Rozdział 58
Na wstępie: jakiekolwiek informacje medyczne są totalnie z dupy, więc jeśli jest tam taka głupota, że szkoda patrzeć.... to chciałabym przeprosić.
6265 słów, miłego czytania.
"I think that we both know the way that the story ends.
Then only for a minute I want to change my mind
'Cause this just don't feel right to me,
I want to raise your spirits
I want to see you smile...
2 miesiące później
Pov. Peter Parker
— MJ! Masz przestać!! — krzyknąłem, próbując osłonić twarz rękami. Ta jednak sprawnie okładała mnie pierzystą poduszką, abym wreszcie wstał. Kobieta śmiała się w najlepsze, gdy ja cierpiałem przez nieprzyjemną pobudkę. — Oh, jesteś bezlitosna..
— Ja? — spytała z udawanym oburzeniem. Rzuciła mleczną poduszkę na podłogę i w stanowczym geście skrzyżowała ramiona na biuście. — Jeszcze zobaczymy co będzie za sześć miesięcy.
Zaśmiałem się lekko, przeciągając się na miękkim materacu. Spojrzałem przelotnie na godzinę. Szósta trzydzieści.. no nie wierze. Najchętniej zamknąłbym oczy i oddalił się ponownie w krainę snów, jednak dochodziła do mnie świadomość, że Michelle mi stanowczo na to nie pozwoli.
— Dasz mi popalić, co? — spytałem cicho, dotykając jej brzucha, który zaczął lekko odstawać. Wyszczerzyłem się sam do siebie, wyobrażając sobie jak już trzymam nienarodzone maleństwo.
— Pewnie, że tak — zaśmiała się, wskakując mi ochoczo na kolana. — Ja będę sobie smacznie chrapała do dwunastej, a ty będziesz zapieprzał od piątej rano.
— Chyba śnisz — prychnąłem, ilustrując partnerkę wzrokiem.
Kobieta była ubrana jedynie w białą bluzkę na ramiączka, która prezentowała idealnie powiększony przez ciąże biust oraz dolną część bielizny. Jej brązowe loki były spięte w luźny, niedbały kok. Była przepiękna z rana. Naturalna, a to jej w zupełności wystarczało. Nie potrzebowała tony makijażu czy godzinnego ułożenia włosów. Mógłbym przysiąść, że partnerka była stworzona przez samą Afrodytę.
Po długich rozmowach z tatą, a parę dni później z całą rodziną, postanowiłem się spotkać z Michelle. Chyba do końca swoich dni będę im za to dziękował. Po pierwszym spojrzeniu w jej czekoladowe tęczówki ujrzałem jej prawdziwy wdzięk, a nie tylko zgrabny tyłek czy pokaźne piersi. Na początkowych spotkaniach już zauważyłem jej inteligencję, spaczone, lecz wpasowujące się w moje gusta, poczucie humoru czy po prostu świetny i niepowtarzalny charakter. Szybko zauważyliśmy, że z dziewczyną się naprawdę dogadujemy. Była.. idealna. Nawet nie wiem, gdy nasze sporadyczne spotkania zmieniły się w codzienność, a po czasie zaczęliśmy być razem w związku. Pokochałem ją. Naprawdę ją pokochałem. Mógłbym tej kobiecie oddać wszystko.
Dziś wypada nasza pierwsza rocznica, dlatego też, matka mojego przyszłego dziecka została u nas na noc. Co jest ostatnimi czasy dość częste.. a zwłaszcza, gdy damska część mojej rodziny zaczęła ją uwielbiać tak samo jak ja. Każdy ją bardzo lubił.. i.. chyba wszyscy zaczęli się nawet cieszyć, ze będziemy mieli razem potomstwo. Oboje uważamy, że jesteśmy za młodzi, ale nie płaczemy za tym dzieckiem. Nie było planowane, ale damy mu to co najlepsze.
— Przepięknie wyglądasz — skomentowałem szeptem, łapiąc kobietę w talii. Mulatka się nieśmiało uśmiechnęła, po czym wpiła mi się w usta, a ja już po chwili odwzajemniłem pocałunek. — Kocham cię panno Michelle.
— Ja ciebie też kocham Peter..
Wpatrzyłem się w jej piękne tęczówki, aby znowu się w nich zgubić. Nie wiem kto mnie obdarzył takim cudem jak ona, ale jestem mu dozgonnie wdzięczny. Ponownie złączyłem moje usta wraz z tymi miękkimi brunetki.
Jednakże, jak to w wieży, ktoś musiał przerwać tą romantyczną chwilę.
— OOOOO! — do naszych uszu doszły trzy męskie głosy. W jednej chwili się od siebie oderwaliśmy, aby nikt nie był świadkiem takiej oto sceny. Mimo wszystko, byłoby to dość niezręczne. Odetchnąłem z widocznym zażenowaniem, na co partnerka się tylko cicho zaśmiała.
— Wujku Clint, Wujku Steve, Tato.. — krzyknąłem, czując jak rumieńce na mojej twarzy wzrastają, a ja robię się czerwony ja pomidor. Zawsze mi muszą narobić wstydu. Rozumiem, że to dla nich nowość, ale.. mogliby sobie darować choć ten jeden, jedyny raz.
Cała wesoła paczka weszła ochoczo do pokoju z wielkimi uśmiechami na twarzach. W tym czasie ja ich mordowałem wzrokiem, na co oni ponownie wybuchneli cichy śmiechem. Uwielbiają mnie denerwować.
— Czy wy musicie? Naprawdę? — jęknąłem z widocznym niezadowoleniem.
— Jesteście tacy słodcyyyy — powiedział Clint przedłużając specjalnie ostatnią literkę. Patrzył się na nas z wielkim bananem na twarzy, na co przybiłem piątkę z moim czołem. — Musimy się wami nacieszyć, żebyście się zaraz nie wyprowadzili wy pączusie moje słodkie.
— Pączusie? — spytałem jeszcze bardziej zażenowany. Jego ksywki na nas doprowadzały mnie do tego, że chciałbym się zapaść pod ziemię. Były gumisie, koteczki, żeleczki, a teraz pączusie? — Chryste Clint..
— Dobra, dobra już wam nie przeszkadzamy gołąbeczki — stwierdził tata, posyłając mi oczko na co przewróciłem teatralnie oczami. Kocham ich całym swoim sercem, jednak większość ich komentarzy i ingerencji w moje sprawy związkowe są naprawdę zbędne. Mężczyźni odwrócili się na pięcie i zatrzasnęli drzwiami. — Ale nie przejmujcie się i tak nie musicie się już zabezpieczać!
