszystkich zabić.
Przypomniały mi się słowa Levi'a :
Od teraz naszym przeciwnikiem są nie tylko tytani, ale i ludzie.
Przerzuciłam w ręce uchwyt i uśmiechnęłam się psychopatycznie.
W takim razie, nie będę się powstrzymywać.
Wystrzeliłam w kolejny budynek z zamiarem wykręcenia, ale...
Przede mną pojawiło się trzech żołnierzy. Zamiast zawrócić przyspieszyłam. Kiedy mieli już wystrzelić, wypuściłam haki w budynek obok. Szarpnięcie rzuciło mnie do tyłu, przez co uniknęłam kul.
Wystrzeliłam i przebiłam hakiem jednego mężczyznę. Drugi wbiłam w ulicę kilka metrów przed sobą. Wsadziłam miecze w uchwyty i kiedy przelatywałam obok pozostałej dwójki, rozcięłam ich na pół. Wszystko to działo się w krócej niż sekundę.
Kolejna seria poleciała w moją stronę. Zwiększyłam użycie gazu i pędziłam przed siebie, nisko przy ziemi, unikając kolejnych powozów, skrzyń i ludzi. Musiałam zniknąć, a nie było to zbyt łatwe zadanie.
Wyłapałam ciemną, pustą uliczkę po swojej prawej. Spojrzałam się za siebie. Goniło mnie 5 Żandarmów.
Jak to mówią...Raz kozie śmierć.
Przyspieszyłam jeszcze bardziej. Strzeliłam w budynek przed sobą. Kiedy tylko zniżyłam się do odpowiedniej wysokości, oparłam nogi o ziemię i zatoczyłam łuk. Chciałam ich zmylić, ale wiedziałam, że to nie wystarczy.
Kiedy byłam przy wylocie lewej uliczki, rozwiązałam pelerynę, która poleciała w tamtym kierunku, a sama rzuciłam się w prawą stronę.
W ciemność, która tym razem była moim sojusznikiem.
Zobaczyłam studzienkę, która była ledwo dostrzegalna dla zwykłego ludzkiego oka.
Zanim Żandarmi dolecieli do mnie, schowałam się wewnątrz niej.
-Gdzie!?
-Nie drzyj się, bo jak Kapitan dowie się, że ją zgubiliśmy to każe nas pozabijać. - Słyszałam chrzęst mechanizmu. - Ty tu zostaniesz, a my lecimy dalej.
Chwilę potem mężczyzna leżał z poderżniętym gardłem. Wciągnęłam go do cienia i chwyciłam za jego sprzęt do manewrów. Niewiele różnił się tym od naszego, jedyną różnicą było to, że strzelał. Obejrzałam go, a później ruszyłam w miejsce, z którego słychać było strzały.
Levi był otoczony. Ze wszystkich stron czekali na niego Żandarmi. Rozejrzałam się. Nie mogłam zbyt wiele zrobić, ale mogłam zaryzykować.
Beze mnie sobie poradzą, bez Kaprala nie.
Po raz drugi w życiu zrobiłam tą samą głupią rzecz.
Tylko wtedy Erwin puścił mnie wolno. Ci na pewno mnie zabiją.
Wzięłam głęboki wdech. Podeszłam po cichu do mężczyzny, który stał na czatach. Nie było mowy, żebym zabiła go i nie wzbudziła podejrzeń.
Nie mam innego wyboru.
Wystrzeliłam haki i przeleciałam pomiędzy domami. Po chwili usłyszałam strzały i już wiedziałam, że wznowiono pościg za mną.
Mam tylko nadzieję, że odciągnę ich na tyle dużo, żeby Levi sobie z nimi poradził.
\*|*/
Jakimś cudem. Jakimś CHOLERNYM cudem, udało mi się ich zgubić. Nie było łatwo, bo było ich naprawdę sporo, ale jakoś dałam radę.
Zaczęłam się kierować w stronę wozu z Eren'em i Historią. Kiedy tylko tam dotarłam zobaczyłam, że Levi jest niedaleko powozu. Ale za nim goniło kilku Żandarmów.
Zbyt dużo, żeby mógł się ich wszystkich pozbyć.
Wbił w brzuch jednego z nich hak, zabijając go na miejscu i leciał dalej. Żandarmi za wszelką cenę nie chcieli się od niego odpieprzyć.
A co gdyby?
