18 | Tytan za murem
Kira pov.
Kiedy wróciliśmy do zamku, każde z nas udało się w swoją stronę, osobno. Najpierw weszłam ja, a Levi miał wejść 5 minut później, żeby nie rzucać na nas podejrzeń.
Gdy szłam do swojego pokoju wpadłam na Erwin'a.
Ja i mój fart.
-Co tutaj robisz o tej godzinie? Słyszałem, że chcesz się z nami udać do Stohess.
-Bezsenność. Wystarczą mi 3 godziny i tak dłużej nie prześpię. Skoro mówisz, że mogę iść, to grzecznie pójdę do łóżka. Do zobaczenia jutro, Erwin.
Posłałam mu uśmiech i kontynuowałam wędrówkę do pokoju.
Kiedy do niego dotarłam, otwarłam po cichu drzwi, próbując nie obudzić swoich współlokatorek. Na szczęście mi się udało. Zdjęłam z siebie uprząż i przebrałam się w piżamę. Położyłam się na łóżku i czekałam na sen, który uparcie nie przychodził.
Zaczęłam myśleć o tym co się dzisiaj wydarzyło. O tym, co Levi mi powiedział i o pocałunku. Nie mogłam się nie uśmiechnąć na tę myśl.
Niedługo potem udało mi się odpłynąć do krainy „mlekiem i miodem płynącej".
\*|*/
Zerwałam się z łóżka. Znów widziałam to samo. Ponownie widziałam jak Petra jest miażdżona przez Tytankę. Jak Eld zostaje przegryziony na pół, odlatującego Bozada oraz zwisające ciało Gunther'a. Poczułam jak pod powiekami zbierają mi się łzy.
Wstałam z łóżka i dopiero teraz zauważyłam, że nie ma Mikasy. Szybko wrzuciłam na siebie jasne spodnie i bluzkę z długim rękawem w czarnym kolorze. Do spodni przypięłam pas z nożami i ruszyłam do jadalni. I tak nie miałam czego szukać w pokoju. Planowałam zrobić sobie filiżankę mocnej kawy, żeby nie zasnąć w ciągu dnia.
Zeszłam na dół i kiedy otwarłam drzwi, wszyscy zebrani w sali odwrócili się w moim kierunku. Byli to: Levi, Erwin, Eren, Mikasa, Armin, Jean i ktoś jeszcze kogo nie znałam. Dopiero później dostrzegłam mapę leżącą na stole.
-Mam perfekcyjne wyczucie czasu. - Powiedziałam zerkając zza Levi'a na mapę. - To jaki jest plan?
-Ty gówniarzu zostajesz tutaj. - Levi odezwał się pierwszy.
-Nie doceniasz mnie. Udało mi się raz wyjść z obrębu muru Sina, więc wejście to będzie pikuś. Więc? - Spojrzałam na Erwin'a. Wiem, że nadszarpnęłam jego autorytet, ale nie chciałam ich wysłać samych.
-Masz zbyt przewlekłe rany. - Erwin był śmiertelnie poważny.
-Prawie wygojone. Poza tym może się „to" przydać. - Ostatnie zdanie skierowane było do Levi'a. - Choć nie wiem, jak będzie działać w stosunku do Człowieka-Tytana.
-O czym mówisz?
-Nieważne. Masz i tak dostatecznie na głowie. Jak wrócicie to ci powiem.
-Nie chcę stracić kolejnego żołnierza na nic.
-Zaufaj mi, wiem ile moje ciało jest w stanie znieść i to nie jest nawet połowa tego. Więc?
-Siadaj, ale gadaj o co chodzi.
-Rodzice obdarowali mnie pewnego sortu klątwą. Mam mniej wyczuwalną woń, tytani nie wyczują mnie o ile są wokół mnie inni ludzie. Dopiero na odległości 2 metrów od nich, kiedy już jest za późno. Ale problem w tym, że nie wiem jak człowiek na to zareaguje.
-Jesteś tego pewna?
-Jest. Widziałem na własne oczy. - Levi trzymał kawę, w ten swój pokręcony sposób.
-Czyli jest możliwość pozbycia się Tytanki?
