Rozdział 21
Znalazłam się w ślepej uliczce jednej z biedniejszych dzielnic. Była noc i jedyne źródło światła stanowiła stara latarnia. W ciemności rysowały się kontury dwóch postaci. Mężczyzny i kobiety. Z tym małym faktem, że kobieta przyciskała do ściany mężczyznę, trzymając ostrze sztyletu przy jego gardle. Od razu ich rozpoznałam. Mamusia i tatuś.
— Ktoś ty? — zapytała oschle kobieta, mierząc podejrzliwym wzrokiem czarnowłosego.
— Ja, nędzna midgardko, jestem... — zaczął Loki, lecz nie dane mu było skończyć.
Trzask! Bożek zaszokowany spojrzał na kobietę, która śmiała go spoliczkować.
— Tylko spróbuj jeszcze raz tak powiedzieć! — syknęła do niego, wymierzając w niego palec.
Tak trzymaj, mamusiu!
— Jak śmiesz ty... — warknął, lecz i tym razem nie był w stanie dokończyć.
Trzask! Kolejne uderzenie musiało go naprawdę zaboleć, bo tym razem obrzucił ją tylko gniewnym wzrokiem.
— Mam jeszcze poprawić, czy masz już dość? — zapytała, pochylając się nieco i mrużąc złowróżbnie oczy. — Zadałam pytanie. Ktoś ty?
— Jestem Loki Layfeyson, bóg kłamstw i post, książę Jotunheimu i Asgardu, przyszły król Midgardu — oznajmił hardo, dumnie unosząc podbródek.
Kobieta spojrzała na niego przeciągle.
— Łał — stwierdziła, cofając się, chowając sztylet i swobodnie opierając o ścianę. — Niezłe zioło musiałeś wciągnąć. Fajkę? — zaproponowała, wyciągając w jego stronę otwartą paczkę.
— Nędzna... uprzejma Midgardka — poprawił się natychmiast, widząc jej ostre spojrzenie, które sugerowało możliwe kolejne uderzenie.
— Czego zatem chcesz? — spytała, zapalając papierosa.
— Przynoszę wam dobre wieści, Midgardczycy i ty masz zaszczyt wysłuchać je jako pierwsza — powiedział tatulek doniośle.
— A bez tych ćpuńskich rymowanek? — spytała mama prosto, wypuszczając dym z ust, co zbiło ojca z tropu.
— Chcę zawładnąć ziemią — powiedział.
— Aha — potaknęła, obojętnie, gasząc fajkę. — Powodzenia w takim razie. A teraz wybacz, praca wzywa — powiedziała i nim zdążyłam mrugnąć już jej nie było.
Ahhh, te runy niewidzialności.
***
Kolejna scena rozgrywała się w barze. Mama siedziała przy jednym ze stolików, powoli pijąc jakiś trunek. Ubrana była w efektowną, srebrną sukienkę, a znając życie miała przy sobie mnóstwo broni.
— A ty tu czego? — zapytała, patrząc z ukosa na Lokiego, który dosiadł się do niej w czarnej koszuli.
— Zaintrygowałaś mnie, Midgardko. Pomyślałem, że... porozmawiamy — odrzekł.
— To siedź cicho i nie ingeruj — powiedziała, po czym mruknęła cicho, wskazując palcem na ludzi siedzących przy barze. — Widzisz tamtych dwoje? Urocza parka, nie?
— Mdli mnie na sam ich widok — odparł Loki szczerze, widząc blondynkę w czerwonej sukience i białowłosego mężczyznę obok.
— On zaraz zaprowadzi ją na zaplecze. Ona naiwnie podąży za nim, a wtedy... jej godziny na pozór są już policzone — mówiła cicho, śledząc ich wzrokiem.
Zrozumiałam jej przekaz. Mężczyzna był demonem.
— Skąd możesz to wiedzieć, śmiertelniczko? — zdziwił się Loki.
— Taka praca — wzruszyła ramionami, wstając. — Idziesz, czy będziesz tu tak sterczał...
— Jak śmiesz...
— Chcesz powtórki z rozrywki? — warknęła, na co on zamilkł. — To siedź cicho. I nie plącz się pod nogami — powiedziała, zarzucając włosy na ramię i dziarskim krokiem podążając w ślad za demonem.
Cicho wślizgnęła się do środka, po czym bez zbędnych ceregieli zaatakowała demona. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Kobieta zadawała ciosy, blokowała je i cięła. Demon uderzył ją w twarz, na co ona odpłaciła potężnym prawym sierpowym. Potem wykonała piękne kopnięcie z półobrotu powalając przeciwnika. Wyciągnęła spod sukni sztylet i przebiła go.
— U, a to jakaś nowość — wydusiła, widząc jak stwór zmienia postać i staje się wielkim na około dwa metry, smoliście czarnym psem z długimi, ostrymi jak brzytwa kłami.