Podleciałam do martwego mężczyzny i odcięłam jedną z giwer. Wsadziłam ją za pas i zaczęłam gonić za ferajną.
Byłam odrobinę ponad nimi, byłam bardzo blisko...kiedy nagle zobaczyłam, że kobieta chce w niego strzelić.
Niewiele myśląc chwyciłam za pistolet i pociągnęłam za spust. [wiem, że to tak nie działa, ale nie chce mi się już kombinować]
Kula przeleciała przez środek jej głowy. Mężczyźni obok niej odwrócili się, żeby zobaczyć co się stało, co za skutkowało tym, że po chwili leżeli na ziemi z nożami w tchawicy.
-Polecam się na przyszłość. - Posłałam Levi'owi uśmiech. Miał tak samo niedowierzającą minę jak Żandarmi.
Kiwnął mi głową na dziękuję i ruszył dalej.
Kiedy przelatywaliśmy obok jakiegoś ratusza, pojawił się kolejny z nich. Zanim zdążyłam zareagować, mężczyzna posłał kulę w naszą stronę. Odbiłam w ostatniej chwili, co za skutkowało rozciętym uchem.
Kurwa!
Levi wbił jeden z haków w jego brzuch i przyciągnął go do siebie, a później rozciął na pół.
Oparliśmy się o najbliższy budynek. Strasznie huczało mi w głowie, ale nie mogłam się temu poddać. To nie była sytuacja na ból.
-Za powozem!
Dopiero wtedy zobaczyłam młodzików ze 104 obozu. Levi spojrzał na mnie ze zmartwieniem, które malowało się tylko w jego oczach.
-Nic mi nie jest. - Szepnęłam, choć nie była to całkowita prawda. Nie miałam większych obrażeń fizycznych, ale szum w głowie był nie do zniesienia. Musiałam się wyciszyć, ale bałam się, że to może się źle skończyć. Nie mogłam ryzykować.
-To doświadczeni w walce ludzie. Dorwali już trzech naszych.
Zacisnęłam szczęki.
Czyli nie tylko Nifa zginęła.
-Zabić kiedy tylko nadarzy się do tego okazja.
Łeb napierdalał mnie jak zły, ale byłam wściekła. Wcześniej się jeszcze miarkowałam, teraz już nie miałam zamiaru.
Levi zdjął mężczyznę, który stał na wozie, a ja wyeliminowałam tych, którzy obstawiali flanki.
Mikasa powaliła dziewczynę, która powoziła. Jean zamiast ją zabić, czekał. Wtedy ona wykonała ruch. To działo się tak szybko.
Ona wycelowała w jego głowę i usłyszeliśmy strzał...a później dziewczyna padła martwa.
Ale nie mogliśmy się o to martwić. Nadleciała kolejna fala Żandarmów. Wszyscy celowali w wóz. Trzeba było się wycofać.
Chciałam się ruszyć ale...
Pisk. Okropny, przeraźliwy skowyt głęboko w mojej czaszce. Przestałam panować nad swoim ciałem. Opadłam w dół. Chciałam biec, chciałam postawić choć krok. Czułam tylko narastający ból, a rzężenie nie ustawało. Chwyciłam się za głowę. Zasłoniłam uszy, myśląc że to złagodzi moje cierpienie. Ale to nic nie dawało.
Walczyłam z tym jeszcze przez chwilę.
-Kira?
Głos tej osoby był zniekształcony. Nie wiedziałam kto do mnie mówi. Usłyszałam tylko swoje imię, a później powrócił mój stary przyjaciel. Ciemność.
\*|*/
Obudziłam się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Nie wiedziałam gdzie jestem i co się ze mną stało. Pamiętałam tylko okropny ból i przeraźliwy dźwięk.
Dopiero po chwili odzyskałam trzeźwość umysłu i wszystko sobie przypomniałam.
Usiadłam i zobaczyłam, że jestem czymś przykryta. Podniosłam się i zaczęłam zmierzać w kierunku światła.
-...myślałem, że nie zdążę. - Usłyszałam Armin'a. - Wybacz. Więc dlaczego strzeliłem przed nią?
-Bo ona...
-Zawahała się. Prawda?
-Czyli nawet profesjonaliści posiadają coś takiego jak współczucie. - Powiedziałam, stając w świetle. Usiadłam na jedynej wolnej skrzynce, która była pomiędzy Levi'em i Mikasą.
