Rozdział 2

Doznałam dziwnego déjà vu. Na obrzeżach mojego umysłu jawiło się podejrzenie, które nie mogło mieć najmniejszego sensu. Chyba powinnam ograniczyć na jakiś czas seriale i książki...

— Jestem Hunt, Thomas Hunt.  Przeprowadziłem się tutaj jakiś tydzień temu — zaczął. Miał przyjemny, głęboki głos. — Miło mi was poznać — uśmiechnął się znowu.

Miałam wrażenie, że jego kły są dłuższe, ostre, ale to zapewne złudzenie. Moja wyobraźnia naprawdę zaczęła przesadzać. Reszta lekcji minęła nam na rozmowach/żartach/robieniu z siebie idioty, wybierz jedno w zależności od osoby, bo nasza nauczycielka jak zwykle wykorzystała godzinę na czytanie – uroki West Salem High School. Byłam właśnie w trakcie rozmowy z Ray na temat jej imprezy urodzinowej i powoli zaczynałam tracić resztki cierpliwości.

— Laska, przecież wiesz, że jeśli twoi rodzice zorientują się, że ktokolwiek miał towar u was w domu, to nie żyjesz. Co to za idiotyczny pomysł? — wściekałam się, jednocześnie bazgrząc w moim rysowniku.

Dziewczyna tylko odrzuciła swoje włosy, aktualnie w kolorze brudnego różu, do tyłu w teatralnym geście, zbywając moje słowa machnięciem ręki.

— Dlatego się nie dowiedzą. Chyba, że ktoś mnie wsypie — spojrzała na mnie znacząco.

Podniosłam wzrok znad rysunku i popatrzyłam na nią zaskoczona.

— Chyba nie sugerujesz, że mogłabym to zrobić? Dobrze wiesz, że nie podobają mi się twoje nawyki, Bowers. Nie będę cię kryć, ale też nie będę na ciebie skarżyć, co za nonsens — prychnęłam.

Na tym nasza rozmowa się skończyła. Żeby było jasne, naprawdę uwielbiałam moją przyjaciółkę i to, jak szalona była, po prostu czasem... Przesadzała.

Kiedy zabrzmiał dzwonek oznajmiający koniec lekcji z westchnieniem podniosłam się z ławki, kierując się do sali matematycznej.

Nie przeszłam nawet połowy zatłoczonego korytarza, gdy usłyszałam jak ktoś mnie woła. Nowy zmierzał szybko w moją stronę machając czymś, co trzymał w rękach.

— Hej, poczekaj! Coś zostawiłaś! — Thomas podał mi mój notes na rysunki. Chciałam jak najszybciej go od niego odebrać, ale wypadł mi z rąk, więc jeszcze szybciej pochyliłam się, by podnieść rysownik. Chłopak wpadł na ten sam pomysł, co poskutkowało tryknięciem się głowami. Jezu, ależ on miał twardy czerep!

—  Dziękuję — powiedziałam cicho, lekko się rumieniąc z zażenowania, kiedy w końcu odzyskałam zgubę.

— Nie ma sprawy — zaśmiał się. — A tak w ogóle to jestem Thomas, albo Tom, jak wolisz — wyciągnął do mnie dłoń.

— Wyobraź sobie, że słyszałam jak się przedstawiałeś. — mruknęłam cicho. — Keira —  potrząsnęłam lekko jego ręką.

— Umm, więc macie tu może kogoś, kto mógłby mnie oprowadzić po szkole i okolicach? — spytał. — Jak we wszystkich tych książkach, gdzie dziewczyna musi niańczyć nowego chłopaka, a później się w sobie zakochują — wypalił.

Zamrugałam głupio, nieco zdezorientowana tym, że to nie ja jestem osobą, która rzuca dziwne teksty. Wow. Ale spodobało mi się to.

— Niestety nie mamy wolnych szkolnych oprowadzaczek na stanie, w których mógłbyś się zakochać. Jeśli potrzebujesz pomocy pytaj kogo chcesz — uśmiechnęłam się do niego, po czym widząc zbliżającą się grupę chichoczących cheerleaderek dodałam. — No, może nie każdego.

— Mhm. A co powiesz na ciebie? — spytał, puszczając mi oczko.

— Uh, wiesz, chętnie bym pomogła ale chyba nie mogę — próbowałam szybko znaleźć jakąś wiarygodną wymówkę. — Zwłaszcza dzisiaj. Tak! Dzisiaj mam zebranie... Kółka teatralnego! Dlatego wybacz, ale muszę już lecieć — wymusiłam przepraszający uśmiech i ulotniłam się jak najszybciej, ignorując jego pytanie czy może iść ze mną. Zatrzymałam się dopiero za załomem korytarza i oparłam się o ścianę, wzdychając ciężko.

