20 | Koniec iluzji
Następnego dnia oczekiwaliśmy wieści. Erwin poszedł spotkać się z Pixis'em, bo tak nazywał się dowódca Stacjonarnych. My w tym czasie siedzieliśmy i czekaliśmy. Zajęłam miejsce obok Levi'a w powozie, w którym siedział razem z Nickiem. Erwin siedział na górze z dobre 2 godziny i nic się nie zmieniało.
-Hej Levi. Gdzie są ci twoi tytani? - Żandarmi byli jak zwykle tymi najbardziej „aktywnymi".
Ci ludzie pierwszy raz zapuścili się na tereny gdzie mogły się pojawić tytani. Ale nie lękali się, brzmieli bardziej na uradowanych, że monstra się nie pojawiły. A ja miałam ochotę, wytrzaskać ich wszystkich po mordach. Levi jakby wiedząc co chodzi mi po głowie, odwracając się w ich kierunku, otarł kolanem o moją nogę.
-Jeśli dzisiaj się nie pojawią to macie drogę wolną, żeby dołączyć do kolejnych wypraw. Zapolujemy sobie wtedy wspólnie na wroga ludzkości numer jeden.
-Bardzo chętnie. - W głosie mężczyzny pobrzmiewał strach. - Ale mamy urwanie głowy w stolicy.
Odwróciłam się w jego kierunku z fałszywym uśmiechem na twarzy.
-Nie wstydźcie się. Miejsca starczy dla nas wszystkich. A poza tym chyba nie chcielibyście, żeby Zwiadowcy okazali się lepsi od Żandarmów. - Ostatnie słowo wyplułam jak truciznę. Moja nienawiść wciąż nie zniknęła. Nie cierpiałam ich za ich ignorancję. Nie tylko wtedy, kiedy zostałam sama i Levi mnie uratował. Najbardziej nienawidziłam ich za to, że w dniu, kiedy umarła moja matka nie zrobili nic. Kiedy malutka dziewczynka błagała ich, żeby pomogli jej mamie.
~*~
-Mamo!
-Uciekaj! Już!
Mama odepchnęła od siebie jednego z mężczyzn. Patrzyłam na całą scenę z przerażeniem. Nie mogłam się ruszyć, bo strach paraliżował wszystkie moje kończyny. Klęczałam w kałuży błota, wpatrując się wielkimi oczami w scenę rozgrywającą się przede mną. Było ich trzech, a mama była jedna. Miałam wtedy 10 lat, ale wiedziałam, że choć mama jest bardzo silna, to nie da rady.
Kiedy tylko udało mi się odzyskać panowanie nad nogami, podniosłam się i zaczęłam pędzić w kierunku bramy.
-Kocham cię.
Usłyszałam za sobą. Nie odpowiedziałam, po części, bo bałam się usłyszeć swojego głosu, a po części bo nie myślałam, że to będzie nasze pożegnanie.
Pędziłam ile sił w nogach, aż dopadłam do jednej z bram. Tam Żandarmi stali, niektórzy pijąc, a niektórzy grając w karty. Podbiegłam do jednego z nich i chwyciłam za rękę.
-Pomóżcie! Mama...
-Odsuń się, obdartusie! -Mężczyzna pchnął mnie, tak że się przewróciłam. Bolało, ale nie mogłam zostawić mamy.
-Błagam! Ona zginie jeśli jej nie pomożecie!
-Jednego łajdaka mniej.
-Błagam!
Poczułam kolejne uderzenie. Przewróciłam się i uderzyłam o coś głową.
Kiedy się obudziłam, czułam okropny ból. Nie wiedziałam gdzie byłam, ani co się stało. Wiedziałam tylko, że muszę znaleźć mamę.
Powolnym krokiem, opierając się o każdy możliwy budynek doszłam do miejsca, w którym widziałyśmy się po raz ostatni. I zastałam ją właśnie w tamtym miejscu.
Jej ciało było otoczone kałużą krwi, a ubrania poszarpane.
-Mamo? Mamo!
Nie zważając na ból doskoczyłam do niej i zaczęłam nią potrząsać.
-Mamo! Proszę, obudź się! Mamo!
Gdzieś podświadomie wiedziałam, że się nie obudzi, ale wciąż nie chciałam tego przyjąć do siebie.
Po wielu prośbach i błaganiach, kiedy mama się nie budziła, doszło do mnie to co się stało. Nie mogłam jej zostawić. Zabrałam ją do naszego domku i tam wyprawiłam jej skromny pogrzeb.
To był ostatni raz kiedy byłam w tamtej części miasta.
~*~
Poczułam jak ktoś mną szarpie. Spojrzałam w tamtą stronę i okazało się, że był to Levi.
