1 | Obietnica
Minął rok od tamtego zdarzenia. Dziewczyna okazała się być bardzo pomocna dla drużyny. Bardzo szybko nauczyła się co i jak robić. Co prawda nikt nie dał jej sprzętu do manewrów, ale potrafiła sobie nieźle radzić i bez niego. Była niska, a i wysportowana, więc nie miała problemów z manewrowaniem między uliczkami. Zasługą tego były także częste wypady, co pozwoliło dziewczynie na pełne rozeznanie się w mieście.
Była także dobra w sprzątaniu, a to było dla Levi'a najważniejsze. Sprawdzała się zarówno w terenie jak i w zwykłych domowych robotach.
Levi pov.
Wróciliśmy z kolejnego wypadu. Chłopaki nieźle się spisali. A i bachorowi nie poszło najgorzej. Udało jej się odwrócić uwagę handlarzy i odciągnąć od reszty. Lepiej by było gdyby chociaż znała podstawy samoobrony, bo kiedy zapędzili ją w kozi róg, nie potrafiła nawet wyprowadzić prostego ataku. Musiałem schodzić tam na dół i ryzykować niepowodzeniem misji. Gdyby mnie złapali byłby to nasz koniec.
Do pomieszczenia wszedł Farlan, a za nim Isabel i Kira, która podpierała się ramieniem o Magnolię. Zanim zdążyłem dziewczynie pomóc jeden z handlarzy rozciął nożem jej łydkę.
Isabel pomogła dziewczynie usiąść na kanapie, a Farlan w tym czasie poszedł po igłę i nici. Ciemnowłosa cały czas przykładała do rany jakąś szmatę, desperacko próbując zatamować krwawienie. Siedziałem przy stole i czyściłem nóż, co jakiś czas zerkając w jej stronę.
Po chwili w pokoju pojawił się szatyn z potrzebnymi narzędziami. Przykucnął przy nodze dziewczyny i rozerwał materiał spodni, żeby mieć dostęp do cięcia. Syknęła z bólu, a jej twarz wykrzywił grymas.
-Może trochę boleć. - Farlan spojrzał jej w oczy. Kiwnęła głową i wsadziła kawałek materiału między zęby.
Na jej twarzy widać było, że cierpi, ale jedyne odgłosy które wydawała to ciche syknięcia. Była naprawdę silna jak na 11 lat. Albo próbowała zachować pozory w mojej obecności.
Podniosłem się z krzesła i wyszedłem na zewnątrz.
Isabel pov.
W chwili, w której brachol opuścił dom, po policzku dziewczyny spłynęła łza bólu. Farlan po chwili skończył szyć ranę i przetarł ją jeszcze raz. Podniósł się i poszedł zanieść medykamenty do na swoje miejsce.
Kiedy tylko opuścił pomieszczenie przysunęłam się do Kiry i objęłam ją ramieniem.
-Brachol podoba ci się. - Powiedziałam, szczerząc się w jej stronę. Momentalnie jej policzki pokrył róż, a głowę odwróciła tak, żebym nie mogła tego dostrzec. Cóż, jak widać nie wyszło.
-C-co?...Wydaje ci się. - Zwróciła głowę w moją stronę. Na jej twarzy nie był śladów po wcześniejszym rumieńcu. - Jestem mu po prostu wdzięczna za to, że mnie przygarnął.
-Mnie nie oszukasz. Pokazałaś mu silną stronę, bo chcesz żeby cię docenił. A do tego...
-Dobra, dobra. Wygrałaś. A teraz bądź ciszej.- Powiedziała, spoglądając na mnie błagalnie. - Podoba mi się. Ale jestem za młoda, żeby w ogóle o czymś takim myśleć, a poza tym nie mamy na to czasu. Żyjemy w takim miejscu, że nie możemy sobie na to pozwolić.
Levi pov.
-Żyjemy w takim miejscu, że nie możemy sobie na to pozwolić.
Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Na kanapie siedziały dziewczyny, a Isabel uśmiechała się głupkowato w stronę brunetki.