Dojrzały komentarz, jak na prawie czterdziestopięcioletniego, najsłynniejszego i najbogatszego człowieka na całym świecie.
Przetarłem dłoniami twarz, słysząc ich głupie chichoty. Zachowują się jakby mieli pięć lat. Przypominam, jeden ma sto lat, a dwóch z ich jest blisko pięćdziesiątki. Żenada.
— Oni zawsze muszą mi robić wstyd przy tobie? — wymamrotałem do kobiety, która dalej nie mogła powstrzymać śmiechu. Nie wiem czy bawią ją bardziej moje rumieńce na twarzy, czy ich zachowanie. Ale najwyraźniej nie umiała powstrzymać swojego chichotu, który próbowała zakryć dłoniami. Jednak bardzo nieudolnie.
— Najwyraźniej — wzruszyła ramionami, widocznie rozbawiona. — Nie przejmuj się, za kilka lat przestaną.
— Oh, pocieszające.. — jęknąłem z desperacją.
***
— Leć, tylko nie kupujcie za dużo ubranek znowu.. błagam.. — wyszeptałem do brunetki, która właśnie zakładała beżowy płaszcz. Dziewczyna przewróciła oczami. — Naprawdę Michelle.. nie mamy już miejsca na kolejne piżamki..
— Dobra, Pete, parę par butków czy zabawek nie zaszkodzi — odezwała się Natasha, która z Wandą wpadła na świetny pomysł, aby ponownie zabrać moją dziewczynę na wspólne zakupy dla bobasa. Oczywiście ta, musiała się zgodzić. Sama to uwielbiała robić. Nawet biedną Pepper do tego wciągnęły. Niedługo zbankrutujemy przez to jak rozpieszczają zabaweczkami jeszcze nienarodzone dziecko. Powtarzam - JESZCZE SIĘ NIE URODZIŁO. Nie pojmuje tego..
— Wróć szybko — powiedziałem pospiesznie do mulatki, po czym złożyłem szybki pocałunek na jej ustach. — Uważaj na siebie.
— Z nami jej się nic nie stanie, ani bobaskowi — stwierdziła Wanda z szerokim uśmiechem. Niemo jej podziękowałem, czuję się pewniejszy gdy gdzieś z nimi wychodzi. Wiem, że jej się nic nie stanie dopóki nie będzie najazdu kosmitów na Nowy Jork. To się raczej nie przydarzy, a bynajmniej nie przewiduję. — Będziemy za jakiejś dwie godzinki.
Kobiety szybko zniknęły za drzwiami, a ja wróciłem do salonu gdzie od razu wyszukałem wzrokiem mojego tatę. Opadłem bezwładnie na kanapy obok Tonego, który popijał, jak zawsze, czarną kawę. Moje nozdrza przesiąkły jej zapachem, na co się lekko uśmiechnąłem. Woń czarnej kawy kojarzyła mi się z istnym spokojem w życiu.
Pod porcelanową filiżanką mężczyzna maskował swój uśmieszek. Ten uśmieszek, gdy zawsze się pyta o mój związek, czy o jeszcze nienarodzone dziecko. Wydaje mi się, że oni wszyscy się cieszą bardziej niż ja MOIM dzieckiem. Malec już na starcie będzie miał zgraje nadopiekuńczych cioć i wujków. Na czele oczywiście będzie stał jego dziadek, który sprawi, że będzie to najbardziej rozpieszczone dziecko na świecie.
Oczywiście, sam się nim bardzo cieszę. Wraz z Michelle nie możemy się doczekać jego narodzin, ale oni to przeżywają milion raz bardziej.
— Wybraliście już imię? — spytał po chwili ciszy, topiąc wzrok w czarnej miksturze.
— Jeszcze nie tato — mruknąłem, odpowiadając na to samo pytanie po raz milionowy w tym tygodniu. Ludzie.. to dopiero trzeci miesiąc..
Odchyliłem głowę do tyłu wtapiając tęczówki w śnieżno-biały sufit. Dalej nie byłem pewny. Nie byłem przekonany czy na pewno, będę dobrym rodzicem. Sam przez większą część mojego życia byłem torturowany i poniżany, a dzieciństwa nawet nie pamiętam. Jak mam się zając moim szkrabem, gdy ja sam nie doznałem nigdy rodzicielskiej miłości za czasów dzieciaka. Bynajmniej, jej nie pamiętam. Odetchnąłem głęboko, wtapiając swoje palce we włosy.
Byłem wyczerpany tym ciągłym myśleniem czy będę wystarczająco dobry. Cholernie się boję, że nie. Co jak przez doświadczenia z przeszłości przyjdzie mi do głowy go uderzyć? Krzyknąć? Nigdy w życiu bym sobie tego nie wybaczył. Nie chcę, żeby dzieciak przeżywał to samo.. co ja. A jak nie zapanuję nad agresją.. nad przekonaniami z marnej przeszłości.. zawiodę wszystkich. Nie będą chcieli mi spojrzeć w oczy, a ja nie będę umiał im.
— Coś ci chodzi po głowie — zauważył starszy, wyrywając mnie z obsesyjnego toku myślowego. Spojrzałem się na niego pytająco, a wtedy dostrzegłem, że brunet wtapia we mnie podejrzliwie spojrzenie. Posłałem mu bezsilny uśmiech, wzdychając lekko. On zawsze wie, jak coś się ze mną dzieje. — Mów w tym momencie.
— Boję się — przyznałem. — To idzie tak szybko.. jeszcze przed chwilą nie wiedziałem jak ma na imię, a teraz jesteśmy w związku.. mamy dziecko do cholery..— stwierdziłem, dzieląc się ze starszym moimi przemyśleniami. — A ja mam tylko szesnaście lat.. Jeszcze siedem miesięcy temu byłem mordercą Hydry i najgroźniejszym przestępcą w Queens. To jest.. za szybkie tato. Jeszcze za dużo traum, wiele rzeczy się boję.. a nagle mam być ojcem? Sam wiesz, że strasznie się cieszę z tego dzieciaka.. naprawdę.. ale.. kurwa.. tak się boje.
— Ahh, Peter wiem — mężczyzna objął mnie ramieniem, a ja oparłem głowę o jego bark. — To idzie strasznie szybko. Zdecydowanie za szybko, ale może to i lepiej? Od kiedy dowiedziałeś się o dziecku.. i.. zakochałeś się w Michelle.. jesteś.. inny. Szczęśliwszy, pełniejszy życia. I robisz bardzo duży postęp, w bardzo małym czasie. Na przykład teraz. Jeszcze trzy miesiące temu, nie przyszedłbyś do mnie z takim czymś, a teraz? Zaufałeś mi. A tego się bałem najbardziej Pete. Że nie będziesz szczęśliwy, że nie znajdziesz miłości.. że nie zaufasz nikomu. Jestem z ciebie naprawdę dumny synku.