-Przepraszam, Armin. To moja wina.
Armin zaczął się użalać. Uważał, że nie jest człowiekiem, bo zabił kogoś z zimną krwią. Spojrzałam na Levi'a w tym samym momencie co ona na mnie. Oboje znaliśmy taką sytuację.
-Twoje ręce zostały splamione krwią. - Powiedziałam patrząc na niego z powagą. - I prawdą jest to, że nie ważne jak będziesz tarł, to tej krwi nie zmyjesz.
Chłopak spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
-Jak możesz!? - Mikasa nie wyglądała na zadowoloną. Ale ja nie planowałam skończyć.
-Musisz to zaakceptować. To jesteś nowy ty.
-Gdybyś miał czyste ręce, Jean'a by już z nami nie było. - Levi przejął pałeczkę. - Pociągnąłeś za spust szybko i pewnie, bo wiedziałeś, że od tego zależy życie twojego kumpla. - Aż się dziwię, że takie słowo padło z jego ust. - Armin, dzięki twojemu poświęceniu, nie straciliśmy kolejnego towarzysza. Dziękuję.
Armin trochę się podniósł na duchu, ale niewiele.
-Powiem Ci coś w tajemnicy. - Powiedziałam, uśmiechając się do niego. - Przeżyłam to samo. - Widziałam zaciekawienie w oczach kamratów, u Levi'a za to niepewność. - Zabiłam pierwszy raz, żeby ratować przyjaciela. Miałam wtedy, bo ja wiem, 12 lat. Myślałam, że to koniec świata, ale ten przyjaciel podniósł mnie na duchu. Więc nie przejmuj się. Zrobiłeś to co słuszne, Armin. - Mój uśmiech zniknął z twarzy. - I choć wiem, że boli, to najstraszniejszy jest ten pierwszy raz. Później nie czujesz już wyrzutów.
-Jesteś bezduszna. - Powiedział Jean.
-Nie bezduszna, tylko wiem co to życie. Niedługo też zrozumiesz.
Nastała cisza, którą po chwili przerwał Jean.
-Kapralu, myślałem, że walka z innymi ludźmi to błąd. Że źle Pan zrobił, wydając taki rozkaz. Bałem się krzywdzić innych ludzi. Ale to ja się cholernie myliłem. Następnym razem się nie zawaham!
-Nigdy nie mówiłem, że to była właściwa decyzja. Najzwyczajniej w świecie tego nie wiem. A ty jesteś pewien, że popełniłeś błąd? - Nastała chwila ciszy. Levi pozwolił chłopakowi przemyśleć swoje słowa. - No dobra, pora przesłuchać naszego gościa.
Levi wstał i podszedł do związanego Dimo Revessa.
Przysunęłam się do Jean'a i powiedziałam cicho.
-Jeśli masz wątpliwości, to znaczy, że jesteś człowiekiem. Zabicie kogoś wymaga dużej odwagi, dlatego Cię nie winię. - Spojrzałam na resztę. - Nie chcę, żebyście mieli krew na rękach, ale czasem to nieuniknione. Dzisiaj nam się udało. A czy następnym razem, to nie jest pewne.
Podniosłam się i ruszyłam za mężczyzną. Stałam z boku i słuchałam konwersacji Levi'a z mężczyzną. Po dłuższej chwili udało mu się przekonać Revessa, aby z nami współpracował.
\*|*/
Kiedy zapadła kompletna noc Reeves został wypuszczony z zadaniem sprowadzenia do nas Żandarmów.
-Wierzysz, że wróci? - Zapytałam, kiedy mężczyzna był już dostatecznie daleko. Tak, żeby nie mógł mnie usłyszeć.
-Nie, ale co innego nam zostało? - Zapytał, wracając do naszej tymczasowej kryjówki.
Westchnęłam. Patrzyłam jeszcze przez chwilę na oddalający się powóz, a po chwili sama weszłam do środka.
Kilka godzin później widzieliśmy ten sam powóz.
Jednak wrócił.
Wszyscy mieliśmy na głowach kaptury. Levi wraz z Jean'em stali na tyłach, a Mikasa z przodu, reszta obstawiała flanki. Ja stałam za Levi'em, żeby w razie czego, poderżnąć delikwentom gardła.
