Rozdział 19
Od kilku dni nie czułam się zbyt dobrze. Chwilowy stan błogości, który pozwolił mi zapomnieć o mocy, bezpowrotnie minął. Cierpiałam na nieustanną migrenę, która była chyba bardziej kapryśna niż londyńska pogoda. Raz była tak silna, że nie byłam w stanie wstać z łóżka, a innym razem lżejsza do tego stopnia, że mogłam normalnie funkcjonować.
Właśnie te chwile skrupulatnie wykorzystywałam. Poza lekcjami z babcią, zwiedzałam zamek i wymykałam się, wędrując po tej krainie i poznając jej tajniki. Wiedziałam, że było to niebezpieczne. W końcu w każdej chwili mógł nastąpić t e n moment, moje ostateczne starcie z mocą, ale... nie potrafiłam oprzeć się urokowi rozległych łąk i stepów, widokiem wzgórz w blasku księżyca, szumowi potoków, pieśni wodospadów i melodii wiatru, który poruszał liśćmi starych drzew w rytm cykania świerszczy. Ta kraina była przepiękna, pomimo braku ich pani żyła własnym rytmem, choć podejrzewałam, że brak Nyks doprowadził do wielu uszczerbków. Zapominałam jednak jaka była prawda. Do końca życia śnić mi się będzie to, co zobaczyłam, przybywając tu. Nie potrafiłam jednak patrzeć na to królestwo z perspektywy rzeczywistości. Dlatego patrzyłam tak, jak ujrzałam je po raz pierwszy. Patrzyłam na nie swoim darem, który pokazywał mi jak niegdyś było tu pięknie. Inaczej oszalałabym.
Jedynie okolice zamku były podobne do reszty. Niegościnne. Straszne. Ziemia była tam czarna i nieurodzajna, drzewa nie posiadały liści, strawione swego czasu przez ogień. Nie było kwiatów, ani żadnego żywego stworzenia, jakby ta część krainy obłożona była jakąś straszliwą klątwą. Nie potrafiłam odtworzyć jej pierwotnego wyglądu, pozostały mi tylko domysły. Podświadomie czułam, że nie zawsze tak było. Kiedyś musiało tu być inaczej, to więcej niż pewne, bowiem po cóż w martwym miejscu narzędzia ogrodnicze, po co kosze do zbierania owoców, po co domy dla służby i paśnik dla zwierząt? Coś musiało tu się stać. Czy była to wina Odyna? Być może. Ale bardziej prawdopodobne było to, że demony, które widziałam wtedy we śnie, uciekając zniszczyły to miejsce. Pytanie tylko dlaczego?
Sam zamek wyglądał ponuro. Czarny marmur i księżycowe kamienie kiedyś musiały wywierać piorunujące wrażenie, teraz jednak przyprawiały tylko o smutek, zaniedbane, wykruszone i stare. W środku było nieco lepiej, choć większość pomieszczeń miało grubą warstwę kurzu, ale cóż się dziwić skoro przez tyle lat nikt tu nie mieszkał? Tylko jadalnia i nasze komnaty były w najlepszym stanie, choć i tak wypadałoby je odświeżyć. W jednym z korytarzy wciąż czuć było dymną woń. Podejrzewałam, że był to ten korytarz, w którym zginęła Nyks. Jednak nigdy nie miałam okazji tam pójść. Za każdym razem kiedy zbliżałam się do tamtego korytarza głowa pulsowała mi niemiłosiernie, ból nasilał się i miałam wrażenie, że za chwilę rozsadzi mi czaszkę. Do tego babcia skutecznie pilnowała, abym się tam nie zakradała. Za każdym razem mierzyła mnie podejrzliwym wzrokiem i stwierdzała, że dodatkowa lekcja mi nie zaszkodzi.
Czasem żałowałam, że przeszłam pierwszy etap, jakim było zrozumienie, że "moc to nieodłączna część mnie, musimy współistnieć razem, ble, ble, ble". Po prostu pogodziłam się z myślą, że nigdy się jej nie pozbędę i muszę z tym żyć.
— Nie skupiasz się — stwierdziła babcia, wciąż mając zamknięte oczy.
— Skupiam — zaoponowałam natychmiast, jednak widząc jej karcące spojrzenie westchnęłam. — Może nie do końca.
