Rozdział 54

— Twierdzicie, że walczycie dla nas.. Walczycie tylko dla siebie


— Walczę codziennie, dla syna.


Pov. Peter Parker

Potknąłem się o kolejną ścianę, wraz z pijaną brunetką. Wyszczerzyłem się do niej, ukazując szereg swoich białych zębów, na co ona cicho zachichotała. Jej śmiech był uroczy, co potęgowało moje niemałe podniecenie. Nie wiem co ja z nią tu robię, nie pamiętam. Nie wiem jak ma na imię. Szczerze? Nie interesowało mnie to. Za czasów Spizziego miałem dużo takich 'wybryków'. Odzwyczaiłem się od tego. Musiałem znów to poczuć.

Przycisnąłem nietrzeźwą wybrankę do białej ściany, usadowiając swoje dłonie na jej chudej talii. Zilustrowałem ją, wręcz pożerającym wzrokiem. Miała na sobie czarne, wiązane szpilki, aż do kolan, które idealnie wyodrębniały jej smukłe nogi od reszty, równie zgrabnego ciała. Za to, tego samego koloru miniówka, podkreślała jej okrągły tyłek wraz z piersiami. Była mulatką, przez co czerń wyglądała na niej jeszcze piękniej. Nie miała na sobie za dużo makijażu, co mi się bardzo podobało. Zazwyczaj dziewczyny tutaj były wręcz przesmarowane, co zawsze mnie odpychało. Nie szukałem tu miłości, jednak byle pasztetu bym nie przeleciał. Za to ta kobieta, była naprawdę piękna. W dodatku miała kręcone włosy, ułożone w idealną kitkę, przez co dokładnie było widać jej twarz.

Przegryzłem dolną wargę, aby następnie spotkać z dziewczyną spojrzenie. Jej brązowe tęczówki mnie pochłaniały cholernym pożądaniem. Przeleciałem wzrokiem na jej wiśniowe usta, pomalowane przezroczystym błyskiem. Po chwili się w nie wpiłem, całując dziewczynę namiętnie. Moja dłoń z jej talii, przeszła stanowczo na jej okrągły tyłek, co dziewczyna zaaprobowała zadowalającym mruknięciem. Obróciłem partnerkę, następnie pchając ją na kanapę Jacka. Sam pozwolił nam tu przyjść, widząc, że przez pół godziny pożerałem ją wzrokiem. Chyba się nie zezłości. Dziewczyna ułożyła się na nie za nowej kanapie, a ja jednym ruchem ściągnąłem koszulkę, odsłaniając umięśniony tors. Mulatka zatrzymała dech w piersiach. Po paru sekundach zawisnąłem nad nią, ponownie zbliżając nasze usta do pocałunku, który od razu namiętnie oddała. Zaczęła dłoniami jeździć po moim umięśnionym brzuchu, zahaczając o niego ostrymi paznokciami. Zatrzymała się przy jednym fragmencie i oderwała się ode mnie na chwilę. Posłałem jej pytający wzrok, widząc jak ta przypatruję się fragmentowi.

— Co ci się tu stało? — wyszeptała. Spojrzałem na swój brzuch, a bardziej na miejscu, które wskazywała brunetka. Przekląłem w myślach. Blizna po nożu.

Wziąłem jej dłoń w swoją, splatając nasze palce. Uśmiechnąłem się do niej uwodzicielsko, a kobieta spojrzała na mnie zmartwionym wzrokiem.

— Nie przejmuj się tym, skarbie — mruknąłem równie cicho.

— Peter, chodziliśmy razem do klasy przez tyle lat, co się z tobą stało? — powiedziała, a ja rozszerzyłem oczy ze zdziwienia. Nie pamiętałem nic ze szkoły. Nie pamiętałem nawet, że do owej chodziłem.

