11 | Sąd

Dobry człowiek woli sam cierpieć,

niż na cierpienia drugich patrzeć.

ks. Piotr Skarga


Kira pov.

Minęły 2 dni. Przez cały ten czas nie wpadłam na Levi'a ani razu. Poza tym było mi to na rękę. Nie wiem czy dałabym radę w ogóle spojrzeć mu w oczy.

Drugiego dnia rano, Levi został zabrany do Siny, a ja miałam wdrażać swój plan w życie.

Większa część grupy została poproszona, w charakterze świadków, na stawienie się na sali sądowej. Byłam jedną z nich, co było jeszcze bardziej pomocne, niż szkodliwe. Nie miałam zamiaru się stawić na rozprawie, co dawało mi jeszcze większe szanse, na odwrócenie ich zdradzieckich wzroków od mojego przyjaciela.

Ubrałam się w mundur i wrzuciłam na siebie zieloną pelerynę. Do paska przypięłam kilka noży, niewiele bo i tak miały być nieużyteczne. I tak oporządzona wyruszyłam do Siny, w miejsce nieopodal Mitrasu. Przybyłam w umówione miejsce w samo południe, więc w momencie, w którym zaczynała się rozprawa Levi'a.

Zaczęłam się powoli przechadzać i kiedy Żandarmi spojrzeli na mnie, zaczęłam się rozglądać i weszłam w uliczkę. Po chwili usłyszałam kroki, co oznaczało, że debile połknęli haczyk.

Przeszliśmy kilka przecznic i kiedy byliśmy już dość daleko od głównej drogi, skręciłam w ciemną uliczkę. Stanęłam na środku i czekałam. Po chwili z drugiej strony wyłonił się Renard.

-Masz pieniądze? - Mówiłam głośno i wyraźnie ale nie na tyle, żeby wzbudzić ich podejrzenia.

-Tak jak się umawialiśmy. - Gael wręczył mi pełną sakiewkę.

-To ja rozumiem. Za darmo się nie sprzedaje takich sekretów. - Usłyszałam uderzenie, jakby tłukącego się wazonu i odwróciłam się w stronę, z której ci idioci weszli.

-Stój! Odpowiesz głową za swoją zdradę.

-Pora się zmywać.

Ruszyłam sprintem w stronę przeciwną od Żandarmów. Kiedy doszło do nich co się wydarzyło ruszyli za mną w pogoń.

-Zatrzymaj się!

-Tym sobie nie pomagasz!

Nie miałam zamiaru się zatrzymać...na razie. Biegłam przed siebie i zwiększałam dystans pomiędzy nami, wykorzystując przedmioty leżące na straganach ludzi.

Widziałam już bramę wyjściową, kiedy poczułam okropny ból w głowie, a potem widziałam tylko ciemność.


Levi pov.


Byłem przypięty do słupka, na środku sali, wystawiony na wzrok wszystkich zebranych. Byłem bezbronny.

Co mówił Zackley? Nie pamiętam, nie słuchałem go. Chciałem się tylko stamtąd wydostać.

-Masz coś na swoją obronę? - Usłyszałem jego głos.

Nie miałem zamiaru odpowiadać na żadne pytania. Bo jak to mówią „winny się tłumaczy", a ja nie miałem nic na swoim sumieniu. Klęczałem, tak czekając, aż ci idioci mnie wypuszczą.

Nagle drzwi od sali otworzyły się z hukiem i do środka wszedł jeden z żandarmów.

-Mówiłem, żeby nie przeszkadzać. - Głos głównodowodzącego rozszedł się echem po sali.

-Najmocniej przepraszam, ale złapaliśmy winnego. - Po sali przebiegł szmer. - Widzieliśmy jak odbiera pieniądze za informacje.

-Wprowadzić.

Mężczyzna widocznie miał dość wszystkiego.

Ciekawe ile rozpraw w tym celu rozwiązał?

Do pomieszczenia wprowadzono żołnierza z workiem na głowie. Po posturze widać było, że to kobieta. Wprowadzili ją na środek pomieszczenia i dopiero tam ściągnęli wór z jej głowy.

Nie dowierzałem w to co widzę. I nie tylko ja. W sali słyszałem niedowierzające głosy moich kamratów.

Przede mną była nieprzytomna Kira. Nawet jeśli jej twarz zakryta była przez włosy, nie miałem z tym problemu.

Jak ona mogła to zrobić!?

Po chwili zostałem odpięty, a moje miejsce zajęła wciąż nie przytomna dziewczyna.

Teraz zostało tylko czekać, aż śpiąca królewna się obudzi.


Kira pov.