Podszedłem w ich stronę i rzuciłem dziewczynie pakunek.
-Przebieraj się. Jak będziesz gotowa spotykamy się przy północnej bramie.
Po tych słowach opuściłem dom i udałem się na miejsce.
Kira pov.
Złapałam pakunek, który Levi do mnie rzucił. Okazało się, że jest to nowa para spodni, bo te już nie nadawały się do użytku.
-Nie powinnaś nadwyrężać nogi. Lepiej żebyś nigdzie nie wychodziła.
Wstałam i powolnym krokiem udałam się do drugiego pomieszczenia. Tam zmieniłam ubranie i wróciłam do przyjaciół.
-Jeśli takie coś mnie powstrzyma, nie dam rady wam pomagać. Nie jestem słaba i mam zamiar to udowodnić.
Miałam na sobie ciemne, spodnie. Do tego biała koszula, która miała już za sobą lata swojej świetności, a na to ciemnozielona kamizelka, która kolorem pasowała do moich oczu.
-Wszyscy to wiemy. - Farlan westchnął z dezaprobatą.
-Chcę mu pokazać, że może na mnie polegać ta jak ja na nim. - Szłam powoli w kierunku drzwi. - Nie pozwólmy mu czekać.
Chwyciłam już klamkę i otworzyłam drzwi.
-Nie nadwyręż jej. - Usłyszałam jeszcze Faran'a.
-Postaram się.
Opuściłam budynek i skierowałam się w wyznaczone miejsce.
Levi pov.
Stałem oparty o ścianie i patrzyłem na ludzi, którzy prowadzili swoje smutne żywoty. Ludzi, którzy przemieszczali się po zaszczanych uliczkach. Dzieci siedzące we własnych odchodach oparte o budynki. Ciała martwych, których nikt nie ruszał od dłuższego czasu. Dzieci leżące koło ciał swoich matek, próbując choć trochę się o nie ogrzać.
Kawałek dalej widziałem kobietę niosącą koszyk z jedzeniem, które pewnie było przeznaczone dla jej dzieci. W jednej chwili podbiegło do niej kilku mężczyzn i wyrwało koszyk z jej rąk. Słyszałem krzyki i jej wołanie. Ale nikt nie zainteresował się nią. Wstała i poszła dalej, znikając z mojego pola widzenia.
Taka była codzienność. Codzienność ludzi takich jak ja. Tych, którzy wychowali się i dorastali w podziemiu. Silni żerują na słabych. Jeśli jesteś słaby nie przeżyjesz długo w Podziemiu.
Usłyszałem jak ktoś zbliża się w moim kierunku, więc wyciągnąłem rękę w kierunku paska, przy którym przytwierdzony był sztylet. Jego kroki były bardzo głośne, co mogło sugerować uszkodzenie nogi. Napiąłem mięśnie aby w razie czego szybko zareagować, ale wzrok miałem skierowany w tą samą stronę, gdzie poprzednio. Po chwili kroki ucichły, a ja wciąż wpatrywałem się jak ten debil w jedno i to samo miejsce.
-Przepraszam, ale ciężko z tą nogą chodzić.
Odwróciłem się w stronę brunetki. Nawet znośnie wyglądała w nowych ciuchach.
-Tch. Chodź.
Ruszyłem, a dziewczyna posłusznie poczłapała za mną. Widziałem, że nie daje rady nadążyć za mną, więc odrobinę zwolniłem tempo, ale nie na tyle mocno żeby zauważyła różnice.
-Gdzie idziemy? - Usłyszałem po kilku minutach jej głos.
-Dowiesz się jak dojdziemy. - Odpowiedziałem, swoim typowo chłodnym głosem.
Zamknęła się i do końca naszej małej przechadzki nie odezwała się ani słowem.
Kiedy dotarliśmy do celu, a był nim wielki kopiec usytuowany na wschód od bramy, widziałem na twarzy dzieciaka szczęście.
