Rozdział 1
Stałam na pięknej polanie, przede mną roztaczał się widok na rajską dolinę zalaną księżycowym blaskiem. Rozejrzałam się z niepokojem, bo przecież mama zawsze ostrzega żeby nie szlajać się nocą po podejrzanych miejscach. Nagle z mroku wyłoniła się czarna jak noc wilczyca o oczach mieniących się niczym płynne srebro. Co do cholery? Znowu ona, może rodzice szykują mi niespodziankę w postaci psa? Na szyi miała mój naszyjnik. Wydała się być przyjaźnie nastawiona, zbliżyła się do mnie śmiało. Pozwoliłam jej podejść. Nagle usłyszałam ostry dźwięk, który nie cichł. Wilk dziabnął mnie w rękę, dolina zaczęła się rozmywać, a ja...
...Wróciłam do brutalnej (nawet bardzo, bo ugryzienie wilka jakbym wciąż czuła na ręce) rzeczywistości i trzasnęłam dłonią na oślep w brzęczący budzik. Na dodatek nie trafiłam, więc moja kończyna ucierpiała jeszcze bardziej od zderzenia z twardym drewnem szafki nocnej. Wyłączyłam alarm i przewróciłam się na plecy. Dzisiaj piątek. Jeszcze tylko kilka lekcji i zacznie się weekend. Przeżyję. Powoli (bardzo, bardzo powoli) zwlekłam się z łóżka, wzięłam ubrania, które przygotowałam i poszłam pod prysznic. Kiedy ciepła woda rozluźniała moje mięśnie, myślałam o moim śnie. Od tygodnia co noc jest on taki sam. O dziwnej wilczycy, która jakby chciała mi coś przekazać. I na dodatek ona ma mój naszyjnik. Popatrzyłam na niego, leżał obok umywalki. Zdejmuję go tylko do snu i kiedy się kąpię. Jest przepiękny. Srebrny, misternie pleciony półksiężyc na takim samym łańcuszku obejmujący okrągły, wypukły kamień, który wygląda jakby ktoś zamknął w środku gwiazdy. Wszystkie dziewczyny zawsze mi go zazdrościły - a przynajmniej lubię tak myśleć. Serio, on był naprawdę ładny! Podobno dostałam go po moich narodzinach od jakichś krewnych. Nie pamiętam tego, zresztą czy ktoś pamięta swoje narodziny? Nie wiem czy ktokolwiek by chciał. Krzyk mojej mamy wyrwał mnie z zamyślenia.
— Keira, spóźnisz się do szkoły! Za pół godziny zaczynają się lekcje!
— Już idę! — odkrzyknęłam.
Sprintem się ubrałam, umyłam zęby i zbiegłam na dół. Wzięłam torebkę z drugim śniadaniem, rzuciłam szybkie 'Cześć!' moim rodzicom i wyszłam na dwór. Włożyłam do uszu słuchawki i ruszyłam w kierunku szkoły. Nagle poczułam, że ktoś klepnął mnie w ramię. Szybko się odwróciłam i zobaczyłam moją najlepszą przyjaciółkę, Ray.
— Hej, RayBan! — powiedziałam z uśmiechem. Dobrze wiedziałam, że absolutnie nienawidzi tej głupiej ksywki, co automatycznie sprawiało, że ja kochałam ją tak nazywać.
— Witam mój ukochany wrzód na tyłku - odparła wesoło, puszczając moją jawną prowokację mimo uszu. — Co tam?
— Nawet nie wiesz jak się cieszę, że to już piątek. Jestem taka zmęczona — jęknęłam z boleścią w głosie. Koniec roku zbliżał się nieubłaganie, a co za tym szło, egzaminy końcowe. Nauka i nauka, i dziwne sny, które nie pozwalały mi spać.
— Odpuść myśl o egzaminach, pomyśl o tym jak spędzimy wakacje! Jedziemy do Włoch! — krzyknęła z beztroskim entuzjazmem. Cóż, taka była Ray, nie przejmowała się niczym bardziej niż to potrzebne. A za potrzebne uważała naprawdę, naprawdę mało rzeczy.