Powoli zaczęłam się wybudzać. Poczułam okropny ból głowy i chciałam się chwycić za pulsujące miejsce, ale kiedy tylko ruszyłam ręką, usłyszałam zgrzyt łańcuchów. Otwarłam gwałtownie oczy i zostałam oślepiona, przez ostre światło w pokoju.

Ponownie otworzyłam oczy, tym razem powoli i nie powiem, lekko się zaniepokoiłam. Byłam na sali sądowej, tej samej co miesiąc temu, tylko że tym razem, to ja klęczałam przykuta do słupka.

Rozejrzałam się po twarzach znajomych. Zabolało. Wszyscy patrzyli na mnie z niedowierzaniem lub pogardą. Następnie odwróciłam się w stronę Zackley'ego.

-Czy przyznajesz się do zdrady, Cartier? - Jego głos był bardzo władczy.

-Hmm, pomyślmy...nie. - W moim głosie było słychać, to jak bardzo mam w stosunku do tego wyjebane. Bałam się, a najlepszym sposobem na zamaskowanie tego było okazanie braku zainteresowania.

-Nie wymkniesz się. Widziano cię, kiedy przyjmowałaś łapówkę.

Wzruszyłam lekko ramionami.

-Skoro, ktoś mnie widział, to na chuja to przesłuchanie.

Ludzie ze wszystkich stron patrzyli z nie dowierzaniem.

Tak, tak. Wiem. Jak mogę?

Patrzyłam na głównodowodzącego z zaciętością w oczach.

Jeśli mają mnie skazać, to odejdę z klasą. Bez strachu, bez smutku. Bez żalu.

-Za zbrodnie jakie popełniłaś zostajesz skazana na śmierć. Za 2 dni o zachodzie słońca, zostaniesz powieszona na głównym placu, jako przestroga dla innych. To wszystko.

Mężczyzna wstał i opuścił salę. Chwilę później podeszło do mnie dwóch Żandarmów i uwolniło od metalowej belki. Podnieśli mnie i zaczęli wyprowadzać z sali.

Zerknęłam, nim mnie stamtąd wyprowadzili, ostatni raz na Levi'a. Nasze oczy się spotkały i widziałam w jego zawód. Sądził, że jestem lojalna.

Jestem ci dłużna moje życie i w taki oto sposób mogę spłacić swój dług.

Wyprowadzili mnie z sali i wrzucili do jednej z cel w podziemiach.

\*|*/

Ile czasu tam spędziłam nie wiem. Wiem tylko, że długo. Było tam ciemno, duszno i waliło stęchlizną. Czyli wszystko co mogłam sobie wymarzyć.

Kiedy myślałam, że zdechnę już tam z nudów, przed moją celą pojawił się, ktoś kogo najmniej się spodziewałam.

-Nie spodziewałam się ciebie. - Powiedziałam podchodząc bliżej krat. Na twarzy mężczyzny widniał grymas niezadowolenia.

-Przyszedłem tylko po jedno.

Zamachnął się i nim zdążyłam zareagować, poczułam mocne uderzenie w policzek. Podniosłam ręce, ponieważ miałam je skute ze sobą, do policzka. Opuściłam głowę, nie mając zamiaru jej unosić, żeby na niego spojrzeć. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się tego. Sądziłam, że obrzuci mnie jakimiś epitetami, zamiast użycia siły.

-Jak śmiałaś? Po tym wszystkim co dla ciebie zrobili?

-Jak widzisz, mam inne priorytety. - Uniosłam oczy i utkwiłam w nim wzrok. - Dla mnie ważniejsze są pieniądze.

-Nie nadajesz się na Zwiadowcę.

Po tych słowach odwrócił się i wyszedł. Opadłam na ziemię i zaczęłam się szaleńczo śmiać, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy.

Tak będzie lepiej. Jeśli mnie znienawidzi, nie poczuje że mnie stracił.

\*|*/

Minęło kilka godzin. W tym czasie zdążyłam się uspokoić i popaść w depresję, z powodu utraty mojej mentalnej podpory. Przed moją celą pojawili się kolejni goście. Tym razem byli to członkowie zespołu Levi'a.

-Jak mogłaś? - Było to pierwsze co usłyszałam od Petry. - Jak mogłaś nas zdradzić?! Miałaś wszystko, a porzuciłaś to dla kilku groszy.

-Może te grosze były ważniejsze od tego wszystkiego? - Uniosłam lekko głos.

-Ufaliśmy ci!

-A nie powinniście! - Krzyknęłam. Nienawidźcie mnie. W ten sposób będzie mi łatwiej pożegnać ze światem. - Łajdak zawsze pozostanie łajdakiem!

