3. Mama Bella - poradnik anty-rodzicielski

- Nie, nie do buzi! - Krzyknęła Bellatrix, widząc, jak mały Harry próbuje żuć, zjedzony przez mole koc.

- Da! - krzyknął radośnie chłopczyk, szczerząc się do kobiety szczerbatym uśmiechem.

Dla kobiety była to skrajnie dziwna sytuacja. Jeszcze kilka dni temu znajdowała się w całkowitym letargu. Nie była w stanie określić, gdzie jest, ani nawet jak się nazywa. Dryfowała po prostu w uczuciu pustki i rozpaczy, nie wiedząc nawet, ile lat znajduje się w tym pieprzonym więzieniu. A później zdarzyło się to... coś. Bella jeszcze nie do końca wierzyła samej sobie, w tej sprawie. Pierwsze kilka dni, gdy doświadczała wizyt, uważała dziecko za wytwór swojego obłąkanego umysłu. Myślała, że już całkowicie oszalała i jedyne co jej pozostało to liczyć w głowie przeklęte białe pawie Malfoy'a jako ostateczną karę za jej grzechy. Ale zamiast tego, kobieta zauważyła, że jest z nią coraz lepiej. Oczywiście nie stała się nagle normalna, co swoją drogą musi być potwornie nudne, ale zaczęła coraz bardziej odróżniać swoje halucynacje od rzeczywistości.

I teraz miała dziecko do opieki.

Szalona kobieta nawet nie zastanawiała się nad tym, skąd wziął się dwulatek. Po prostu zaakceptowała to. Chłopiec często wkładał swoje małe ręce w jej włosy lub po prostu siadał na ziemi i starał się do niej mówić, choć bardziej wychodziło to, jak gaworzenie. Te małe gesty stanowiły uziemienie w tej wielkiej, kamiennej trumnie. Na jej nieszczęście, nie powstrzymywało to żeru dementorów. Za każdym razem, gdy te przeklęte kreatury przemierzały korytarze, Lestarange traciła kontakt z rzeczywistością. Wrzeszczała, drapała się lub zawodziła, pragnąc, aby ten horror się skończył. Po tych atakach najczęściej doświadczała letargu. Czasami potrafiła godzinami wpatrywać się w sufit swojej celi, nie dbając ani o jedzenie, ani o cokolwiek innego. Innym razem dostawała ataków paniki. Zwijając się w sobie, starała się kontrolować oddech i chęć płaczu.

I jakby wywołując swój los, Lestrenge usłyszała skowyt więźniów w oddali. Nie brzmiało to, jak dźwięki z sąsiednich cel, ale było już blisko. Powietrze powoli zaczęło się ochładzać, zwiastują najgorsze. Kobieta usiadła pod ścianą i objęła rękami swoją głowę, starając się zagłuszyć krzyki, które nadejdą w jej głowie. Obrzydliwy dźwięk doszedł z celi obok, gdy mężczyzna, który tam przebywał, doświadczył pełnej obecności dementora. Minęło kilka sekund nacechowanego bólem wrzasku, gdy wreszcie nadeszła kolej Belli. Patrząc na podłogę, widziała, jak szron zaczyna pokrywać kamień przy kratach. Zdołała zauważyć tylko skrawek zniszczonych czarnych szat, zanim dopadła ją rozpacz. Widziała w swojej głowie zlepki myśli i obrazów, które przerażały ją.

Słyszała okrzyki tłumu wrzeszczące z radości po odejściu jej Mistrza, noce spędzone w celach Ministerstwa, powykrzywiane zwłoki jej rodziny, martwe oczy wszystkich ofiar, zlane w jedno i patrzące na nią bezdenną otchłanią, wrzaski bólu jej matki. To wszystko powtarzało się od nowa, zlewało w jedno i rozszczepiało, powodując niewyobrażalną rozpacz. Dławienie się w tym horrorze dawało się to trwać wieczność. Powoli - gdy dementor usatysfakcjonowany swoim posiłkiem ruszył do celi obok - magia śmierci zaczęła opuszczać celę. Dysząc, Bella starała się dość do siebie. Jej umysł nie był w stanie określić, co się stało. Czuła się całkowicie przerażona. Nie wiedziała, czy krzyczała ani dlaczego miałaby krzyczeć. Nie wiedziała, gdzie jest, ani jak się nazywa. Po prostu istniała i zalewało ją uczucie strachu.