— Cóż jest tak absorbującego, że zajmuje twoje myśli?
— Myślę, jaka będzie przyszłość — odparłam, opierając podbródek na splecionych dłoniach.
Tak naprawdę to była druga myśl, która przez ostatnie dni krążyła mi po głowie w przerwach pomiędzy lekcjami (wredna część mnie szeptała, że nie dziwiła się, że tatulek zwariował. Ileż można ciągle medytować?!), to kwestia tego, co nieuchronnie się zbliżało. Walka z mocą. Albo wygram, albo zginę. Wolałam śmierć niż stanie się pustą marionetką swojej własnej mocy.
— Kiedy opanujesz swój dar...
— Jeśli opanuję — przerwałam jej sceptycznie.
— Nie zakładam nic innego — odrzekła jedynie. — Kiedy to nastąpi, przez pierwsze dni może być ci ciężko. Będziesz musiała przyzwyczaić się do nowej siły i możliwości, na nowo poznać samą siebie. To trudne, jednak jesteś tak uparta jak Loki. Podołasz temu zadaniu.
— Mam nadzieję — szepnęłam smętnie, czując jak ponownie ogarnia mnie niepokój.
Bałam się. Bałam się tego, co nastąpi.
— Na razie się tym nie martw. Skup się. Medytacja pomaga oczyścić duszę i dotrzeć do źródeł wewnętrznej energii. Kiedy zrozumiesz jej sens wtedy przeniesiesz to na życie. Ta sztuka pomaga uzyskać spokój niezbędny do władania jakąkolwiek mocą. Nie możesz tego robić pod wpływem emocji, bo to doprowadzi do zguby twojej i twoich bliskich — przestrzegła mnie.
— Brak skrajnych emocji, spokój, medytacja. Zapamiętam — zapewniłam, a następnie się na chwilę zawahałam. Może nie powinnam, ale jeśli teraz się nie zapytam, być może już nie będę miała okazji. A musiałam to wiedzieć. Nie zaznam spokoju, jeśli tego nie uczynię. — Co... co się stało z Nyks? Czytałam, że to było jej królestwo. Władała nim wiele lat temu. Wiem, że zginęła, jednak nie mam pojęcia w jakich okolicznościach.
Frigga przez długi czas milczała. Patrzyła na mnie, choć myślami była daleko. Wyglądała, jakby się nad czymś poważnie zastanawiała, rozważała. W końcu rzekła:
— Powiem ci, jeśli obiecasz, że nigdy nie wpadnie ci do głowy tak absurdalny pomysł, aby zapuszczać się w podziemia zamku.
— Obiecuję — powiedziałam, choć skrzyżowałam palce za plecami.
Takiej rzeczy nie mogłam przysiąc, bo być może będzie to ważne dla mojego własnego śledztwa. Jednak miałam świadomość, że jeśli tego nie zrobię, to nie usłyszę od niej ani słowa.
— Nyks była córką pradawnego boga. Tak nazywamy tych, którzy pamiętali jeszcze czasy powstania świata. Sama uznawana była za pradawną ze względu na jej potężną moc. Mogła sprawić, że światło dnia zastąpiła ciemność nocy, potrafiła odebrać życie bez najmniejszego trudu i zapewne jeszcze wiele innych. Dlatego wszyscy się jej lękali. Jednak, pomimo tego, że ze względu na dość ciężki charakter, miała wielu wrogów, nikt nie ośmielił się jej tknąć. Za bardzo się jej lękali. Im starsza była, tym potężniejsza. Mieszkała tu w osamotnieniu, bo na jej barkach spoczywał wielki ciężar — urwała na chwilę.
— Władzy? — zapytałam zainteresowana, przechylając w bok głowę.
— Nie — zaprzeczyła natychmiast. — Była podobna do Nocnych Łowców, bo też wojowała z demonami. One też tutaj żyją, jak zdążyłaś się przekonać, tylko są nieco... inne — urwała temat, jakby bała się, że zbyt zainteresuje mnie ten temat i będę chciała na nich polować. — Dawno temu, podczas jednej z walk pokonała Wielkiego Demona, najpotężniejszego we Wszechświecie i uwięziła go w podziemiach tego zamku. Jednak wiele setek lat później, zapadła na dziwną chorobę, która zabrała jej część mocy. Demon to wyczuł, uwolnił się, po czym zabił ją, spalił zamek i zatruł część tych ziem. Do tej pory wędruje gdzieś po Galaktyce, pustosząc planety, lecz nikt nie ma dość siły, aby go poskromić, bądź zabić.
