10 | Przyjaciel z dawnych lat

Zdjęcie "przyjaciela z dawnych lat"

Kira pov.

Przechadzałam się korytarzami w poszukiwaniu czegoś. A raczej kogoś. Od tamtego dnia nie widziałam Levi'a ani razu, więc postanowiłam, że jeśli on nie chce mnie spotkać, to ja spotkam jego.

Wzięłam zakręt i wpadłam na kogoś. Siła uderzenia sprawiła, że wylądowałam na ziemi.

-Uważaj ja leziesz. - Mruknęłam i podniosłam się.

Dopiero potem uniosłam głowę w górę. I jeszcze wyżej. Okazało się, że wyrżnęłam w Erwin'a.

-Cześć. Nie widziałeś może Levi'a? - Zapytałam, uśmiechając się. Chciałam odwrócić jego uwagę, od tego co przed chwilą powiedziałam.

-Nie.

-To ty nic nie wiesz? - Dopiero teraz zauważyłam, że u jego boku stoi Hange. - Levi został wezwany do sądu.

-Jak to? Dlaczego?

-Jest oskarżony o zdradę.

Po tych słowach nie pamiętam nic. Jedynie ciemność.

\*|*/

Obudziłam się w białym pokoju i chwyciłam się za głowę, która okropnie pulsowała. Ściągnęłam nogi z łóżka z zamiarem wstania, kiedy drzwi do pokoju zostały otwarte.

-O. Wreszcie wstałaś.

Do pokoju weszła Hange, a zaraz za nią Erwin.

-Co się stało? Pamiętam tylko ciemność. - Ból głowy nie chciał ustąpić.

-Poczekaj, dam ci zaraz jakieś tabletki. - Hange poszła na zaplecze, poszukać medykamentów.

Spojrzałam wyczekująco na Erwin'a.

-Zemdlałaś, kiedy tylko dowiedziałaś się o Levi'u.

Wspomnienie wróciło.

Levi jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie mogę także i jego stracić.

Wstałam z łóżka i kiedy postawiłam krok, ból się wzmógł. Poleciałam jak długa i gdyby nie Erwin to na pewno leżałabym plackiem na podłodze.

-Uważaj trochę. - Powiedział, sadzając mnie z powrotem na łóżku. - Powinnaś odpoczywać.

-Nie mam na to czasu. Muszę mu pomóc.

-W takim stanie nic nie zdziałasz. Jedynie pogorszysz sytuację.

-W takim razie powiedz mi co mam zrobić. Jest jedyną rodziną, która mi pozostała.

-Wy jesteście..?

-Nie. Uratował mnie. Gdyby nie on moje truchło leżałoby już dawno w rynsztoku. Przyjął mnie i wychował. Nauczył jak przeżyć. I ja nie mam zamiaru go zostawiać.

-Znalazłam! - Kobieta wróciła do pokoju z małym pudełeczkiem. - Co ty robisz?

Podniosłam się i używając wszelkich dostępnych mebli i ścian, powoli zmierzałam w kierunku drzwi.

-Nie zostawię go. Nie tym razem.

Kiedy byłam już prawie u drzwi, upadłam. Mój oddech stał się szybki i rwący, a moje ciało wręcz płonęło. Hange podeszła do mnie i przyłożyła dłoń do mojego czoła.

-Masz poważną gorączkę! Nie powinnaś się stąd ruszać.

-Nie rozumiesz? - Zaśmiałam się, ale brzmiało to bardzo żałośnie z powodu stanu w jakim się znajdowałam. - Pierdolę co się ze mną stanie. Już raz go straciłam, nie pozwolę, żeby to się zdarzyło ponownie.

Erwin wstał z łóżka i chwycił się za głowę.

-Dobrze, poddaję się. - Podszedł do mnie i ponownie odstawił mnie na łóżko. - Nie możesz wyjść w takim stanie, ale w miejscu też nie masz zamiaru zostać. Dowiem się co i jak, i przyjdę z tym do ciebie. Zgoda? - Moje oczy się rozszerzyły z niedowierzania. - W zamian, ty pozostaniesz tutaj, aż się nie wyleczysz?