— Za to, że spłodziłem dziewczynę? — mruknąłem zdziwiony, wplątując ironiczny głos do mojej wypowiedzi.
— Nie Peter, nie za to. Za to powinieneś dostać po łapach — pogroził palcem, na co ja się lekko zaśmiałem. — Za to, że powiedziałeś mi o tym. Za to, że nie zdałeś jej na samotne macierzyństwo. Jesteś z nią, jak odpowiedzialny ojciec.
Uśmiechnąłem się lekko, słysząc takie słowa od kogoś tak ważnego. Ludzie, którzy byli dla mnie ważni, na swój sposób, zawsze mnie wyśmiewali. Jak Smith, któremu wiernie służyłem. On zawsze mnie pogrążał, bił, torturował. A on.. tak po prostu mnie chwali, za coś, za co powinienem być wyrzucony za próg.
— Będziesz wspaniałym dziadkiem, tato — przyznałem cicho.
— A ty ojcem — odpowiedział od razu, patrząc się w moje oczy. W tych jego dostrzegłem tylko szczerość i iskierkę szczęścia. Dalej nie mogłem uwierzyć, że on tak po prostu tu jest. Bezinteresownie. — Wszyscy ci pomożemy młody..
Naszą konwersacje przerwał dźwięk otwierania windy. Oboje obróciliśmy wzrok w kierunku korytarza, a już po chwili do salonu weszła męska część drużyny. Wszyscy, bez większego zawahania, rozłożyli się na wygodnych kanapach, z niezdrowym jedzeniem w rękach. Natasha czy Pepper dała by im porządny ochrzan za takie zachowanie, a więc oni korzystają z idealnej okazji gdy ich nie ma.
Zawsze tak jest, gdy wszystkie wychodzą, jak one to nazywają, na babski wypad. Te wieczory mają swój własny klimat, i w pewien sposób je uwielbiam. Dają mi odpocząć od ciągłej troski o ukochaną i dziecko w jej brzuchu. Każdy potrzebuje czasem chwili oddechu od bycia 'odpowiedzialnym'. A szczególnie w tym wieku.
— Jak tam młody? MJ daje ci popalić? — spytał Buck, siedzący obok mnie. Były żołnierz wysunął w moją stronę paczkę zdecydowanie niezdrowych chipsów, na co się wdzięcznie uśmiechnąłem, biorąc do ręki parę sztuk.
— Niestety — prychnąłem, wspominając dzisiejszą pobudkę.
Uwielbiam im się żalić, na to jak Michelle czasem daje mi ostry wcisk. A najbardziej pobudkami o białym świcie, gdy tej się zaczynają poranne mdłości.
— Spokojnie, będzie tylko gorzej — zapewnił mężczyzna, na co wywróciłem oczami. Każdy mi to powtarza, a ja nie widzę, że może być jeszcze gorzej. Jaki nastolatek lubi być budzony o takiej chorej godzinie, czy wysyłany po ciążowe zachcianki?
— Nie strasz go! — krzyknął Clint, uciszając byłego żołnierza. — Będzie dobrze Peter, pierwsze sześć, może nawet osiem lat będą katorgą, a potem..
— Sześć lat?! — podniosłem się do siadu, z okrzykiem, na co reszta próbowała ukryć swój wybuch śmiechu. Choć Sam nie próbował, on śmiał się w niebogłosy z mojego nieszczęścia. Jak spłodzi sobie dziecko to ja się z niego pośmieje.
— Daj mi dokończyć! — uciszył mnie łucznik, na co cicho westchnąłem. — A potem.. będzie bunt, kłótnie uciekanie z domu, problemy z policją..
Kurwa, zajebię się.
— O chryste.. — jęknąłem, przerywając starszemu. — Chcesz właśnie mi powiedzieć, że i tak będzie tylko gorzej?
— Dokładnie młody..
Mentor ponownie objął mnie ramieniem ściskając mnie w ojcowskim geście. Przewróciłem oczami, opadając głową na jego tors. Obróciłem głowę w jego stronę, na co ten się słabo uśmiechnął.
— Damy sobie radę, młody — wyszeptał starszy, podczas, gdy inni dalej się śmiali.
— Wiem tato, wiem — odparłem cicho, posyłając mu uśmiech.
Nagle poczułem piorunujący ból brzuchu. Zakląłem w myślach wiedząc co nadchodzi. Zgiąłem się w pół, na co miliarder spojrzał się na mnie pytającym wzrokiem. Cicho syknąłem, łapiąc się dłoniami za powód cierpienia.
Przez ten czas nikt nie zauważył, że coś było nie tak. A ja, praktycznie codziennie, cierpiałem sam w toalecie. Bo się bałem komuś powiedzieć. Tak się bałem, a teraz jak mam dziecko.. boję się jeszcze bardziej. Po prostu boję się, że to coś poważnego.. boję się, że nie dożyje jego narodzin. A najbardziej się boję o tym usłyszeć. Żeby ktoś powiedział na głos 'on umiera'. Wtedy to już nie będą zwykłe domysły. To już nie będą teorie jakie się tworzą, przez głupią wyszukiwarkę w Internecie. To będą już suche fakty, które będą prawdą. Cholerną prawdą na temat mojego zdrowia, której się tak boję. Skrzywiłem się na nagły ból, co ponownie zauważył miliarder, który jako jedyny nie był zaangażowany w rozmowę reszty.
— Wszystko dobrze Peter? — spytał cicho, szturchając mnie za ramię.
Najpewniej zaraz zwymiotuje krwią, czemu pytasz?
— Tak, tak.. tylko — syknąłem z nagłej dolegliwości. — Muszę.. do łazienki.
W jednej chwili wstałem, a moje nogi zaczęły być jak z waty. Całe się trzęsły, jak całe moje ciało. Poskutkowało to tym, że miałem już upaść, jednak mentor mnie w ostatniej chwili złapał. Ujrzałem przerażone spojrzenia reszty, którzy wstawali, aby podejść jak najbliżej mnie. Ledwo stałem podtrzymywany przez starszego. W jednej chwili ból stał się nie do zniesienia, a ja opadłem na podłogę, oddychając głęboko.
— Pete? Co ci jest?! Peter?! — krzyczał ojciec, lecz nie byłem w stanie mu odpowiedzieć. Nie byłem w stanie nawet pomyśleć, nad tym pytaniem. Skupiałem się jedynie na doskwierającym mi bólu, który jak na złość, nie chciał zniknąć.
