Rozdział 27
- Widzieliście go? Wyglądał jakby już nie żył i poszedł do piekła.- powiedział Svengal.
- Masz rację. To jest upiór nie człowiek. A widziałeś jego oczy? To są oczy szaleńca.- stwierdził Erak.
Odpowiedziały mu zgodne pomruki jego załogi.
- Zabieramy co się da z Redmont i wracamy do Skandii. I tak nam ten szaleniec nie zapłaci.- oznajmił jarl.
--------------------------->
Kilka dni później w zamku Redmont...
- Pauline, czy masz ochotę na nocny spacer? Dzisiaj taka piękna noc. No proszę, chodź ze mną.- powiedziała lady Sandra.
- Bardzo chętnie Sandro. A dzieci z kim zostawimy?- spytała się lady Pauline.
- Nancy może z nimi zostać.Dzieci ją lubią.- stwierdziła lady Sandra.
- No to chodźmy.- powiedziała Pauline.
Obie wyszły zabierając ze sobą dwóch strażników.
----------------------------->
Później...
- Ale pięknie.- powiedziała lady Pauline, która patrzyła w nocne niebo.
- To prawda.- potwierdziła lady Sandra.
Obie usiadły na ławce w zamkowym ogrodzie, a strażnicy odeszli od nich parę metrów, tak by miały trochę prywatności.
- Martwisz się o nich? Bo ja tak. Boję się, że Arald może nie wrócić.- powiedziała cicho lady Sandra.
- Nie martw się o niego. Arald to świetny wojownik. Na pewno sobie tam poradzi.- uspokoiła ją Pauline.
- Pewnie masz rację... A ty? Martwisz się o Halta?- spytała się jej Sandra.
- Ja? Ale czemu miałabym się o niego martwić?
- Oh daj już spokój, przecież wiem, że coś do niego czujesz. To widać. Znam cie zbyt długo, bym tego nie zauważyła.- powiedziała lady Sandra.
Pauline przez chwilę milczała po czym odezwała się cichym głosem :
- No dobrze...Tak kocham go i tak martwię się o niego. Ale znowu gdy sobie przypomnę, że jest zwiadowcą i to najlepszym w korpusie, to spływa na mnie fala spokoju. Wiem, że sobie poradzi.
I od tego momentu siedziały razem i milczały, lecz tak, jak milczą prawdziwe przyjaciółki.
Siedziały tak, dopóki nie rozległy się głośne krzyki w zamku...
------------------------------->
- Co tam się dzieje ?!- spytała się lady Pauline i wstała szybko z ławki.
W jej ślady poszła także lady Sandra.
- Drogie panie, proszę o zostanie w miejscu, a my pójdziemy rozeznać się o co chodzi.- powiedział jeden ze strażników, po czym obaj strażnicy, zniknęli im z oczu.
------------------------------>
- Drogie panie. Mamy problem.- powiedział strażnik, który wrócił ze swym kolegą ze zwiadu.
- Jaki Thomasie?- spytała się zaniepokojona Pauline.
- Zaatakowali nas skandianie. Zabili naszych kolegów, którzy zostali na straży w zamku i teraz skandianie są w zamku.-wyjaśnił strażnik.
- Ale tam są dzieci! Oni je pozabijają !- krzyknęła przerażona lady Sandra.
- Błagam lady, niech pani tak nie krzyczy, bo jeszcze ktoś nas zauważy.- powiedział do niej Thomas.- Zdaję sobie z tego sprawę, ale jesteśmy wobec tej sprawy bezradni. Nie możemy nic zrobić. Teraz moim i Ivana- wskazał na swojego kolegę.- zadaniem jest bronienie was i pilnowanie, by nic wam się drogie panie nie stało.
Lady Pauline stała i spokojnie słuchała tej rozmowy, chociaż w głębi duszy, to chciało jej się krzyczeć i płakać.
Postanowiła uspokoić lady Sandrę, bo zdawała sobie sprawę, że jeśli dalej tak pójdzie, to rzeczywiście skandianie ich zauważą i przejdą one na tamten świat.
- Sandro, proszę uspokój się. On ma rację. Niczego nie zdołamy więcej zrobić. Poczekajmy tutaj i zobaczymy na dalszy rozwój wypadków.- powiedziała Pauline i usiadła obok lady Sandry obejmując ją ramieniem.
Lady Sandra schowała tylko twarz w dłoniach.
No właśnie.- pomyślała.- Najgorsze w tym wszystkim jest czekanie.
C.D.N.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top