-Dlaczego mi pomagasz? - Mógł głos był wybitnie słaby, ale w tamtym momencie miałam inne zmartwienia. Ufałam temu człowiekowi. Nie wiem dlaczego, ale mu ufałam, to też nie miałam problemu, żeby pokazywać mu swój żałosny stan.

-Levi jest moim przyjacielem. Wiem, że nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. Nie oddam swoich ludzi tak łatwo.

-W takim razie nie zostaje mi nic innego jak się zgodzić. - Wyciągnęłam w jego kierunku dłoń. Spojrzał na nią, lekko zdziwiony, ale ją uścisnął. - Więc mamy układ.

Mężczyzna zebrał swoje rzeczy i poszedł do drzwi. Zanim jednak opuścił pokój...

-Powodzenia.

-Przyda się. Zdrowiej.

Po tych słowach zniknął za drewnianymi drzwiami.

-Weź to i odpocznij. - Hange podała mi kilka tabletek. - Powinnaś wrócić do formy za kilka dni.

Kiedy tylko połknęłam tabletki, zaczęłam się robić senna. Moja głowa opadła na poduszkę, nim Hange zdążyła opuścić pokój.

\*|*/

Minęło kilka dni. W tym czasie udało mi się wyleczyć i Hange wypuściła mnie z tej izolatki. Problem w tym, że Erwin nie dowiedział się zbyt wiele na temat Levi'a. Wiemy tylko tyle, że ktoś przekazywał tajne informacje, a data sądu jest za 3 dni. Najgorsze jest to, że nikt nie ma pomysłu co zrobić z tym fantem. O tym nie wie nikt oprócz głównego podejrzanego, Hange, Miche, Erwin'a i mnie. I lepiej, żeby tak pozostało. Levi po kilku dniach wrócił, ale jest jeszcze bardziej zdystansowany niż uprzednio.

Byłam po treningu i tak jak reszta Zwiadowców udałam się na stołówkę. Zanim weszłam do pomieszczenia rzuciłam jeszcze szybkie spojrzenie w stronę Levi'a. Widziałam, że był tym zaniepokojony, ale nie było to bardzo widoczne. Miał spięte mięśnie, a jego oczy były jakby mętne.

Jest uczciwszy niż my wszyscy razem wzięci. Gdyby to zrobił naprawdę, to Erwin by już o tym wiedział. Nie pozwolę go oczerniać.

Usiadłam do stołu razem z Eren'em, Mikasą i Armin'em. Najczęściej przebywałam z tymi młodzikami, bo mieli specyficzne podejście o życia. Byli od siebie bardzo różni, a dogadywali się wyśmienicie. Zazdrościłam im tego. Bolało, że oddaliłam się tak bardzo z Levi'em.

-Jak myślicie, co się działo z kapralem? - Z zamyślenia wyrwał mnie głos Jean'a.

-Pewnie musiał gdzieś wyjechać. To normalne. - Powiedziałam, rozgrzebując to co miałam na talerzu. Nie byłam ani odrobinę głodna.

-A mnie się wydaje, że sobie kogoś znalazł. - Powiedział Connie. Zaskoczyło mnie to tak bardzo, że wyplułam herbatę, którą miałam w ustach.

-Co to było? Co jesteś zazdrosna?

-Nie. Mam ciekawsze zajęcia. Nie sądzisz, że nie powinieneś się wpierdalać ludziom do życia osobistego? - Podniosłam się i podłożyłam swój talerz Sashce. - Nie jestem głodna.

Opuściłam pomieszczenie, nie odwracając się, żeby zobaczyć reakcje moich kamratów. Wyszłam na dwór i położyłam się pod bukiem, który rosnął na środku placu. Oparłam się o niego i przymknęłam oczy.

Muszę coś wymyślić i to szybko.

Po upływie kilku minut zerwałam się jak poparzona.

Już mam!