Iron-man wraz z Zimowym Żołnierzem przenieśli mnie obok kanapy, o którą swobodnie mogłem oprzeć plecy. Chwilę później, poczułem jak coś mi się zbiera w gardle, co Clint od razu zauważył. Pospiesznym tempem wbiegł na teren kuchni, a w moich uszach odbijał się jedynie dźwięk stukania garnków i różnych misek.
Kropelki poty zaczęły spływać po moim rozgrzanym czole, a moje płuca odmówiły nagłej współpracy z tlenem. Zacząłem się niekontrolowanie hiper wentylować, by dostać choć trochę cennego powietrza.
Nigdy nie było, aż tak źle.
— Bruce, dzwoń do Stephena — rozkazał Steve, na co naukowiec pokiwał głową.
Gdy łucznik przyniósł mi miskę od razu do niej zwymiotowałem przymykając ciężkie powieki, które w jednej chwili zapełniły łzy. Wiedziałem już doskonale, że nie będzie to jedynie żółć, która powinna być. Będzie to soczysta szkarłatna ciecz, po której wszyscy zaczną panikować. Odstawiłem miskę, odchylając głowę do tyłu, by móc zacząć normalnie oddychać.
— Kurwa mać — szepnął Bruce, zabierając ode mnie miskę. Jego oczy się nagle rozszerzyły ze zdziwienia, jak i zmartwienia. — To nie są wymiociny, to krew.
Na te słowa, przełknąłem głośno ślinę, próbując się w ciągu dalszym uspokoić. Dopiero teraz do mnie dochodzi jakie głupie było zatajanie przed nimi tego wszystkiego. Zaryzykowałem swoje życie, a teraz będę musiał ponieść tego konsekwencje. Cholernie się boje jakiej wagi konsekwencje. Przez zaszklone oczy ujrzałem Tonego, który wpatrywał się we mnie zszokowany wraz z resztą drużyny. Dolna warga mojego ojca niespokojnie drżała, gdy uchylił usta, aby coś powiedzieć, jednak z jego ust nie wypłynęło żadne słowo.
— Tato.. ratuj — wyszeptałem cicho, wiedząc, że kolejna fala bólu zaraz ponownie przybędzie.
— Będzie dobrze synku.. wszystko będzie dobrze.. — powiedział drżącym głosem, a spod jego powiek zaczęły spływać gorzkie łzy. — Wytrzymaj jeszcze chwilę.. wytrzymaj..
Pov. Tony Stark
Patrzyłem na swojego syna, młodego tatę. Którego zaraz dziecko przyjdzie na świat. Jak.. cierpi. Wymiotował krwią, a teraz zwija się z bólu. To.. nie może oznaczać nic dobrego. Wszyscy byliśmy przerażeni. Czekaliśmy na Stephena, który miał przejść lada moment na okno szpitalne portalem. Są jakiejś uroki w posiadaniu lekarza magika.
Chłopca twarz była cała blada, a jego brązowe loki przykleiły się do jego czoła przez pot. Uspokajająco głaskałem go po plecach, aby wiedział, że nie jest sam. Mimo to nie potrafiłem słuchać tych krzyków bólu, czy pojękiwań. Bolało mnie to. Cholernie bolał mnie widok jak mój syn znowu cierpi. Gdy go przygarnąłem po Hydrze obiecałem sobie, że już nigdy więcej nie będzie cierpiał.
Co się stało? Czemu on zaczął wymiotować krwią? Czemu tak nagle to się stało? Od kiedy to trwa? Jest na coś chory? Czy diagnoza Stephena zaczęła się sprawdzać? Czy.. mój synek już umiera? Cholera! To miały być od dwóch do dziesięciu lat, nie zaledwie cztery miesiące! To nie miało tak wyglądać! Nie kiedy.. nie kiedy zaczął być w końcu szczęśliwy..
— Peter, kochanie.. wytrzymaj jeszcze — wyszeptałem do ucha mniejszego, na co ten jedynie spojrzał się na mnie błagalnym szklanym wzrokiem.
— Jest już, musimy go wziąć — powiedział nagle Bruce, na co pokiwałem głową.
Wziąłem jedną rękę pod zgięcie kolan chłopca, a drugą ustatkowałem na jego plecach. Ostrożnie wstałem z mniejszym na rękach, na co on cichutko jęknął z bólu. Skrzywiłem się lekko na to, wiedząc, że dłużej nie wytrzymam i zaraz sam się zaleję łzami. Cała męska część drużyny zaczęła się pakować do niezbyt przestronnej windy. Wiedziałem, że żaden z nich nie zostawi w tej sytuacji Petera, więc nawet o to nie zamierzałem prosić.
Czułem, jakby droga windą trwała wieczność. Brunet co chwilę pojękiwał, bądź zginał się z nadmiernego bólu. Ułożyłem dłoń na jego bladych policzkach, które zaledwie jeszcze parę godzin temu zalewały barwne rumieńce. Ile dałbym, aby znowu je dojrzeć.. Uspokajająco gładziłem młodszego kciukiem po policzku, ścierając jego łzy, które co chwilę wylatywały spod jego powiek. Nagle z jego nosa, zaczęła wylatywać krew, a ja jeszcze bardziej się przeraziłem. Pospiesznie wybiegłem z windy i położyłem go na przyszykowanym wcześniej łóżku.
— Jesteśmy tu, wszystko będzie dobrze.. — powiedziałem jedynie do młodszego, zanim pielęgniarki go przetransportowały na właściwą sale.
Peter zniknął za ścianą, a wtedy ujrzałem doktora Stepehna Stranga, który jako jedyny mógł pomóc mojemu chłopcu. On.. musiał z tego wyjść żywy.. on musiał się cieszyć rodziną.. musiał.. musiał tu być. Nie mógł nas zostawić.. Michelle i dziecka.. nie mógł do cholery jasnej.
— Tony.. to wygląda na to, o czym was informowałem.. — przyznał smutny tonem. — Ja.. nie wiem czy coś można jeszcze zrobić..
Poczułem jak moje serce rozpada się na kawałki.
— Strange, błagam... musisz coś.. musisz — zacząłem drżącym tonem, jednak nie potrafiłem dokończyć. Po moich policzkach zaczęły cieknąć strumienie łez, których za nic nie mogłem już powstrzymać.
