1. Ciekawa istotka
Rozszalałe morze szumiało wokół. Roztrzaskujące się o skały fale zagłuszały wszystko, oprócz potwornego wycia wiatru. W środku tego chaosu znajdowała się surowa, kamienna wyspa. To właśnie tam czarodzieje postanowili zbudować swoje więzienie. Pojedyncza trójkątna wieża, zbudowana z solidnego, czarnego kamienia, nosiła dumną nazwę - Azkaban. Więziono tam najgorszych zwyrodnialców i szumowin świata magicznego. Nie było dla nich nadziei. Niewystarczające porcje jedzenia, tortury psychiczne, powolne wyniszczanie zdrowia, aż wreszcie świadomość więźniów, że na terenie wyspy znajduje się zbiorowa mogiła, do której mogą w bardzo krótkim czasie trafić. Ale to wszystko nie było najgorszą rzeczą. To dementorzy - strażnicy Azkabanu. To jedne z najbardziej obrzydliwych stworzeń, jakie żyją na ziemi. Lubują się w najciemniejszych, najbardziej plugawych miejscach, rozkoszują się rozkładem i rozpaczą, wysysają spokój, nadzieję i szczęście z powietrza wokół siebie.*
Właśnie w tym miejscu swoją służbę odbywał Max Ward. Młody, energiczny auror miał zaledwie dwadzieścia sześć lat. Nie mógł się pochwalić wyjątkową urodą, ale jego brązowe włosy ładnie wyglądały w zestawieniu z szarymi oczami. Choć może zyskałby w oczach innych, gdyby nie gniewny wyraz jego twarzy. Nienawidził tego miejsca całym sobą, ale utknął tutaj na niemal rok. Został tu wysłany przez swoich współpracowników za zawalenie misji. Miał tylko przypilnować więźniów, ale niestety ci uciekli. Ale czy to jego wina, że świętował z kolegami tak wielkie osiągnięcie, jakim jest ukończenie wszystkich kursów? Zasnął na posterunku, więźniowie zdołali uciec. W dodatku użyli jego różdżki. Nigdy jej nie odzyskał, a nowa nie działała tak samo dobrze, jak stara. Przynajmniej miał na tyle szczęścia, że nie został wyrzucony zaraz po zadaniu testów. A teraz za karę musiał gnić tu tak samo, jak wszystkie zakały społeczeństwa, cierpiąc razem z nimi przez przenikliwy chłód.
Nikt nie chciał tutaj przyjść, dlatego służba w więzieniu była rodzajem kary. Żaden zdrowy psychicznie człowiek nie zgodziłby się przebywać dobrowolnie w tym miejscu dłużej niż to konieczne. Dlatego poza samym Wardem w więzieniu było tylko dwóch strażników. Każdy patrolował swoją część, sprawiając, że patrole stawały się jeszcze bardziej nieznośne bez ludzkiego towarzystwa. Oczywiście, byli więźniowie, ale większość z nich już dawno straciła rozum. Najwięcej osób wrzeszczało. Krzyczeli, dopóki nie zdarli gardła, a później byli w stanie żałośnie pojękiwać, dopóki znowu nie zaczynali krzyczeć. Inni z kolei zwijali się w kłębek, czasem patrząc tępo w przestrzeń, lub kuląc się. Byli w stanie siedzieć w całkowitym bezruchu przez tygodnie i dopiero gdy ciało zaczynało śmierdzieć, okazywało się, że umarli. Ostatnim typem były osoby, które były jeszcze zdatne do rozmowy. Najczęściej ludzie, którzy trafili tu w ciągu tygodnia. Później zmieniali się w pierwszy lub drugi typ. Wzdychając, Max potrząsnął głową, starając się oczyścić umysł. Dołowanie samego siebie w takim miejscu było oznaką idiotyzmu. Trzeba myśleć o pozytywach. Jeszcze tylko niecałe pół godziny i będzie mógł uciec do kwatery na kolację. Może Janes i Xevi będą mieli ochotę na partyjkę pasjansa? Mogliby wtedy choć trochę się pośmiać w tej stęchłej wieży.
Zamyślony auror nie zauważył zawiniątka, leżącego na środku korytarza. Dziecko nie płakało, ani nie poruszało się zbytnio, wyczerpane swoją podróżą. Jeszcze kilka kroków, a auror przez przypadek mógłby nawet zabić dziecko, gdy nie pojawił się dementor. Gdy tylko stworzenie zbliżyło się wystarczająco, lód zaczął pokrywać i tak wyziębione już muru. Ward podniósł głowę i ujrzał zbliżający się szkieletowaty byt. Natychmiast chwycił różdżkę, gotowy rzucić patronusa, gdy powietrze przeszył krzyk dziecka. Zdezorientowany mężczyzna wreszcie zwrócił uwagę na zawiniątko na ziemi. Malutka rączka machała w proteście, gdy zimno zaczęło dokuczać wrażliwej skórze.
Dementor był pierwszym, który zbliżył się bardziej do niemowlęcia. Zakapturzona głowa przechyliła się lekko do przodu, bardziej przyglądając się dziwnej istocie. Małe coś wydawało podobny dźwięk do innych stworzeń zamieszkujących wyspę, z których mogli się żywić. Kierując się instynktem, istota zniżyła się, chcąc pozyskać duszę. Kościsty palec dotknął miękkiego policzka, rozprowadzając na skórze szron. To sprawiło, że powietrze przeszły rozdzierający i bardzo głośny płacz.