— To głupie — zaśmiałem się. — Bo nawet nie pamiętam twojego imienia, słońce — mruknąłem, ponownie wpijając się w jej usta. Zjechałem pocałunki niżej na jej szyje, pozostawiając jej krwistą malinkę na niej, na co cicho jęknęła. Później pewnym ruchem zdjąłem czarną sukienkę, z jej biustu i się nim zająłem. Toczyłem po nim ścieżkę mokrymi pocałunkami, co jakiś czas zahaczając o wrażliwe części piersi.

— Jestem Michelle — powiedziała, nagle, na co ja oderwałem się od jej nieprzeciętnego biustu. Spojrzałem na nią, po czym się miło uśmiechnąłem. — Ale mów mi MJ, jak już mamy się pieprzyć.

— Jak sobie życzysz, panno MJ.

***

Wszedłem slalomem do windy, która od razu się za mną zamknęła. Oparłem się o metalową ścianę, przez którą, chłód przebiegł przez moje plecy.Poprawiłem ramiączka czarnego plecaka, który był na pakowany narkotykami od Jacka. Po przyjemnej konfrontacji, z jak się okazuję, moją byłą znajomą z klasy, wróciłem jeszcze na dół do baru. Wciągnąłem jeszcze parę kresek, na dobry powrót. Już nawet nie pamiętam jak ta zachwycająca brunetka się nazywa. Mary? Madeleine? Michelle? Nie pamiętam, na pewno coś na M. Zresztą czy to ważne? To był tylko przelotny seks, nie do końca rozumiem jej przejęcia się moimi bliznami. Rozumiem, że kiedyś się znaliśmy, jednak ta rozmowa nie powinna mieć miejsca. To był tylko seks i myślę, że oboje powinniśmy to wiedzieć.

Odchyliłem głowę do tyłu, czując jak świat wokół mnie dalej wiruje, a ja odczuwam przyjemną euforię. Poprawiłem jedną dłonią moje okulary, które miały sprawić wrażenie mojej 'trzeźwości', jednak, że po moim mówieniu, czy chodzie na pewno nie można by było w nią uwierzyć.

Winda się nagle otworzyła, a ja od razu się zerwałem do wyjścia. Miałem cichą, naprawdę cichą nadzieje, że nikogo nie ma już w salonie, a nawet jeśli to nikt nie zauważy mojego przyjścia. Próbowałem wydobyć resztki mojej trzeźwości z podświadomości, aby iść prosto.

Idź prosto.

Idź prosto.

Idź.. kurwa.

Wpadłem na białą ścianę pijanym krokiem. Powiedziałem ciche 'au', trzymając się za bolący nos. Przysięgam, że wcześniej tej ściany tu nie było. Pojawiła się  znikąd i teraz psuje moje wrażenie trzeźwości. Super.

— Peter? To ty dzieciaku? — usłyszałem głos mentora, na który rozszerzyłem oczy ze strachu i oparłem się o jedną ścian, wiedząc, że nie potrafię stać prosto.

— Tsaak! — odpowiedziałem nachlanym głosem. Czemu mój głos nawet nie umie być trzeźwy? Naprawdę się starałem, okej?

Usłyszałem zbliżające się kroki w moją stronę. Zadarłem głowę do przodu, aby przyjrzeć się milionerowi. Szare dresy, opinająca czarna koszulka i długie białe skarpetki, a do tego urocze kapcie w króliczki. Mężczyzna podszedł do mnie skrzyżowując ręce na torsie. Stanął dwa metry ode mnie, a ja po prostu liczyłem na to, że nie poczuje ode mnie odoru mocnego alkoholu, który wcześniej piłem. Starszy zmarszczył krzaczaste brwi ilustrując mnie od góry do dołu.

— Wszystko okej, mały? — spytał podejrzliwym tonem. 

— Oczywiscte, coś by miało byćś nies tak? — stwierdziłem, tonem głosu wskazującym na to, że jestem urobiony w trzy dupy.

— Peter.. — brunet podszedł do mnie, na odległość, mniej niż metra. Na jego twarzy pojawił się widoczny grymas, a przed nosem zaczął wymachiwać ręką. — Kurwa, jebie jak w gorzelni..

— Sies panu tak wydaje.