I właśnie w tym momencie postanowił podejść do niej mały Harry. Chłopiec był ciekawy, co takiego się stało. Przed chwilą odwiedziło ich jedno ze stworzeń, w tych śmiesznych szatach. Dwulatek pomachał do niego, a to odpowiedziało, więc zaabsorbował całą uwagę dziecka. A gdy tylko to dziwne coś zniknęło z widoku, śmieszna pani siedziała już pod ścianą i ściskała głowę, kiwając się w przód i w tył. Więc swoją logiką, dziecko po prosto podeszło i uderzyło swoją małą dłonią w puchatą głowę.

W swoim stanie, Bellatrix czując najmniejszy dotyk, po prostu złapała cokolwiek, co ją dotknęło niemal odruchowo. Trzymała więc małą rękę w stanowczym, ale nie bolesnym uścisku, nadal nie do końca kontaktując ze światem. Chłopiec oczywiście próbował się wyrwać, ale nic mu to nie dawało. Może nie od razu, ale po kilku minutach, dwulatek zaczął kwilić i bardziej stanowczo odciągać rękę, ale kobieta nie reagowała. Zawodzenie stawało się coraz głośniejsze, aż wreszcie przerodziło się w okropny płacz. Dopiero wtedy Lestrange ocknęła się choć trochę. Natychmiast rozluźniła uścisk. Na skórze dziecka pozostało głębokie, brzydko wyglądające oparzenie w kształcie dłoni.

Nawet w swoim szalonym stanie dla Lestrange było jasne, że nigdy więcej nie dotknie tego dziecka.

Oraz że znalazła dla niego idealne imię...

Frais*

O.o.o.o.o.o.o.o.O

Belli nie należy oceniać zbyt surowo w jej obecnym stanie psychicznym, ale mimo wszystko zabrało jej zdecydowanie zbyt wiele czasu, ale zauważyć jeden mały szczegół. Chłopiec biegał cały czas nagi. Dosłownie nie miał na sobie nic. Umysł kobiety wcześniej nie uważał tego szczegółu za znaczący problem, ale najwyraźniej teraz stało się to priorytetem. Myśli skupiały się tylko na tym, aby znaleźć cokolwiek, co mogłoby imitować ubranie. Nie, żeby było, gdzie szukać. Cele więzienne były małe, niemal klaustrofobiczne i usunięto z nich wszystko, co można uznać za broń. A w przypadku kreatywnych zabójstw, których dokonali mordercy zamknięci na tym piętrze, było to niemal wszystko. Pozostawiono tylko materac na stale przytwierdzony do ziemi, koc, oraz basen w rogu pomieszczenia, gdzie skazańcy mogli załatwiać swoje potrzeby, które były automatycznie usuwane. Codziennie pojawiała się prosta metalowa taca z jedzeniem i czymś do picia, a raz w tygodniu kubeł z wodą, aby się umyć. Oba te przedmioty znikały zaraz po ich opróżnieniu. Tak więc nie było nic, co kobieta mogłaby uznać za odpowiednie dla dziecka.

Oczywiście wspomniane dziecko było przy każdej próbie kobiety, aby znaleźć dla niego odpowiednie ubranie. Śmiało się, gdy kobieta chodziła od ściany do ściany, najpierw mrucząc do siebie, a następnie zaczynając przeklinać coraz głośniej i kreatywniej. I oczywiście złośliwością losu, Frais uczył się głównie tych najgorszych słów, wykrzykując je z większym lub mniejszym sukcesem wraz ze swoją nauczycielką. Uśmiało się też, gdy Bella próbowała zawinąć go w koc niczym w naleśnika lub starała się go otulić materiałem spódnicy. Unikała przy tym dotykania go gołą skórą, nawet jeśli poprzednie oparzenie zniknęło w ciągu jednego dnia. Oczywiście nic z tych dziwnych przebieranek nie zadziałało, ku rosnącej frustracji kobiety.

Ale te działania wystarczyły, aby mały Frais z czasem dowiedział się, o co chodzi. Dlatego przy kolejnej wizycie, zanim zawitał do śmiesznej pani, sprawdził znowu wszystkie cele. Jak zawsze niemal wszyscy byli nudni, siedzą w bezruchu pod ścianą. Dwulatek miał się już poddać i wrócić, gdy zauważył materiał na podłodze jednej z celi. Szczęśliwe dziecko zabrało, go, nie przejmując się brzydkim zapachem, ani mężczyzną w rogu celi, który z jakiegoś powodu był fioletowo-niebieski.

Tak więc za każdym razem, gdy dwulatek bawił się w celi, nosił za dużą szarą koszulkę. I za każdym razem chichotał jak szalony, gdy udawało mu się dostrzec własne stopy pod fałdą materiału. Śmiech ten coraz bardziej przypominał ten należący do Belli.