Spojrzała na mnie ze smutkiem w oczach. Chłopaki posłali mi tylko pogardliwe spojrzenia i odeszli razem z Petrą. Jedyną osobą, która została był Eren.

-Coś jeszcze?

-Ja wierzę w ciebie.

Przekrzywiłam głowę i spojrzałam na niego nie dowierzając.

-Jak możesz we mnie wierzyć skoro oni widzieli jak biorę łapówkę?

-Ale nie słyszeli, żebyś sprzedawała informację. A to coś znaczy. Rozumiem że zrobiłaś to z jakiejś przyczyny i nie mam zamiaru cię o nią pytać, ale wiedz że jestem po twojej stronie.

-Dlaczego?

-Pomogłaś mi już kilka razy, chociaż nie musiałaś. Robię to samo.

Po moich policzkach zaczęły ponownie spływać łzy, ale tym razem to nie były łzy goryczy lecz szczęścia. Byłam szczęśliwa, że choć jedna osoba na tym parszywym świecie we mnie wierzy.

-Dlaczego nie możesz mnie nienawidzić jak reszta? W ten sposób łatwiej byłoby mi odejść.

-Jeśli jesteś niewinna, to na pewno ktoś cię uratuje. Muszę iść, ale wiedz, że jeśli nikt inny nie zrobi tego to ja cię uwolnię. - Posłał mi mały uśmiech.

-Wielkie dzięki, Eren. Naprawdę mi ulżyło. Do zobaczenia za kilka dni.

-Mam nadzieję, że wtedy normalnie porozmawiamy.

-Ja też.

Chłopak odszedł. Czułam, że moje serce jest o wiele lżejsze, choć wiedziałam, że nie wyjdę z tego. Ciemność była mi od dawna pisana, ale zawsze udało się komuś wciągnąć mnie w objęcia światła. Tym razem ciemność zostanie do samego końca.

\*|*/

Nastała noc. Miałam w celi tylko malutkie okienko i choć miałam problem ze stwierdzeniem pory dnia, to wiedziałam kiedy nastawała noc. Siedziałam na zimnej posadzce, oparta o ścianę i robiłam wszystko, żeby nie myśleć o egzekucji, która miała nastąpić za dwa dni.

Usłyszałam szczęk otwierającego się zamka. Odwróciłam głowę w stronę drzwi i zobaczyłam jak do środka wchodzi dwóch Żandarmów.

Chciałam wstać, z zamiarem pójścia za nimi, ale nie zdążyłam. W następnej chwili poczułam mocne uderzenie w twarz. Przetoczyłam się po ziemi i kiedy ułożyłam ręce i już udało mi się podnieść, zostałam kopnięta w brzuch. Sapnęłam i ponownie opadłam na ziemię. Chwyciłam się za bolącą część ciała i zwinęłam się z bólu. Po chwili zostałam chwycona za włosy i podciągnięta do góry. Spojrzałam na swojego oprawcę i zdziwiło mnie to, że nie był nim mężczyzna, który mnie dzisiaj złapał.

-Niegrzeczne dziewczynki powinny być ukarane. - Po tych słowach znów poczułam uderzenie w twarz.

Przewróciłam się i nim zdążyłam zareagować drugi z nich zawisł nade mną. W następnej chwili poczułam jego dłonie na swojej szyi. Zanim zrozumiałam co się dzieje, moje gardło było już mocno ściskane przez mężczyznę.

Jego uścisk był bardzo mocny, niepozwalający na wzięcie choćby najmniejszego wdechu. Chwyciłam go za ręce, próbując poluzować uścisk, ale mężczyzna był zbyt silny. Byłam osłabiona po poprzednich ciosach, a także, nie czarujmy się, to był rosły chłop, a ja byłam młodą kobietą.

Widziałam w jego oczach chęć mordu. Zaczęłam się wiercić, ale to nic nie pomagało. Czułam jak powoli opuszczają mnie siły, ale nie mogłam się poddać.

-Puść.

Mężczyzna posłusznie zabrał ręce z mojej szyi. Zaczęłam kaszleć, kiedy odzyskałam zdolność oddychania. I choć ból był okropny, to możliwość wdechu była błogosławieństwem.

Brałam szybkie i krótkie wdechy, żeby odzyskać trzeźwość umysłu. Kiedy tak się stało zaczęłam się wycofywać. Wiedziałam, że oni byli niebezpieczni, a ja bezbronna. Widziałam na ich twarzach uśmiechy wyższości. Czerpali przyjemność z mojego przerażenia.