Czy to było przekonujące? W mojej nietrzeźwej głowie, na pewno. W rzeczywistości, absolutnie nie.

— Peter, kurwa chlałeś — powiedział niespokojny. — Jesteś najebany w trzy dupy.

— Zaprzesczsam! — krzyknąłem oburzony. Jak można podważać moje znakomite aktorstwo? Pfff.. myślę, że dostałbym za to niejedną nagrodę z samego złotu. On po prostu nie umie w teatr.

— Kurwa Peter — mruknął mężczyzna, przecierając dłoniami twarz. Ponownie się na mnie spojrzał. Tym razem jego wzrok skierował się na moje okulary. Ponownie zmarszczył brwi, a jego dłonie zaczęły drżeć. Uchylił dolną wargę, jednak dopiero po paru dłużących się w nieskończoności sekundach uciekło z nich zdanie. — Po co ci te okulary? Jest noc.

Poczułem jakby odeszła ze mnie cała krew. Czemu miałem głupią nadzieje, że nie spyta? Miałem wrażenie,  jakbym w jednej chwili magicznie otrzeźwiał. Przecież.. to go załamię. Nie ma opcji, że nie mam powiększonych tęczówek, jak brałem niecałą godzinę temu. Dzień w dzień, rano i pod wieczór, sprawdzał moje oczy. Raz niepostrzeżenie, tak abym nie zauważył, choć widziałem. A raz gwałtownie, wbiegał jak poparzony. On się tego tak bał. Codziennie widziałem ten strach w jego oczach.

— D-dla wyglądu.. taki n-nowy styl — powiedziałem, znacznie się jąkając.

Brunet w jednej chwili gwałtownie do mnie podszedł i mocno ściągnął parę okularów z moich oczu. Automatycznie pochyliłem głowę do przodu, wlepiając wzrok w  swoje stopy, w ciągu dalszym okryte starymi conversami. Poczułem jak do moich kącików oczu nabierają się łzy. Najgorsze było to, że była to tylko i wyłącznie moja wina. Mogłem nie ćpać. Przez te dwa tygodnie ciągle brałem pod ich dachem. Jestem okrutny. Jak mogłem się w ogóle im spojrzeć w oczy?

— Spójrz się na mnie Peter — syknął, przez zaciśnięte ze wściekłości zęby. — Spójrz się na mnie powiedziałem! — krzyknął, a z jego głosu aż kipiała wściekłość.

Mężczyzna złapał dość mocnym chwytem mój podbródek w dwa palce. Zadarł moją głowę do przodu, co na pewno nie można było zaliczyć do delikatnych gestów. Powoli otworzyłem szklane oczy. Spojrzałem się na niego przepraszającym wzrokiem. Brunet zacisnął usta w wąską kreseczkę, a jego oczy, tak jak i moje, zaszły łzami. Jednak jego wzrok, był wypełniony złością. Czuł się oszukany.

 Puścił nagle moją twarz, a wtedy zauważyłem, że jego dłonie niespokojnie drgają. Zacisnął je w pięści, a po jego zaróżowionym policzku spłynęła jedna samotna łza. Zatapialiśmy się w głębokiej ciszy. Czekając, aż drugi z nas ją przerwie. Jeden zdradził,a drugi się czuje zdradzony. Jednak czy ktoś się spodziewał innego wyjścia? Czy naprawdę ktoś uwierzył, że wyszedłem z tego syfu? Ja sam nie potrafiłem w to uwierzyć. Zawsze wiedziałem, czułem, że ta przysłowiowa 'ostatnia działka' nigdy nią nie będzie. Będzie wtedy, jak umrę. Wtedy to będzie ostatnia działka.

— Przepraszam — wyszeptałem, tak cicho, że nawet ja sam siebie ledwo usłyszałem.