-Ty płaczesz. - Powiedział, patrząc na mnie tą obojętną twarzą. W jego oczach zaś widziałam współczucie i smutek.
Podniosłam rękę do policzka i poczułam, że jest mokry. Zaczęłam się śmiać. Płakałam z czegoś co się stało 9 lat temu. Byłam żałosna.
-To nic. - Otarłam oczy i podniosłam się z powozu. - Idę się rozejrzeć na górę.
Miałam już wypuścić linki, ale spojrzałam na Żandarmów. Umysł mówił „nie", gdy serce mówiło „tak". Wiedziałam, że tego pożałuję, ale chęć którą w tamtym momencie odczuwałam była większa.
Chwyciłam za noż przy łydce i wyciągnęłam dwa. Rzuciłam je przed siebie, tak że wbiły się w mur, przelatując pomiędzy Żandarmami. Kiedy tylko stal wbiła się w mur odwrócili się do mnie.
-Hej, co ci odwaliło. Nie powinnaś się bawić takimi zabawkami, bo jeszcze zrobisz sobie krzywdę. - Mężczyzna zaśmiał się, ale widziałam na jego twarzy strach. Czułam jak rośnie u mnie adrenalina.
Zrobiłam dwa kroki w jego kierunku, a on odskoczył do tyłu z przerażeniem. Uśmiechnęłam się i odwróciłam w stronę muru.
-Zastanawiam się kogo bardziej nienawidzę? Żandarmów czy tytanów? - Wystrzeliłam haki w mur. Mężczyzna patrzył na mnie ze zdziwieniem. - Chyba bardziej nienawidzę was. Jeśli zobaczę cię jeszcze kiedyś, nie będzie taryfy ulgowej...Spłoń w piekle.
Podciągnęłam się. Kiedy stanęłam na szczycie muru, usiadłam na krawędzi i zwiesiłam nogi. Niedaleko mnie był Erwin wraz z dowódcą Stacjonarnych, ale siadłam na tyle daleko, żeby ich nie słyszeć. Nie chciałam.
Czułam jak ponownie pod powiekami zbierają mi się łzy, ale tym razem postanowiłam je przegonić. Tamten mężczyzna był tym, który wtedy zostawił moją matkę na pastwę tamtych...
-Posłańcy!
Wstałam i spojrzałam w dół. Na koniach pędziła dwójka jeźdźców. Jedną z nich okazała się Sasha. Postanowiłam zejść i zobaczyć co się dzieje, szczególnie że pędzili do nas w takim pośpiechu.
Byłam ostatnią osobą, która zeszła, więc usłyszałam tylko kawałek rozmowy.
-...wśród nich było trzech tytanów!
Że co?
-Czekaj. Mówisz, że oprócz Eren jest ich jeszcze trzech?
Sasha skinęła głową.
Jeśli tak jest, to jesteśmy w dupie. Nie sądzę, żeby ktokolwiek oprócz Eren'a był po naszej stronie.
Poczułam okropny ból w boku i oparłam się o pudło.
I na cholerę żeś używała tego sprzętu!
Spojrzałam w dół, ale na szczęście nie było krwi, czyli rana się nie otworzyła.
-Przygotować się!
Usłyszałam rozkazy Erwin'a. I tak nie miałam co tutaj szukać, więc udałam się do kwater, żeby się na trochę położyć. Nim zdążyłam się położyć, do środka wpadł Levi.
-Nie wiesz, że się puka? - Zapytałam, rozkładając się na łóżku. - A poza tym, nie powinieneś pilnować Nick'a?
-Przekazałem pałeczkę komuś innemu. - Podszedł do łóżka i usiadł na jego boku. - Dobrze się czujesz?
-Jest dobrze. Nie powinnam używać sprzętu, ale na szczęście nic nie rozerwałam.
-Nie o to pytałem. - Domyślałam się o co zapytał, ale nie chciałam mu o tym opowiadać. Bałam się, że mnie wyśmieje. - Dlaczego płakałaś?
-To nic ważnego.
-Gdyby tak było, to byś nie płakała. Nie jesteś kimś, kto płacze z byle powodu. Mów.
-Obiecasz, że mnie nie wyśmiejesz?
-Czy słyszałaś, kiedyś żebym się z ciebie śmiał?