Siedziałam oniemiała. Nie byłam w stanie się poruszyć. Potrafiłam tylko bezrozumnie patrzeć na babcie. Nyks zabita przez demona! Absurd! Przecież widziałam jej śmierć. Pamiętam wszystko bardzo dokładnie, obraz snu był jak żywy w mojej pamięci. Dodatkowo sama, osobiście mi to powiedziała! Potwierdziła moje domysły!
Pytanie tylko, czy babcia nie wiedziała, czy ukrywała przede mną zbrodnie swego męża? I dlaczego wtedy powiedziała, że jest jej przykro?
— Dziękuję — wydusiłam, uśmiechając się wymuszenie. — Wybacz mi teraz, jednak źle się czuję. Położę się — powiedziałam, wstając.
— Idź, kochanie — uśmiechnęła się do mnie ciepło.
Widziałam, że na rękę było jej moje odejście. Pewnie chciała w samotności przemyśleć kilka spraw. Idąc w kierunku swojej kwatery zatrzymałam się przed spalonym korytarzem. Długo patrzyłam w jego ciemną odnogę. Narastał we mnie gniew. Wiedziała! Musiała wiedzieć! Dlatego prosiła o wybaczenie. Wszechmatka wiedziała, że Odyn zabił Nyks. Była zatem współwinna jego zbrodni.
Poczułam się zdradzona. Oszukana. Wodzona za nos przez tak długi czas. Dlatego pewnym krokiem, ignorując narastające złe samopoczucie, skręciłam w jego stronę. Jak podejrzewałam korytarz był spalony. Woń dymu wciąż czuć było w powietrzu. Ściany i podłoga były czarne. Zaczęło boleć mnie serce. Szczególnie, kiedy zobaczyłam szkarłatną plamę krwi. Krwi mojej babki. Weszłam do pierwszych z brzegu drzwi. To stąd wybiegli. To była jej komnata. Zakurzona, zaniedbana, ale przesycona magią, która wręcz pieszcząco otaczała mnie z każdej strony. To była znajoma moc, taka, na którą i moja odpowiedziała niskim mruczeniem. Moc Nyks. Wtem świat pociemniał, a przed moimi oczyma stanęła wizja
* * *
Stałam na swoim tarasie. Wiatr bezlitośnie smagał moją twarz, rozwiewając włosy. Patrzyłam przed siebie pustym wzrokiem. W moim sercu zionęła pustka.
Udawałam, że nie widzę rzucanych ku mnie z dołu spojrzeń pełnych żalu i łez.
Udawałam, że nie widzę wozów zaprzęgniętych w konie, przewożących ich dobytek.
Udawałam, że nie dostrzegam bólu moich ludzi, do reszty pogrążając się w swoim własnym.
Udawałam, że nie słyszę ich łkań i błagań, jakie ku mnie kierowali.
Udawałam, że nie dostrzegam ich niedowierzania, kiedy zauważyli, że zastąpią ich stwory podobne do yeti, którzy od teraz będą mi służyć.
Udawałam, że widok tego jak odchodzą mnie nie rusza, choć serce rozdzierało mi się na kawałki z żalu.
Nie chciałam, aby odchodzili w nieznane. Tak bardzo pragnęłam zawołać, aby zostali. Błagać o wybaczenie. Radować się z ich obecności. Wydać przyjęcie na ich cześć. Zdałam sobie sprawę, że ich nie doceniałam. Dopiero teraz, kiedy kazałam im odejść, uświadomiłam sobie, że nic już nie będzie takie samo, a ten zamek, który do tej pory tętnił życiem zamieni się w mój grób. Zimny i ponury. Gdzie w samotności dożyję końca swoich dni.
— Nie możesz tego zrobić! — wykrzyczała Tania, jak burza wpadając do mojej komnaty.
Obrzuciłam ją ostrym spojrzeniem.
— Owszem, mogę. Jestem królową — oznajmiłam chłodno, poprawiając futro, okrywające me ramiona.
