Dziecięca niewinność
Płakanie to przywilej.
Tak przynajmniej myślał kilkuletni Kaeya. Jego ojciec może nigdy nie wypowiedział tego zdania na głos, ale młody Alberich wiedział, że na pewno miał to na myśli. Od najmłodszych lat w końcu musiał czytać między wierszami. Każdy z przeklętych przez swoją czystą krew Khaenri'ah powtarzał mu jaki był dojrzały. Jak wszyscy na nim polegają. Jak kiedyś, kiedyś ich wszystkich uratuje.
Dlatego nie mógł płakać. Zbite kolano, złamana ręka, infekcja. To wszystko sprawy przyziemne. Sprawy zwykłych ludzi, a Kaeya nie był zwykły. Było mu pisane coś więcej. Na bolesne siniaki czy też zadrapania od prób zapolowania na jedzenie bądź od niemiłosiernych treningów zawsze dostawał te same słowa od swojego ojca: "Głowa do góry". Ale na górze nic nie było. Tylko ciemność. Jak to miało pocieszyć chłopca? Choć te słowa mogłyby serwować jako dodanie otuchy dla dziecka z Teyvatu, tak dla młodego Albericha znaczyły coś zupełnie odmiennego. Kaeya nauczył się rozszyfrowywać słowa swojego ojca i innych ludzi z ich środowiska. Prawdziwym przesłaniem tych słów było "Pamiętaj o swoim celu, wrogowie są tuż nad tobą".
Niebieskowłosy chłopiec wkrótce zdobył na tyle samokontroli, że nie płakał nawet jak potwory wałęsające się tak jak oni pod powierzchnią zaatakowały jego matkę, skutecznie odbierając jej życie. Nie płakał choć sam również prawie stracił życie w tamtym incydencie. To była pierwsza ludzka śmierć jaką zobaczył. Reszta z ich obozowiska miała w sobie czystą krew Khaenri'ah, więc po każdym urazie wciąż żyli. Matka Kaeyi było kobietą z pustyni, która przybyła pod ziemie wiele lat po katastrofie. Mogła, więc umrzeć.
Młody Alberich dostał po tym pochwałę od swojego ojca. Może nie było to łatwo zauważalne, ale Kaeya zdołał już podłapać różne maniery mężczyzny. Kiwnął w jego kierunku głową przez trzy sekundy dłużej. Po udanym treningu kiwał głową tylko dwie sekundy. To musiało znaczyć, że był dumny.
Parę lat później ojciec zostawił go w lesie. W czasie burzy.
Kaeya nigdy nie uważał swojego ojca za człowieka okrutnego. Wręcz przeciwnie. Poświęcił wszystko co miał dla dobra swojej nacji. Naprawdę patriotyczne zachowanie. Może nie był szczególnie czuły, ale kochał swojego syna. Powiedział mu to raz gdy zostawiał go na ziemi wolności. Powiedział: "Kocham cię".
Chociaż słowa były pocieszające to młody chłopiec z biegiem lat zaczął się zastanawiać do kogo były tak naprawdę skierowane. Do jego niebieskowłosego syna? Czy też do pogrzebanej nacji?
Nigdy nie doszedł do tej odpowiedzi.
W zazwyczaj cichej siedzibie rycerzy rozległ się potężny krzyk. Krzyk pełny bólu. Kaeya nawet mógłby powiedzieć, że skowyt.
Niebieskowłosy w ułamku sekundy znalazł się przy źródle dźwięku. Wśród osoby, która wydała z siebie ten odgłos znajdował się całkiem spory wianuszek rycerzy.
Alberich przecisnął się przez mały tłum, a jego serce gwałtownie ruszyło do przodu. Na twardej posadzce siedziała Klee z rączką ciasno oplatającą swoje kolano. Co go jeszcze bardziej poruszyło była kapitan Hertha, która nieumiejętnie próbowała uciszyć płacz dziewczynki. Kaeya miał ochotę zamienić parę ładnych słów na osobności z wielką panią logistyk.
- To tylko zadrapanie. Nie krzycz tak, bo przeszkadzasz rycerzom- kobieta mówiła do skulonego dziecka na podłodze.
Krew w żyłach Albericha aż zabuzowała na te haniebne słowa.
- Kapitan Hertha- brązowowłosa prędko odwróciła się do źródła głosu.- Proszę nie strofować naszej najmłodszej z rycerzy. Nigdy, ale to absolutnie nigdy nie przeszkadzała, nie przeszkadza, ani nie będzie przeszkadzać rycerzom.
- Ale...
Kaeya puścił słowa kobiety mimo uszu. Zamiast jej słuchać kucnął przy poszkodowanej, poświęcając jej swoją pełną uwagę. Na następnym spotkaniu rycerzy poprzysiągł sobie, że wszyscy gapiowie i wielka pani logistyk poniosą konsekwencje. Jak mogli tak tylko stać i się patrzeć?
- Klee? Co się stało?- zapytał czule Alberich. Jego ton był kompletnym przeciwieństwem tonu zastosowanego do Herthy.
- Klee biegła... i...- dziecko wydało z siebie kolejny szloch.- I się przewróciłam!
- Zraniłaś się- Kaeya skinął głową.- Możesz zabrać z rękę żebym mógł się temu przyjrzeć?
Blondynka ostrożnie puściła nogę. Na jej rękawiczce była dość spora plama krwi. Kolano było całe we krwi. Praktycznie cała rzepka była zdarta. Kapitan kawalerii zaczął się martwić czy aby na pewno dziewczynka nie wybiła sobie kolana przy upadku.
Klee na ten widok jeszcze bardziej płakała. Rycerze wciąż stali wpatrzeni jak w obrazek. To tylko potęgowało dyskomfort dziecka. Kaeya uznał, że musiał jak najszybciej zabrać ją z dala od tych wszystkich niekompetentnych par oczu. Niebieskowłosy wziął Klee na ręce.
- Rozejść się- rozkazał Alberich. Na jego słowa speszeni rycerze rozstąpili się przed nimi.
Kaeya ostrożnie przeniósł dziewczynkę do swojego gabinetu gdzie położył ją na małej kanapie pod ścianą.
- Boli...- pisnęła mała blondynka z przerażeniem patrząc na ranę.
- Wiem Klee - dziecko próbowało nie płakać więcej w obawie o przeszkadzanie dla Kaeyi.- Możesz płakać jeśli chcesz Klee. Nikt nie będzie się z ciebie śmiał.
Po twarzy dziewczynki zaczęło spływać więcej słonych łez.
- Dobrze... zdejmij rękawiczki. Jedna się pobrudziła i obiecuję, że dam ci je z powrotem jak się tym zajmę.