-Mała, ale jest.
-Dobrze więc...
Erwin zaczął tłumaczyć szczegóły planu. Eren miał sprowadzić Tytankę, niejaką Annie Leonhardt, do podziemi, a tam mieliśmy ją złapać. Ja miałam jechać w konwoju razem z Levi'em i Erwin'em. Wydało mi się to dziwne, ale nie kwestionowałam już decyzji przełożonych. Dostatecznie zniszczyłam autorytet Erwin'a swoim bezmyślnym zachowaniem. Eren miał być zastąpiony przez Jean'a, a on sam wraz z Mikasą i Armin'em miał zaprowadzić mutanta do tunelu.
Kiedy omówiliśmy wszystko, ludzie zaczęli się zbierać do swoich łóżek, bo jakby nie było to był środek nocy.
Wstałam, ale nie szłam do wyjścia lecz na kuchnie zrobić sobie mocną kawę.
-Nie idziesz się położyć? - Eren był ostatnim, który opuszczał jadalnię.
-Cierpię na bezsenność. Ja dzisiejszą noc już przespałam, ale ty idź się wyspać.
-Próbowałaś jakichś tabletek?
-Kiedyś, ale to była tylko godzina ulgi, a szybko się uzależniało. Odłożyłam to po kilku razach, ale wtedy spałam jeszcze mniej. Nie umiem przespać dłużej niż 4 godziny, ale tylko wtedy gdy mam spokojny umysł.
-A po tym co się stało, nie ma mowy o spokojnym umyśle. - Chłopak posmutniał.
-Zgadza się. Ale nie smuć się. - Trzasnęłam go z otwartej w plecy, tak że aż się wyprostował. - Przeżyłam 10 lat, w miejscu gdzie sen to rarytas. Już tego nie odczuwam. To kwestia przyzwyczajenia. Idź się wyśpij. Musisz jutro zachować trzeźwość umysłu.
Kiwnął głową i opuścił pomieszczenie. Podeszłam do okna i je otwarłam. Usiadłam na parapecie i wyciągnęłam papierosa. Paliłam, pijąc kawę. Odprężało mnie to, bardziej niż sam papieros.
Ale nie mogłam się tym długo nacieszyć. Wiedziałam, że to on. Poznałam jego chód. Chwilę później papieros został wyrwany z mojej ręki.
-Jak chcesz to po prostu powiedz. Mam ich więcej. - Spojrzałam na niego obojętnie. Bałam się co może nastać z jutrzejszym dniem.
Później oczy zaświeciły mi się jak 5-cio złotówki. Levi zaciągnął się papierosem.
-Martwisz się. - Powiedziałam, kiedy wypuszczał dym.
-Powiedziała, ta co jest spokojna. Nie powinnaś palić tego świństwa. - Powiedział rozgniatając fajkę.
-Wiesz jakie to drogie?
-To nie kupuj tego. Będziesz dłużej żyć.
-Słyszysz siebie? Dłużej żyć? Jestem Zwiadowcą, a tylko niewielu z nas dożywa starości.
-Tobie może się udać. Jesteś dobrze wyszkolona.
-To twoja zasługa. Planujesz się jeszcze kłaść?
-Nie. Wiem, że nie zasnę.
-To chodź się gdzieś przejść. Nie ma sensu siedzieć w kuchni.
Kiwnął głową. Wyszliśmy na dwór i skierowaliśmy się do zatoczki, którą ostatnio odkryliśmy.
-Pięknie wygląda nocą. - Powiedziałam, wpatrując się w taflę wody, na której odbijały się gwiazdy.
Poczułam jak mężczyzna chwyta mnie za rękę. Spojrzałam w bok, ale on siedział oparty o drzewo. Jego wzrok mówił, żebym usiadła obok niego, co zrobiłam. Siadłam obok niego, a on chwycił mnie i przyciągnął do siebie. Od razu oblałam się rumieńcem, ale nic nie powiedziałam. Jedynie się w niego wtuliłam.
-Nikt nie widzi.