— Nie zostawimy cię. Nikt cię nie zostawi. Jesteś naszą panią, a my będziemy z tobą na dobre i złe- powiedziała ze łzami w oczach, podchodząc i potrząsając mnie za ramiona.
— Doceniam to. Inni władcy bez wątpienia również docenią — stwierdziłam, wyrywając się i cofając o krok.
Jej łzy raniły moje serce. Co ja mówię? Łzy wszystkich moich ludzi sprawiały, że czułam się jak potwór, powód ich nieszczęścia, a moje serce krwawiło boleśnie. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie wyleczyć te rany.
— Dlaczego nam to robisz? — wyszeptała ciotka z bólem. — Przysięgałaś o nas dbać! Chronić! A tymczasem skazujesz nas na wygnanie i pozbawiasz dachu nad głową! Ta ziemia, to państwo — mówiła, potęgując mój ból.
Och, cioteczko. Gdybym tylko mogła... Właśnie z powodu tej przysięgi, tych słów musiałam kazać im odejść. Nie mogłam ich narażać. Nie, kiedy w podziemiach tego zamku uwięziłam prawdziwego potwora.
— JA jestem tym państwem! — wykrzyknęłam, uderzając pięścią w pobliski stolik, który złamał się na pół. — Każdy dostanie stosowną odprawę. A w razie problemów będzie mógł prosić o pomoc.
Tania, która była już starszą kobietą, przez moment wpatrywała się we mnie blada i milcząca. Musiałam to zrobić. Musiałam złamać serce i jej i wszystkim moim poddanym, a także sobie. Inaczej by nie odeszli. A ja nie mogłabym żyć ze świadomością, że przeze mnie zginęli.
— Co się z Tobą stało na tej wojnie? Dlaczego stałaś się taka? — wyszeptała kobieta, patrząc na mnie tak, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu.
Na wojnie. Ona odcisnęła na mnie swe piętno. Wróciłam ledwie siedem dni temu, przytaszczając ze sobą JEGO. Wiedziałam, że będzie odzyskiwał siły. Niedługo mógłby bez problemu wszystkich tutaj wyrżnąć w pień. Nie mogłam na to pozwolić. Nawet jeśli sama siebie skazywałam na wieczną samotność i cierpienie.
— Jaka? — zapytałam, hardo patrząc jej w oczy.
— Okrutna. Zimna — powiedziała bezbarwnym głosem, wbijając w moje serce szpile bólu.
W tamtym momencie wiedziałam, że ją straciłam i że szczęśliwe chwile już nigdy nie powrócą. To ja je przekreśliłam. Dla ich dobra.
— Być może zawsze taka byłam — stwierdziłam beznamiętnie. — A teraz odejdź. Do południa ma nie być tutaj ani jednej osoby.
— Możesz sobie być Tą-Której-Wszyscy-Się-Boją — wyrzekła, patrząc na mnie przez ramię przy wyjściu. — Potężną Królową, córką samego Heliosa. Ale jednocześnie zostaniesz panią niczego.
— Nie będę z tego powodu ronić łez — prychnęłam.
— Twoi rodzice w grobie się przewracają — uniosła głos.
— Moi rodzice nie żyją od bardzo dawna — syknęłam, dotknięta. — Teraz ja jestem królową. I rozkazuję wam odejść. Precz! — wykrzyknęłam, zwalając z kolejnego stolika kwiaty.
Wazon z hukiem rozbił się w drobny mak, kalecząc moją dłoń. Ale ten ból był dobry. Lepszy od tego, który katował moją duszę. Tamtego wieczoru umarłam. Patrzyłam jak odchodzili. Jak jeden po drugim znikali. Aż zostałam całkiem sama.
Ja, Nyks Amara z rodu Nocte. Córka wielkiego Heliosa i miłościwej Andromedy. Pani Ziemi Nocy. Ta-Której-Wszyscy-Się-Boją. Królowa niczego.
* * *
Z trudem zaczerpnęłam tchu. Łzy powoli spływały po moich policzkach. Została sama. Przez wiele stuleci była sama, bo sprowadziła tu potwora, Wielkiego Demona, który mógł zgładzić jej ludzi. Dlaczego więc widziałam ich ciała? Może nie wszyscy odeszli? Albo kiedy ich pani umierała, wrócili, aby ją bronić?
