Rozdział 4
Piotruś Pan
Czekałem cierpliwie aż Lena wkońcu raczy do mnie wrócić. Nie wiem gdzie poszła ale zniknęła już na kilka minut i zaczynam się niepokoić. W końcu drzwi się otwierają i do pokoju wchodzi Lena z uśmiechem na twarzy. Jej jasne loki leciutko powiewają dodając jej jeszcze więcej uroku. Ona jest taka piękna i tylko moja. Rozmarzam się.
- Przepraszam że tak długo czekałeś musiałam podjąć decyzję.
- I?- pytam sfrustrowany.
- Tak pojadę z tobą.- jej uśmiech jest szeroki.- tęskniłam za tobą Piotrusiu.- grucha woadając w moje ramiona. Jestem szcześliwy ale nie pokazuję tego po sobie. Umiem maskować moje emocje.
- Gdzie byłaś?- pytam zaciekawiony.
- U mojej przyjaciółki.- mówi rozanielona. Gniew rozpala mnie całego. Musiała iść do przyjaciółki żeby podjąć jakąś decyzję? Nie czuje tego w sercu że chce ze mną jechać? Złość opanowuje mnie całego i zazdrość o tę dziewuchę która ma takie względu u mojej córki które należą się tylko mnie. Kto się nią opiekował przez tyle lat? Kto nad nią czuwał kiedy groziło jej niebezpieczeństwo? Z ppewnością nie ona.- Chodź wracamy do domu.- odzywam się tonem nie znoszącym sprzeciwu.- wyciągam do niej rękę.- będziesz musiała mnie mocno chwycić.
- Ale nie upuścisz mnie prawda?
- Nie śmiałbym!- odpowiadam z przekonaniem. Nigdy bym nie skrzywdził mojej kruszynki. Chwyta delikatnie moją dłoń. Moje palce zaciskają się na jej mocno. Przciągam ją do swojej klatki piersiowej tuląc mocno. Kieruję się w stronę okna razem z Leną w ramionach.
- To będzie nasza wspólna wieczność. Moja mała słodka zagubiona dziewczynko.- mówię do niej i całuję ją w czubek głowy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top