— O czym z nim gadałaś? — usłyszałam nagle z boku i odwróciłam się z prędkością światła.

— Cholera! Diabeł z ciebie, nie kobieta! Nie rób tak więcej — powiedziałam z wyrzutem do dziewczyny, która pojawiła się obok niczym duch. Stalkujący duch.

Ray stała sobie spokojnie, oskarżycielsko celując we mnie palcem i przyglądając mi się podejrzliwie.

— O czym z nim gadałaś? — ponowiła pytanie.

— Ugh, Bowers! Poszukiwał dziewczyny do oprowadzenia go po szkole i mieście, możesz iść się zgłosić na casting.

— Czyli, że ty się nie zgodziłaś? — spytała z niedowierzaniem.

— Nie. — mruknęłam, po czym widząc jej pytające spojrzenie dodałam w usprawiedliwieniu — Spanikowałam, tak? Poza tym nie jestem najlepsza w kontaktach międzyludzkich — Jakim cudem doszło do tego, że tłumaczyłam jej się tylko pod naporem spojrzenia? Naprawdę, kobieta-diabeł.

— Oj, Keira, Keira. — pokręciła głową z politowaniem. Już otwierała usta, żeby zacząć swój monolog, kiedy coś innego przyciągnęło jej uwagę. — Czy nawet wszyscy jego koledzy muszą być taacy przystojni? — zapytała, nie oczekując odpowiedzi. Zamiast tego zajęła się obserwacją grupy chłopaków przedzierających się przez szkolny korytarz.

Korzystając z jej chwilowego rozkojarzenia w końcu udałam się na lekcję.

Do końca dnia nie miałam wspólnych zajęć ani z Ray, ani z Thomasem, więc czas ten upłynął mi w spokoju. W drodze powrotnej włożyłam słuchawki w uszy, by uniknąć niepotrzebnego kontaktu z ludźmi, po czym złapałam autobus, który jechał w okolice mojego osiedla. Wysiadłszy, spacerowałam dalej spokojnie, aż dotarłam do Golden Eagle St., gdzie mieszkałam. Nagle moją uwagę przykuł chłopak idący przede mną. Było coś znajomego w jego posturze i wysoko postawionych, brązowych włosach. Thomas! Ale co on tu robił? Nie widziałam go wcześniej w autobusie, więc jakim cudem dotarł  przede mną? Po cichu dalej szłam za nim, czekając na rozwiązanie zagadki. Zbliżaliśmy się do mojego domu, ale chyba nie dowiedział się specjalnie gdzie mieszkam, żeby mnie męczyć? Emocje kumulowały się we mnie, by zaraz wybuchnąć, kiedy ten wyciągnął klucze i... Wszedł do domu tuż obok mojego. Przed progiem zatrzymał się i odwrócił prosto w moją stronę.

— Wiesz, Griffin, śledzenie ludzi też trzeba poćwiczyć. — Po czym zniknął we wnętrzu domu, drąc się "Mike!".

Przeklinając moje wątpliwe umiejętności cichego poruszania się weszłam do siebie, zrzucając moją torbę na podłogę w kuchni. Wzięłam z lodówki jogurt, zgarnęłam książkę z chemii i udałam się do ogrodu, by jak zwykle poleżeć w moim ulubionym hamaku. Wkrótce dołączył do mnie mój czarny kocur, Inui, bezkarnie wskakując mi na kolana. Minuty mijały mi na żmudnym przewracaniu kolejnych kartek podręcznika, gdy nagle kot zaczął syczeć i wyginać się.

— Co, znowu widzisz wiewiórkę? — wymamrotałam. Kiedy jednak Inui, zamiast wystrzelić do przodu w dzikiej pogoni za rudym zwierzątkiem, wspiął się przestraszony na drzewo, spojrzałam co go tak zajmowało.

Tym razem wilk był brązowy. Najpierw wyszczerzył zęby, potem jednak przez ułamek sekundy patrzył  mi w oczy, lustrując mnie swoimi lodowato niebieskimi tęczówkami, po czym uciekł w głąb lasu. Patrzyłam w miejsce gdzie zniknął, niezdolna do ruchu. Co, jeśli przyjdą kolejne? Co, jeśli... tym razem zaatakują?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top