Prolog
Była północ. Po pustej, leśnej drodze pędził samochód. W środku siedział młody mężczyzna z kobietą, która trzymała nowo narodzone dziecko. Nagle kierowca zatrzymał gwałtownie pojazd przed małą, omszoną chatą stojącą na obrzeżach lasu. Oboje wysiedli i podbiegli do drzwi. Mężczyzna mocno zapukał.
— Jesteś tam?! Otwórz, proszę! To pilne!
Odpowiedziała mu cisza...
Lecz po chwili drzwi lekko się uchyliły. Niska, starsza kobieta wyjrzała na zewnątrz.
— Czego tu szukasz, Scott? Czyżbyś jednak potrzebował mojej pomocy? Nie jestem teraz tak bezużyteczna, co? — zaskrzeczała.
— Proszę, coś się stało z moją córką! Nie wiemy co jej jest!
— Córką? - kobieta uniosła brwi w zdziwieniu — Ach, dobrze. Wejdź, ale pamiętaj, moja pomoc dużo kosztuje — kobieta uśmiechnęła się chytrze.
— Cena się nie liczy, dam ci wszystko, tylko jej pomóż! – krzyknął mężczyzna wbiegając do środka.
Wszyscy usiedli w małym pokoju, a zdenerwowana matka przyciskała dziecko do piersi. Staruszka mieszała w kotle dziwną substancję.
— Co jej jest? Możesz jej pomóc? — Kobieta kiwnęła głową.
— Twoja córka jest wyjątkowa. Taka wilczyca rodzi się tylko raz. Będzie wielką przywódczynią, ale w złych rękach może stać się potworną bronią. Będziesz musiał jej pilnować jak oka w głowie. — przerwała na chwilę, wracając do mieszania. — Teraz ona została wybrana do misji, której cel znają tylko bogowie. Z czasem okaże się do jakiej. Czy pojawił się przy niej jakiś przedmiot? — spytała.
— Tak. — matka dziewczynki zaczęła przeszukiwać kieszenie. Wysunęła przed siebie dłoń, na której leżał naszyjnik w kształcie półksiężyca, który obejmował okrągły, wypukły kamień. Starsza kobieta dokładnie przyjrzała się wisiorkowi, po czym spojrzała na śpiące dziecko.
— Tak. To ona. — mruknęła pod nosem, po czym wyjęła z półki zakurzoną księgę, na której złocone litery na okładce układały się w tytuł: "Dziecko Księżyca"...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top