O.o.o.o.o.o.o.o.O

Trochę dłużej zajęło Lestrange uświadomienie sobie, że chłopiec nie musi też pić, jeść, ani spać.

O.o.o.o.o.o.o.o.O

Frais był z siebie bardzo dumny. W końcu udało mu się dokonać wyczynu, jakim było zejście po schodach. Oczywiście robił to bardzo ostrożnie, cały czas trzymając się ściany i uważając na swoją koszulkę, która na szczęście została skrócona (rozerwana). Ale gdy tylko jego małe stopy dotknęły wreszcie podłogi, śmiech wypełnił korytarz, gdy dwulatek z radością rozglądał się po nowym otoczeniu. Niestety dość szybko się rozczarował. Niższe piętro wygląda identycznie z tym, które przed chwilą opuścił. Te same ciemne ściany, te same metalowe kraty i ci sami nieruchomi więźniowie. Oczywiście, zgodnie ze swoim uporem chłopiec, obszedł niemal całą ścianę, zanim się znudził. Zniechęcone dziecko miało właśnie zawrócić, aby pójść do Belli, gdy zauważyło coś dziwnego. Zielone oczy z zaciekawieniem patrzyły na dziwne stworzenie znajdujące się w jednej z celi.

Tam, gdzie powinien siedzieć zwykły człowiek, było dziwne coś. Zamiast mieć normalny wygląd, było całe zbudowane z włosów. Pozostawało w bezruchu, zupełnie jak inni więźniowie, ale od czasu do czasu, wydawał dziwne, warczące odgłosy. Zachowując się nietypowo cicho, Frais wszedł do celi przez kraty, ale pozostał blisko metalowych prętów. Nie widział czy iść dalej, czy wrócić po schodach. Chciał poczuć czy to stworzenie ma takie same włosy jak Bella, ale nie wiedział co to. W końcu dwulatek zrobił nieśmiały krok do przodu, potem kolejny i jeszcze jeden. Stanął dokładnie nad stworzeniem i zgodnie z dziecięcą logiką, po prostu klepnął to coś w głowę.

I jeśli w przypadku Lestrange sprawdziła się ta metoda, tak w przypadku tego konkretnego więźnia był to duży błąd.

Syriusz Black jeszcze chwilę temu spał zanurzony w swoich koszmarach, gdy nagle coś postanowiło go obudzić. Nie do końca kontaktując, wstał gwałtownie, nadal pozostając w swojej psiej formie. Tym nagłym ruchem przestraszył Fraisa, który cofnął się odruchowo. Szare oczy psa, automatycznie podążyły za ruchem. W jednej sekundzie umysł mężczyzny zmienił się w chaos, gdy patrzył w tak znajome zielone oczy i czarne włosy. Natychmiast się przemieniając, skoczył do dziecka i złapał je za ręce.

- Harry... tak bardzo przepraszam. - Syriusz mówił zachrypniętym głosem, nie przejmując się strachem dziecka i jego próbami ucieczki. Mężczyzna nadal pozostawał myślami w swoim koszmarze. - Proszę, wybacz mi. Zawiodłem Jamesa i Lili, żałuje, bardzo żałuje. - Bełkotał pół-składnie, sprawiając, że tylko co drugie słowo było zrozumiane.

Gdyby Frais zwracał uwagę na słowa, miałby spory problem z ich zrozumieniem. Ale teraz dwulatek miał większe problemy. Próbował wyrwać się z uścisku. Mężczyzna dosłownie go przerażał. Mówił głośno, trzymał za mocno, a tam, gdzie jego ręce wbijały się w przedramiona, skóra była bardzo gorąca. Zielone oczy zaszły łzami, gdy z każdą minutą stawał się coraz bardziej przerażony. Wyrywał się, ale uścisk był z silny. Skóra na rękach była już mocno poparzona, ale jego krzyki bólu nie pomagały. Sprawiały tylko, że mężczyzna mówił głośniej. Kulminacja nastąpiła, gdy postanowił podnieść chłopca.

Coś zacisnęło się w małym ciele, a dziwny rodzaj zimna przeszedł od serca, aż do przedramion. Syriusz wrzasnął z bólu i cofnął się, puszczając dziecko. Szare oczy patrzyły pustym wzrokiem na swoje splamione czerwienią dłonie z powbijanymi kawałkami lodu, nie rozumiejąc, co się stało.