Kiedy tylko powóz się zatrzymał, jeden z żandarmów wychylił łeb, przez co od razu zgarnął w niego kolbą strzelby. Po chwili usłyszałam drugie uderzenie, co oznaczało, że Mikasa też wykonała swoją robotę. Chwyciłam więc nożyk, którym się do tej pory bawiłam i schowałam do pasa.
Musieliśmy jeszcze zabrać ich do środka. Zanim ktokolwiek się odezwał chwyciłam jednego, a drugim zajęła się Mikasa. Chłopaki nie mieli tu nic do gadania.
Kiedy zanieśliśmy ich do wnętrza, Levi od razu kazał zanieść ich do piwnicy. Ja umieściłam jednego w pokoiku, a Mikasa drugiego w celi.
Wiedziałam co teraz będzie się działo, więc chciałam wyjść. Tortury to zbyt wiele, nawet jak dla mnie.
-Idziesz? - Nie odwróciłam się, ani nie zdjęłam ręki z klamki.
-Jak będziesz mnie potrzebował, to jestem na warcie.
Po tych słowach zatrzasnęłam drzwi i wyszłam na górę. Kiedy tylko wyszłam z piwnicy zobaczyłam wszystkich zgromadzonych przy stole.
-Co teraz? - Zapytał Connie.
-Teraz idę zmienić Sashę. - Chwyciłam strzelbę. - Dzisiaj w nocy nie zmieniajcie mnie.
-Ale...
-Nie. Odeśpię to jutro.
Nie chciałam być dla nich okropna. Po prostu, to więcej niż mogę znieść. Inaczej wygląda zabijanie inaczej tortury. Nie mogę znieść tych krzyków. Nie jestem bez serca.
A jednak karzesz Levi'owi to robić.
Zamknij się!
Nienawidziłam tego. Nienawidziłam tracić nad sobą panowania.
Wyszłam na dwór i doskoczyłam do dziewczyny.
-Możesz wracać.
-Ale...
-Proszę, pozwól mi.
-Ale stałaś wczoraj całą noc. Musisz być zmęczona, a nie możemy sobie pozwolić na pomyłkę.
-Nic się nie stanie obiecuję. Odespałam to ostatnio. Proszę.
-Zgoda. - Zeszła na ziemie. - Ufam Ci.
Poczułam się odrobinę lepiej. Niewiele osób w moim stosunku potrafi powiedzieć, że mi ufa. Zarówno kiedyś jak i teraz.
-Dzięki.
Kiedy tylko Sasha zniknęła, usiadłam sobie na dachu i wyciągnęłam z kieszeni papierosy.
-Szlag.
Zostały trzy. Wszystkie moje zapasy poszły na zatracenie, kiedy musieliśmy uciekać, żeby ukryć Eren'a i Historię.
Zapaliłam jednego i zaczęłam się rozglądać. Wszystko było spokojnie dopóki nie usłyszałam krzyku.
Nawet tu słychać.
Westchnęłam, ale nie zmieniłam pozycji. Siedziałam i patrzyłam się w gwiazdy.
\*|*/
Minęło kilka godzin. Prawie bez ustanku słyszałam krzyki i jęki bólu, ale nie ruszałam się. Byłam niczym posąg postawiony gdzieś dla ozdoby. Nie miałam na to siły.
Przez cały ten czas próbowałam zrozumieć co się wtedy stało. Dlaczego upadłam? Dlaczego straciłam panowanie nad ciałem? I dlaczego słyszałam pisk w głowie?
Te i wiele innych pytań nasuwało mi się na myśl, ale nie potrafiłam znaleźć na nie odpowiedzi. Mogłam jedynie siedzieć i zadręczać się w myślach.
Niedługo po wschodzie słońca postanowiłam zejść z warty. Byłam zbyt widoczna w tamtym miejscu, a poza tym nie widziałam już na oczy. Zmęczenie dawało się we znaki i to dość mocno. Kiedy zeszłam na ziemię i otworzyłam drzwi, ktoś na mnie wpadł i przewrócił.
-Przepraszam. - Sasha uśmiechnęła się do mnie i podała rękę, żebym mogła się podnieść.
-Nie to ja przepraszam. - Odwzajemniłam go. - Miałaś rację. Powinnam się wyspać.
-To już nie ważne. Kapral kazał Ci zawołać. Dowiedzieli się czegoś.
Czy to koniec?