Sprintem udałam się do swojego pokoju. Zastałam w nim akurat wszystkie moje współlokatorki. Podeszłam do swojego łóżka i spod poduszki wyciągnęłam pas na noże, a z półek samą broń. Odłożyłam wszystko na bok i otworzyła szafę, z której wyciągnęłam zwykłą białą koszulę i czarne opinające spodnie. Na to wszystko kamizelkę, koloru moich oczu.

Jak za dawnych czasów.

Kiedy już się ubrałam zapięłam pas wokół bioder i wypełniłam go nożami. Ostatnią rzeczą, była szara, zużyta peleryna, którą zarzuciłam sobie na ramiona i która skutecznie zasłaniała pas.

-Co robisz? - Usłyszałam Sashę.

-Mam coś do załatwienia na mieście. - Powiedziałam zaplatając włosy w warkocz.

-Nie powinniśmy sami opuszczać kwatery. - Petra wyglądała na lekko zmartwioną.

-Nie martw się. Nie zginę. - Wyciągnęłam jeszcze nóż bojowy i wsadziłam go do cholewy buta. - Powiedzcie Erwin'owi, że musiałam coś załatwić. Zrozumie o co chodzi.

-Możesz nam powiedzieć. - Dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie.

-Gdybym mogła, to bym powiedziała.

Opuściłam pokój i udałam się do stajni. Tam osiodłałam swojego konia i ruszyłam galopem w stronę Siny.

\*|*/

Kiedy dotarłam do dzielnicy Ermiha, nastał już zmierzch. Poprawiłam kaptur i skierowałam się w najciemniejsze uliczki. Słyszałam jak prostytutki rozpoczynają swoją wartę, a także obszczymurów, których wyjebali z karczmy. Moja postawa była pewna. Wiedziałam gdzie muszę się znaleźć, więc szłam nie zwracając uwagi na odgłosy dochodzące z pobliskich uliczek.

Skręciłam w prawo, gdzie stał mały domek, kiedyś biały, praktycznie rozpadający się. Stanęłam przed drzwiami i wyciągnęłam rękę, żeby zapukać, ale ktoś chwycił mnie za rękę i przycisnął do ściany.

-Czego chcesz, bachorze!? - Facet nie należał do takich, którzy się negocjują.

-Szukam Renard'a. - Powiedziałam spokojnie.

-Spójrz, to dziewczyna. - Zaśmiał się drugi. - Przyszłaś się pobawić?

Sięgnął ręką w moją stronę. Zanim mnie dotknął, chwyciłam go za nią i przerzuciłam przez ramię. Przetoczyłam się i przyklęknęłam nad nim, przykładając nóż do jego gardła.

-Nie zapytam po raz drugi. Gadaj. - Mój głos był przerażająco spokojny. Widziałam przerażenie w oczach mężczyzny. Widać, nie tego spodziewał się po małej dziewczynce. Usłyszałam za sobą kroki.

-Ty mała...

-Jeszcze krok, a rozerwę mu gardło. Gadaj gdzie go znajdę.

Usłyszałam jak ktoś bije brawo. Odwróciłam się, żeby zobaczyć kto idzie, ale zapłaciłam słono za swoją nierozwagę. Poczułam kopniaka w plecy, a później leżałam na ziemi. Poczułam kolano mężczyzny między łopatkami, a po chwili miałam obie ręce trzymane za placami. Nie miałam jak się ruszyć.

-Co za piękne przedstawienie. - Mężczyzna przykucnął obok mnie i chwycił za podbródek, zmuszając mnie do spojrzenia mu w oczy. - Po co takie dziecko tutaj przyszło?

-W interesach. Czy to nie oczywiste?

-Masz pieniądze na ten twój „interes"?

-Myślisz, że jestem na tyle głupia, żeby przyjść bez pieniędzy, do Lisa? - Czułam, że zaczynam tracić fason. Plecy zaczynały mnie już jebać, od tego grubego cielska, które na mnie stało. Jeszcze trochę, a zaczęłabym bluzgać.

-Puścić ją.

Mężczyzna wstał, pozwalając mi się podnieść z ziemi.

Co za wierność.

Otrzepałam się z ziemi i podążyłam za mężczyzną. Otworzył przede mną drzwi i uśmiechnął się chytrze.