Frais nie marnował chwili i gdy nieznajomy go puścił, natychmiast wybiegł z celi. Jego małe nogi poruszały się tak szybko, jak tylko mogły. Słysząc za sobą wołanie, obejrzał się za siebie. Mężczyzna wyciągał ręce przez kraty i próbował się przez nie przecisnąć, wyglądając na jeszcze bardziej szalonego niż wcześniej. Przerażony dwulatek jeszcze bardziej przyśpieszył, ale przez to jego nogi zaplątały się o koszulkę i upadł do przodu. Z zielonych oczu pociekły łzy, ale dziecko i tak podniosło się z ziemi. Tym razem o wiele wolniej ruszyło w stronę schodów, cały czas płacząc i słysząc za plecami wrzaski mężczyzny. Wchodząc na czworaka schodek po schodku, wyczerpany chłopiec w końcu dotarł na szczyt. Tym razem nie przejmując się wstawaniem, na czworaka dotarł do celi Belli.

Kobieta spała właśnie, oparta o ścianę w rogu celi, gdy nagle została dość gwałtownie wybudzona ze snu. Instynktownie podniosłą się do siadu, bojąc się, że coś ją atakuje. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niej, że słyszy płacz Fraisa. Spojrzała w dół na dziecko, które przywarło do jej spódnicy, a w tych szarych oczach pojawił się gniew. Całe przedramiona dziecka były poparzone, a na policzku zaczynał formować się siniak. Te obrażenia wyglądały okropnie, do tego stopnia, że uśpiona od dawna żądza mordu Lestrange zapłonęła ponownie, łaknąć krwi tego, kto skrzywdził jej mały skarb. Niestety nie była w stanie dokonać teraz swojej zemsty i na dodatek musiała jakoś uspokoić dziecko.

Maluch płakał niemiłosiernie i pierwszym instynktem kobiety było przytulenie go. Na szczęście była na tyle świadoma, aby tego nie zrobić. Na początku starała się mówić po cichu, spokojnym głosem i zachować kontakt fizyczny, tam, gdzie koszulka pokrywała skórę. Nie pomagało to w ogóle, a w swojej bezsilności, Bella zaczęła szarpać się za włosy, starając wymyślić cokolwiek. Czuła się całkowicie bezużyteczna, nie mając niczego, czym mogłaby złagodzić cierpienie dziecka. Nie wiedząc co jeszcze zrobić, Lestrenge postanowiła zaśpiewać. Gdy Narcyza była młodsza, czasem to pomagało, oczywiście, dopóki nie zrozumiała znaczenia słów. Wtedy mała blondynka zaczynała płakać o wiele głośniej.

Kobieta starała się przypomnieć sobie słowa tej konkretnej piosenki. Zanuciła pod nosem kilka razy, próbując przypomnieć sobie rytm. Może nie miała umiejętności słowika, a jej głos ochrypł od ciągłych krzyków, ale nadal powinna dać radę z czymś prostym. W końcu matka zmuszała ją raz w tygodniu do tortur, które nazywała zajęciami muzycznymi. Oczywiście skończyły się, gdy tylko - wtedy ośmioletnia Bella - zdołała rozwalić skrzypce na głowie korepetytora.

Po ostatnim głębokim wdechu Bellatrix zaczęła śpiewać cichym głosem.

- Urwij trupą łby... urwij ręce, choćby trzy,

bo nie przyda się im już, bo zostanie tylko kurz.

Tryśnie krew, niech zabrzmi nasz śpiew,

bo już się chodzą psy, czas pokazać nasze kły.

Uczty noc, niechaj wielbią naszą moc,

bo nie będzie jutra już, nie zostanie nawet kurz...

Było kilka zwrotek, ale umysł kobiety nie był w stanie ich przywołać. Powtarzała więc w kółko tę jedną zwrotkę i na szczęście Frais zaczął się uspokajać. Dalej pochlipywał, ale przestał już płakać. Zsunął się ze spódnicy i zamiast tego usiadł, wciśnięty, między Bellatrix a ścianę. Chłodny kamień łagodził ból poparzenia, a kontakt z drugą osobą, nawet jeśli tylko przez materiał był kojący. Tak więc dziecko powoli zaczynało zasypiać, zmęczone wszystkim, co się wydarzyło, a kobieta nadal śpiewała.

- Lestarange, chyba w końcu całkowicie ci odbiło. - Rozległ się nagle kpiący głos.

Zaskoczona kobieta, odruchowo przerwała śpiew i spojrzała na przybysza. Auror Ward stał bezpośrednio przy kratach, szczerząc się złośliwie, do kobiety.

- Chociaż jeśli o ciebie chodzi, to zawsze byłaś szaloną suką. - Mężczyzna zaśmiał się z własnego żartu, kłaniając się w prześmiewczym geście.