Ciało małego Harry'ego protestowało, gdy z każdą sekundą skóra przybierała coraz bardziej niezdrowy, niebieskawy kolor. Dodatkowo aura rozpaczy dementora napierała na nieukształtowany jeszcze rdzeń. Czarne pnącza zdawały się otaczać, do niedawna jeszcze olśniewająco białe centrum magii. Blask słabł coraz bardziej, a wraz z nim cichł płacz dziecka, które powoli zaczynało bardziej przypominać trupa, niż oddychającego człowieka. Małe roczki przyciskały się do klatki piersiowej, próbując bezskutecznie złagodzić ból. Gdy aura śmierci objęła wreszcie cały rdzeń, mały Harry ledwie oddychał. Był całkowicie zsiniały z zimna i nie miał już siły nawet na łkanie z bólu, ale mimo tego wszystkiego jego małe serce nadal biło w stałym, choć nieco spowolnionym rytmie.
Całość trwała zaledwie kilkanaście sekund. W tym czasie strażnik Azkabanu przez chwilę obserwował dziwną istotę. Wydawała się martwa, ale mimo wszystko jakoś przetrwała. Zachęcone tym stworzenie pochyliło się do przodu, odchylając kaptur. Bezwargie usta znalazły się centymetry od małej twarzy, chcąc złożyć swój pocałunek. Mlecznobiała mgła ukazała się wokół, ale dusza nie chciała opuścić małego ciała. Dementor próbował jeszcze chwilę, ale nic to nie dawało. To tak jakby ktoś zamknął duszę w szklanym naczyniu bez wyjścia. Była tam i świeciła jasno, ale nie było drogi, aby jej usunąć. Koścista dłoń jeszcze raz dotknęła miękkiego policzka, tym razem nie wywołując płaczu. Po chwili wahania, stworzenie sięgnęło po dziecko obiema rękami i przeniosło je z ziemi w swoje ramiona.
Wtedy właśnie Ward w końcu otrząsnął się z szoku. Może i miał cholernie zardzewiały refleks, ale nie codziennie znajduje się dziecko pod nogami w pieprzonym Azkabanie. Chcąc się zrekompensować i uratować dzieciaka przed pewną śmiercią, ruszył szybko do przodu. Zapomniał jednak, że w tym przypadku lepiej było rzucić zaklęcie patronusa. Gdy tylko zbliżył się na mniej niż metr, umysł Maxa zalały nieprzyjemne wizje śmierci jego młodszej siostry. Zaciskając oczy, mężczyzna cofnął się kilka kroków, ale nie był w stanie usunąć ze swojej głowy okropnych obrazów. Nie był do końca świadomy swoich działań, więc potknął się, gdy się cofał i przywalił dość solidnie głową o podłogę, tracąc orientację.
O.o.o.o.o.o.o.o.O
Jakiś czas później młody auror obudził się zziębnięty na podłodze. Jęcząc głośno, podniósł się do siadu. Rozciągnął się, czując się obolałym po spaniu na twardej skale. Jego ręka mimowolnie powędrowała na tył obolałej głowy, gdzie wyczuł formującego się guza. Drżąc z zimna i niedawnego wpływu dementora, wstał nieco niepewnie. Podpierając się o ścianę, Ward szedł lekko chwiejnie zdecydowany jak najszybciej opuścić ten korytarz. Chciał dotrzeć do kwater, żeby się rozgrzać i w razie czego uspokoić kolegów. Nie wiedział, jak długo był nieprzytomny, bo w tej przeklętej dziurze zawsze było ciemno, więc równie dobrze mógłby już środek nocy. Był zdeterminowany, aby przeanalizować całe to zdarzenie, dopiero gdy znajdzie się między ludźmi, owinięty w ciepły koc. Niestety jego umysł płatał mu figle, cały czas podsuwając mu obraz wyziębionego dziecka, trzymanego w kościstej dłoni.
- Tym razem te cholerne stworzenia dały mi popalić. - Pomyślał wściekle brunet.
Choć było to okropne, wiedział, dlaczego dementor wywoływał, obraz tego dziecka i śmierć jego kochanej Oliwi. Najwyraźniej to były jego najbardziej traumatyczne myśli. Śmierć siostry w młodym wieku i martwienie, że coś się stanie jego nienarodzonemu dziecku. On i jego żona spodziewali się za niedługo pierwszego potomka. Max czasem dosłownie tryskał radością, a innym razem nie mógł spać z przerażenia w nocy.
- Najwyraźniej myśl, że stracę dziecko, jest moim największym przerażeniem.
Auror nieświadomie dalej przemieszczał się korytarzami, starając się wyrzucić z głowy okropny obraz. Nie wiedział, że widział przed sobą prawdziwe dziecko i to nie byle jakie, a samego Wybrańca. Ale Los po raz kolejny zadbał o wszystko
I teraz chłopiec znajdował się w sercu samego Azkabanu.
--
* Remus Lupin o dementorach, Harry Potter i więzień Azkabanu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top