17 | Ból straty. Wyznanie

Rozpacz nie zabija człowieka sama,

wydaje go tylko w ręce jego własne.

Tadeusz Breza

Wszystko się rozsypało. W naszym pokoju, nie było już osoby, która godziłaby nas. W jadalni zabrakło osób, które najwięcej się śmiały. Zabrakło ludzi, którzy potrafili rozwiązać najcięższe problemy.

Odkąd oni zniknęli ciężko było mnie zastać w zamku. Za dnia siedziałam nad jeziorkiem które niedawno znalazłam, zaś nocą przenosiłam się na mury. W pokoju nie spałam już kilka dni, a jadłam dopiero kiedy wszyscy udawali się na trening.

Hange oczywiście zabroniła mi poruszać się i cały dzień leżeć w łóżku, ale zignorowałam ją. Jedynie udało jej się mnie uprosić o zaprzestanie treningów.

Nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Włóczyłam się zawsze bez celu. Kiedy wpadłam czasem na innego człowieka, to widziałam jedynie na ich twarzach współczucie. Nie chciałam tego. Potęgowało to tylko mój ból, uświadamiało, że jestem bezsilna. Chciałam, żeby to wszystko się zakończyło. Cały ten ból. To całe cierpienie.

W dniu w którym wróciliśmy nie odbył się nawet pogrzeb. Po co miał być wyprawiany skoro nie było kogo spalić? Wszystkie ciała zostały wyrzucone podczas naszej desperackiej ucieczki. W tamtym dniu wszyscy byli załamani. Każdy siedział w swoim pokoju, nie odzywając się do innych. Mnie umieszczono w lecznicy, ale i tak udało mi się stamtąd uciec. Spędziłam tamten dzień na murach zamkowych, gdzie nikt nie mógł mnie odnaleźć.

Kiedy już minął tydzień czułam się lepiej. Co prawda ból nie zmalał, ale nauczyłam się go tolerować do jakiegoś stopnia. Po tym czasie zaczęłam przynajmniej normalnie uczęszczać na posiłki, lecz wciąż byłam jakoś nieobecna duchem.

Pewnego dnia włócząc się korytarzem wpadłam na Erwin'a.

-Nie spodziewałem się, że cię spotkam. - Powiedział, kiedy mnie zobaczył.

-Nie spodziewałam się kogokolwiek spotkać o tak wczesnej godzinie. Mogę ci w czymś pomóc?

-Jak się czujesz? Dajesz jakoś radę? - W jego głosie słychać było szczere zatroskanie.

-Wciąż boli, ale potrafię już funkcjonować z tym bólem.

-A jak stan mentalny? - Posłał mi mały uśmiech.

-Właśnie powiedziałam.

Jego mina natychmiastowo zrzedła.

-To minie.

-Wierzę. I zaufaj mi nie mam ci za złe decyzji, które podjąłeś. Wybrałeś mniejsze zło.

-Cieszę się, że rozumiesz. A teraz, mogłabyś wręczyć to Levi'owi? Mam tyle roboty, że nie nadążam.

Zaśmiałam się i wzięłam od niego plik kartek.

-Tylko nie utoń w tym. Kiedy...no wiesz.

-Za 3 dni. I żeby nie było niedomówień: nie jedziesz. Masz zbyt przewlekłe rany, żeby się stąd ruszać.

-Nie rozmawiajmy na razie na ten temat. Idę mu to przekazać. Trzymaj się.

Odwróciłam się i ruszyłam w stronę gabinetu Ackermann'a.

-Ty też.

Na szczęście nie miałam daleko do gabinetu Levi'a. Był na tym samym piętrze kilka drzwi dalej. Kiedy stanęłam przed pokojem uniosłam rękę, żeby zapukać, a drzwi gwałtownie się otworzyły, sprawiając że prawie puknęłam Levi'a w głowę. Był tak samo zdziwiony moim widokiem, jak ja tym, że drzwi się otwarły.

-Erwin kazał przekazać. - Powiedziałam, wyciągając dokumenty przed siebie.

Levi tylko odsunął się z przejścia pozwalając mi wejść do pokoju. Odłożyłam papiery i odwróciłam się w jego kierunku. Drzwi pokoju były już zamknięte, a Levi stał o nie oparty.

-Jak się czujesz? - Zapytałam, opierając się o jego biurko.

-Jak mam się czuć. - W jego głosie słyszałam złość.

-Sorry, nie chciałam cię urazić. Lepiej pójdę.

Wstałam i zaczęłam iść do drzwi. Stanęłam przed nimi i czekałam, aż Levi łaskawie się odsunie.