Zwierzę rzuciło się na rodziców. Łowczynię odrzuciło na dwa metry. Jęknęła, gdy upadła na twardy i zimny beton. Uniosła głowę i zobaczyła, jak Loki w tym właśnie momencie przebija JEJ sztyletem JEJ demona. Krew trysnęła z niego jak z fontanny zabrudzając całe podłoże. Mężczyzna podszedł do Venus chcąc pomóc jej wstać, ale ona jedynie prychnęła i samodzielnie podniosła się.
— Kim ty jesteś? — zapytał ojciec, patrząc na mamę z ukosa.
— Miałeś nie plątać się pod nogami — sapnęła, łapiąc oddech, ocierając pot z czoła. Brawo. Ja też nie przyznałabym się, że potrzebowałam pomocy. — I to ja powinnam zadać ci to pytanie.
— Już mówiłem. Jestem bogiem.
— A ja... jestem Nocnym Łowcą — uśmiechnęła się do niego, chowając sztylet.
Zdawało mi się, czy w ich oczach nie było już rezerwy i pogardy?
***
Słońce chyliło się ku zachodowi. Z południa się nie okrywał szafirowy płaszcz, usiany drobnymi świecącymi punktami. Nadciągał zmrok. Było lato. Powietrze było parne. Na krawędzi dachu, ramię w ramię, siedziały dwie osoby. Nie zważały na uliczny ruch Nowego Jorku, hałas i to, co się działo na dole. Beztrosko rozmawiali, jedząc lody i czasem wybuchając śmiechem.
— Wiesz co, Loki? — spytała mama, przechylając głowę i machając nogami. — Lubię Cię.
— Ja ciebie też. Venus — odrzekł, uśmiechając się ciepło.
— Sukces! W końcu nie jestem Midgardką! — klasnęła uradowana w dłonie, na co bożek ostentacyjnie przewrócił oczyma.
Ach, ta miłość.
***
— Wiesz, Loki... Popełniłam w przeszłości poważny błąd. Sprzeciwiłam się ludziom, którzy byli mi rodzicami, choć nie biologicznymi i uciekłam. Przystąpiłam do bardzo złego człowieka. Napiłam się z Kielicha Anioła, przez co stałam się i mocniejsza i byłam zdrajcą. Potem opamiętałam się i mi wybaczono. Ale to wciąż się za mną ciągnie. Nie wiem, jak mogłabym odkupić swoje winy — powiedziała cicho z trudem powstrzymując łzy na bolesne wspomnienia.
— Nie tylko ty — mruknął, po czym wyjawił wszystko, co mu na sercu leżało od bardzo bardzo dawna, opowiadając o swoim dzieciństwie i młodości.
— Jedź ze mną — wypalił nagle.
— Co? — spytała, patrząc na niego niezrozumiale.
— Jedź ze mną. Do Asgardu. Poznasz moją matkę, głupka Thora... Odpoczniesz — powiedział, chwytając ją za dłonie.
— Wiesz, że nie mogę. Z tego, co mówiłeś Odyn nie jest przychylny śmiertelnikom — stwierdziła cicho, na co Loki skrzywił się, wspominając starego głupca.
— Pójdziemy w ukryciu. Nie będzie wiedział, że tam jesteś.
— Zatem.. .dobrze — uśmiechnęła się, co spowodowało, że w jego oczach zakończyły iskry szczęścia.
***
— Loki! Wracaj! — zaśmiała się ciemnowłosa, trzymając w dłoni rąbek sukni i biegnąc za bogiem psot boso po trawie.
Byliśmy na wzgórzu z którego widać było cały Asgard. W oddali stała drewniana chata, a obok dumnie piętrzył się las.
— Ani mi się śni! — zaśmiał się wesoło szmaragdowooki.
— Oddaj mi to! — zawołała, próbując wyrwać mu z dłoni książkę.
— To mi to odbierz! — powiedział, unosząc wysoko ręce.
— Jesteś okropny! — zawołała, tupiąc nogą, w jej orzechowych oczach tańczyły iskry rozbawienia.
— Ale i tak mnie kochasz!
***
Spotkali się ukradkiem nad tym samym urwiskiem, nad którym lubiłam spędzać czas. Jak zawsze galaktyka miała swój niepowtarzalny urok i znajdujący się w pobliżu Brifrost lśnił setkami barw.
— Venus. Ukochana — powiedział ojciec, dotykając policzka ciemnookiej. — Musisz odejść.
— Co? Loki, co się dzieje? — zapytała skonsternowana i ewidentne zaskoczona.
— Musisz stąd odejść. To nie jest miejsce dla ciebie. Nie jesteś tu bezpieczna — mówił pospiesznie, rozglądając się na boki, jakby oczekiwał niespodziewanego ataku.
— Loki... — zrobiła zmartwiona krok w jego stronę, lecz on ją odepchnął, sycząc zimnym tonem:
— Nigdy Cię nie kochałem. Byłaś tylko eksperymentem. Jak nędzna, ludzka kobieta mogła sądzić, że jest godna mojej miłości?
— Twoje sztuczki na mnie nie działają — powiedziała, zakładając ręce na piersi.
Widziała zbyt duży ból w jego oczach, aby dać wiarę jego słowom.