Wypadłam na korytarz, otumaniona bólem. Podczas wojny Nyks wykorzystała swą potęgę. Pokonała i uwięziła w tym zamku Wielkiego Demona, pilnując, aby nie odzyskał sił na tyle, aby zagrozić Wszechświatowi. To dlatego mówiła, że jest trochę podobna do Nocnych Łowców. Ale potem musiało się coś stać. Odyn zawiązał z nim pakt, bo bał się Nyks i jej potęgi. Ten głupi starzec zamordował moją babkę, wypuścił najniebezpieczniejszą istotę we Wszechświecie i milcząco pozwolił mu plądrować planety (w dodatku coś mi mówiło, że masakra w więzieniu była jego sprawką).
Ten, który nazywał siebie obrońcą wszechświata, tak naprawdę był wspólnikiem jego oprawcy. Gdzie go trzymała? Gdzie był uwięziony? Frigga mówiła, żebym nie zapuszczała się w podziemia pałacu. Więc tak była jego cela.
Ignorując złe przeczucia i coraz mocniejszy ból głowy otworzyłam kolejne drzwi i zeszłam kamiennymi schodami w dół. Więzienie przepełniał smród demonów. Na ścianach widniały głębokie ślady po ich pazurach. W powietrzu wciąż iskrzyła się magia. Ta sama, którą jarzyło się berło Odyna, kiedy ten przebił babcię. Nieprzyjazna. Obca. Wroga.
Moja magia zawrzała. W oczach mi pociemniało. Zdawało mi się, że coś zaciska swoje łapska na moim gardle.
* * *
Było zimno. Bardzo zimno. Wiatr hulał na zewnątrz, a ciemność zalewająca więzienie zdawała się pulsować. Tylko nikłe światło pochodni oświetlało zakapturzoną postać, którą rozpoznam wszędzie. Odyn.
— No proszę. Czemóż to Wszechojciec raczył zaszczycić mnie iluzją swej obecności? — odezwał się zza krat mrukliwy głos, a w ciemności zalśniły gadzie oczy.
— Mamy wspólnego wroga. Nyks — odparł tamten.
— I co w związku z tym? Ta kobieta prędzej, czy później osłabnie na tyle, że będę w stanie zawlec ją do piekła i torturować przez całą wieczność — powiedział demon, szczerząc złowrogo zęby.
— To nastąpi wcześniej niż myślisz. Urodziła dziecko. Jest słaba. To właściwa pora na atak. Uwolnię cię — zaproponował.
Demon przez dłuższy czas milczał.
— Co chcesz w zamian? — spytał w końcu.
— Zawrzyjmy pakt — zaproponował śmiało.
— Pakt? — zaśmiał się.
— Tak. Dasz mi moc, a ja zabiję Nyks i jej bękarta. A ty będziesz wolny i zniszczysz tę ziemię. Zamieszkasz w moim domu. Będziesz miał absolutną dowolność. Odzyskasz siłę. A w zamian czasem mi pomożesz — przedstawił swoją ofertę.
"Głupcze!", miałam ochotę krzyknąć, "Odejdź stąd natychmiast!"
W ciemności ponownie błysnęły zęby Wielkiego Demona, wyszczerzone w uśmiechu.
— Niech ci będzie, Odynie, synu Bora.
A wtedy świat zapłonął
* * *
Otworzyłam oczy, kaszląc. Nie mogłam dojść do siebie po tej wizji. Zacisnęłam dłonie w pięści. A więc to tak Odynie. Niech no dostanę Cię w swoje ręce. Zemszczę się. Zemsta będzie słodka jak złocisty miód. Będziesz cierpiał i błagał o litość. A potem zabiję Wielkiego Demona. Pomszczę śmierć mej rodziny. Uratuję Wszechświat.
Nie ma co, Lea, bardzo ambitny plan, zaśmiałam się sama do siebie, a potem poczułam jak coś rozdziera moją od duszę od środka. Wrząca lawa zalała moje żyły. Ogień zaczął trawić moje ciało. Zgięłam się w pół. Oddech ugrzązł mi w gardle. Czułam jakby jakaś niewidzialna siła zaciskała mi swoje zimne, kościste palce na gardle, podczas gdy ciało, zdawało się, zostało rozrywane na kawałki. Upadłam na kolana, desperacko próbując zaczerpnąć tchu. Nie minęło wiele czasu, nim ogarnęła mnie ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top