Klee zdjęła swoje rękawiczki w tym jedną tą zakrwawioną i podała je Kaeyi. Kapitan kawalerii odłożył je na blat biurka i znów skupił się na dziewczynce.
- Spróbuj zgiąć nogę- poprosił niebieskowłosy uważnie obserwując Klee.
Dziecko wolno wykonało polecenie. Alberich odetchnął z ulgą, a więc to było tylko zadrapanie.
Kaeya przyłożył dwa palce do rany.
- Uwaga. To może trochę boleć i być zimne- ostrzegł pełen troski mężczyzna.
Alberich zaczął aplikować Cryo na ranę. Na początku tak jak mówił to odrobinę szczypało Klee, ale dziewczynka pozostała dzielna do końca. W sumie to im dłużej Kaeya trzymał rękę na jej ranie tym mniej już ją bolało. Było trochę zimno, ale mała blondynka ustała w miejscu. Jak kapitan kawalerii skończył to uraz został już zabliźniony. Po wcześniejszym zadrapaniu nic już nie zostało. Kaeya był z siebie całkiem dumny. Zazwyczaj swoim Cryo leczył tylko samego siebie, więc nie miał aż takiego doświadczenia w zajmowaniu się ranami innych, jednak wszystko poszło gładko.
Niebieskowłosy podał Klee karton chusteczek i usiadł obok niej na kanapie. Dziewczynka szybko wzięła chusteczkę i wyczyściła swoją twarz z łez oraz smarków.
Kaeya bez słowa objął ją ramieniem, a dziewczynka również bez słowa oparła się o niego, zamykając oczy. Najwyraźniej całe to płakanie wyciągnęło z niej sporo energii. Za niecałe pięć minut już odpłynęła do snu w ramionach Albericha.
***
Kaeya siedział z najmłodszą członkinią rycerzy z "Cat's Tail". Nadzorował spotkanie Klee i Diony. To całe słowo "nadzorowanie" dziwnie brzmiało według Albericha szczególnie w jego kontekście. Nigdy nie uważał się za osobę szczególnie odpowiedzialną, a już na pewno nie na tyle odpowiedzialną, by coś nadzorować, ale był tutaj, bo ktoś (czyt. Albedo i Jean) postanowił, że jest odpowiedzialną dorosłą osobą, która jest w stanie upilnować dwie małe dziewczynki.
Kapitan kawalerii starał się. Nie wypił ani jednego drinka alkoholowego, choć jego koneserska strona (tak nazywał swoje uzależnienie) cały wieczór nalegała na chociaż odrobinę wina. Zamiast tego skupił całą swoją uwagę na bezpiecznych drinkach bezalkoholowych przygotowywanych przez Dionę. Mimo dziwnych składników były zadziwiająco smaczne, więc Kaeya chwalił małoletnią barmankę. Różowowłosa dziewczynka nie była z tego faktu zbyt zadowolona...
Klee jak zawsze była po prostu słońcem w życiu każdego. Alberich nigdy by się nie spodziewał, że tworzyła taki zgrany duet z małą Kätzlein. Obie dziewczynki w pewien dziwny sposób były kompatybilne, choć Alberich nie potrafił wytłumaczyć dlaczego. Niebieskowłosy subtelnie się uśmiechnął. Może on i Diluc też byli tacy w dzieciństwie? Niewytłumaczalnie wyborne duo, którego nikt nie potrafił wyjaśnić. Tak, to mogłoby do nich pasować.
Kaeya wyciągnął rękę do pogłaskania jednego z kotów wciąż w międzyczasie patrząc na dwójkę dzieci, który żywo o czymś dyskutowały. Zapewne o zniszczeniu przemysłu alkoholowego albo o serwowaniu drinków z bardzo dziwnymi dodatkami lub...
Pomarańczowy kot do którego rycerz wystawił rękę przejechał mu pazurami po przedramieniu. Niebieskowłosy syknął na to siarczyście z bólu.
Klee w ułamku sekundy znalazła się przy mężczyźnie wraz z Dioną.
- Kaeya!- krzyknęła mała blondynka, ostrożnie chwytając rękę Albericha.- Co się stało? Kotek cię podrapał?
Diona zaczęła karcić kota, który śmiał podnieść łapkę na kapitana kawalerii.
- To tylko zadrapanie, poradzę sobie- Klee zmarszczyła swoje urocze brewki.
- Kaeya pomógł Klee, więc Klee pomoże Kaeyi- dziewczynka nie zamierzała ustąpić.- Zdejmij rękawiczki. Obiecuję, że dam ci je z powrotem jak się tym zajmę.
Niebieskowłosy zdjął rękawiczki, wręczając je młodej barmance. Chociaż nie były brudne to zrobił to o co prosiła Klee. Nie chciałby popsuć jej humoru.
- Jesteś baaaardzo dzielny, wiesz?- dziewczynka posłała mu wielki uśmiech, a potem lekko zniżyła głos.- Możesz płakać jeśli chcesz. Nikt nie będzie się z ciebie śmiał Kaeya.
Alberich głośno przełknął. Nie wiedzieć czemu nagle poczuł dziwną mokrość w oczach. Przeżył o wiele gorsze urazy niż jakieś zadrapanie, ale mimo to czuł jak gromadzą mu się łzy. Ile lat minęło odkąd ktoś się tak o niego zatroszczył?
Będziesz płakać przed dwójką dzieci? Żałosne.
Klee wzięła zdrową rękę Kaeyi i położyła ją na ranie, patrząc mu uważnie w oczy z pełną troską.
- Uwaga. To może boleć i być trochę zimne- blondynka skinęła głową.
Rycerz zaczął aplikować sam na siebie Cryo. Odrobinę szczypało, ale Alberich był do tego przyzwyczajony. Niezliczoną ilość razy sam na sobie dokonywał leczenia swoją wizją zamiast pójść do katedry. Mimo to Kaeya wciąż czuł, że jego oczy wciąż nie są do końca suche.
***
Kaeya siedział z Klee w solitary confinement, by dotrzymać jej towarzystwa. Dziewczynka znów naruszyła taflę jeziora i zamieszkujące w nim organizmy swoimi bombami z czego Jean zdecydowanie była niezadowolona.
Alberich patrzył jak mała blondynka rysowała. Klee lubiła rysować. Niebieskowłosy miał masę jej rysunków porozwieszanych po swoim mieszkaniu w siedzibie. Jak ktokolwiek był u niego w gości to często myślał, że kapitan kawalerii miał córkę.
Dziecko skończyło swój rysunek i ochoczo pokazało go Kaeyi.