Bella warknęła niczym zdziczały diabeł tasmański. Już chciała wstać, żeby nawet przez kraty spróbować dosięgnąć bezczelnego chłystka, ale zatrzymał ją ciężar, który opierał się o jej bok. Patrząc dyskretnie w bok, kobieta zobaczyła Fraisa, który najwyraźniej postanowił zasnąć na materiale jej sukni. I na szczęście ze swojego miejsca ten cholerny auror nie miał szans go zobaczyć. Gdyby tylko spróbował go tknąć, z Azkabanu nie pozostałby pojedynczy kamień na kamieni.

- Co? Zatkało cię Lestrange? A może nawet nie rozumiesz już, co mówię? - Zapytał Max, nieświadomy tego, że właśnie wydał na siebie wyrok śmierci.

Kobieta zacisnęła pięść, ale nie odpowiedziała. Jeśli ceną za bezpieczeństwo jej syna, było zignorowanie tego bydlaka, była gotowa to zrobić.

- Ha! Cuda się zdarzają. Zaraz powiem chłopakom, najwyraźniej naczelna dziwka Voldemorta wreszcie pękła. - Mężczyzna odszedł, śmiejąc się pod nosem.

A Bellatrix przysięgła sobie w myślach, że gdy tylko jej Pan powróci i ją stąd wypuści, wtedy znajdzie tego przeklętego aurora i wytnie mu język, a później serce, które miała zamiar podarować swojemu synowi, jako ładny prezent na urodziny.

O.o.o.o.o.o.o.o.O

Większość ludzi dość zgodnie stwierdziłaby, że Azkaban nie jest miejscem, które nadawałoby się do edukacji. Ale Bellatrix Lestrange wywodziła się z Blacków, a oni byli rodziną bardziej dumną i upartą niż nakazywałby to zdrowy rozsądek. Teraz gdy kobieta nazwała chłopca swoim, musiała wyszkolić go na kogoś godnego nazwiska Black/Lestrange. Musiały to być podstawy takie jak czytanie i pisanie, ale także bardziej konkretne tematy jak kultura magii i czy wierzenia, nawet jeśli nauka miała być utrudniona przez warunki. Kobieta nie wiedziała ile Frais ma lat, ale stwierdziła, że wczesna nauka nie zaszkodzi. Tak więc zaczęło się żmudne rysowanie w kamieniu sztućcami, które pojawiały się w ciągu dnia. Rysując linię za linią, Bella była w stanie wyryć na ścianie cały alfabet i cyfry od jeden do dziesięć. Każdy musiał w końcu od czegoś zacząć.

O.o.o.o.o.o.o.o.O

- To jest "m" jak mistrz. Powtórz.

- M jak mistrz. - Powiedział Frais z zapałem.

- Dobrze, a ta literka? - Zapytała Bella, wskazując inną literę.

- "t"! - Krzyknęło dziecko.

- Wspaniale. A jakie słowa zaczyna się na "t"?

- Trup! - Odpowiedział chłopiec entuzjastycznie.

O.o.o.o.o.o.o.o.O

- Dobrze, powtórzę to jeszcze raz, a ty spróbuj się skupić. Mama obcięła cztery głowy, a ty jeszcze dwie. W takim razie ile mamy obciętych głów?

Frais spojrzał zmieszany na Belle, a następnie na swoje palce, gdy starał się liczyć, jednocześnie przypominając sobie nazwy poszczególnych liczb. Wreszcie spojrzał niepewnie do góry.

- Sześć. - Odpowiedział niepewnie.

- Dobrze, jesteś taki mądry. - Odpowiedziała Bellatrix, przytulając się ostrożnie do swojego syna.

O.o.o.o.o.o.o.o.O

- Więc dlaczego walczyliście? - Zapytał zmieszany Frais po jednej z opowieści swojej mamy.

- Ponieważ ci przeklęci czarodzieje, z jasnej strony odebrali nam wszystko. - Powiedziała Bellatrix, ostro gestykulując. - Zabronili obchodzenia naszych rytuałów, uznali za złe całe gałęzie magi bez ich zrozumienia. Palili książki i niszczyli nasze biblioteki, aby świat zapomniał o tej wiedzy. Biżuteria, rodzinne pamiątki lub artefakty, wszystko było niszczone, ponieważ ci głupcy uznali to za mroczne. Bez powodów przeszukiwano nasze domy, zamykano naszych bliskich i ignorowano nasze głosy, a to głównie za sprawą tego kochającego szlamy przeklętego starca. - Pod koniec kobieta splunęła ze złości na podłogę.

- Dlaczego? - Zapytał ponownie chłopiec.