-Po wyjściu na powierzchnię, nie. - Lekko sposępniał, ale spojrzał na mnie z otuchą. Westchnęłam. - Zgoda. Kiedy go zobaczyłam przypomniała mi się mama. -Levi wyglądał na wstrząśniętego. - Tak wiem. Jestem dziwna. Nienawidzę jej, a wciąż pamiętam. Widziałam ją tego dni kiedy zginęła...kiedy ją zamordowano. Napadło nas trzech dryblasów. Mama mnie broniła i kazała uciekać, a ja pobiegłam po Żandarmów. Chciałam, żeby jej pomogli, ale oni mnie wyśmiali. Uderzyłam o coś głową i zemdlałam. Kiedy się obudziłam, znalazłam ją. Obdartą z życia i godności. Pochowałam ją, ale nigdy więcej ie zbliżyłam się w tamte okolice. - Levi pokiwał głową. Na początku denerwowało go, że nie chciałam iść w okolice południowej bramy, ale z czasem się przyzwyczaił i zaczął to tolerować. Znałam całe Podziemie, ale tam bałam się zbliżyć. Bałam się stawić czoła duchom przeszłości. Opuściłam głowę czując się podle.- A ten mężczyzna, który mnie odepchnął stoi tam i śmieje się ze swoimi kamratami. Gdyby wtedy ruszył dupę nie byłoby tego wszystkiego. Wciąż żyłabym w błogiej nieświadomości. Sądziła, że rodzice się kochali, a nie męczyli się ze sobą ze względu na mnie.
Levi chwycił mnie za podbródek i uniósł moją głowę do góry. Zmusił mnie do spojrzenia sobie w oczy.
-Ale wtedy byśmy się nie spotkali. - Powiedział miękko, ocierając samotną łzę, z mojej twarzy.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Nie myślałam o tym. Nie myślałam, że jeśli wtedy nic by się nie stało, nie poznałabym tak wspaniałych ludzi. Nie poznałabym Levi'a.
Zanim cokolwiek zrobił rzuciłam się na niego i przytuliłam. Bolało mnie jak diabli, ale bardzo chciałam poczuć przy sobie jego ciepło. Na tyle mocno, że nie myślałam o bólu.
-Kocham cię!
-Ja ciebie też. - Objął mnie, a potem złożył pocałunek na moim czole. Siedzieliśmy tak przez chwilę. - Dobra. Teraz ty odpoczniesz, a ja wracam do starego dziada.
-Zgoda.
\*|*/
Raporty o możliwości przełamania muru Rose sprawiły, że mieszkający za nim obywatele zmuszeni byli schronić się w podziemnym mieście za Siną. Jednakże przy połowie populacji, zgromadzone na wypadek kryzysu zapasy, mogły wystarczyć na co najwyżej tydzień. Po tym czasie ludzie odwróciliby się przeciw sobie, kradnąc i mordując w celu przetrwania. By tego uniknąć, około siedem dni po incydencie z murem, urzędnicy zadeklarowali, że Mur Rose nie został naruszony.
Kiedy tylko usłyszeliśmy raport o powrocie grupy Zwiadowczej posłanej do ratowania Eren'a, zaczęliśmy się pakować. W ekspresowym tempie dotarliśmy do Trost'u, bo właśnie tam mieli się zatrzymać. Jednak kiedy tylko pojawiliśmy się i usłyszeliśmy, że mamy się udać do lecznicy, wiedzieliśmy że to zły znak. W chwili, w której otwarliśmy drzwi, naszym oczom ukazał się Erwin.
Ale wyglądał kompletnie inaczej niż zazwyczaj. Jego misternie ułożone włosy, były teraz porozrzucane na wszystkie strony. Wiecznie gładka broda, była przyozdobiona kilkudniowym zarostem, ale to były błahostki. Ale oprócz tego stracił coś. Erwin nie miał prawej ręki.
Spuściłam głowę, żeby na niego nie patrzeć. Wiem, że zdarzają się takie rzeczy. Widziałam je na własne oczy, a jednak. Erwin był dowódcą, bez niego byliśmy niczym.
Zastanawiałam się co mu powiedzieć, ale nie mogłam wymyślić żadnych słów otuchy. W tym przypadku ciężko było o takie słowa. Nic nie zdoła przywrócić mu straconej kończyny.
-Dobrze cię widzieć. - Usłyszałam głos Levi'a. Zajął krzesło obok łóżka, a ja chcąc się usunąć na bok, stanęłam pod oknem.
-Ciebie również, Levi. - Erwin był taki jakiś nieprzytomny. Widziałam, że patrzy, ale jakby nie widział. On był gdzieś indziej.
-Cieszę się, że udało wam się odzyskać Eren'a. - Powiedziałam, odwracając się do niego. - Chociaż szkoda, że za tak wielką cenę.
-Jeślibyśmy go stracili, zniknęłaby nadzieja dla ludzkości. Mnie można zawsze zastąpić. - Spojrzał na mnie. Jego wzrok nie był już tak bardzo mętny jak chwilę wcześniej.
-Przestań pierdolić. - Podeszłam do łóżka i spojrzałam na niego zła. - Nikt nie jest do zastąpienia, czy to Eren czy ty. Każdy jest wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju...dowódco.
Spaliłam buraka i wróciłam do okna. Na twarzy obydwóch pojawiło się zdziwienie.