- To jest starszy brat Albedo- dziewczynka wskazała niskiego patyczaka z blond włosami do ramion.- To jest pani Jean.- Klee przeciągnęła palec na wysoką postać również z blond włosami.- To jest mama- dziecko pokazało na wysoką kobietę w czerwonym ubraniu ze spiczastymi uszami.- A to jest...
- To jestem ja?- spytał z entuzjazmem Alberich. Patyczak miał przepaskę na oko i niebieskie włosy, więc nie miał ku temu żadnych wątpliwości.
- Tak, to tata Kaeya!- Klee skinęła głową.
Niebieskowłosy zamarł. Czy się przesłyszał? Klee właśnie nie umieściła słowa "tata" przy jego imieniu. To mu się tylko wydawało, prawda? Przecież mała blondyneczka miała wokół siebie tyle wspaniałych dorosłych, którzy zdecydowanie byliby lepszym przykładem od Albericha. Co on niby zrobił co mogłoby dać mu tai tytuł? Był absolutnie nieodpowiedzialny, w domu miał do jedzenia same wino, a do tego nie potrafił unieść żadnej głębszej relacji z drugim człowiekiem czy to miłość czy przyjaźń, bo na koniec zawsze wszystko spierdalał jak zwykle. To więc dlaczego..?
- Tata się uśmiecha! Nigdy nie widziałam, żebyś aż tak się uśmiechał!- zachichotała dziewczynka.
Kaeya dotknął swojego policzka. Faktycznie się uśmiechał. Nie uśmiechał się tak szczerze od czasów Crepusa i Diluca.
- Klee? Dlaczego mówisz mi...- to słowo ugrzęzło w jego gardle- tato?
- Diona powiedziała, że tata to taki ktoś, który sprawia, że czujemy się bezpiecznie, a Kaeya sprawia, że czuję się bezpiecznie- od takie proste wytłumaczenie ze strony najmłodszej z rycerzy.
- Nie sądzę, żebym był odpowiednią osobą do przyjęcia nad tobą roli ojca... Czemu na przykład nie weźmiesz Albedo?- Alberich próbował zasugerować jakąś bardziej kompetentną osobę.
- Nie! Albedo to mój starszy brat- Klee zmarszczyła brwi.- Poza tym chcę żebyś ty był moim tatą!
Kaeya przestał się z nią kłócić. Wciąż uśmiechał się jak głupi i to z tak błahego powodu. Przecież nawet nie był żadnym wzorem godnym do naśladowania! Mimo to niebieskowłosy powiedział:
- W takim razie to zaszczyt, by mieć taką córkę- oczy dziewczynki całe rozbłysły, a ta rzuciła mu się na szyję. Ten piękny wyraz twarzy był tego wart.
***
Młody Alberich rysował patykiem po zczerniałej ziemi. Ojciec nigdy nie pozwalał mu tego robić na kartkach papieru. Kartki były rzadkie pod ziemią, więc służyły Kaeyi tylko do nauki pisania. Bezsensu było je marnować na coś tak dziecinnego. Ośmioletni chłopiec musiał więc z tego powodu zadowolić się patykiem i kawałkiem ziemi.
Niebieskowłose dziecko prędko skończyło swój rysunek. Na ziemi były dwie postacie. Jedna duża, a druga mała. Obie sylwetki miały wielki uśmiech. To była rodzina. Tata i Kae. Kae i tata.
Kaeya spojrzał na wyraz twarzy wysokiej postaci. Miała symbolizować jego ojca, a ojciec się nie uśmiechał. Chłopiec starł nogą uśmiech i zamiast niego umieścił na twarzy poziomą linię. Ojciec cenił realizm, więc może taki rysunek bardziej mu się spodoba?
Dziecko zawołało swojego ojca.
Młody Alberich czekał na werdykt z nadzieją w oczach jednak ten nigdy nie nadszedł. Mężczyzna o jaśniejszej od niego karnacji i włosach bardziej podchodzących pod fiolet niż błękit nawet nie poświęcił sekundy, by spojrzeć na pracę syna. Zamiast tego przykucnął przy Kaeyi po czym wyrwał patyk użyty do rysowania z jego dziecięcej rączki. Złamał go na pół, a potem jeszcze raz i jeszcze raz i tak dalej aż z patyka praktycznie nic nie zostało poza malutkimi odłamkami.
Kaeya patrzył na to wszystko ze spokojem. Taki już był ojciec. Czasem robił takie z pozoru niewytłumaczalne rzeczy bez najmniejszego wyjaśnienia. Przynajmniej tak było na pierwszy rzut oka. Niebieskowłosy chłopiec nauczył się rozszyfrowywać każde zachowanie tego dorosłego mężczyzny i dawać im wyjaśnienia. Pewnie złamał ten patyk, bo był niepotrzebny dla kogoś statusu Kaeyi. W końcu ludzie z ich kolonii mówili mu, że był przeznaczony do czegoś większego. Tak to musiało być to! Po prostu zachował się zbyt dziecinnie, a jego ojciec chciał mu dać małą nauczkę. Nawet przy tym nie krzyczał na niego! To zdecydowanie musiał być sposób, by pokazać mu jak bardzo go kocha.
Ojciec wziął syna za nadgarstek. Mocnym szarpnięciem zaczął go ciągnąć ze sobą z powrotem do środka ruin. Może wreszcie było jedzenie? Kaeya wiedział, że to nie ładnie myśleć o jedzeniu, ale naprawdę był głodny. Nie jadł już cały tydzień, a mama zawsze mu mówiła, że zdrowy chłopczyk musi jeść co najmniej dwa razy w tygodniu. Młody Alberich chciał o tym przypomnieć ojcu tak na wypadek gdyby ten o tym zapomniał, ale przypominał wtedy sobie jego znużony wzrok gdy wcześniej mówił mu, że był głodny. Niebieskowłosy nie chciał, by jego ojciec był przez niego jeszcze bardziej smutny.
Alberich obudził się cały zlany potem. Widział twarz swojego ojca w jego śnie o wiele zbyt wyraźnie. Każdą jego zmarszczkę na czole gdy je marszczył i ten jego notoryczny brak uśmiechu. Oraz tę chorą pasję na punkcie odbudowy pogrzebanej nacji w jego oczach.
Kaeya wstał z łóżka. Był tak roztrzęsiony, że i tak już zapewne, by nie zasnął.