- Ponieważ ten staruch ubzdurał sobie, że zbuduje dla swoich kochanych szlam mały idealny, świat. Żeby przypadkiem nie przestraszyli się czegoś, zakazano wszystkiego, co mogło według tych małych zaraz uchodzić za złe. Byleby tylko przyszły do naszego świata i łaskawie zdecydowały się nauczyć czegokolwiek, nawet jeśli później i tak wracają do swojego świata. Cała kultura i dziedzictwo wyrzucone w błoto, dla kilku odmieńców!

- Dlaczego?

- Ponieważ te przeklęte szlamy traktują nasz świat, jak im się podoba. A Ministerstwo i Dumbledore temu przyklaskują. Pieprzeni ślepcy. Jeszcze im pokażemy. Sprawimy, że poniosą ten sam ból, co my. Niech przekonają się sami, jak to jest, gdy ktoś depcze ich tradycje, rozdziela rodziny i niszczy podstawy tego, w co wierzą.

- Dlaczego? - Frais czekał cierpliwie na kolejną odpowiedź.

Bellatrix chciała mówić dalej, ale zatrzymała się na chwilę. Spojrzała wprost w te zielone oczy, które błyszczały niewinnością mimo wszystkich okropieństw, jakie chłopiec do tej pory usłyszał. Kobieta postanowiła, że te opowieść będzie kontynuować, gdy jej syn będzie starszy. Nawet ona miała granice, tego, co chciała przekazać dziecku.

- Kiedyś ci opowiem. Na razie powinieneś wiedzieć tyle, że jesteś teraz Lestrange. Z tym tytułem wiążą się pewne przywileje, ale i też przeszkody. Mam zamiar przygotować cię na bycie Lordem i to jednym z najsilniejszych, jaki niósł nasze nazwisko. - Zakończyła kobieta, czekając na reakcję.

Chłopiec patrzył w skupieniu na swoją mamę, jakby przetwarzając to, co właśnie usłyszał. Następnie po dłuższej chwili zapytał;

- Dlaczego?

O.o.o.o.o.o.o.o.O

Przyszedł taki czas, gdy Frais nie był już w stanie wejść do celi. Już wcześniej miał problem z nieprzeciśnięciem się między prętami. A tego dnia, gdy chciał przytulić swoją mamę, nie był już w stanie wejść do środka. Usiadł wtedy zrozpaczony pod kratami i starał się powstrzymywać łzy, gdy mama gruchała do niego zza krat. Płacz i tak nie zmieniłby niczego. Próbując być spokojnym, zielonooki po prostu usiadł przed kratami, starając się słuchać, nawet jeśli teraz ich spotkania miały wyglądać inaczej. Najwyraźniej musiał się do tego przyzwyczaić.

O.o.o.o.o.o.o.o.O

- Mocniej, spróbuj mocniej! Niech to cię wypełni! - Krzyczała Bella.

Frais trzymał jeden z prętów celi, starając się przekierować na niego swoją magię. Miał zrobić z nim cokolwiek. Starał się, naprawdę, ale nie czuł nic. Jego matka stwierdziła, że musi mieć coś, co wyzwoli w nim emocje, sprawi, że magia zagotuje się w jego żyłach i wyjdzie na zewnątrz. Kraty były oczywistym wyborem, od kiedy urósł na tyle, że nie był w stanie przez nie przejść. Niestety nic się nie działo. Próbował to zrobić od niemal dwóch godzin, a wszystko, co osiągnął to gniewne dopingowanie matki.

- Dawaj, mocnej! - Wrzasnęła Bellatrix.

- Nic to nie daje! - Krzyknął w końcu Frais, odchodząc od krat.

- Nie, chwytaj kraty i próbuj jeszcze raz. - Zażądała kobieta.

- Nie mam zamiaru stać tu przez kolejną godzinę, ściskając kawałek żelastwa. - Zielonooki starał się nie wyładowywać swojego gniewu na matce, wiedząc, że to nie jej wina. - Opowiedz mi coś o naszych świętach, a jutro spróbuję znowu.

- Dopóki nie użyjesz swojej magii, nie powiem ci nic. - Powiedziała kobieta stanowczo i ruszyła, a aby usiąść na materacu.

Frais wpatrywał się w nią w zraniony. Zbierając się w sobie, złapał po raz kolejny za pręt, starając się ze wszystkich sił. Próbował bardzo długo, nie przerwał nawet wtedy, gdy jego matka poszła spać, ale tak jak wcześniej nie było reakcji.

O.o.o.o.o.o.o.o.O

Drugiego dnia nie padło żadne zaklęcie, ani słowo Belli. Trzeciego też, czwartego także. Dopiero po niemal tygodniu stał się przełom.