Steve złapał mnie za rękę, po czym mnie objął, a ja się rozpłakałem zatapiając mokrą twarz w jego torsie. Wiedziałem, że zaraz jego biała koszulka przesiąknie od moich łez, jednak nie interesowało nie to w obecnej sytuacji. Peter on.. Nie.. on nie mógł odejść. On nie mógł wszystkiego zostawić.. nie teraz! Nie kiedy.. zaczęło się wszystko układać..
— Zrobię wszystko co w mojej mocy — zapewnił lekarz, po czym zniknął za drzwiami białej sali.
Blondyn dalej trzymał mnie w mocnym uścisku, a bardziej to ja go nie zamierzałem puścić. Dłoniami trzymałem się kurczowo jego torsu, jakby był moją tarczą i miał mnie ochronić przed cały światem. Na swoim ramieniu też poczułem spływające łzy kochanka.
— Nie.. on.. musi.. żyć.. — wydukał Bucky, który po chwili też zajął się szlochem. — On przeżyje prawda? Jak zawsze.. da sobie radę.. — powiedział drżącym głosem.
— Musi.. Buck.. — stwierdził Sam, którego głos też się załamał, jak bardzo tego nie chciał pokazać. — Nie może nas zostawić.. i dzieciaka.. Michelle.. on wie, że musi walczyć..
— Przecież my.. nie damy sobie bez niego rady.. — wyszeptał łucznik. — Cholera, przecież.. jeszcze trzydzieści minut temu wszyscy się śmialiśmy.. było idealnie.. dlaczego..
Po słowach mężczyzny zapadła cisza. Mroczna cisza, która była przesiąknięta napięciem i nerwową atmosferą. A ona była przerywana tylko cichymi szlochami.
***
— Nie odbierają dalej — westchnął Bruce, który ponownie wybierał numer jednej z dziewczyn.
— Kurwa mać — wyszeptałem, siadając gwałtownie i łapiąc się za końcówki włosów, aby boleśnie za nie pociągnąć.
Nie umiem się uspokoić. Dalej nie dostaliśmy żadnej nowiny, nic, a żadna z pań nie odbiera. Cholera, co jak to ostatnie minuty jego życia? Nie zdąży się pożegnać z jego ukochaną ciocią Nat? Z Wandą, z którą piekł razem codziennie różne przysmaki? Z Pepper, która zawsze dawała mu ochrzan, choć jej słowa były przepełnione słodkością i zwyczajną, wręcz matczyną, troską? Z Michelle, której oddał całe serce? Z.. dzieckiem? Jeszcze nienarodzonym maleństwem, którego się tak cholernie boi, ale każdy wie, że nie może się go doczekać?
Przez głowę przelatywały mi wszystkie chwile, nawet te najkrótsze, spędzone z chłopcem. Od zwykłego i niewinnego przyjścia do jego domu, gdy May jeszcze żyła, po ostatnie rozmyślanie nad wystrojem pokoju dla dziecka. Nad szukaniem łóżeczka.. czy po prostu wyobrażaniem sobie co będzie za kilka lat. To ma zniknąć? Wszystko przepaść w otchłań białej trumny i kamiennego nagrobku?
Nagle drzwi od sali chłopca się otworzyły, a wszyscy stanęli na równe nogi. Stephen miał przekrwione oczy, a przechyloną głową do przodu próbował ukryć oznaki płaczu. Jego dłonie drżały, co nie zdarzało się nigdy, od kiedy został czarodziejem. Nigdy. W moich oczach ponownie zaświeciły łzy. Złe wiadomości. Co mogło innego oznaczać zachowanie specjalisty?
— Słuchajcie.. Peter on.. — westchnął, próbując powstrzymać łzy. — Umiera. On.. ma raka wątrobo-komórkowego.. Jakby był on wcześniej zdiagnozowany.. dałoby się.. cokolwiek zrobić.. uratować go. Zastosować chemioterapię, jego organizm bardzo szybko rozpoczął by ponowną apoptozę uszkodzonych komórek, ale.. jest.. za późno. Tak samo jakby szybko podziałały leki, tak samo szybko komórki raka się rozprzestrzeniają w jego ciele.. Kurwa.. to.. był taki dobry dzieciak.. przykro mi..
Patrzyłem z szokowaniem na lekarza. Nie potrafiłem powiedzieć, żadnego słowa. Wpatrywałem się w mężczyznę, jakby zaraz miał wyskoczyć, że to tylko głupi żart. Że z Peterem jest wszystko w porządku, a to było tylko niewinne zatrucie, które da się wyleczyć antybiotykiem.. ale.. tak nie było.
Czułem jak moja dolna warga drży, tak samo jak dłonie. Z moich oczu zaczęły wypływać łzy, których za nic nie mogłem opanować.
To.. nie mogła być.. prawda. Nie może tak być do cholery! On.. nie może umrzeć! Przecież.. on ma szesnaście lat.. zaczął zaznawać szczęście. Nie wiedział co to znaczy, aż się w końcu dowiedział.. w końcu zaczął rozumieć co to znaczy.. on teraz.. ma umrzeć? Tak po prostu zostawić to wszystko.. Ja.. ja sobie bez niego nie poradzę. Ja nie dam rady bez niego. To jest mój syn.. zrobię... zrobię wszystko, żeby przeżył. Żeby mógł patrzeć na swoje dziecko i widzieć w nim siebie. Uczyć go chodzić, mówić. Przytulać, gdy płacze czy.. robić to wszystko co ja zrobiłem dla niego. On miał przejąć pałeczkę.. on miał być teraz ojcem..
On teraz miał oddać swojemu dzieciakowi serce.. dokładnie jak ja..
— Ile mu.. zostało? — spytał Pietro cichym tonem głosu.
— Mało.. — westchnął. — Parę godzin.. jego organizm jest na wyczerpaniu..
Parę godzin? Parę godzin i ma stąd odejść? Ma zostawić rodzinę? Zostawić dom i marzenia? Zostawić.. mnie? Swojego tatę? Przecież tyle raz już dał radę, tyle razy on już się podniósł z najgorszego stanu. Tyle razy moja nadzieja gasła w tym miejscu, a później on wstawał i.. widziałem jego uśmiech. Mam więcej nie ujrzeć tych czekoladowych tęczówek? Tego zmęczonego uśmiechu? Nie dotknąć więcej jego miękkich loków? Nie dać mu ochrzanu za nie dbanie o siebie? Nie zmuszać go do jedzenia? Nie uspokajać go po kolejnym koszmarze? Nie wspierać go? Przecież.. jeszcze godzinę temu rozmawialiśmy o dziecku.. jego dziecku. Tym jak bardzo się boi, jak mu pomogę. Że będę dziadkiem..