Chodząc na nogach jak z waty, niebieskowłosy wyszedł zza drzwi sypialni do salonu. Jego mieszkanie było praktycznie w stanie surowym. Wszystkie ściany były białe. Każde krzesło lub inny mebel w niewyrazistym sraczkowato-brązowym. Kaeya nic w nim nie zmieniał od kiedy się tam wprowadził po walce z Diluciem. Taki apartament zazwyczaj nie był czymś o czym ludzie myśleli gdy wyobrażali sobie progi pełnego życia kapitana kawalerii, ale cóż. To nie tak, że Alberich wpuszczał tam kogokolwiek na tyle długo, by się tym przejmowali. Jego kochankowie na jedną noc patrzyli na jego dupę, a nie dziwnie pusty wystrój.
Rycerz westchnął gdy napotkał wzrokiem jeden z rysunków Klee. Miał je wszystkie porozwieszane we wszystkich pokojach z wyjątkiem sypialni. Kaeya wolał nie widzieć dziecinnych rysuneczków jak upijał się do nieprzytomności lub z kimś się pieprzył.
Alberich schował twarz w dłoniach, by nie musieć patrzeć na te piękne rysunki, którymi tak hucznie obdarowywała go blondwłosa dziewczynka. Czuł się winny przez same posiadanie ich w swoim domu. Był rozsypką, wrakiem człowieka, kimś okropnym, bezwzględnym, nielojalnym, dwulicowym, fałszywym. Na pewno nie materiałem na czyjegoś ojca.
Kaeya znów podniósł wzrok na malunki przyczepione do ścian. Dotknął ręką tego najnowszego. Od razu go zawiesił jak wrócił z pracy. Na rysunku było wiele postaci i każda była podpisana. Pod sylwetką go przedstawiającą dużymi nieco niezgrabnymi literami widniało: "TATA KAEYA".
Jak ktoś taki jak on mógł pełnić tak ważną rolę w życiu Klee? Przecież on sam miał nie najlepszego ojca. Co jeśli stanie się tak jak on? Zimny, wiecznie niezadowolony z tym melancholijnym spojrzeniem utkwionym gdzieś w dali? Był jeszcze Crepus, ale go nie mógł nazywać ojcem. Diluc wyraził się na ten temat jasno. Z resztą gdyby stary Ragvindr wiedział kim naprawdę jest to na pewno wykopałby go ze swojej rodziny samemu.
Kaeya nawet nie wiedział jak zachowuje się ojciec... W sensie wiedział, bo jednak go miał przez pierwsze dziewięć lat swojego życia, ale skoro tak się zachowywał ojciec to jak się zachowywał tata? Niebieskowłosy nie miał taty. Nie mógł do niego iść, by zapytać o poradę dotyczącą tatowania. Nie miał nikogo kto jakkolwiek mógłby mu z tym pomóc.
Dlaczego to musiało być takie trudne? Co miał zrobić, żeby nie rozczarować Klee? Nie był przygotowany na taki obrót wydarzeń.
Nie no spójrzmy prawdzie w oczy... i tak ją w końcu rozczarujesz, bo tylko to potrafisz.
Alberich skierował się do kuchni. Szklanka wody na pewno mu pomoże. Jak kapitan kawalerii otworzył szafki w kuchni zobaczył tylko butelki wina piętrzące się na kolejnych butelkach. Taki z niego świetny przykład. Nawet nie miał zakupionej ani jednej butelki wody.
Plakieta "Ragvindr" na butelkach zadawała się śmiać mu się w twarz. Cóż, przynajmniej był zagorzałym wspierającym interesu swojej byłej rodziny. Kaeya szczerze by się nie dziwił jakby jego kupno trunków stanowiło ponad połowę przychodu winiarni.
Niebieskowłosy wziął butelkę w dłoń, otwierając ją. Chwilę na nią popatrzył. Ładna szklana butelka. Co by pomyślała o nim Klee, widząc go na ziemi owiniętego kocem i śmierdzącego winem? Co jeśli naprawdę wzięłaby go za przykład i sama zaczęłaby pić. Stałoby się to jej nałogiem przez który jej życie ległoby w gruzach. Wydawałaby na alkoholizm całe swoje oszczędności, a potem...
Kaeya zatrzymał swój pociąg myśli. Nie mógł do czegoś takiego dopuścić! Jeśli miał być jej tatą to zrobi wszystko, by tak się nie stało. Jego córka ma wyrosnąć na mądrą, odważną kobietę! Alberich wstał z podłogi z świeżo otworzoną butelką w ręce. Podszedł do zlewu kuchennego i przechylił naczynie. Bordowy trunek zaczął płynąć do zlewu do zmarnowania. Gdy pierwsza butelka została w taki sposób opróżniona, niebieskowłosy zabrał się za kolejną.
To się ciągnęło do takiego stopnia aż wreszcie każda butelka została pusta, a jej zawartość wylana do zlewu. Kapitan kawalerii wreszcie zasnął na kuchennej podłodze.
***
Kaeya przyłożył się do swojej nowej roli. O równo 7.23 i 15 sekund był tuż przed pokojem Klee, czekając aż blondynka wstanie. Dziewczynka przenosiła się między siedzibą rycerzy, a domem Albedo jeśli chodziło o nocleg. Teraz jako, że jej brat był w Dragonspine dziecko spało w kwaterze rycerzy w jednym z pokoi zapewnianych przez knights of favonius dla swoich niżej postawionych rycerzy.
W między czasie Alberich czytał książkę. Wypożyczył ją również dzisiaj. O godzinie 6.00 gdy oficjalnie się otwiera biblioteka. Lisa jeszcze nie była w połowie obudzona gdy kapitan kawalerii stał pod jej biblioteką i czekał. Szatynka była tym zdziwiona, ale nie kwestionowała. Bibliotekarka stała się jeszcze bardziej zaskoczona gdy zobaczyła tytuły, które chciał wypożyczyć niebieskowłosy. "Spokojny rodzic", "Wychowanie młodych dziewczynek", "Jak być dobrym rodzicem?", "Dziecko z wizją. Co poradzić?", Kaeya wypożyczył te wszystkie cztery książki o tematyce rodzicielstwa. Wiedźma kompletnie nie wiedziała co ma powiedzieć, więc tylko z otwartą buzią patrzyła jak Alberich opuszcza jej bibliotekę. Czy Kaeya Alberich ktoś kto zobowiązań unikał jak ognia, spodziewał się dziecka? Ciekawe czy było planowane... Lisa już tylko czekała, by podzielić się tymi wiadomościami z Jean!