-Prowadź. - Powiedziałam z uśmiechem.
Kiedy tylko Levi i Hange mnie zobaczyli zaczęli opowiadać o tym czego się dowiedzieli. No...głównie mówiła Hange.
-Czyli to znaczy, że dziedziczką tronu...jest Historia?!
Wszystkich nas wmurowało tak samo.
Czyli król nie ma tak naprawdę żadnej władzy w tym momencie? A przynajmniej nie prawowitej.
-Eren i Historia są prawdopodobnie z Rodem Reissem w tym momencie.
Moblit rozwinął plakat przedstawiający rzekomego mężczyznę.
-To on.
Ciemne włosy i wąsik. Nijak nie przypominał mi Historii. W żadnym aspekcie. Chociaż...Dziewczyna miała tak samo duże, niebieskie oczy jak on. To jedyne podobieństwo między nimi.
Im więcej słyszeliśmy tym bardziej nie dowierzaliśmy.
Eren ma zostać pożarty? Dlaczego?
-Jeśli tytan zjada człowieka ze zdolnością do przemiany w tytana, może on wrócić do swojej ludzkiej formy...
W takim razie, kogo zjadł Eren?
-...Co więcej zyskuje moce pożartej osoby.
[pozwólcie, że pominę całą tą opowieść.
Tak, jestem leniem]
-Więc jeśli w szeregach rządu jest jakiś tytan, to zostanie on użyty do pożarcia Eren'a.
Mikasa zerwała się w momencie. Chciałam ją zatrzymać, ale Levi podszedł do niej szybciej.
-Uspokój się. Twoja wściekłość najwyżej ich rozbawi, a nie zmusi do zwrócenia Eren'a. Udamy się na ziemię Rod'a Reiss'a. Przygotujcie się do wymarszu.
-Rozkaz.
Wszyscy zaczęliśmy opuszczać główną izbę.
Byłam na samym końcu, więc nikt nie widział kiedy się chwiałam. Nie czułam się najlepiej, więc oparłam się o ścianę. Brak snu spowodował, że nie mogłam się utrzymać na nogach, a oprócz tego wszystko mi się rozmywało.
Jaka ty jesteś głupia!
Schowałam głowę w kolanach i nawet nie zauważyłam, że zasnęłam.
Levi pov.
Odprowadziłem Hange i Moblita do drzwi i poszedłem się pakować. Ale...czegoś mi brakowało. A raczej kogoś.
Kira zazwyczaj biegła za mną. Przychodziła się o coś pytać lub zwyczajnie rozmawiała ze mną. Ale w tym momencie nigdzie jej nie widziałem ani nie słyszałem.
Nie zmieniła się zbytnio, więc zawsze kiedy się wynosiliśmy musiała coś potłuc lub wpaść na kogoś. Było po prostu zbyt cicho.
Postanowiłem sprawdzić co z nią, ale nie znalazłem jej w pokoju. Więc wszedłem na górę. Jak znam ją na pewno siedziała gdzieś na dworze.
Lecz kiedy tylko wszedłem na górę zobaczyłem ją zwiniętą w kłębek i leżącą na ziemi.
Poczułem lekkie ukłucie w sercu, bo mogło jej się coś stać. Z drugie strony mogła po prostu zasnąć.
Kiedy miałem do niej podejść zerwała się i zaczęła krzyczeć. Pierwsze co, to do niej podbiegłem i ją objąłem.
-Cii. Już. Wszystko okej.
Dziewczyna mocno mnie objęła. Po chwili usłyszałem jej szloch, ale jej nie puszczałem. Siedzieliśmy przez jakiś czas, aż sama się ode mnie odsunęła.
-Już wszystko okej? - Kiwnęła głową jak małe dziecko. - Koszmar?
Znów kiwnęła głową. Wydawało mi się jakbym miał do czynienia z pięciolatkiem. Ale wbrew pozorom, nie przeszkadzało mi to.
-W-widziałam stryczek. C-coś się stanie. Boję się Levi. - Powiedziała przytulając się jeszcze raz.
Siedzieliśmy jakiś czas, aż w końcu dziewczyna się uspokoiła. Odsunęła się ode mnie i ruszyła w stronę swojej sypialni. Patrzyłem za nią, ale nie zmieniłem pozycji. Zanim zniknęła z mojego pola widzenia usłyszałem jeszcze ciche:
-Dziękuję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top