O.o.o.o.o.o.o.o.O

Zły i sfrustrowany Frais szedł wzdłuż korytarza. Przed chwilą po raz kolejny został zignorowany przez swoją matkę. Miał całe zdrętwiałe palce od zaciskania ich od wielu godzin na prętach celi. I oczywiście nic to nie dało. Czuł się okropnie, jakby zawiódł, a jednocześnie wiedział, że zrobił wszystko, co mógł. Ciągnąc nogę za nogą, szedł o wiele wolniej niż zwykle. Mijał dopiero drugą celę na lewo od celi jego matki, gdy usłyszał śmiech. Wiedźma zamknięta za kratami śmiała się histerycznie, najwyraźniej nie wytrzymując już psychicznie w Azkabanie. Siedziała zgięta pod ścianą, trzymając się za brzuch. Nagle wyciągnęła rękę w przód, wskazując ją wprost na Fraisa.

Chłopiec wiedział, że kobieta jest niespełna rozumu. Rozumiał, że w tym miejscu można oszaleć, ale w tym momencie nie myślał racjonalnie.

Czuł, jakby kobieta wyśmiewała się z niego. Swoim śmiechem oznaczała go jako porażkę, coś o wiele gorszego niż szlama. Wściekłość zawrzała we krwi Fraisa. Wokół niego zaczęła gromadzić się niebezpieczna aura, gdy pogrążał się w swoim szaleństwie. Kobieta nadal się śmiała, gdy nagle przeszyło ją uczucie przerażenia. Wrzask wyrwał się z jej gardła, gdy koszmary zalały jej umysł, a szron zaczął pokrywać jej skórę. Zaczęła się skręcać niekontrolowanie, nie mając już władzy nad własnym ciałem, a zielonooki poczuł olbrzymią satysfakcję, widząc jej cierpienie. Był w stanie naciskać na nią bardziej swoją magią, niemal zanurzając ją w cierpieniu.  Zdzierała sobie gardło, przeżywając piekło w swojej głowie.

Nagle krzyki ustały, a chłopak otrząsnął się ze swojego stanu. Spojrzał na swoje ręce pokryte cienką warstwą lodu, a następnie na kobietę. Leżała ona poskręcana nienaturalnie pod ścianą i najwyraźniej nie oddychała.

Po tamtym dniu Frais w końcu był w stanie pokryć pręty szronem. Matka pogratulowała mu serdecznie i znowu zaczęła mu opowiadać o ich kulturze. A chłopak uśmiechał się, jak zawsze słuchając swojej matki.

O.o.o.o.o.o.o.o.O

Zziębnięta sowa gnała ile sił nad wzburzonym morzem. Bolały ją skrzydła od nieustannego lotu pod wiatr i niemal nie miała sił, ale leciała dalej. Musiała dostarczyć list, który został przywiązany do jej nogi i nie mogła zawieźć. Sowy, które są zbyt leniwe, by dostarczyć wiadomości, były oddawane, a nasz ptak nie chciał sobie na to pozwolić. Więc mimo zmęczenia, nadal trzepotał swoimi brązowymi skrzydłami. Zimno było dotkliwe, a pióra pokryła bardzo cienka warstwa szronu, ale na szczęście widać było już cel. W oddali, dzięki burzy szalejącej na horyzoncie, widać było zarys budowli, do której miała trafić przesyłka.

Lekko manewrując nad wiatrem, sowa zbliżyła się od południa do wyspy, planując wylądować na jednej ze sztrab wieży. Planowała odpocząć chwilę, a następnie znaleźć adresata, aby móc wrócić do przyjemnego ciepła. Niestety, dzielny ptak nigdy nie zdołał znaleźć się na tyle blisko budowli, aby wylądować. Jeden z dementorów, krążących na zewnątrz, wiedziony obietnicą łatwego posiłku, zbliżył się do posłańca. Bezwargie usta wyssały duszę, a bezwładne ciało, runęło w dół do oceanu, wraz z listem.

O.o.o.o.o.o.o.o.O

Minęło już parę lat, od kiedy Frais ostatni raz mógł odwiedzić matkę w jej celi. Przyzwyczaił się do tego, że nie mogli być tak bardzo zżyci, jak wcześniej, ale i tak tęsknił, podobnie jak ona. Nie zmieniało to jednak faktu, że codziennie przychodził słuchać jej wykładów. W czasie gdy dorastał, zmieniał się ich wydźwięk. Od lekkich rozmówek, przez lekcje etykiety, w których uczył się siedmiu rodzajów ukłonów i wielu innych szczegółów, przez kulturę, historię, aż do polityki. Mimo młodego wieku był traktowany jak dorosły. Szczegóły, które zostały przemilczane, gdy był młodszy, zostały przed nim ujawnione. Słuchał o czarodziejach przelewających krew za swoje wierzenia, egzekucjach, rajdach i bitwach. Tak wiele, bólu, żalu, śmieci i szaleństwa. Każdy kolejny temat sprawiał, że Frais zaczynał coraz bardziej nienawidzić jasnej strony.