— Czy.. jest jakaś inna opcja? — spytał nagle Steve. — Jakiejś inne wyjście? Jakiś.. jakiś ratunek.. musi... m-musi.. coś być — jego ton głosu ściszał, próbując stłumić płacz.
— Jest ale.. — nabrał dużo powietrza do płuc. — To jest praktycznie nie możliwe..
Od razu spojrzałem się zszokowany na załamanego lekarza.
— Jaka? — spytał z nutką nadziei w głosie.
— Musi się znaleźć dawca wątroby.. na teraz — stwierdził, podkreślając ostatnie słowo. — Maksymalnie do piętnastu minut by musiała operacja się rozpocząć.. a to jest.. niemożliwe przykro mi.. nie ma innej opcji.
Wlepiałem wzrok w czarodzieja. Jest szansa. Jest szansa na uratowanie jego życia, mojego synka, który zaczął się nim cieszyć.
A ja zrobię wszystko, żeby mógł choć zobaczyć swojego szkraba.
— Ja mu dam wątrobę — stwierdziłem od razu.
W pokoju nagle nastała cisza, a wszystkich wzrok został skierowany na mnie. Patrzyłem się pewnie na lekarza, który patrzył na mnie w ogromnym szoku.
— Tony — szarpnął mnie za rękę Steve. Jego oczy był całe czerwone od płaczu, a jego dolna warga cała drżała. — Przecież.. ty.. ty umrzesz. Nie przeżyjesz bez.. wątroby.
Spojrzałem blondynowi w oczy. W jego błękitnych tęczówkach tańczył strach. Prawdziwa oba przed straceniem dwóch osób. Obawa przed prawdziwy cierpieniem.
— Ma szansę.. — odezwał się nagle Stephen, a ja oderwałem wzrok od ukochanego. — Z tego co wiem, jego reaktor łukowy może podtrzymać organizm bez wątroby przez.. jakiejś pięćdziesiąt pięć minut. W ten czas może wątroba przyjść.
Spojrzałem z nadzieją na lekarza. Pokiwałem głową, dając znak, że zgadzam się na wszelkie ryzyko. Na to, że operacja się nie uda.. na to, że organ może nie dotrzeć.. na to, że.. mogę umrzeć. Miało to wszystko naprawdę niską cenę, za życie tego dzieciaka. On był.. najważniejszy. miał rodzinę do założenia.. miał kobietę i dziecko w drodze. Przecież on nie może zostawiać swojego maleństwa. Michelle.. nie da sobie rady. Ona ma szesnaście lat.
Oddam wszystko, aby on po prostu mógł się cieszyć życiem.
— Katrise! Wątroba, do czterdziestu minut ma tu być! — krzyknął w głąb korytarza, odchodząc powoli. — Dodaj, że dla Tonego Starka!
Uśmiechnąłem się bezsilnie do mężczyzn wlepiających we mnie przeszklone spojrzenia.
— Tony.. ale co jak.. — podszedł do mnie Clint.
— To.. nie ma znaczenia — westchnąłem. — Nie ma. On zaczął być szczęśliwy.. on musi żyć. Musi wychować dziecko.. Jego syn albo córka.. będzie potrzebował taty.. nie dziadka..
Łucznik pokiwał zrozumiale głową, po czym podszedł, wręcz wskakując mi w ramiona. Normalnie, odepchnąłbym od siebie przyjaciela, ale.. w tej sytuacji moja duma nie istniała. Cholernie się bałem.
— Rozumiem cię, zrobiłbym to dla każdego mojego dzieciaka — wyszeptał.
— Tony! — krzyknął lekarz z drugiego końca korytarza. Obróciłem głowę w jego stronę, patrząc na niego pytająco. — Jest przytomny.. idź się.. — przerwał, przełykając głośno ślinę. — poinformować go.
Niemo mu podziękowałem, uprzednio kiwając głową ze zrozumieniem. Obróciłem się w stronę sali, wcześniej posyłając każdemu z członków drużyny ciepły uśmiech. Blondyn przyciągnął mnie do krótkiego pocałunku, po czym pozwolił mi wejść do pokoju.
Nacisnąłem klamkę i wszedłem do obszernej, nieskazitelnie białej sali. Zamknąłem za sobą brzozowe drzwi, aby od razu podejść do mojego syna. Chłopiec był przyczepiony do miliona kabli i kroplówek, oczy ponownie zaszły mi łzami. Brunecik wypatrzył mnie zmęczonym wzrokiem i się słabo uśmiechnął.
— Tato.. — wyszeptał cicho.
— Jestem tu.. jestem tu synku — powiedziałem drżący głosem, kładąc dłoń na jego czuprynie i delikatnie go głaszcząc. — Jestem tu..
Peter złapał mnie słabo za drugą dłoń, po czym zaczął się wpatrywać ślepo w sufit. On.. wiedział. On to czuł. Wiedziałem, że wiedział. Umiałem go rozpoznać po jednym spojrzeniu. Ten szesnastoletni chłopiec wiedział, że umiera. A w dodatku był nadto spokojny. Na jego twarzy formował się słaby, lecz prawdziwy uśmiech, a jego mięśnie twarzy były nad wyraz rozluźnione. Nie płakał, nie bał się. On po prostu czekał. Nastolatek.. on.. pogodził się ze śmiercią. Łamało mi się serce na ten widok. Tyle razy stanął bezdusznej śmierci w twarz, że nie boi się jej. Nie będzie uciekać przed nią jak większość dorosłych. Ile człowiek musi przejść, aby w takim wieku być obojętnym na tak okrutny los?
— Nie płacz po mnie tato.. — wyszeptał, widząc moje zaszklone spojrzenie. — Zaopiekuj się tą całą zgrają.. zaopiekuj się Michelle. Ona potrzebuje pomocy. Sama sobie nie da rady przecież.. Proszę niech zamieszka z wami... No i zaopiekuj się.. Tonym.
Na mojej twarzy uformował się lekki uśmiech, słysząc imię, o które się tak dopytywałem. Czułem, że tak naprawdę zostało ono dawno wybrane, jednak nie chciał mi powiedzieć. Wybrał imię.. po mnie.. Rozpuściło mi to serce.
— Jednak znasz imię — powiedziałem, czując jak łzy spływają po moich policzkach. — Okłamałeś mnie — zaśmiałem się lekko.
— To miała być niespodzianka — powiedział słabo. — Ale ich dalej trzymaj w napięciu.. będą zazdrośni, że imię po dziadku.
Zacisnąłem usta w wąską kreseczkę.