Pierwszy z nich wyciągnął z kieszeni scyzoryk i zaczął zmierzać w moim kierunku. Dopiero teraz popadłam w panikę. Wycofywałam się jeszcze szybciej, aż wpadłam na ścianę. Mężczyzna podszedł do mnie i przyłożył mi nóż do gardła. Rozszerzyłam oczy z przerażenia, ale nie mogłam mu dać tej satysfakcji. Uspokoiłam oddech i zamknęłam oczy.

Poczułam jak ostrze przejeżdża po mojej skórze, ale powstrzymałam się przed jękiem. Wciąż miałam zamknięte oczy i czekałam, aż to wszystko się skończy.

Nagle poczułam czyjąś rękę na swoim kroczu. Otworzyłam oczy i odepchnęłam mężczyznę.

-Spierdalaj! - Syknęłam. Tego było za wiele. Nie pozwolę się zeszmacić.

Dostałam kolejny raz w twarz i zostałam przewrócona na brzuch. Kiedy spróbowałam się podnieść, moja głowa została przyciśnięta do posadzki. Próbowałam się wyrwać, aż nie poczułam że moja dolna garderoba była ściągana.

-Zostaw mnie! - Krzyknęłam i odwinęłam się, uderzając żandarma pięścią.

-Miało być przyjemnie.

Po tych słowach poczułam okropny ból w dolnych partiach ciała. Zaczęłam krzyczeć, ale nie było nikogo kto chciałby pomóc zdrajczyni.

\*|*/

Mężczyźni zniknęli przed świtem. Nie miałam siły się podnieść. Moje gardło było zdarte, a każdy mięsień mnie bolał. Moje oczy były całe czerwone od płaczu, ale na twarzy nie było już śladów po łzach. Gdzieś w połowie przestały płynąć, pozostał tylko ból psychiczny i fizyczny.

Oprócz tego cały mój biust pobrudzony był zaschniętą krwią, która spływała z ran na mojej szyi, a także tej zrobionej na obojczyku.

Kiedy mężczyźni skończyli się mną zabawiać zostawili mi jeszcze prezent na odchodne. Była to długa i głęboka rana znajdująca się na lewym obojczyku.

Leżałam tak, użalając się nad swoim istnieniem, aż usłyszałam czyjeś kroki. Nie planowałam się podnosić, poza tym było to zbyt bolesne.

-Hej śpiąca królewno, zbudź się. Bo wejdę i cię pocałuję.

Podniosłam się spojrzałam na chłopaka z uśmiechem.

-Trzeba to było zrobić 15 lat temu, kiedy mi się jeszcze podobałeś. - Posłałam mu zadziorny uśmiech, a później skrzywiłam się z bólu. Ciężko było siedzieć w takim stanie.

-Co ci się stało? - Powiedział, kiedy przyjrzał mi się uważnie.

-Mała bójka ze strażnikami. To nic wielkiego. I tak mi to nie robi większej różnicy.

-Nie wierzysz, że twój ukochany cię uratuje?

-Mój „ukochany" dał mi po mordzie, gdy tylko mnie zobaczył. Myślisz, że przyjdzie choćby zobaczyć egzekucję? Bo mi się nie wydaje.

-Nigdy nie wierzyłaś w ludzi. - Powiedział, wyciągając paczkę papierosów.

-Nie wiedziałam, że palisz.

-Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz. Chcesz?

Kiwnęłam głową. Rzucił do mnie paczkę i zapalniczkę. Zapaliłam i zaciągnęłam się. Moje ciało odrobinę się rozluźniło.

-A ty od kiedy palisz?

-Kiedyś zajebałam razem z jedzeniem. Spodobało mi się, ale nie często można palić, w takich warunkach jak żyłam. Wiesz, że to bardzo wartościowy towar.

Wypaliliśmy nasze fajki w ciszy.

-Dobra, muszę się zbierać. Wytrzymasz?

-Wytrzymam.

-Jak się czujesz z...no wiesz. - Pokazał na rany na mojej szyi.

-Nie najgorzej. Oprócz tego, że sprzedałam duszę diabłu, a ciało oddałam w ludzkie ręce.

-Dobrze słyszeć, że wciąż trzyma się ciebie humor. Do zobaczenia wieczorem.

-Czyli się pojawisz?

-Postaram się. Cześć.

-Żegnaj.

I zniknął z mojego pola widzenia. Westchnęłam i ukryłam twarz w kolanach.

Już niedługo. Za kilka godzin to wszystko się skończy.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Nie bijcie! *zasłania się rękami*.

Nie miałam pomysłu jak inaczej to pociągnąć, a tak wyszło bardzo dramatycznie.

Dlaczego moje postacie zawsze przeze mnie cierpią? ;_;

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top