— Ugh, mam totalnie dość. Chciałabym tylko beztrosko bawić się na imprezie, ale z moim szczęściem do końca tygodnia wszystkie plany zdążą rozpaść się wzdłuż i wszerz — zaśmiałam się gorzko.
Dalsza droga minęła nam na beztroskim plotkowaniu o wszelkiej maści sprawach szkolnych i sercowych, ponieważ Ray przeżywała drugą w tym tygodniu "wielką miłość" - tym razem do cichego chłopaka z kółka dla naukowców.
Oczywiście wchodząc do szkoły musiałam spektakularnie wywalić się na schodach, bo przecież nie byłabym Keirą Griffin gdyby nie szczypta pechowości w każdym dniu mojego życia. Zostawiłam najcięższe książki, które były mi potrzebne tamtego dnia w szafce, po czym z melancholią rozpoczęłam wędrówkę na egzekucję - czyli prościej mówiąc, test z promieniotwórczości. Rutherford przy przeprowadzaniu swoich doświadczeń chyba nie przemyślał tego, że w przyszłości ktoś może na tym ucierpieć. Co z tego, że dobrowolnie wybrałam rozszerzoną fizykę.
— Czy ty mnie w ogóle słuchasz? — Ray spojrzała na mnie z byka, rozdrażniona jak zwykle, gdy jej nie słucham.
— Zamyśliłam się.
Dobiegło mnie zirytowane prychnięcie, ale zaraz z niezmordowanym entuzjazmem Ray oznajmiła:
— Fizyka jest odwołana, co oznacza, że my jesteśmy uratowane, co oznacza, że idziemy to opić. Na razie kawą.
— To naprawdę świetne, że pytasz mnie o zdanie, RayBan — mruknęłam sarkastycznie pod nosem. Mimo to ruszyłam za nią. Po drodze natknęłyśmy się na jakiegoś przystojnego bruneta, którego chyba jeszcze nie widziałam w naszej szkole. Co oznaczało...
— OMÓJBOŻE, K*! Czy ty widziałaś tego gościa?! Te włosy, i te ruchy! Ach, bez koszulki musi wyglądać cudownie — oczy mojej przyjaciółki zabłyszczały w ten charakterystyczny sposób, który zawsze zwiastował obranie nowego celu.
— Myślałam, że słodki Devin z kółka kujonów jest te-
— Devin? To już przeszłość — przerwała mi dziewczyna.
— Ale przecież jeszcze rano... — próbowałam przemówić jej do rozsądku. Tylko nie wiem, czy było do czego.
— Shush! — uciszyła mnie. — Devin jest fajnym chłopakiem, ale on — spójrz tylko na niego!
Zrezygnowana odpuściłam dalsze próby rozmowy, widząc maślany wzrok, którym obdarzyła nowego moja przyjaciółka. Z braku laku również powiodłam za nim spojrzeniem - facet faktycznie był niezły. Ciemnobrązowe włosy, opalona skóra, i te piękne oczy w kolorze złota, które patrzyły prosto w moje... O cholera, patrzyły prosto w moje, że w moje. To musiało dziwnie wyglądać, tak się gapiłam. Miałam ochotę przybić sobie piątkę głową, ze ścianą.
— Co on, przyjechał z Kalifornii, że taki opalony? Lato dopiero się zaczyna — syknęłam cicho. Najwyraźniej niewystarczająco cicho, bo przechodząc obok nas chłopak rzucił ze śmiechem:
— Jestem z Montany.
Jak on to usłyszał? Zresztą, szybko oddaliłam tą niefortunną sytuację w myślach. Mając tyle pecha co ja, musiałam nauczyć się to robić.
— Ray. — powiedziałam, bo dziewczyna wciąż wpatrywała się w załom korytarza, za którym zniknął nieznajomy. — Ray, on już poszedł. — powiedziałam, przewracając oczami na jej dziecinne zachowanie. Nie to, że sama przed chwilą byłam na jej miejscu.