Mężczyzna czytał to samo zdanie po raz dziesiąty. Książka pod tytułem: "Spokojny rodzic", zdecydowanie nie była napisana dla niego. Po pierwsze nie był w ciąży, także mało rozumiał z tych całych porad. Może powinien zwyczajnie odstawić tą lekturę skoro go nie dotyczyła, ale Kaeya zdecydował inaczej. Zrozumienie procesu ciążowego na pewno pozwoli mu lepiej zrozumieć Klee. W końcu nie był przy jej porodzie ani w trakcie gdy była w brzuchu matki, więc powinien to nadrobić skoro był jej tatą.
Mała dziewczynka wyszła z pokoju. Rycerz momentalnie zatrzasnął książkę i przy niej kucnął.
- Tata?- spytała sennym głosem mała blondyneczka.
- Tak, jestem tutaj- odpowiedział Alberich.- Mogę zrobić ci śniadanie albo pójdziemy gdzieś zjeść. Gdzie tylko chcesz tylko powiedz. I potem będę mógł ci towarzyszyć gdziekolwiek chcesz, ale tylko do 15, bo od 15 zaczynam pracę. Dzisiaj mam na popołudnie, ale mogę wziąć wolne na weekend i wtedy pójdziemy...
- Muszę iść do toalety- ziewnęła Klee, przerywając tym samym Kaeyi.
- Ach, tak oczywiście. Będę tu czekał- rycerz zatrzymał swoją paplaninę, zbyt się podekscytował.
Dziecko podreptało do toalety na korytarzu na którym się znajdowali.
Niebieskowłosy wiernie czekał aż Klee wróciła. W tym czasie przygotował dla niej ubranie. Dziewczynka wzięła od niego odzienie i poszła się przebrać gdy już wyszła była gotowa.
- Możemy pójść do "Good Hunter's"?- zapytało z nadzieją dziecko.
- Oczywiście- uśmiechnął się Alberich.
Dziewczynka z szerokim uśmiechem chwyciła rękę Kaeyi. Kapitanowi odrobinę roztopiło się na to serce. Klee nie zważając na nic więcej, zaczęła ciągnąć swojego tatę w stronę wyjścia z budynku. Alberich jej na to pozwolił śmiejąc się z nią po drodze.
***
Niestety z wybiciem 15.00 Kaeya musiał wrócić do pracy. Dzisiaj miał tylko jakiś trening rekrutów, więc nic zbyt wymagającego. Ale dzięki temu, że to nie była robota wymagająca większego skupienia, Alberich mógł zadać rekrutom jakieś ćwiczenie, a samemu czytać jego edukacyjną książkę.
Kapitan kawalerii oparł się o ścianę. Wyciągnął zakładkę i zaczął gdzie skończył co jakiś czas spoglądając znad kartek. To nie umknęło oczom rekrutów, którzy z żywym zainteresowaniem patrzyli ukradkiem na tytuł lektury Albericha.
Ku niewiedzy Kaeyi plotki zaczęły się tworzyć. Po tygodniu na ustach mieszkańców był tylko i wyłącznie kapitan kawalerii i jego tajemnicza kochanka w ciąży. Wkrótce każdy i jego matka o tym wiedział. Jak udało się ustalić największym zapaleńcom pociechą miała być dziewczynka. Wywnioskowali tak na podstawie drugiej książki z którą niebieskowłosy pokazywał się publicznie: "Wychowanie młodych dziewczynek".
Rycerze w towarzystwie Albericha mu czasem gratulowali. Kaeya nie miał pojęcia dlaczego ani za co, ale przyjmował gratulacje z promiennym uśmiechem.
Pewnego dnia brygada najmłodszych kadetów postanowiła zaprosić swojego kapitana do tawerny. Choć na początku niebieskowłosy się opierał głównie dlatego, że chciał położyć Klee spać i siedzieć przy niej dopóki jej oddech się nie wyrówna jak to robił przez cały poprzedni tydzień. Jednak w końcu dał się przekonać. Mógł tym razem wyjść na miasto wieczorem.
Grupa podśmiechiwała się w czasie spaceru do tawerny. Kaeya mógł pozazdrościć tym młodzieńcom odrobinę. Och by być znowu 18-latkiem... Cóż, teraz Alberich był starszy, ale miał córkę, więc w sumie to wszystko rekompensowało.
Kolejna rzecz na temat dużej większości 18-latków jest taka, że zazwyczaj alkohol szybko strzela im do głowy. Tak też było tym razem. Brygada kadetów zaczęła coraz donośniej się śmiać przy stoliku oraz opowiadać głupie żarty. Kaeya niezauważalnie odsunął się od ich stolika, siadając przy barze. Ze swoim w połowie pełnym kieliszkiem zaczął czytać "Wychowanie młodych dziewczynek". Ta książka była zdecydowanie bardziej zrozumiała niż ta poprzednia. Chodziło w niej o to co było w tytule. Klee była młodą dziewczynką, także pozycja bardzo na czasie.
Diluc Ragvindr co jakiś czas zerkał na zaabsorbowanego w lekturze kapitana kawalerii. Niebieskowłosy wolno sączył wino, czytając dokładnie każdy paragraf. Po jakimś czasie trunek się skończył, ale kapitan kawalerii nie poprosił o ponowne napełnienie kieliszka ku zdziwieniu barmana. Zwyczajnie postawił go na barku i kontynuował to co robił wcześniej kompletnie nie przejęty otaczającym go światem.
Ragvindr dwa razy zamrugał. Co to miało znaczyć? Nie dość, że Kaeya przez cały tydzień nie przychodził do baru to teraz jak już przyszedł to wypił tylko jeden kieliszek? To wszystko? Nic więcej? Czerwonowłosy nawet nie chciał myśleć czy te plotki były prawdziwe... No ale skoro kapitan kawalerii już tutaj przed nim siedział to mógł dowiedzieć się u źródła, a nie z ust pijanych mieszkańców.
- Dolewkę?- Diluc próbował zacząć jakąś konwersację.
- Och- Kaeya spojrzał znad książki, a na jego ustach rozkwitł jego charakterystyczny uśmieszek.- Podziękuję- rycerz na chwilę przystanął.- ...A w zasadzie to gdybyś mógł to napiłbym się wody.
Barman był w szoku. Kaeya Alberich pijący WODĘ w jego tawernie.
- Jakaś zmiana nawyków?- spytał czerwonowłosy przy napełnianiu pustego kieliszka wodą.
- W sumie to tak- wzruszył ramionami Alberich i zamknął książkę wcześniej wsuwając do niej zakładkę.- Cieszysz się?
- Cóż, to na pewno zdrowe- odparł Diluc.- Coś na to wszystko wpłynęło, że ty tak...- Ragvindr wskazał na książkę na kolanach drugiego, kieliszek wody i rycerzy.