-Masz zamiar się ruszyć?

-Może tak, może nie.

-Więc się szybko decyduj, bo szkoda mi marnować czasu na ciebie.

-Ugodziłaś prosto w moje serce. - Chwycił się za klatkę. Próbowałam się powstrzymać od śmiechu i choć kiepsko mi to szło, jakimś cudem mi się jednak udało.

-Jak słówka cię tak ranią, to nie wyobrażam sobie jak radzisz sobie z ranami.

-Chcesz mnie sprawdzić? - Spojrzał na mnie z wyzwaniem w oczach.

-Chodźmy.

Otworzyłam drzwi i już byłam po drugiej stronie, kiedy poczułam szarpnięcie i ponownie znalazłam się w pokoju, a drzwi zostały zamknięte.

-Sprytne.

-Dziękuję. - Pokłoniłam się mu. - A teraz mnie wypuść. Podniosłam cię na duchu, a tu moje zadanie się kończy.

-Erwin ci kazał.

-Nie. Dlaczego miałby? Zrobiłam to z własnej woli. Wypuścisz mnie teraz? - Zrobiłam szczenięce oczka.

-Dlaczego miałbym? Co dostanę w zamian? - Uśmiechnął się cwanie.

-Nie bądź taki.

-Ale jaki?

-Zachowujesz się jak dziecko. - Tupnęłam nogą.

-Ty nie lepiej. Więc?

Podeszłam do niego i cmoknęłam w policzek. Zdziwiłam tym zarówno jego, jak i siebie. Staliśmy przez chwilę, patrząc na siebie i kiedy odrobię oprzytomniałam, wybiegłam z pokoju. Cała płonęłam ze wstydu i zażenowania, ale gdzieś głęboko w środku czułam przyjemne ciepło.

A później strzeliłam sobie w łeb.

Co ty odpierdalasz idiotko!? Jej ciało się jeszcze nie rozłożyło, a ty już przystawiasz się do jej ukochanego? Nie masz serca.

Z tymi ponurymi myślami udałam się do jadalni, żeby zjeść śniadanie nim ktokolwiek się pojawi.

\*|*/

Wraz z nastaniem wieczoru uciekłam schować się na murach. Hange jak zwykle szukała mnie, żeby dać mi kolejną porcję leków, której nie potrzebowałam. Rany dobrze się goiły, a i ból był do zniesienia.

Usiadłam na murze i wyciągnęłam z kieszeni papierosy. Przed wyjazdem nakłoniłam Hange, żeby sprowadziła mi ich większą ilość, co w tym momencie okazało się bardzo pomocne. Kobieta zabrała mi paczkę, która była w szufladzie przy łóżku. Powiedziała, że w tym stanie nie powinnam palić, bo się wykończę. Ale krew, która płynęła w moich żyłach, była lepsza od tej zwykłych ludzi. Jakby pomyśleć to w dzieciństwie nie chorowałam prawie wcale, a jeśli już się zdarzało to bardzo szybko zdrowiałam.

Kiedy kończyłam już papierosa, ktoś chwycił za peta i zabrał mi go.

-Mówiłam ci Hange, że nie biorę tych cholernych lekarstw.

-A powinnaś.

Zerwałam się jak oparzona i potknęłam się. Mało brakowało, a zleciałabym z muru, ale złapał mnie.

-Czemu tu jesteś? - Zapytałam, kiedy ochłonęłam, a moją głowę opuściła myśl, że mogłabym leżeć rozpłaszczona 10 metrów niżej.

-Czterooka się martwiła. Kazała cię poszukać i zmusić do powrotu do łóżka.

-Posłuchaj siebie. Naprawdę? Nie mam już 10 lat.

-Wiem. - Dopiero teraz zauważyłam materiał, który trzymał pod pachą. Wyciągnął go i okrył mnie kocem.

-A ty? - Zapytałam, patrząc na materiał.

-O mnie się nie martw.

-Jasne. - Podeszłam do niego i zarzuciłam na niego koc. - A teraz siadaj, bo nie sądzę, żeby tobie też chciało się wracać.

Usiedliśmy razem na zimnym kamieniu i oparliśmy się o mur. Patrzyliśmy się w niebo, nie chcąc wracać do rzeczywistości.


Levi pov.


Przykryłem ją kocem i miałem zamiar wrócić do papierów, ale dziewczyna mnie zaskoczyła. Podeszła do mnie i zarzuciła na mnie koc. Usiedliśmy i przyglądaliśmy się niebu, na którym powoli zaczynały pojawiać się gwiazdy.