To mnie troszkę pocieszyło. Siedzieliśmy, wpatrzeni w taflę wody. Po chwili wyciągnęłam papierosy z zamiarem zapalenia kolejnego, ale Levi chwycił z paczkę i mi ją zabrał.
-Hej, oddawaj. - Wyciągnęłam rękę, ale on odsunął się. Podjęłam kolejną próbę, tym razem opierając rękę na jego klatce piersiowej, żeby mieć większy zasięg. Oczywiście skończyło się to tak, że oboje wylądowaliśmy na ziemi.
-Nie będziesz palić w mojej obecności. - Powiedział zawzięcie.
-To wymyśl coś, co może mi zastąpić papierosa. - Powiedziałam z cwanym uśmieszkiem.
Nie ma mowy, żeby coś wymyślił. Musi mi je oddać.
Następną rzeczą jaka poczułam, to jego usta na moich. Chciałam uciec, ale chwycił mnie za kark i przytrzymał w miejscu. Niewiele czasu minęło, a ja opadłam z sił. Oparłam głową na jego klatce i zaczęłam ciężko oddychać.
-Jesteś nienormalny. - Powiedziałam, kiedy złapałam oddech.
-Polecam się na przyszłość. Jeśli będziesz chciała zapalić, to powiedz. Dam ci wtedy kolejnego buziaka.
-Oj, no to rzucam.
Na jego mordce pojawił się grymas zawiedzenia. Zaśmiałam się na ten widok, a Levi spojrzał na mnie wkurwiony.
-I z czego rżysz?
-Nie. Po prostu źle zrozumiałeś. Jak będę chciała żebyś mnie całował za każdym razem, kiedy zechcę zapalić, to pocałunek nie będzie niczym wyjątkowym.
-Aż tak często ci się chce?
-Tylko kiedy się czymś martwię. A ostatnimi czasy to martwię się cały czas.
-Chodź tu.
Przesunęliśmy się spod drzew, na otwartą przestrzeń. Leżeliśmy obok siebie, aż obydwóch nas zmorzył sen.
\*|*/
Następnego dnia w południe przejeżdżaliśmy już przez bramę Siny. Czułam się dziwnie siedząc razem z Erwin'em i Levi'em, będąc ubrana w suknię. Nie miałam na sobie sukienki od dnia, w którym zostałam przygarnięta przez Levi'a. Ta była czarna, a pas materiału z przodu był koloru niebieskiego. Suknia miała barwy mojego rodu, głównej linii dynastycznej.
-Dlaczego jadę z wami? Nie jest to zbyt podejrzane?
-Wiem, że można ci ufać. Gdyby Hange nie miała innego zajęcia, to ona by tutaj jechała...
-Czuję się urażona.
-Oprócz tego twoje nadzwyczajne zdolności mogą nam się przydać.
-Ale dlaczego w tym konkretnym powozie? Nie należę do dowództwa, a inne powozy miały jeszcze miejsce.
-Ciekawe dlaczego?
Próbowałam jeszcze kilka razy, ale za każdym z nich, Erwin zbywał moje pytanie. W końcu nie dowiedziałam się o co tak naprawdę mu chodziło.
Jechaliśmy, aż usłyszeliśmy wybuch i ujrzeliśmy jak piorun uderza w ziemię.
-Czyli plan B. - Powiedziałam, patrząc na Erwin'a ze zrezygnowaniem. Nie wyszło, zostaliśmy przejrzeni.
Mężczyźni opuścili pojazd, a ja poszłam w ich ślady. Nie wiedziałam jak to zrobić i się nie zabić, ale z pomocą przyszedł mi Levi. Wyciągnął w moją stronę rękę i pomógł wysiąść z powozu.
Kiedy stanęłam już bezpiecznie na ziemi, rozejrzałam się. Przed Erwin'em stał Nile Dok.
Czyli szybko się nie ruszymy.
-Sprawdzić, co się tam dzieje! - Mężczyzna nie był w nastroju do pogaduszek. - Erwin, to twoja sprawa!?
Patrzył na Erwin'a z chęcią mordu, wypisaną na twarzy. Nie wiedziałam jaka łączyła ich relacja, ale na pewno nie była ona przyjecielska.