- Huh? Nie zbyt rozumiem- Kaeya był zdezorientowany dziwnymi gestami barmana.
- Ludzie um... zauważyli, że ostatnio dużo czytasz i mniej pijesz oraz się zabawiasz- Diluc wziął głębszy wdech.
- Naprawdę?- zaśmiał się niebieskowłosy.- Nie sądziłem, że ktokolwiek zwróci na to uwagę. Ta cała sytuacja wciąż jest dla mnie tak nowa... jeszcze nie wiem jak do tego podejść.
- I ta "cała sytuacja" oznacza?- Ragvindr zadał pytanie.
- Powiem ci, ale proszę tego nie rozpowiadaj wciąż nie uzgodniłem z Klee jak to wszystko ma przebiegać- Dilic zmarszczył brwi, co do tego wszystkiego miała młodociana elfka?- To więc...- ton Kaeyi był cały podekscytowany.- Ostatnio, a dokładnie to 8 dni temu Klee powiedziała do mnie "tato". Postanowiła, że chce żebym był jej ojcem i...
- Zaraz co?- przerwał mu barman.
- Klee jest teraz moją córką- Alberich uśmiechał się od ucha do ucha.- Co prawda nie jestem najbardziej właściwą osobą, ale chcę żeby była szczęśliwa oraz wyrosła na...
- Ty wiesz, że to tak nie działa- prychnął Diluc i momentalnie uśmiech Kaeyi zniknął.- Jest jeszcze dzieckiem. Chwyta się byle czego jak to dziecko. Nie jest twoją córką tylko po prostu ty zachowujesz się dziecinnie.
- Ale Diluc, ona mówi mi tato- niebieskowłosy wyszeptał.- I pomagam jej teraz w nauce, kładę ją do łóżka, wychodzę z nią na spacery, spędzam z nią czas, chwalę ją.
- Narobisz jej tym wszystkim więcej szkód niż pożytku. Daj się tym zając komuś kompetentnemu na przykład Jean albo Albedo. Jesteś ostatnim człowiekiem, który powinien opiekować się dzieckiem- Ragvindr westchnął.
Jesteś ostatnim człowiekiem, który powinien opiekować się dzieckiem. On ma rację, prawda?
Ekspresja Kaeyi legła w gruzach. W jego widocznym oku gromadziły się łzy, które prędko mruganiem powstrzymywał od wypłynięcia. Jego plecy były zgarbione, a twarz stała się bladsza. Może rzeczywiście się do tego nie nadawał?
- Nie rozumiem czemu w ogóle pozwolili ci z nią tak dużo przebywać. Przecież widać, że nie jesteś wzorem do naśladowania dla dzieci- każde kolejne słowo Diluca raniło go jeszcze bardziej.
Alberich spojrzał na książkę leżącą na jego kolanach, a potem znowu na Ragvindra. Czemu śmiał myśleć, że da sobie radę? Że uda mu się zmienić swoje szkodliwe nawyki dla Klee? Przecież wiedział, że na końcu i tak wszystkich wokół zawodzi. Po co w ogóle próbować?
- Bycie czyimś ojcem to nie jest łatwe zadanie jak ty to sobie wymyśliłeś. To wymaga naprawdę dużego poświęcenia. A jak ty zamierzasz tego dokonać skoro nawet nie potrafisz w pełni poświęcić się Mondstadt- to ostatnie naprawdę zabolało.
Cóż Diluc miał rację. Skoro Kaeya wciąż był rozdarty pomiędzy Mond, a Khaenri'ah to jak miał podjąć tak ważną decyzję dotyczącą życia Klee?
Alberich wpatrywał się pusto w twarz barmana. Jak zwykle był nieodpowiedzialny. Niebieskowłosy nagle gwałtownie wstał ze stołka. Musiał stąd iść jak najszybciej zanim zrobi z siebie jeszcze większe pośmiewisko.
Czerwonowłosy patrzył z pogardą za kapitanem kawalerii jak ten wychodził. Dobra wiadomość była przynajmniej taka, że nie zapłodnił żadnej ze swoich kochanek na jedną noc. Naprawdę osiągnięcie.
Po dłuższym czasie brygada kadetów zarejestrowała, że po ich kapitanie zniknął ślad. Jeden z rycerzy podszedł do baru, by zapytać Diluca czy może gdzieś go widział, ale wtedy zauważył książkę na podłodze. Schylił się i wziął ją do ręki. To była książka Albericha "Wychowanie młodych dziewczynek". Dziwne... Chyba by jej tutaj tak nie zostawił.
- Patrzcie co znalazłem!- do znalazcy podbiegła reszta rycerzy.
- Pewnie wyszedł w pośpiechu i zapomniał. Oddamy mu ją jutro.- powiedział najwyższy z grupki, biorąc lekturę w ręce.
- Nie będzie mu potrzebna- wtrącił się do rozmowy wyraźnie zirytowany barman.- Po prostu idźcie do domu za chwilę zamknięcie.
Rycerze spojrzeli na Diluca z bardzo dziwnym wyrazem twarzy. Ragvindr tylko przewrócił na to oczami. Rycerze knights of favounius, tacy niekompetentni.
***
Klee z entuzjazmem wstała z łóżka. Dziewczynka nie tracąc ani chwili, wybiegła ze swojego pokoju. Wiedziała, że na zewnątrz czekał na nią jej tata!
Blondynka była zdziwiona gdy Kaeya nie był z książką w ręku oparty o ścianę przy drzwiach do jej pokoju. Dokładnie tak zaczynała dzień przez czas gdy Alberich zgodził się być jej tatą. Klee zmarszczyła brewki. Może... zapomniał? Albo jeszcze spał, a ona obudziła się za wcześnie?
Dziewczynka czekała i czekała... aż wreszcie zrozumiała, że niebieskowłosy nie przyjdzie, ale to żaden kłopot, bo Klee może przyjść do niego! Mała blondyneczka z misją poleciała na wyższe piętro kwatery rycerzy. Wiedziała, że tam mieszkali wyżej postawieni rycerze, więc też Kaeya!
Klee uporczywie pukała do drzwi Kaeyi. Z niecierpliwością czekała aż ten wyjdzie i ją uściska. Blondynka po jakimś czasie zaczęła tracić nadzieję. Drzwi ani drgnęły. Dziewczynka oparła o nie cały swój ciężar ciała, a po policzku spłynęła jej pierwsza łza. Gdzie był jej tata? Zrezygnowana blondyneczka powłócząc nogami, opuściła piętro na którym znajdowało się mieszkanie Albericha.