-Jesteś wyjątkowa. - Zaśmiał się blondyn.
-Wiem. Jesteś moim przyjacielem, więc nie spodziewaj się mniej. - Posłałam mu mały uśmiech. - A teraz pozwólcie, że was opuszczę. Nie będę wam przeszkadzać, pewnie macie swoje sprawy do obgadania. Jeśli będzie trzeba, to Levi wie gdzie mnie szukać. - Powiedziałam, stając w drzwiach. - Erwin, lepiej się oszczędzaj, bo mam nadzieję, że szybko staniesz na nogi.
\*|*/
Kilka dni później.
Siedziałam razem z Levi'em i dowódcą Pixis'em w pokoju Erwin'a. Po kilku godzinach spędzonych w towarzystwie tego mężczyzny, naprawdę go polubiłam. Był bardzo wesoły, choć nie wiem czy nie była to zasługa alkoholu, który co chwilę popijał.
Nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi.
-To Hange. - Levi musiał ustalić z nią jakiś kod, żeby od razu złapać że to ona. - Możesz wejść.
-Przepraszam za najście, Erwin. - Hange zasalutowała, kiedy zobaczyła, że Pixis jest także z nami. - Cieszę się, że pan też tu jest, dowódco Pixis. Świetnie się składa. Ten chłopak to...
Do pokoju wszedł niski, łysy chłopak.
-Zwiadowca ze 104 korpusu, Connie Springer.
-Connie pochodzi z wioski Ragako.
-Wioski, w której swoje źródło miał ostatni atak? - Pixis był zdziwiony, tak samo jak i ja. Jakby nie patrzeć nie należałam do dowództwa, więc nie powinni się dzielić ze mną tymi informacjami. A jednak mi ufali, a to było dla mnie bardzo ważne.
-Tak. W rozmowie z nim potwierdziłam nasze założenia. To tylko uwiarygadnia naszą hipotezę. Przyszedł złożyć raport.
W miarę jak chłopak opowiadał „nasze oczy otwierały się coraz bardziej". Ciężko było uwierzyć w to co mówił, ale była to najwiarygodniejsza wersja wydarzeń. Była ona najbardziej zgadzająca się ze wszystkim co się stało.
-Czyli mówisz, że za tą maskarę odpowiedzialni byli mieszkańcy Ragako? - Pixis pierwszy przełamał ciszę jaka nastąpiła po skończeniu opowieści przez chłopaka.
-Innymi słowy, prawdziwą tożsamością tytanów są ludzie?
Levi i ja popatrzyliśmy po sobie. Obiecaliśmy, że nie będziemy zabijać ludzi. Że ludzkie życie powinno się cenić.
Cały ten czas zabijaliśmy właśnie tych, których poprzysięgliśmy strzec.
-Wciąż brak nam ostatecznych dowodów.
-Więc chcecie powiedzieć, że zmarnowałem cały ten czas i energię, uganiając się i mordując ludzi? - Widziałam, że Levi był na skraju wytrzymałości. Ale nie mogłam nic zrobić, jeśli nie chciałam, żeby nasza relacja nie wyszła na jaw. Na to nie mogliśmy sobie pozwolić.
-Powiedziałam, że wciąż brak nam dowodów. - Ale my już wiedzieliśmy, że to prawda.
Niedługo potem Hange wraz z Connim opuścili budynek. Chwilę później to samo zrobił Pixis. Levi stał pod oknem i odprowadzał ich wzrokiem.
-Erwin. - Levi odwrócił się do blondyna. - Z czego, u diabła, się śmiejesz!?
Spojrzałam na Smith'a. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech, ale nie ten radosny. Był to uśmiech szaleństwa.
Levi w tym momencie mógłby go zamordować samym wzrokiem. Już dawno nie widziałam go tak wkurwionego. W tym momencie jego oczy niebezpiecznie się zwężały, a jego twarz wydawała się jeszcze bardziej obojętna. Wtedy i tylko wtedy naprawdę się go bałam.
-Z niczego. - Erwin wrócił do swojego wcześniejszego zachowania. - Po prostu, wykonaliśmy kolejny krok w stronę prawdy.
-Tylko jeden, cholerny, krok? Jeśli tak dalej pójdzie to skończą nam się ludzie. Nie jest ona warta tej ceny.
-Jednak wciąż przemy do przodu. - Powiedziałam, czując się podle.
Ilu ludzi jeszcze stracimy? Ilu ludzi jeszcze zginie z naszych rąk?
-I pewnego dnia dopniemy swego. - Erwin emanował pewnością siebie i determinacją. Nie widziałam w nim już tego samego słabego mężczyzny, którym był kilka dni temu. Teraz był żołnierzem. Zwiadowcą. - Ten wysoki mur skrywający prawdę upadnie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top