-Panie przodem.

-Wolę jednak nie ryzykować, że mnie coś zaatakuje. - Założyłam ręce na piersi, dając mu do zrozumienia, że nie wejdę do środka przed nim.

-Jak widzę, znasz się na rzeczy.

Mężczyzna wszedł do środka, a ja podążyłam za nim. Zaprowadził mnie do małego pokoju, który był oświecany tylko przez kandelabry ścienne, więc w pokoju panował półmrok. Renard usiadł wygodnie w fotelu i wskazał mi, żebym siadła naprzeciw niego.

-Więc w czym mogę ci pomóc, moja droga? - Słyszałam w jego głosie kpinę.

-Potrzebuję informacji. - Pokazał mi, żebym kontynuowała. - Ostatnio słyszałam, że jeden z żołnierzy okazał się zdrajcą.

-Powiadają, że to Zwiadowca.

-Chcę wiedzieć, kim tak naprawdę jest zdrajca.

-Dlaczego uważasz, że to nie Zwiadowca jest winny?

-Bo go znam.

Mężczyzna zaśmiał się gardłowo, co zbytnio mnie nie zdziwiło. W takich czasach nie można się martwić o kogoś. Wyłącznie myśleć o sobie.

-Przepraszam, ale nie mogę pomóc. Nie zdradzam tożsamości moich klientów.

Westchnęłam. Wstałam i wyciągnęłam sakiewkę wypełnioną złotem, a następnie rzuciłam ją na stół.

-Więc powiedz jak odciągnąć podejrzenia od tej osoby.

-Dla kogo pracuję? - Mężczyzna zgarnął sakiewkę i zaczął nią podrzucać.

-Na co ci ta wiedza? Powinieneś robić to za co ci płacą.

-Taka moja polityka, słonko. Jeśli ci nie pasuje możesz wyjść.

Zacisnęłam zęby. Nienawidziłam tego. Nienawidziłam tego kim jestem, dlatego nie chciałam zdradzać swojego imienia. Wzięłam głęboki wdech.

-Cartier . Kira Cartier .

Nagle mężczyzna zaprzestał swojej zabawy z workiem. Spojrzał na mnie i zaczął się we mnie wgapiać.

-Skończyłeś?

-Jesteś tym dzieckiem co zaginęło 10 lat temu?

-Już nie dzieckiem.

Wstał i zaczął się zbliżać w moim kierunku. Nim jednak zdążyłam wyciągnąć nóż poczułam, że...jestem obejmowana?

-Hej. Co jest, łapy przy sobie. - Odepchnęłam go od siebie.

-Zmieniłaś się.

-A ty to kto?

Odwrócił się i zapalił świeczkę na stoliku. Podniósł ją i przytrzymał tak, żeby oświetlić swoją twarz.

-Kojarzę cię, ale nie wiem skąd.

-Może moje imię ci przypomni. Nazywam się Gael.

Pokłonił się. Spojrzałam na niego nie dowierzając, a po chwili po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Rzuciłam się na niego, mocno go obejmując.

-Gael. Myślałam, że cię więcej nie zobaczę. - Załkałam, wtulając się w niego.

-Co ja mam powiedzieć. Myślałem, że nie żyjesz. - Chłopak odstawił mnie na ziemię. - Wypiękniałaś.

Położyłam rękę na jego policzku, a on się w nią wtulił.

-A ty zmężniałeś. Jak widzę powodzi ci się. - Powiedziałam, uśmiechając się.

-Ponoć dołączyłaś do Zwiadowców.

-Tak. A ten mężczyzna to człowiek, który uratował mi życie.

-Chcesz spłacić dług. - Powiedział, opierając się o biurko.

-Tak możesz to określić. Więc teraz mów jaki masz plan.

-Nie wolisz ze mną porozmawiać? - Jego uśmiech był taki niewinny. Gdybym go nie znała, to powiedziałabym, że jest słodki.

-Nie zmieniaj tematu. Levi nie może zginąć. I uratuję go choćbym miała za to zawisnąć.

-Naprawdę jesteś gotowa na takie poświęcenie? - Kiwnęłam głową. - Zakochałaś się w nim.