Nagle poczułem ciężar na ramieniu i odwróciłem głowę w tamtą stronę. Kira, pewnie podświadomie, oparła głowę na moim ramieniu, bo nie zareagowała tak jak rano.

Siedzieliśmy jakiś czas w ciszy, aż nagle dziewczyna się nie odezwała.

-Myślisz, że teraz jest im lepiej?

-Nie wiem. Ale na pewno już nie muszą się męczyć z tymi potworami.

Ponownie zapanowała między nami cisza.

-Przepraszam za rano. Nie chciałam tego zrobić, to był impuls. Wiem, że jeszcze cierpisz po stracie Petry, ale nie mogłam nic na to poradzić...po prostu...

-Hej. Dzieciaku?

Po chwili usłyszałem chrapanie. Moje usta opuścił cichy śmiech. Opatuliłem Kirę mocniej kocem i oparłem głowę na jej głowie. Oglądałem jeszcze przez jakiś czas niebo, ale niedługo potem dołączyłem do dziewczyny w krainie snów. O dziwo noc minęła mi spokojnie. Bez koszmarów.

Udało mi się przespać ją całą.


Kira pov.


Zaczęłam się budzić, kiedy pierwsze promienie słońca padły na moją twarz. Powoli otwarłam powieki i rozejrzałam się wokół. Było słonecznie, a gdzieś w oddali słyszałam świergot ptaków. Ale chwila...

Dlaczego jest mi tak ciepło?

Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, zostałam objęta i ściągnięta w dół. Dopiero wtedy zrozumiałam, że leżę na Levi'u, a on właśnie mnie do siebie przyciągnął. Słyszałam jak moje serce zaczyna swój szaleńczy bieg i modliłam się o to, żeby tego nie usłyszał.

-Czego się boisz?

Zerwałam się jak poparzona, kiedy usłyszałam jego szept przy uchu. Spojrzałam na niego jak na drapieżnika, który właśnie polował na swoją ofiarę. Chciałam uciec, ale zanim zdołałam, znowu mnie przyciągnął i zamknął w szczelnym uścisku. Nie miałam jak uciec, moja twarz powoli pokrywała się różem, a serce zaczynało galopować.

-Przecież cię nie zjem.

Tego nie mogę być pewna...O czym ty do cholery myślisz!?

Zobaczyłam zrezygnowanie na jego twarzy, kiedy mnie puszczał. Pozwolił mi wstać i sam po chwili się podniósł. Zebrał koc i stanął naprzeciw mnie. Nie mogłam, a może nie chciałam mu spojrzeć w oczy, więc przyglądałam się placowi treningowemu.

-Patrz mi w oczy. - Jego głos był nie znoszący sprzeciwu.

Nie posłuchałam, więc chwycił mnie za podbródek i odwrócił moją głowę w swoim kierunku.

-Co chciałaś wczoraj powiedzieć?

Zamyśliłam się. Po chwili uderzyło we mnie co powiedziałam zeszłej nocy, przez co zarumieniłam się.

-Chcę ci coś pokazać. Ale nie teraz. Spotkajmy się o zachodzie słońca na murze przy bramie Trost'u.

Na jego twarzy pojawiło się zamyślenie. Nie chciałam mu bardziej przeszkadzać, więc ruszyłam przed siebie. Nim jednak zdołałam się dostatecznie oddalić, chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie.

Tym razem to on pocałował mnie w policzek, a mnie dosłownie zamurowało. Widziałam tylko ten parszywy uśmieszek na jego twarzy, kiedy zniknął we wnętrzu zamku.

Dlaczego robisz mi nadzieję?

Z tymi myślami weszłam do budynku.

-Tu jesteś. Szukam cię cały dzień. Weź leki, bo ci się pogorszy.

-Zgoda.

-Uderzyłaś się w głowę? - Zapytała mnie, kiedy ruszyłyśmy do lecznicy.

-Znaczy? - Spojrzałam na nią zakłopotana.

-Idziesz wziąć leki z własnej woli. Coś się musiało stać. Gadaj.

-To nic. Jestem po prostu trochę zamyślona. Jak chcesz to mogę zacząć się bardziej opierać. - Szłam przed nią tyłem, a po tych słowach zaczęłam się odwracać, z zamiarem ucieczki.

-Czekaj. Wygrałaś. Weź leki, a o nic więcej nie zapytam.

Na moich ustach pojawił się uśmieszek. Posłusznie udałam się za Hange do skrzydła szpitalnego.