— Tak, tak, chodźmy. — ocknęła się i żwawo ruszyła przed siebie.
Dotarłyśmy do przytulnej kawiarni tuż obok szkoły w milczeniu. Zamówiłam karmelową latte na wynos, podałam kasjerce banknot i zostawiwszy Ray, dodającą sobie do espresso dziwnie podejrzany, przezroczysty płyn z piersiówki, skierowałam się do wyjścia. Miałam jeszcze pół godziny do rozpoczęcia kolejnej lekcji. Spojrzałam w stronę niewielkiego lasu, do którego czasem chodziliśmy biegać na wuefie. Nogi same pokierowały mnie w tamtą stronę, jakby jakąś niewidzialna siła mnie tam pchała. Liście powiewały na wietrze, mimo, że dzisiejszy dzień był dość ciepły. Wdychałam świeże powietrze, rozkoszując się smakiem pysznej kawy. Przeszłam się kawałek po zagajniku, po czym doszłam do wniosku, że jeśli nie chcę się spóźnić to muszę wracać. Nagle usłyszałam cichy szelest. Podskoczyłam jak trzaśnięta piorunem, ledwo utrzymując w ręku kubek z gorącym napojem (oczywiście, że i tak trochę wylałam, parząc sobie palce) i szybko popatrzyłam w stronę, z której dochodził hałas. Moje serce prawie się zatrzymało, kiedy w gęstych krzakach dostrzegłam wilka. Był śnieżnobiały i miał niesamowite złote tęczówki. Po chwili również mnie zobaczył i zamarł. Odwróciłam i zaczęłam uciekać co sił w nogach, jednak wychowanie fizyczne ma swoje plusy. Miałam nadzieję, że zwierzę mnie nie goniło. Przystanęłam dopiero przed szkołą, wciąż roztrzęsiona. Może te sny wcale nie zwiastowały tego, że dostanę psa, tylko jakąś plagę wściekłych wilków?! Uspokoiłam oddech i poszłam do sali, mieliśmy teraz lekcję wychowawczą. Weszłam do środka, przeprosiłam za spóźnienie i zajęłam swoje miejsce obok Ray. Czułam, że serce nadal wali mi w piersi jak oszalałe.
— Gdzieś ty zniknęła?! — wyszeptała — Oczywiście zawsze jak są jakieś akcje to mnie tam nie ma.
— Wybacz, ale chyba byłaś zajęta czymś innym. — odparłam zgryźliwie.
Już miałam jej opowiedzieć o tym, jak prawie dostałam zawału, kiedy przerwała nam nauczycielka.
— Panno Griffin, jeśli nie ma pani już nic do powiedzenia to proszę zamilknąć. — zamknęłam usta i wyprostowałam się — Dziękuję. A teraz, skoro jest już cicho, to-
— Przepraszam najmocniej za spóźnienie, pani profesor. — uśmiechnął się czarująco nowy chłopak, którego już widziałyśmy, wchodząc do klasy. — Ale nie mogłem znaleźć sali. — wytłumaczył się, niepostrzeżenie strzepując z włosów kilka małych listków.
— Ach, nic się nie stało. Skoro już jesteś, to stań na środku i powiedz nam kilka słów o sobie. — zachęciła go nauczycielka.
Chłopak pewnie stanął na środku i nasze spojrzenia znowu się skrzyżowały (jakkolwiek tandetnie by to nie brzmiało). Jego oczy były piękne niczym płynne złoto, ale coś łudząco mi przypominały...
Witam w pierwszym starym-nowym rozdziale, mam nadzieję, że jest lepiej. Dodałam trochę charakteru bohaterom, którzy wcześniej byli beznadziejnie płascy (tak myślę) 😝
K* - skrót od imienia Keira, ale po angielsku "k" wymawia się jako "kej", a nie polskie "ka"
Z góry przepraszam za ewentualne braki dywizów w rozdziałach - wattpad lubi je sobie zamieniać ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top