-To pewnie tytan. - Erwin odpowiedział spokojnie. On w przeciwieństwie do Dok'a był bardzo spokojny. Kalkulował wszystko z zimną krwią.
-Nie może być tutaj tytana. To jest Sina. Tutaj nie może być tytana. - Nile zaczynał panikować.
-A jednak. - Powiedziałam, patrząc mężczyźnie w oczy.
-Tyyy...To przez ciebie Jonah nie żyje. - Patrzył teraz na mnie, a w jego oczach błyszczała rządza krwi.
-Moja? Nie było mnie. Jonah wybrał swoją drogę, tak samo jak ty. Nikt nie kazał mu być Zwiadowcą. Poza tym za to wydalono go z rodu, więc...
-Głupia dziewucho. Zginął, bo musiał poślubić kogoś kogo nie kochał. Wybrał śmierć zamiast przebywania z kobietą, której nienawidził.
Zobaczyłam jak Levi na mnie zerka. Chciał się upewnić, że nic mi nie jest. Ale ja nie czułam nic. Wiedziałam o tym od dawna. Kochałam moich rodziców, ale równocześnie nienawidziłam ich za to co zrobili.
-Chciał przedłużyć ród. Sam byś tak zrobił. On wybrał. Ja też. Dlatego nie wpierdalaj się do mojego życia i martw się o tytana.
-Nie mogę tego słuchać. - Drzwi od powozu otworzyły się, a z wnętrza wyszedł chłopak.
-Wracaj do powozu, Jaeger!
-Mam tego dość.
Jean ściągnął z głowy perukę. Zdziwienie na twarzach Żandarmów było bezcenne.
-Dowódco, pozwól mi dołączyć do nich. - Jean zapiął się w sprzęt i był gotowy do boju.
Erwin tylko kiwnął głową.
-Tylko nie daj się zabić. Nie potrzebujemy kolejnych trupów.
Jean kiwnął na słowa Levi'a i spojrzał na mnie. Wiedział, że też coś powiem.
-Pomóż mu.
-Zgoda.
Wystrzelił i po chwili zniknął z naszego pola widzenia.
-Dowódco.
Jeden z naszych podleciał i położył na ziemi walizkę, w której znajdował się sprzęt Erwin'a. Mężczyzna szybko zmontował go i przypiął do uprzęży.
-Erwin! Zostaniesz skazany za dezercję. - Nile wycelował w Erwin'a bronią palną. W jego ślady poszli inni Żandarmi.
-O ile przeżyjesz. - Powiedziałam, przenosząc wzrok z jednego żołnierza na kolejnego.
-Grozisz mi? - Zaczął się nerwowo śmiać.
-Ostrzegam. - Mój wzrok powędrował na niego. Moje oczy wręcz płonęły. Mówiły, żeby z nami nie zadzierał.
-Masz tak samo pusto w głowie jak w lufie? - Levi przewał tą farsę kilkoma konkretnymi słowami. - Zamiast tym, powinieneś się martwić ewakuacją ludzi.
Usłyszeliśmy kolejny huk.
Eren się przemienił.
-Ja mam tego dość. -Chwyciłam za dolną część sukni i jednym ruchem ją zerwałam. Zostałam tylko w górnej części, a na światło dzienne wyszedł sprzęt do manewrów.
-Dlatego suknia była taka szeroka. - Erwin odwrócił się do mnie.
-Jak widzisz jestem praktyczna. Idę im pomóc, a wy radźcie sobie tutaj. - Zaczęłam przypinać sprzęt w sposób, w którym powinien być przypięty. Chowając go pod suknią musiałam go trochę inaczej ułożyć. - Jak tak patrzę, to mam wrażenie, że to ja mam łatwiejsze zadanie.
Dociągnęłam wszystko i sprawdziłam czy spusty działają. Kiedy miałam już odlatywać, dostrzegłam jak Levi na mnie patrzy.
-Wrócę.
Po tych słowach wypuściłam haki.
\*|*/
Widziałam kurz, który wzbijali w górę walcząc ze sobą. Miałam ruszyć w ich kierunku, ale poczułam okropny ból brzucha. Wylądowałam na najbliższym budynku i podniosłam koszulkę.