\*|*/

Przybyłam na miejsce spotkania odrobinę wcześniej. Chciałam obejrzeć zachód słońca, ale nie mogłam na to czekać w zamku, bo spóźniłabym się.

-Też przyszłaś wcześniej.

Usłyszałam za sobą jego głos. Wstałam i stanęłam przodem do niego.

-Mam problemy z koncentracją. To pomaga mi się uspokoić. Teraz chodź coś ci pokażę.

Szliśmy kawałek murem, aż byliśmy dość daleko od innych żołnierzy.

-O co ci chodzi? - Levi powoli zaczynał się irytować.

-Ufasz mi?

Zawahał się przez chwilę, ale kiwnął głową. W następnej chwili leciałam na ziemię. Stanęłam kilka metrów od tytanów i swobodnie przechadzałam się po trawie. Levi wpatrywał się w to najpierw z przerażeniem, a później z niedowierzaniem.

Po chwili wbiłam linki w mur i wspięłam się na jego szczyt.

-Jak? - To było pierwsze co usłyszałam, kiedy stanęłam na szczycie obwarowania.

-Przejdźmy się. Opowiem ci wszystko co chcesz wiedzieć. - Kiedy ruszyliśmy zaczęłam swoją opowieść. - W pewnym sensie jesteśmy podobni. Oboje nie narodziliśmy się z miłości.

-Jak? Skoro wszyscy mówią, że Jonah bardzo cię kochał.

-Tak jak twoja matka ciebie...


Levi pov.


Co tu się właśnie stało? Wciąż nie wierzę, choć właśnie to widziałem. Kira jest niewykrywalna dla tytanów. Ale skoro wiedziała, to dlaczego nie powiedziała tego wcześniej?

- W pewnym sensie jesteśmy podobni. Oboje nie narodziliśmy się z miłości.

-Jak? Skoro wszyscy mówią, że Jonah bardzo cię kochał. - Lekko się zakłopotałem po jej słowach.

-Tak jak twoja matka ciebie. Wiem, że ojciec mnie kochał. Moja matka tak samo.

-Więc w czym problem?

-Nie jestem owocem ich miłości. Jestem owocem poczucia obowiązku. Owcem strachu.

-Nie gadaj półsłówkami.

-Moi rodzice się nie kochali. Wzięli ślub, żeby zapewnić przetrwanie potomkowi. Po to, żeby wzmocnić krew.

-To znaczy...

-Że w pewnym sensie narodziłam się z kazirodczej relacji. Tak. Ale to nie problem. Problemem jest to co przekazali mi we krwi. To przekleństwo.

-Czemu uważasz to za przekleństwo? Dałbym wiele, za możliwość wyrwania się z tej dziury.

-Nie rozumiesz. Tytani mnie wyczuwają, ale o wiele słabiej niż innych. Nie mogę stąd uciec. A jeśli mnie złapią zobaczę śmierć wszystkich wokół mnie, nim sama zginę. Wątpię, żebyś chciał mieć taką zdolność.

-Ale skąd w ogóle to się wzięło?

-Jestem pełnej krwi Cartier. Nasz ród jest w pewnym sensie wyjątkowy. Według mnie to jest przekleństwo, które posiadają tylko członkowie czystej krwi.

-Czyli z tego co rozumiem nienawidzisz siebie.

-Możesz tak to opisać.

Po tych słowach dziewczyna ucichła i szła obok mnie, co jakiś czas zerkając na mnie kątem oka. Musiałem to sobie poukładać w spokoju. Kira nie naciskała. Po prostu przechadzaliśmy się w ciszy, w kompletnej ciemności, która była rozświetlana co jakiś czas przez pochodnie.

-Twoja umiejętność może nam się bardzo przydać. - Powiedziałem, kiedy już trochę poukładałem to sobie w głowie. - Trzeba o tym powiedzieć Erwin'owi.

-Może, ale nie teraz. Nie kiedy ma urwanie głowy, przez tych dupków z policji. Powiemy mu nowiny jak wszystko trochę się uspokoi. - Kiwnąłem głową na jej słowa. - Może lepiej wracajmy. Jeszcze zaczną się martwić.

Naprawdę dobrze czułem się w jej towarzystwie i szczerze nie chciałem wracać do zamku. Kira była najbliższą mi osobą, z którą mogłem dzielić smutki i radości. Osobą, która zawsze mnie wysłucha. Która nigdy mnie nie wyśmieje.

-Dobrze, że się ze mną podzieliłaś tą informacją.