— Idź. Nie mogę pójść z Tobą i prawdopodobnie widzisz mnie ostatni raz — powiedział, otwierając portal i cofając się.
— Loki nie możesz...
— Kocham Cię — wyszeptał, po czym wepchnął ją do środka.
— Loki nie! — zawołała, a kiedy znalazła się na Midgardzie w pobliżu Instytutu, zawołała z bólem i goryczą. — Ty głupi bożku!
Stałam w pobliżu. Przyglądałam się temu z rozgoryczeniem. Nie wiedziałam... Zawsze mówiono mi, że ojciec po prostu pewnego dnia nie wrócił na Midgard. Nie miałam pojęcia, że byłam okłamywana przez tak długi czas... i żywiłam urazę do ojca, choć chciał on tylko chronić mamę...
Zaczął we mnie narastać gniew skierowany przeciw Odynowi. To jego wina! To przez niego! On zniszczył moją rodzinę!
A ja zniszczę jego.
***
W jednym z pokoi w Instytucie zgromadziły się Nocne Łowczynie. Otoczyły półkołem kołyskę i pochylały się nad niemowlęciem. Mama stała zaraz obok, bujając mnie lekko i rozmawiając z kobietami.
O Matko. Moje narodziny były powodem takiego zgromadzenia?
— Jest śliczna — powiedziała Clary, była tylko znacznie młodsza i nie miała tak wielu run.
— Ma twoje oczy — zauważyła ciocia Izzy, potrząsając nade mną grzechotką.
— Przypomina... — zaczęła matka Isabelle, lecz w porę urwała, patrząc na pół skruszonym wzrokiem na mamę.
I tak wiedziałam, że było to celowe, kolejna szpila wymierzona z powodu zazdrości. Nigdy jej nie lubiłam.
— Jego — dopowiedziała spokojnie mama. — Lokiego.
— Jak dasz jej na imię? — zmieniła pospiesznie temat Clary, kiedy atmosfera zgęstniała.
— Leanna.
— Ślicznie. Będzie z niej silny Łowca — oznajmiła Izzy pewnym głosem.
I silna półbogini, ciociu.
***
W pomieszczeniu paliło się światło świecy. Zapach kurzu i wrzosowej pasty do podłogi zawsze charakteryzował bibliotekę Nowojorskiego Instytutu. Mama pochylała się nad jedną z ksiąg. Z ciekawości pochyliłam się nad stołem i zerknęłam na jej treść. Drzewo genealogiczne rodu Nocte. A w nim brakująca karta z naszymi nazwiskami i wizerunkami. Mama odkryła prawdę.
— Jestem... to znaczy... moja matka... bogini... Och, na Anioła — westchnęła Venus, ukrywając twarz w dłoniach.
Doskonale Cię rozumiem, mamusiu. Też przeżyłam szok. Wtem na księgę padł cień. Nie zdążyłam zareagować, a mama już zerwała się z miejsca i skrzyżowała sztylet z berłem.
— Zaskakujący refleks — mruknęła postać znajomym głosem.
— Jestem Nocnym Łowcą. To nasz atut — stwierdziła prosto, uważnie wpatrując się w twarz oprawcy.
— Chyba nie tylko, córko Nyks — syknął z obrzydzeniem, zadając coraz to silniejsze ciosy.
Mama nie miała szans. Przeciwnik był zbyt silny i miał jeszcze w sobie cząstkę siły demona. Nie minęło wiele czasu. Moja mama walczyła dzielnie, lecz w tej potyczce przezwyciężyło doświadczenie Odyna. W końcu walczył od setek lat. Przyparł ją do biurka, przystawiając broń do jej szyi.
— Wiesz kim jestem? — zapytał, na co Venus uśmiechnęła się gorzko.
— Jesteś Odyn, syn Bora. Ojciec Lokiego.
— Ten bękart nie jest moim synem! — wykrzyknął gniewnie.
— Masz rację. On nie może być synem potwora — splunęła mu w twarz.
— Potwór jest tylko jeden. I ty jesteś jego pomiotem — syknął, po czym przebił jej pierś.
Poczułam jak pęka mi serce. Ból, który sparaliżował me ciało był nie do opisania i narastał na widok krwi mojej matki, plamiącej księgi i leniwie skapującej na podłogę. Chciałam krzyczeć, lecz byłam niema. Chciałam odwrócić wzrok, lecz nawet kiedy zamknęłam oczy ta scena materializowała się w moim umyśle. Chciałam przestać czuć, lecz nie potrafiłam przezwyciężyć tego, co targało moje ciało w konwulsjach złości, bólu i szaleństwa. Odyn przez chwilę wpatrywał się w ciało. Potem wyrwał stronę z księgi i spalił ją w płomieniu świecy. A potem odszedł. Po prostu odszedł. Nie mogłam nic zrobić. To nie była rzeczywistość. To był tylko cień przeszłości, który miał do końca zobrazować mi dzieje mego rodu. Ale jednego byłam pewna. Nie zaznam spokoju, dopóki nie pomszczę śmierci mych bliskich. A zrobię to zanurzając miecz w trzewiach Odyna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top