Niedobrze.
Przez bandaże zaczęła się sączyć posoka. Otwarłam na nowo ranę, ale nie było tak źle jak poprzednio. Większość się już zrosła. Na ziemi niedaleko mnie leżał martwy Żandarm. Musiał zostać przez nich stratowany podczas ich szaleńczego biegu. Zeszłam na ziemię, starając się nie uszkodzić bardziej brzucha. Podeszłam do mężczyzny i odcięłam kawałek paska z jego uprzęży. Zacisnęłam go mocno na ranie i zapięłam.
Musi wystarczyć.
Wiedziałam, że powinnam się wycofać, ale nie mogłam. Sumienie mi nie pozwalało. Wszyscy walczą, a ja mam siedzieć? Co to, to nie.
Hange mnie zabije.
Wzbiłam się w górę i niedaleko wejścia do tuneli zauważyłam Mikasę. Leżała na ziemi i choć próbowała wstać, widziałam, że nie miała sił.
Zeszłam na ziemię i podeszłam do niej.
-Wstawaj. Koniec leżakowania. - Kucnęłam obok niej i wyciągnęłam rękę w jej stronę. Spojrzała na mnie wściekła. - Eren cię potrzebuje, więc rusz w końcu dupsko.
Widziałam, że miała opory, ale chwyciła moją rękę. Pomogłam jej wstać, a oprócz tego skrzywiłam się z bólu. Jakby nie patrzeć, to było dodatkowe obciążenie.
-Dlaczego? Byłam dla ciebie wredna.
-Kto nie był? - Patrzyła na mnie obojętnie, ale widziałam skruchę w jej oczach. - Jesteśmy w drużynie i powinnyśmy się wspierać. - Kiwnęła głową. - Chodź, lepiej żeby ktoś go pilnował.
Udałyśmy się w stronę muru, tam gdzie znajdowało się najwięcej Zwiadowców. Kiedy stanęłyśmy ujrzałyśmy Eren'a, który leżał na tytance. Chłopak nie miał jednej ręki i nogi, ale radził sobie nieźle. Annie zamachnęła się i uderzyła go. Odleciał i wbił się w najbliższy budynek, a ona wstała i zaczęła się wspinać po murze.
-Co to, to nie.
Przerzuciłam uchwyt w prawej ręce i wystrzeliłam haki. Wbiłam się niedaleko niej i jednym ruchem odcięłam palce w jej ręce. Drugą zajęła się Mikasa i kiedy Tytanka spadała, powiedziała coś do niej.
Patrzyłam jak monstrum spada i uderza o ziemię. W następnej chwili Eren na niej siedział i jednym ciosem pozbawił ją głowy, po drodze tracąc drugą rękę. Wygryzł jej kark i kiedy miał ją na wyciągnięcie ręki, zawahał się.
Nagle wszystko wokół rozbłysło jasnym światłem, które wydobywało się z ciała kobiety. Widziałam jak ciała tytanów zaczynają się ze sobą zrastać.
W tamtej chwili pojawił się Levi i wyciął Eren'a z karku. Mogłam w końcu odetchnąć z ulgą.
Zeszłam na ziemię i oparłam się o mur. Rana dopiero teraz zaczęła boleć, ale było to do zniesienia. Za to czułam ból innego rodzaju.
Kobieta-tytan skrystalizowała swoje ciało. Poświęciliśmy tak wiele, a nie zyskaliśmy nic. Byłam wściekła, ale rana na brzuchu nie pozwalała mi na okazanie tej wściekłości. Zrobiłam więc jedyną rzecz, którą mogłam. Zapaliłam.
Jean przez dobrych parę minut uderzał w kryształową powłokę w której było ukryte ciało dziewczyny. Krzyczał przy tym, przeklinał ją, ale to nic nie dawało. Dopiero kiedy Levi przyszedł i położył mu rękę na ramieniu, chłopak przestał. Niedaleko nich stał Erwin, w asyście Żandarmów. Był skuty co oznaczało, że będą mu chcieli wytoczyć proces.