Niebieskowłosy siedział na podłodze tuż przy drzwiach. Słyszał stłumione zawodzenie Klee, ale wciąż nie ruszał się z miejsca, by jej otworzyć. Zwyczajnie siedział i słuchał. Naprawdę nie chciał robić tego dla dziewczynki. Była jego światełkiem w życiu, ale Diluc miał rację. Już narobił wystarczających szkód.
Powinien wcześniej zadbać o swoją wiedzę na temat dzieci przed w ogóle zgadzaniem się na ojcostwo. Przecież on nic nie wie. Kompletnie nic. Zaczytywanie się w książkach o wychowaniu na ostatnią chwilę nic mu nie da, bo ostatecznie tylko zrobi małej dziewczynce krzywdę. Być może lepiej byłoby dla niej nie mieć żadnego ojca niż mieć takiego jak on.
- Masz- Pan Alberich wręczył dla syna kawałek mięsa.
Kaeya niemal rzucił się na jedzenie, ale wtedy przypomniał sobie o manierach. Jako ostatnia nadzieja nie mógł nie tak nieokrzesanie zachowywać. To byłoby karygodne. Nawet mimo tego, że nie jadł już równo 9 dni. Chłopiec skrupulatnie odliczał od poprzedniego posiłku!
Niebieskowłosy ładnie zjadł mięso dopóki nie zostały same kości. Ojciec cały czas go obserwował swoim przenikliwym wzrokiem, który dzisiaj z jakiegoś powodu nie był utkwiony w dali z myślą o przyszłości niegdyś wielkiej nacji. Młody Alberich nie zbyt wiedział co miał robić. Trzymał obskrobaną ze wszystkiego kość w ręce i tempo się na nią patrzył. Czy ojciec oczekiwał, żeby Kaeya nawiązał z nim kontakt wzrokowy? Czy może wolał, żeby jego przyglądanie się pozostało niezauważone? Dziecko postanowiło, że chyba to drugie, więc udawał wielkie zainteresowanie pozostałą kością. Obracał ją na każdą stronę jakby sprawdzał czy na pewno nie zostawił na niej żadnego kawałka jedzenia. Nie było przecież pewności kiedy zje następny posiłek.
Ojciec głęboko wetchnął. Chłopiec wiedział, że w tym momencie miał mu poświęcić uwagę, więc tak też zrobił. Kaeya odwrócił głowę w stronę mężczyzny.
- Kaeya- zaczął ojciec z dziwnym tonem głosu. Młody Alberich nie potrafił go jakkolwiek odczytać.- Uważam, że jesteś już wystarczająco dojrzały, by pełnić niektóre obowiązki.
- Naprawdę!?- oczy chłopca wypełniły się dumą. Ojciec go docenił!
- Tak- mężczyzna skinął głową.- Przyniesiesz Khaenri'ah chwałę- zazwyczaj jak ojciec mu to mówił to jego ton był nostalgiczny i niemal radosny, ale teraz był obojętny. Kompletnie obrany z emocji, a ojciec zawsze był emocjonalny jak mówił o swojej ulubionej rzeczy, czyli ojczyźnie.
- Ojcze?- Kaeya zmarszczył brwi. Zaczął być zmęczony...
Młody Alberich padł na kolana i złapał się za głowę. Mroczki tańczyły mu przed oczami oraz miał dziwny szum w uszach. Co się z nim działo? Chłopiec wyciągnął ociężałą rękę w stronę sylwetki ojca.
- Ojcze!?- dziecko spróbowało mówić głośniej, ale to było na nic.
Kaeya kompletnie opadł do pozycji leżącej. Nie miał siły utrzymać się na kolanach. Niebieskowłosy odetchnął ciężko, znów spoglądając na twarz swojego ojca. Jego ojciec odwrócił się do niego tyłem. Chłopiec już prawie nic nie widział. Powieki mu się kleiły coraz bardziej. Ostatnią rzeczą jaką zobaczył byli mężczyźni z ich kolonii, którzy podchodzili coraz bliżej niego z uśmiechem. Ale zaraz... Przecież mężczyźni, którzy tak jak jego ojciec byli przeklęci nigdy się nie uśmiechali. Dlaczego akurat teraz mieli taką potrzebę, co się stało? Kaeya otworzył usta. Potrzebował im powiedzieć, że coś było nie tak z mięsem. Musiał ich ochronić. Był w końcu ich ostatnią nadzieją...
Jakaś ręka dotknęła jego ramienia w nieprzyjemny sposób. Ojciec wciąż był tyłem jakby był ślepy na to co się działo. Dziecko znów próbowało go zawołać.
- Tato...
I ciemność. Ciemność, a potem przeraźliwy ból.
Czasem zwyczajnie może lepiej jest leżeć i czekać aż ból sam ustanie.
***
Lisie dziwnie było obserwować Kaeyę. Mężczyzna był niedawno taki szczęśliwy... Teraz chodził przygnębiony. Zwrócił nawet do niej wszystkie książki wychowawcze, które wypożyczył, choć bibliotekarka wiedziała, że jeszcze wszystkich nie przeczytał.
Kapitan kawalerii z dnia na dzień zdawał się być coraz mniej sobą. Nie tylko Lisa to widziała. Rycerze pod dowództwem Albericha również zauważyli drastyczną zmianę w zachowaniu ich kapitana. Był cichszy, a pod jego oczami były czarne cienie z powodu wielu nieprzespanych nocy. Niebieskowłosy też znów zaczął regularnie odwiedzać tawerny, w których za sporą sumę pił do nieprzytomności. Co jakiś czas ktoś go zabierał do siebie, a potem dotykał. Kaeya może nie do końca był chętny, ale kto tam go pytał o zdanie. Na podstawie nowych zachowań mężczyzny opinia publiczna jednogłośnie stwierdziła, że kochanka kapitana kawalerii musiała poronić.
W końcu wszystkie plotki na temat Albericha dotarły z opóźnieniem do Acting Grand Master. Blondynka była absolutnie zdumiona podejrzeniami, że Kaeya miał partnerkę w ciąży, a potem jeszcze bardziej gdy dowiedziała się, że ta miała rzekomo poronić. To wszystko wydawało jej się fałszywe. Czy ktoś w ogóle konsultował się z Alberichem na ten temat? Czy Kaeya wiedział co ostatnio się o nim mówi?
Jean wezwała niebieskowłosego do swojego gabinetu.
Mężczyzna, który wszedł do jej biura był jej obcy. To nie był Kaeya Alberich, którego znała. Co prawda miał niebieskie włosy, ale były jakieś potargane, a jego skóra blada do tego te wory pod oczami. Kobieta była oniemiała.