Rozczochrałem jej włosy i ruszyłem przed siebie. Po chwili przystanęłam i odwróciłem się za siebie. Dziewczyna stała w tym samym miejscu co wcześniej, tylko trochę przygarbiona.

-To ty chciałaś się zbierać.

-Przestań to robić. - Chciała, żeby jej głos brzmiał twardo, ale słyszałem jak drżał. - Przestań być dla mnie miły.

-O co ci chodzi? - Podszedłem do niej i kiedy wyciągnąłem rękę w jej stronę zrobiła krok w tył. - Dlaczego?

-Jak będziesz mnie traktował jak śmiecia, będzie mniej boleć. Nie będę cierpieć, kiedy tylko cię widzę. Proszę, pozwól mi żyć.

-O czym ty pieprzysz kobieto? - Mój głos był lodowaty. Kira zamiast coś powiedzieć opuściła głowę. Chwyciłem jej podbródek i uniosłem głowę do góry. Dopiero wtedy zobaczyłem ścieżki, które zrobiły łzy spływające po jej twarzy.

-Za każdym razem, kiedy cię widzę na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Za każdy razem, kiedy się do mnie uśmiechasz, czuję w środku przyjemne ciepło. Za każdym razem, kiedy mnie dotkniesz, te miejsca płoną...

-Czy ty...?

Nie odpowiedziała. Opuściła głowę i lekko nią kiwnęła. Przysunąłem się do niej i objąłem ją. Nie wyrywała się, oparła tylko ręce na mojej klatce i zaczęła cicho szlochać.

-To nie koniec świata.

-Dla mnie tak. - Jej głos był lekko zdeformowany, przez to, że wtulała się w moją klatkę. Było to bardzo miłe uczucie i naprawdę nie miałem problemów z jej bliskością. Gdyby to był ktoś inny nie sądzę, że byłbym zdolny coś takiego zrobić. - Obiecałam sobie, że cię zostawię, kiedy Petra zginęła. Żebyś mógł sobie wszystko poukładać po jej stracie. A zamiast tego cały czas się do ciebie przystawiam. To niewybaczalne, że robię jej coś takiego.

-A czy mnie ktoś pytał o zdanie? - Odsunęła się ode mnie i spojrzała na mnie zmieszana. - Sądzisz, że chodziłem z Petrą? - Ostrożnie kiwnęła głową. - Nigdy nie byliśmy razem. Widziałem jak maśliła do mnie oczy, ale nigdy nie widziałem w niej nikogo więcej niż przyjaciółki, kamrata.

Po tych słowach objąłem ją jeszcze szczelniej, zapewne dziwiąc ją tym. Sama się we mnie wtuliła, a jej szloch ustał. Staliśmy tak, w ciszy, z dala od wścibskiego wzroku ludzi.

Kiedy już dziewczyna uspokoiła się, wypuściłem ją z objęć. Stała naprzeciw mnie i wpatrywała się we mnie mocno.

-Co jest? Chcesz buziaka? - Zapytałem, żartując.

-Eeee...ja...nie...

Żeby ją uciszyć, chwyciłem za jej podbródek i złożyłem na ustach malutki pocałunek. Gdyby nie to, że staliśmy niedaleko pochodni, nie zobaczyłbym tego słodkiego rumieńca na jej twarzy.

-Levi! - Zasłoniła twarz i zaczęła się dąsać.

-Trzeba było się nie wpatrywać tak ogniście we mnie.

-Nie wpatrywałam się w ciebie ogniście. Po prostu...

-Nie tłumacz się. Chodź wracajmy, bo jeszcze zaczną coś podejrzewać.

Wyciągnąłem rękę w kierunku Kiry. Spojrzała na nią podejrzliwie, ale i tak po chwili ją chwyciła. - Lepiej zostawmy w tajemnicy naszą nową relację. Szczególnie przed Hange.

-A jaka jest nasza nowa relacja? - Kira spojrzała na mnie z uśmiechem.

-No nie wiem. A chciałabyś, żeby jaka była?

-Chciałabym...żebyś...był moim chłopakiem. - Ostatnie słowa powiedziała szeptem.

Staliśmy w ciemności, gdzie nikt nie mógł nas widzieć, więc schyliłem się i złożyłem kolejny pocałunek na jej ustach, tym razem trochę dłuższy.

Kiedy się od niej oderwałem, nie powiedziała nic, jedynie zaczęła mnie ciągnąć przed siebie. Zaśmiałem się.

Nasze ręce wciąż były ze sobą splecione.

~~~~~~~~~~~~

Gomenasai za opóźnienie.  Zaspałam

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top