— Sam się nimi zaopiekujesz, młody — wyszeptałem po chwili, czując jak zbiera mi się na gorzki szloch. Najchętniej wtopiłbym głowę w jego tors i zaczął beczeć jak pięcioletnie dziecko. Ale nie teraz. Muszę byś silny. Dla niego.
Młody brunet obrócił głowę w moją stronę, obdarowując mnie spokojnym spojrzeniem.
— Wiem, że umieram tato.. — wymamrotał, dalej obdarowując mnie słabym uśmiechem.
— Dzieciaku, przestań błagam cię.. — wyszlochałem. — Nie umierasz.
— Wiem, że nie da się mnie uratować..
— A właśnie, że da — powiedziałem z małym uśmiechem.
Chłopiec spojrzał się na mnie nie zrozumiale, gdy akurat weszła jedna z pielęgniarek. Kobieta ubrana w niebieski dwuczęściowy strój służbowy, posłała mi przepraszające spojrzenie.
— Panie Stark, musimy pana przyszykować do operacji — rzekła, na co brunet od razu posłał mi zszokowane spojrzenie.
— Już idę — wyszeptałem.
Brunetka po chwili wyszła z sali, wcześniej pokazując mi dłonią dwie minut. Wiem, że mamy mało czasu. Ale cholernie się boję, że coś nie wyjdzie.. Chcę z nim spędzić ostatnie jego.. bądź moje minuty. Bo co jak organ nie przybędzie na czas? Co jak będą jakiejś komplikacje?
— Cz-czemu ma pan operację? — spytał przerażony.
— Żebyś teraz ty mógł być tatą — wyszeptałem. Wstałem z krzesła obok łóżka chłopca i pochyliłem się nad nim składając czuły pocałunek w czoło. — Kocham cię razy trzy tysiące synku.. kocham cię tak cholernie mocno..
Spojrzałem na chłopca, który w przerażeniu się na mnie patrzył. Spod jego powiek zaczęły uciekać strumienie łez, które czuło starłem kciukiem.
— N-nie.. n-nie możesz się.. d-dla mnie poświęcać.. — zapłakał. — Tato..
— Będzie dobrze synku.. — zapewniłem go posyłając mu ostatni uśmiech. Pocałowałem go w głowę, szepcząc uspokajające słówka. — Wszystko będzie dobrze synku.. obudzimy się i za parę miesięcy będziemy to wszystko wspominać z uśmiechem.. Obejrzymy z małym Tonym Star Warsów i pokażemy mu jak się wspinasz po ścianach..
Wiedziałem, że dłużej nie mogę już siedzieć przy nim. Wstałem, ruszając w stronę drzwi, choć ciągnęło mnie w stronę chłopca. Chciałem przy nim być, chciałem przy nim zostać i go przytulić. Mieć go w swoich ramionach i wypłakać się w jego bujne loki. Ale nie mogłem. Musiałem wreszcie.. być bohaterem. Być tym bohaterem, za którego uważa mnie większa część Nowego Jorku. Nie tylko zgorzkniałym typem w marynarce. Ale być bohaterem. I być tatą. Bo nim jestem, więc muszę się zachować jak tata. A właśnie tak prawdziwy rodzic by się zachował.
— K-kocham cię t-tato.. — wyszeptał, niemalże dławiąc się łzami. — K-kocham cię.. najbardziej na świecie..
— Ja ciebie też, synku — wymamrotałem przez łzy, jednak doskonale wiedziałem, że chłopiec mnie usłyszał. — Ja ciebie też..
Wyszedłem z sali tonąc w strumieniu własnych żali. Dopiero po zamknięciu drzwi, gdy słyszałem dalej szloch dzieciaka wybuchłem prawdziwym płaczem. Od razu wepchnąłem się w ramiona Steva, który był tak samo rozemocjonowany jak ja.
— Idźcie do niego.. on.. potrzebuje was.. — wyszeptałem.
Puściłem mężczyznę, po czym poszedłem w stronę Clinta. Łucznik ze łzami w oczach rozłożył swe ramiona i mnie przytulił.
— Nie ma co płakać stary — widziałem, że próbuje mnie pocieszyć, jednak jego płaczliwy głos go zdradzał. — Jeszcze zrobimy ci nie jeden żart z Peterem..
— Ugh.. dostaniecie oboje porządny ochrzan — zaśmiałem się przez łzy.
Następny był Bucky, który nienawidził czułości. Jednak mimo to również rozłożył swe ramiona, podobnie co Barton.
— Wracaj do nas szybko, wraz z małym — wyszeptał. — Potrzebujemy was obojgu..
— Wrócimy.. Buck.. wrócimy..
Chwilę po tym jak wyrwałem się z ramion Buckiego, szybko byłem już w tych falcona.
— Nie próbuj nawet umierać, dopilnuj młodego, żeby też się nie przekręcił bo inaczej dostaniecie żart stulecia — zagroził. — Kto mi w końcu powie, że FRIDAY nie jest na suficie?
— Nie dam ci spokoju tak szybko — zaśmiałem się na to wspomnienie. To było jeszcze tak niedawno.. kiedy Peter do nas wrócił.. Ten czas zapieprza jak pojebany.
Następny był Bruce, mój ulubiony przyjaciel od wspólnych doświadczeń.
— Jak wrócisz do zdrowia.. może znowu spalimy ci niechcący warsztat? — spytał przez łzy.
— Z tobą zawsze, Banner — stwierdziłem z uśmiechem.
Kolejni, Vision i Pietro. Wiedząc, że nie mam za dużo czasu przytuliłem się do nich obu naraz.
— Vision, pilnuj tego łachudrę, żeby mi podłogi nie zarysował — prychnąłem śmiechem.
— Sam mnie będziesz pilnował, Tony — stwierdził cicho młodszy.
A ostatni, Thor.
— Wracaj szybko, midgarczyku — zaśmiał się, choć w jego oczach widziałem łzy.
— Wiesz, że wrócę — wyszeptałem.
Gdy opuściłem ramiona Asdgarczyka, od razu podszedłem do Steva, któremu złożyłem ostatni pocałunek, tak samo namiętny jak ten pierwszy.
— Cz-czemu wszyscy mówią, jakbyś miał nie wrócić? — stwierdził z widocznymi strumieniami łez na twarzy. — Przecież przeżyjesz, będziesz tu i uprzykrzał mi życie niepościelonym łóżkiem, tak?
— Tak Steve — wyszeptałem. — Kocham cię.
— Ja ciebie też Tony..
Gdy wpiłem się w usta blondyna, usłyszałem odchrząknięcie kobiety. Obróciłem się za siebie i zobaczyłem tą samą brunatną pielęgniarkę, która patrzyła się na mnie wyczekująco.