Na jego słowa cała moja twarz pokryła się czerwienią. Dziękowałam w duchu, że było ciemno. Ale co z tego, skoro mój głos mnie zdradził.

-N-nie...Może...Trochę.

-Chodź. Porozmawiamy na spokojnie. - Położył rękę na moich plecach i zaczął mnie wyprowadzać z pokoju.

-To znaczy?

-Na górze. Tam gdzie mieszkam.

-Skoro tak uważasz.

Udaliśmy się na górę, a tam Gael poczęstował mnie filiżanką herbaty.

-To opowiadaj.

-Zgoda, ale najpierw powiedz mi jaki masz plan.

Westchnął i opadł na kanapę obok mnie. Objął mnie ramieniem i przysunął do siebie. Oparłam głowę na jego ramieniu i zaczęłam się przysłuchiwać biciu jego serca.

-Jesteś pewna, że potrafiłabyś porzucić swoje życie dla niego?

Wzięłam głęboki wdech i podniosłam się, żeby na niego spojrzeć.

-Jestem. Po tym czego się dowiedziałam, jestem gotowa.

-Zaraz mi opowiesz. Nie myśl, że się wymigasz. - Rozczochrał mi włosy.

-Weź przestań. Teraz muszę je rozpuścić.

Chwyciłam warkocza i zaczęłam go rozplatać.

-Masz piękne włosy.

-Już ktoś mi to powiedział.

-Dlatego je zapuszczasz. - Przeczesał je i zaczął się nimi bawić. Nie przeszkadzało mi to. Zawsze tak robił, kiedy byliśmy mali. - Słuchaj. Nie widzę innego sposobu, niż ten o którym ci zaraz powiem.

Opowiedział mi szczegółowo swój plan. Z każdym jego słowem moja determinacja podupadała.

-I jak? Dalej jesteś skora go ratować?

-Nie cofnę danego słowa. Boję się, ale to zrobię.

-Nic się nie zmieniłaś. Zawsze stawiałaś dobro innych ponad swoje. A teraz opowiadaj co się działo, kiedy cię tutaj nie było.

Opowiedziałam mu wszystko, co działo się odkąd opuściłam swój dom w Eremihce.

On opowiedział mi co on robił w tym czasie.

Gael był moim najlepszym przyjacielem. Znaliśmy się od podszewki. Zostaliśmy wychowani razem. Był starszy ode mnie o 3 lata, więc nie tak dużo. Od małego, a nawet jeszcze mniejszego byliśmy sąsiadami. Był moim obrońcą, bohaterem. Okazało się, po jakimś czasie, że się w nim zakochałam. Ale jak to bywa z pierwszą miłością, zawsze jest bezowocna.

Niedługo potem powiedział mi, że nie pociągają go dziewczyny. Załamałam się wtedy. Ale starałam się go wspierać jak najbardziej mogłam. Kiedy na zewnątrz pokazywałam mu uśmiech, w środku moje serce krwawiło z bólu.

Ale po jakimś czasie, nauczyłam się żyć jego szczęściem. Moja miłość przekształciła się w inny rodzaj. Gael stał mi się drogi jak brat. Do tej pory nie mogłam sobie wybaczyć, tego że opuściłam go bez pożegnania. Ale udało nam się spotkać. Chłopak w tym czasie nauczył się, być cieniem wśród tłumu i przyjął pseudonim Renard. Od tamtej pory jest najbardziej rozchwytywanym informatorem.

\*|*/

Gael pozwolił mi przenocować. Przez całą noc wspominaliśmy stare czasy i opowiadaliśmy sobie co nas ominęło. Następnego dni osiodłałam konia i kiedy miałam już wyruszać, chłopak mnie zatrzymał.

-Jesteś pewna? - Widziałam w jego oczach smutek.

-Też chciałabym, żeby było inaczej. Ale nie można nic z tym zrobić. Przepraszam, że nie mieliśmy więcej czasu. - Objęłam go i usiadłam wygodniej w siodle. - Do zobaczenia za 2 dni.

-Do zobaczenia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top