— Jak mogłeś.. — wymamrotał. Zaczął krążyć w kółko, przecierając dłońmi swoją brunatną brodę. — Jak mogłeś do cholery?! Przecież już wszystko było w porządku! Już się dawno wydostałeś z tego syfu! — krzyknął, a po moim policzku zlatywały kolejne paskudne łzy, wypełnione poczuciem winy. — Na chuj brałeś?! Czemu wziąłeś do cholery?! Odpowiedz mi!

— J-ja.. j-ja..

— No co?! Jak wciągałeś to gówno to byłeś taki odważny, a teraz co?! Słów ci odjęło?! Byłeś panem świata biorąc ten szajs przy kolegach, to teraz też się odważ i powiedz! Powiedz jak to jest okłamywać osoby, które w ciebie wierzą! Które cię kochają do kurwy nędzy! Jak to jest wszystkich zawieść?! — krzyknął ze łzami w oczach.

Była to prawda, okropna, boląca prawda. Zawiodłem, i choć o tym wiedziałem, to te słowa wypowiedziane na głos bolały milion razy bardziej.

— Nie chciałem tak do cholery! — odkrzyknąłem, gwałtownie podnosząc głos.

— Nie chciałeś kurwa?! — prychnął. — To teraz spójrz na siebie! Spójrz jak wyglądasz! Jesteś zwykłym ćpunem! Nie można ci ufać!

Nic mi tak bardzo nie złamało mojego pokruszonego serca jak te dokładne słowa.

Jesteś zwykłym ćpunem.

Od człowieka, którego uważałem za odpowiednik ojca. Cholera.

Zaczęła się we mnie zbierać ogromna złość. Teraz oboje kipieliśmy wściekłością, on za czyn, za zmarnowany kredyt zaufania, jaki mi powierzył. Ja za słowa.

— A co miałem zrobić niby?! — łzy po moich policzkach zlatywały jak szalone, a głos był donośny.

 — Przez dwa tygodnie nie brałeś, było tak dobrze!

Prychnąłem na to stwierdzenie.

— Jesteś tego pewny?! — krzyknąłem, dając upust negatywnym emocjom. — Nie ufałeś mi od początku! Miałeś do tego powód, jednak nie jestem taki głupi, aby brać w dzień! Myślałeś, że FRIDAY rejestruje wszystko, co się dzieje w moim pokoju?! — odpowiedziałem, głośnym tonem. Czułem jak prawdziwa złość we mnie kipi, a nietrzeźwość mimo wszystko daje o sobie znać. Widząc jak Tony nagle dębieje, i staje jak wryty, zdałem sobie sprawy co powiedziałem. Jego twarz zrobiła się nagle blada, a on wpatrywał się we mnie. Wpatrywał się we mnie jak.. w oszusta. Jak w prawdziwego oszusta. Jakbym wyrwał mu serce i zgniótł je na kawałki. Bo może tak było? Nagle, cała wściekłość ze mnie wyparowała jak za użyciem magicznej różdżki. Zacząłem nerwowo trząść głową. Nie mogłem tego powiedzieć na głos.. Czemu dałem złości wygrać do cholery?!  — Nie, nie.. znaczy..

— Brałeś przez ten cały czas.. — powiedział, jakby był nieobecny. Z jego oczu wydobywały się kolejny łzy zdrady, zawodu. Bo był zawiedziony, byłem tego wręcz pewny. To widać po jego oczach, jak się cholernie zawiódł. Po paru sekundach, zaczęło to zastępować wściekłość. Prawdziwy płomień złości. — Kurwa, ćpałeś codziennie!

— Nie, panie Stark.. to n-nie tak.. — odpowiedziałem, co chwilę się jękając.

— Codziennie wciągałeś widząc jak się martwię! — krzyknął, łapiąc się za głowę. — Codziennie kłamałeś mi w żywe oczy! Oszukałeś mnie kurwa! Zaufałem ci do cholery!

— N-nie.. p-proszę.. niech pan tak nie mówi.. — wymamrotałem, patrząc się na niego jakby zaraz miał odejść i zostawić na chodniku.

Mężczyzna gwałtownym ruchem wyrwał mi mój plecak. Nie zdążyłem zareagować, a ten miał go już w rękach. Za dużo stresu i nietrzeźwości, nie miałem szans nawet zdążyć mu go odebrać.