- Jean?- uśmiechnął się kapitan, ale zaledwie cieniem swojego normalnego uśmiechu.
Gunnhildr przez chwilę tylko siedziała w krześle przy swoim biurku, nie będąc w stanie wypowiedzieć ani słowa.
- Co się stało?- wydukała wreszcie Acting Grand Master.
- Nic- odparł szybko Kaeya.
- Wyglądasz okropnie...- Jean westchnęła.- Co się stało?
- Nic- powiedział znowu Alberich.
- Czy to ma coś wspólnego z plotkami?- niebieskowłosy zmarszczył brwi.- Czy masz córkę i coś jej się stało?
Rycerz spojrzał w ziemie i wziął parę głębokich oddechów.
- Już nie mam- rzekł kapitan tak wątłym głosem, że Jean niemal go nie usłyszała.- Przepraszam Jean, ale Diluc miał rację. Nie nadaję się do tego. Nie nadaję się do ojcostwa. Nie powinienem w ogóle się na to zgadzać. Nigdy nie będę dobrym rodzicem. Nie wiem czemu myślałem, że jak przeczytam parę książek i może będę spędzał z Klee więcej czasu to się uda. Jestem taki kurwa głupi. Ona na pewno sobie poradzi beze mnie. Ale i tak już narobiłem jej szkód i...
- Zatrzymaj się- Jean przerwała paplaninę Albericha.- O co chodzi z Klee?
- Powiedziała do mnie tato- głos Kaeyi się załamał pod koniec zdania.- Rozumiesz Jean? Normalnie tak do mnie powiedziała... a potem powiedziałem, że ona będzie moją córką i się starałem, ale nigdy nie będę dla niej dobrym ojcem. Wyrządziłem już dla niej szkody... pewnie jest smutna, że się do niej nie odzywałem przez ostatnie parę dni, ale nie mogę na nią patrzeć..
Jean uważnie słuchała każdego słowa. To prawda, że Alberich może nie był najlepszym przykładem, ale na pewno nie można go było nazwać złym człowiekiem. Był zawsze delikatny w stosunku do dzieci, szczególnie do Klee. Kobieta pamiętała jak bardzo zdziwiona była gdy Kaeya zobaczył małą elfkę po raz pierwszy. Nigdy nie sądziła, że ktoś jego charakteru może być tak łagodny do małej dziewczynki. Niebieskowłosego bardzo obchodziła Klee i Jean była absolutnie pewna, że ten świetnie by się sprawdził w roli ojca. Czemu tylko Alberich wątpił w samego siebie?
- Kaeya- zaczęła Jean.- Klee cię uwielbia, więc to nic dziwnego, że wybrała cię na swojego ojca. W zasadzie sądzę, że całkiem dobrze się do tego nadajesz, a małej Klee dobrze zrobi mieć jakąś umiejętną figurę ojcowską.
- Ale...- kobieta nie dała mu dokończyć.
- Co powiedział Diluc nie ma znaczenia. To okropne, że powiedział, że się nie nadajesz- Gunnhildr aż się krew zagotowała na myśl o słowach, które mógł powiedzieć Ragvindr.- Jeśli Klee jest szczęśliwa i ty jesteś szczęśliwy to nie widzę żadnego kłopotu.
- Jestem ostatnim człowiekiem, który powinien opiekować się dzieckiem- Jean uniosła brew.
- I to są jak zgaduję słowa Diluca?- kobieta z dezaprobatą pokręciła głową.- Jakoś przedtem normalnie opiekowałeś się Klee. Nie zrobiłeś nic do czego ktokolwiek mógłby się przyczepić.
- Nie jestem dobrym przykładem!- Alberich starał się przekonać Jean, żeby zrozumiała jak bardzo był nieodpowiedni. Nie wiedział jak mogła myśleć inaczej.
- Kaeya uspokój się- Jean powiedziała to tym tonem zarezerwowanym do pracy.- Kaeya. Ty już przez dłuższy czas jesteś dla niej jak ojciec.
- Co?- niebieskowłosy patrzył na nią w szoku.
- Naprawdę nie zauważyłeś jak ona na ciebie patrzy? Jak cię naśladuje? Powtarza niektóre frazy, których używasz?- spytała Jean.
- ...- zazwyczaj tak elokwentny kapitan kawalerii siedział cicho. Brak mu było słów.
- To że powiedziała do ciebie tato tylko pokazuje jak bardzo cię ceni. Może wcześniej nigdy nikt nie powiedział tego na głos, ale byłeś dla niej w połowie jak ojciec. Teraz będziesz jej tatą na cały etat i sądząc po twojej minie właśnie tego chcesz- zakończyła Jean z uśmiechem.
Kaeya parę razy zamrugał, by doprowadzić się do porządku. Miał córkę. Miał ją od dłuższego czasu tylko tego nie zauważył. Kochał Klee jak własne też od dłuższego czasu.
- Muszę iść- niebieskowłosy praktycznie pobiegł do drzwi.
Acting Grand Master skinęła tylko głową. Kaeya i Klee to zdecydowanie był ciekawy duet.
***
Kapitan praktycznie przebiegł z gabinetu Jean do pokoju w którym była przetrzymywana Klee za swoje (mniej lub bardziej) terrorystyczne zapędy. Rycerze patrzyli na to z zaskoczeniem. Albericha najwyraźniej nagle zaczęła rozpierać energia.
Dziecko odwróciło głowę do Kaeyi. Miało smutną minkę, ale jak tylko zobaczyło Kaeyę to od razu się uśmiechnęło. Mała dziewczynka poczuła ulgę i momentalnie rzuciła się na niebieskowłosego w celu przytulenia go. Alberich podniósł blondyneczkę robiąc z nią mały obrót zanim wtulił ją w swoją klatkę piersiową. Klee lekko zachichotała. Była zadowolona z bliskości.
- Tata?
- Tak tata, Klee.
Chwila błogiej ciszy po której dziewczynka znów przemówiła.
- Kocham cię
- Ja ciebie też, Klee.
Dziecko uśmiechnęło się i ziewnęło. Ramiona Kaeyi były takie komfortowe oraz bezpieczne. Klee wiedziała, że w nich nic jej nie dopadnie. Jej tata ją przed wszystkimi obroni.
Nie minęła nawet minuta, a dziewczynka już zamknęła oczy, odpływając w sny. Alberich wciąż ciasno ją trzymał. Spojrzał na dziecko w swoich ramionach. To była jego córka.
Author's note
Spóźniony o jeden dzień urodzinowy fic Klee!!
Kaeya jest ojcowską figurą w życiu Klee i nie przyjmuję żadnej krytyki >:(
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top