Byłam tak skupiona na Erwin'ie, że nawet nie zauważyłam, że Levi stoi przede mną.
-Co ja mówiłem?
-Żebym na siebie uważała? - Próbowałam zgrywać głupią, a w tym samym czasie zgasiłam papierosa. - Pomożesz mi wstać?
Uśmiechnęłam się do niego słodko i wyciągnęłam do niego rękę. Prychnął, ale złapał mnie i pomógł wstać. Dopiero wtedy zobaczył krew na moich ubraniach i spojrzał na mnie ze złością, która była tylko kamuflażem dla tego, że się martwi.
-Miałaś siedzieć na dupie, idiotko. - Uderzył mnie w głowę.
-Weź. Kobiet się nie bije.
-Jesteś tak głupia, że nie widzę przeszkód.
Nastąpiłam na jego nogę, tak mocno, że syknął z bólu.
-Powiedział ten, co popierdala ze skręconą kostką.
-Ja się nie wykrwawię.
-A ja nie będę musiała siedzieć w domu, bo mi nogę urwie. Jesteśmy oboje tak samo głupi, więc może wracajmy do powozu. Muszę czymś to opatrzyć, a nie mam przy sobie żadnych bandaży, ani igieł.
Chwycił się za głowę, ale puścił mnie przodem. Szedł zaraz obok mnie, żeby w razie czego mnie złapać.
Przeszliśmy obok Erwin'a, a Levi na chwilę stanął kilka kroków za nim.
-Nie możemy tego nazwać sukcesem.
-Nie. Ale zapewniliśmy przetrwanie Oddziałowi Zwiadowców. Choć i tak nasz los wisi na włosku.
-Obyś miał rację.
Po tych słowach ponownie ruszył.
Mieli rację. Dzięki temu poświęceniu udowodniliśmy ile jesteśmy warci, równocześnie jednak poświęciliśmy wiele niewinnych istnień.
\*|*/
Hange opatrzyła moje rany i nie obyło się bez kazania, jaka to jestem bezmyślna.
Stałam przed pokojem Rady, w którym zebrali się wszyscy najważniejsi ludzie. Byłam tam wraz z Levi'em. Oboje czekaliśmy co zostanie orzeknięte w sprawie Zwiadowców.
-Jak myślisz? Pozwolą nam robić to co wcześniej? Czy może rozwiążą nasz oddział? - Starałam się o tym nie myśleć, ale zbyt bardzo się martwiłam. Może nie należałam do nich z własnej woli, ale teraz nie było mowy o powrocie do dawnego życia. To była moja nowa rodzina. Ludzie w których wierzyłam i ludzie, którzy wierzyli we mnie. I nie zamierzałam ich opuszczać.
-Nie wiem. Ale nie myśl o tym. Kiedy Erwin wyjdzie, dowiemy się wszystkiego.
Po jego słowach drzwi się otworzyły. Pierwszy opuścili je jacyś członkowie rady, pastor i dopiero wtedy wychodzili dowódcy. Kiedy Nile opuszczał pomieszczenie spojrzał na nas bykiem.
-Dupek. - Powiedziałam cicho, ale musiał to usłyszeć, bo spojrzał na mnie z nienawiścią.
Z wzajemnością, panie Dok.
-I co? - Erwin był ostatnim, który opuścił pomieszczenie.
Nie powiedział nic, pokazał tylko, że mamy za nim iść. Więc poszliśmy. Kiedy odeszliśmy kawałek dalej i gdy nie było wokół, żadnych Żandarmów, Erwin zaczął mówić.
-Nasza wizyta w sądzie została odwleczona. Zwiadowcy zostają, a Eren jest wśród nich.
-Wiedziałam, że można na ciebie liczyć.
-Od kiedy? - Odwrócił się do mnie i spojrzał podejrzanie.
-Chyba już od momentu, kiedy udało ci się złapać Levi'a. Tylko było to podświadome.
Zaśmiałam się, a na twarzach mężczyzn pojawił się małe uśmiechy.
Myśleliśmy, że to już koniec. Że życie wróci na swoje dawne tory.
Ale nie wiedzieliśmy, jak bardzo się myliliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top