-Co to za miejsce? - Zapytała, przyglądając się panoramie miasta. - Gdybym nie wiedziała, jak to naprawdę wygląda, to powiedziałabym że jest naprawdę pięknie. - Spojrzała na mnie, a na jej twarzy rozciągał się ogromny uśmiech. - Dlaczego tu jesteśmy?
-Jesteś beznadziejna. - Powiedziałem, siadając na kamieniu, który prawdopodobnie był kawałkiem jakiegoś domu. Jej mina od razu zrzedła.
-Dzięki, wiesz? Mogłeś to chociaż ubrać w ładne słówka.
Usiadła na ziemi, naprzeciw mnie. Zmarszczyłem brwi, ale nic nie powiedziałem.
- Wiem, wiem. Nie usiądę na kanapie dopóki ich nie wyczyszczę.
-Dobrze, że to rozumiesz.
-To powiedz mi z łaski swojej dlaczego jestem beznadziejna.
-Nie umiesz się bronić. Nie umiesz atakować, a rozwagą także nie grzeszysz.
-Przepraszam, ale wiesz że się staram.
-Dzięki staraniu nie przeżyjesz. - Westchnąłem. Dziewczyna opuściła głowę w taki sposób, że włosy zasłoniły jej twarz i nie mogłem odczytać jej emocji.
-Przecież wiem. - Jej głos stał się smutny. Widziałem ile wysiłku wkłada, żeby nie być dla nas ciężarem, żeby choć odrobinę się przydać.
Westchnąłem i wstałem z kamienia. Otrzepałem spodnie i podszedłem do dziewczyny. Położyłem rękę na jej głowie i rozczochrałem włosy.
-Heeej! - Zrzuciła moją dłoń i spojrzała na mnie gniewnie. - Nie prosiłam, żebyś mi układał fryzurę.
Na moich ustach ukazał się malutki uśmiech, ale zniknął tak samo szybko jak się pojawił. Jednak udało jej się go zauważyć.
-Uśmiechnąłeś się. - Powiedziała, szczerząc się w moją stronę.
-Wydaje ci się.
-Wcale nie. Uśmiechnąłeś się. - Zerwała się, ale i tak patrzyła na mnie z dołu. Była bowiem niższa o 10 centymetrów.
-Tak, tak. - Ponownie „ułożyłem" jej fryzurę. Tym razem zaczęła się z tego śmiać. - Nie pożyjesz tu długo, jeśli nie będziesz znała choćby podstaw jak walczyć.
-Mam rozumieć, że będziesz mnie uczył? - Patrzyła na mnie jak oczarowana.
-Żadnych pytań. Wykonujesz wszystkie polecenia. - Spojrzałem w jej oczy. Było widać w nich wahanie, ale także determinację.
-Tak jest. - Odpowiedziała, a na jej twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. O ile to było możliwe. Jednak po chwili zobaczyłem wątpienie.
-Co jest?
-Mogę mieć do ciebie prośbę? - Opuściła wzrok, jakby bała się, że zostanie ukarana.
-Wyglądasz jakbym miał cię zaraz pobić. - Po tych słowach uniosła głowę i utkwiła we mnie wzrok.
-Nauczysz mnie jak używać sprzętu do manewrów przestrzennych?
Szczerze. Nie spodziewałem się tego. Myślałem, że ma jakiś problem czy coś innego.
-I tak bardzo bałaś się o to spytać?
-Potrafisz być straszny. - Zaczęła się dąsać jak małe dziecko.
-Nauczę cię pod jednym warunkiem. Jeśli zdołasz mnie pokonać.
Widziałem na jej twarzy niedowierzanie.
-Ale ciebie nie da się pokonać.
-Jeśli będziesz chciała, to zrobisz to. Tylko pamiętaj, że ja nie daje forów.
Westchnęła.
-Zgoda. Jeśli cię pokonam nauczysz mnie jak używać manewru.
Wyciągnęła w moją stronę dłoń. Chwyciłem ją i uścisnąłem. Widziałem w jej oczach determinację i wiedziałem, że zrobi wszystko żeby osiągnąć swój cel.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top