Oczywiście, wiedział, że jego matka nie była bezstronna w swoich opiniach. Ona czciła swojego Mistrza, była w nim zakochana. Co nie znaczyło, że kłamała. Lord Voldemort, jak zdradziła mu po wielu prośbach, musiał mieć niezwykły potencjał magiczny i charyzmę, a by zgromadzić rzesze wyznawców. Sam Frais był oczarowany jego postacią, choć nie wierzył, aby ten mężczyzna był bogiem. Ale miał zamiar go szanować... jeśli kiedykolwiek go spotka.

Na razie Frais pozostawał w tej przeklętej budowie, niezdolny do wyjścia. Co nie znaczyło, że nie miał zajęcia. W nocy, gdy jego matka spała, on sam przebywał w sercu Azkabanu. Starał się dowiedzieć, jak dokładnie wpłynęło na niego wychowanie się w obecności dementorów. Wiedział już, że nie potrzebuje snu, jedzenia ani wody, przez to nie musiał też korzystać z toalety. Jego temperatura ciała była o wiele chłodniejsza od przeciętnego człowieka, zbyt długi dotyk parzył go, a jego magia powodowała ból, rozpacz lub chłód. Był też odporny na pocałunek, o czym dowiedział się, gdy jako bodajże pięcio- lub sześciolatek opowiadał matce o tym, co robią mu stworzenia. Matka wtedy nie chciała wypuścić go z celi przez trzy dni.

Na szczęście teraz był starszy i rozumiał o wiele więcej. Nauczył się też wyciągać ciekawe wnioski. Dementorzy najwyraźniej komunikowali się czymś w rodzaju prymitywnej empatii. Przebywając razem z nimi, nauczył się podstaw. Był w stanie stwierdzić czy są wzburzeni, czy spokojni lub najedzeni, ponieważ to były jedyne, które odczuwali. Istniał od tego jeden wyjątek. Ktoś w rodzaju przywódcy. To właśnie z nim Frais miał najlepszy kontakt. Nadal mocno ograniczony, ale istniała głębsza nić porozumienia niż z pozostałymi. Ale potrzeba było jeszcze dużo czasu, a by odkryć więcej tajemnic. A właśnie tego nie brakowała nastolatkowi, miał aż nadto czasu.

O.o.o.o.o.o.o.o.O

- Czy mistrz naprawdę był taki wspaniały, jak opowiadasz? - Zapytał z ciekawości chłopak, siadając przed kratami, przy kolejnym spotkaniu z matką. Czasem zdarzały się takie leniwe dni, w których trakcie, zamiast uczyć się czegoś nowego, chciał po prostu posłuchać głosu swojej matki.

Miał na sobie szatę, którą zabrał od jednego z więźniów. Mężczyzna obudził się chwilę po fakcie, ale Frais odchodził już z jego własnością, nie przejmując się krzykami. Jemu i tak by się ona zbyt długo nie przydała, a tak przynajmniej będzie z niej użytek.

- Nie, był jeszcze wspanialszy. - Odpowiedziała Bellatrix, zanosząc się szalonym śmiechem. - Był w stanie samodzielnie wygrywać bitwy. Gromił całe armie, a tłumy uginały przed nim kolano. Był okrutny, szalony i niezwyciężony, a jednocześnie miłosierny, gdy nie zabijał tych słabeuszy, którzy mieli mu służyć, a ponosili porażki.

- Szkoda, że musiał odejść. - Przyznał szczerze Frais, zafascynowany ideom tak potężnego czarodzieja. - Chciałbym go poznać.

- Może niedługo otrzymasz taką okazję, drogi synu. - Kobieta zaśmiała się maniakalnie.

Piętnastolatek, odwrócił się w jej stronę bardzo zaciekawiony. Bellatrix z wielkim uśmiechem na twarzy, sięgnęła do swojej szaty i podniosła rękaw, ukazując skórę na przedramieniu. Mroczny znak odznaczał się jasno na skórze, niemal tak samo, jak w dniu, gdy został stworzony. Patrząc wprost w oczy swojego syna, kobieta powoli polizała znak, a szaleństwo błyszczało w jej oczach. Po drugiej stronie krat siedział Frais z niemal podobnym wyrazem zachwytu na twarzy.

---

Frais* (czyt. Fre) - słowo pochodzenia francuskiego, oznaczające zarówno coś nowego i chłodnego

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top