— Już czas, Panie Stark — powiedziała cicho.
Pokiwałem zrozumiale głową i zaszczyciłem drużynę ostatnim uśmiechem. Zacząłem się oddalać od nich, idąc za pielęgniarką. Kobieta zaprowadziła mnie do białego, sterylnego pomieszczenia i podała mi specjalne ubranie, a następnie założyła kroplówkę. Poleciła mi położyć się na łóżku, które miało kółka, aby swobodnie przemieszczać mnie między salami. Gdy przyszła druga kobieta, obie powiedziały do słuchawki, że są już gotowe. Po zaledwie paru minutach wyjechaliśmy z sali, a przed nią zobaczyłem wcześniej stających tam mężczyzn, żeńską część drużyny, która musiała przyjechać oraz łóżko z Peterem. Stephen stał przed łóżkiem chłopca, najwyraźniej czekając na mnie.
Po paru sekundach już znaleźliśmy się obok całej gromadki, a ja zobaczyłem łzy wszystkich kobiet. Peter patrzył na mnie z czerwonymi oczami i drżącą dolną wargą.
— Boję się o ciebie tato — wyszeptał łapiąc mnie za dłoń. — Nie rób tego..
— Nic mi nie będzie skarbie.. — ścisnąłem rączkę młodszego, który leżał na drugim łóżku.
Stephen odchrząknął, ścierając zewnętrzną stroną dłoni łzy z policzka.
— Musimy was uśpić — stwierdził, trzymając w rękach dwie maski tlenowe. — Zaśniecie od razu i obudzicie się dopiero po operacji.
Pokiwałem ze zrozumieniem głową i ostatni raz spojrzałem się na Petera.
— Widzimy się za minutę.. — wyszeptałem, na co on posłał mi ciepły uśmiech, jednak pełen strachu.
Ja sam się cholernie bałem.
Pov. Stephen Strange
45 minut później
— Mamy to! — krzyknąłem ucieszony, widząc jak wątroba od Starka idealnie wpasowała się w organizm Petera. Wzrok skupiłem na wykresach, które sugerowały, że wszystko jest w porządku. Znowu dał radę. Ten dzieciak jest niezniszczalny — Kristine, Nicolas, zamykajcie. Ja i reszta, transplantacja wątroby dawcy do ciała Starka.
Pospiesznie zmieniliśmy ubranie i rękawiczki, wiedząc, że goni nas czas. Wątroba przyjechała ledwo pięć minut temu. Gdybyśmy czekali z nią na Petera.. nie przeżyłby. Zostało ledwo osiem minut, na przeszczep narządu do ciała Starka. Wyjąłem organ z specjalnego pudełka i zacząłem oglądać, czy na pewno nie ma żadnych uszkodzeń. Zaczęliśmy operacje z resztą lekarzy.
Po zaledwie piętnastu minutach wątroba prawidłowo działała, a oba organizmy były w idealnych funkcjach życiowych. Nie wiem jak dokonałem tak skomplikowanego zabiegu jedynie w kwadrans, ale na pewno zapiszę sobie to do swojej karty osiągnieć. Nie brakowało w tym również magii, która zrobiła większość roboty. Bez niej nie dalibyśmy rady. Odsunąłem się od stołu, wraz z personelem, sprawdzając czy na pewno wszystko działa jak należy.
— Niemożliwe czasem staje się możliwe — mruknąłem, obserwując nowy organ w ciele Tonego.
Moje kąciki ust mimowolnie poszły do góry, widząc, że drużyna jednak będzie w komplecie. Ramieniem starłem ostatnie łzy, które miałem na twarzy i przeniosłem wzrok na wykres, który sprawdza przepływ krwi i akcję serca miliardera.
Oni we dwójkę zapoczątkowali tą rodzinę, nie wiem jakby to miało wyglądać bez choćby jednego z nich.
Nagle, maszyna monitorująca funkcje życiowe Starka zaczęła pikać. Ściągnąłem brwi do dołu, patrząc na ciało Tonego, które zaczęło lekko drżeć. Zacząłem dokładniej przypatrywać się wynikom. Wstrząs anafilaktyczny. Cholera jasna.
— Nie chwal dnia przed zachodem słońca — odpowiedział jeden z chirurgów asystujących.
Najchętniej bym go teraz udusił własnymi rękoma za taki tekst na moim bloku z tak cennymi dla mnie personami, jednak nie było na to czasu. Zrobię to, gdy oboje się obudzą.
— Cholera! Krwawienie wewnętrzne przez wstrząs anafilaktyczny! Gazy i pięćset miligramów adrenaliny! — krzyknąłem, a wszyscy zaczęli zapychać krwawienie materiałem oraz podawać dożylnie podaną przeze nie substancje.
Nagle światło z reaktora łukowego zgasło, a maszyna jeszcze przed chwilą pokazująca wykres, stała się jedną prostą linią. Do naszych uszu doszedł dźwięk oznaczające zatrzymanie akcji serca. Poczułem jak serce mi podskakuje do gardła. Nie mogłem pozbawić dzieciaka ojca do cholery.
— Brak akcji serca! Respirator! — powiedziałem, podnosząc głos. Przyczepiliśmy do reaktora łukowego specjalny diody, wymyślone przez Tonego na taką ewentualność. — Uwaga, odsunąć się. Strzelam.
Odsunąłem się podnosząc obie dłonie. Wszyscy zaczęli przypatrywać się maszynie, jednak ta po minucie dalej nie drgnęła, a reaktor dalej się nie świecił. Kurwa jego mać.
— Jeszcze raz. Uwaga odsunąć się — powiedziałem, na co wszyscy lekarze unieśli dłonie w górę. — Strzelam.
Wzrok na ekran. Nic. Reaktor. Nic.
— Kurwa mać Stark! Nie rób mi tego do cholery! — krzyknąłem, czując jak moje oczy robią się szklane. — Jeszcze raz! Uwaga! Odsunąć się! Strzelam!
Nic.. Nic. Nic.
Cholera Stark!
— Jeszcze raz!
— Doktorze.. — zaczęła pielęgniarka.
— Uwaga, odsunąć się! Strzelam.. — krzyknąłem, czując jak moje dłonie zaczynają drżeć.
— Panie Stephen..
— Jeszcze raz!
— Strange! — krzyknęła nagle jedna kobieta z personelu. Zwróciłem ku niej wzrok, patrząc się na nią przeszklonym wzrokiem. Mój oddech drżał, a ja się bałem słów, które wypowie brunetka.— Nie możemy już nic zrobić.. On nie żyje.
***
...but
Know that means I'll have to leave"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top