Kurwa.

Jego.

Mać.

Drżącymi dłoniami otworzył go, aby wpatrzeć się w zawartość. Pełna prochów, strzykawek. Starszy prychnął, biorąc plecak w jedną rękę.

— Czego ja się kurwa mogłem spodziewać — wyszeptał, zawiedzionym tonem głosu. — Czego ja się mogłem po tobie spodziewać.

— P-panie S-stark.. j-ja.. — zacząłem drżącym głosem.

— Ile jeszcze zamierzałeś tak ćpać, co?! 

— Nie, ja..

— A co jakbyś w końcu umarł po tych prochach?! Co wtedy?! — na te słowa zamilkłem. Nie brałem nawet tego pod uwagę szczerze mówiąc, nie myślałem nigdy o tym po prostu. — A ja bym cię tam znalazł! Co wtedy kurwa?! Nie wybaczyłbym tego sobie do końca mojego życia.

— Panie Stark.. ja.. ja to wytłumaczę..

— Skończ! — krzyknął. — Dość tego dobrego Peter. Dość tego.

Brunet szybkim krokiem popędził w stronę najbliższych drzwi, które były moim pokojem. Otworzył je gwałtownie, nie dbając o zamknięcie ich. Zdenerwowany poszedł do łazienki i z plecakiem w ręku otworzył deskę toaletową. Oczy rozszerzyły mi się z zdziwienia. Wiedziałem co to oznacza. Starszy przykucnął obok toalety, z wyraźnym zdeterminowaniem na twarzy.

— Nie.. błagam.. — powiedziałem drżącym głosem.

— Nigdy już kurwa więcej nie dotkniesz tego syfu — syknął przez zaciśnięte zęby, nie zaszczycając mnie, ani jednym spojrzeniem. — Nigdy kurwa więcej nawet na to nie spojrzysz.

Poczułem jakby moje serce nagle przestało bić, a krew w żyłach przestała szybko przepływać, gdy brunet wziął do rąk jeden z woreczków wypełnionych białym proszkiem i wysypał zawartość do toalety. Krzyknąłem nieme 'nie' i we frustracji złapałem za obie dłonie starszego. Skrzyżowałem je ze sobą. Brunet krzyczał coś, jednak nie zwróciłem na to najmniejszej uwagi. Teraz najważniejsze były narkotyki. Mężczyzna już po chwili był obezwładniony twarzą do ziemi.

Nagle do łazienki, wbiegły dwie osoby. Rzuciłem spojrzenie w kierunku drzwi. Ujrzałem zdyszanego Steva wraz z niejakim Sierżantem Banersem. Mężczyźni wzięli mnie za obie ręce i podnieśli z mojego mentora. Miliarder usiadł opierając się o kafelki, oddychając ciężko. Zacząłem gwałtownie wierzgać nogami w dwóch super-żołnierzy, jak i ich gryźć w amoku. Byli żołnierze zamknęli drzwi do łazienki, a mnie sprowadzili na łóżko, gdzie dalej mnie trzymali, zważając na to, że nie przestałem walczyć. Choć prawda była taka, że nie miałem najmniejszych szans.

— Spokojnie Peter — odpowiedział melodyjnym głosem blondyn.

— On je wyrzuca! On je kurwa wyrzuca! — krzyknąłem, dalej próbując uwolnić się od bohaterów.

Sierżant James Barnes zmarszczył niezrozumiale brwi i spojrzał się pytająco na swojego towarzysza.

— Co się stało mały? Co Stark wyrzuca? — spytał brunet.

— On-.. kurwa moje narkotyki! — wrzasnąłem, zaczynając żałośnie szlochać. To nie był płacz, to był szloch. Jakby odebrali mi najcenniejszy skarb świata. Głośny jęk rozpaczy, tak to właśnie był on.

Taki sam jaki wydawałem z siebie, gdy wbijali mi nóż.

Taki sam jak zgarniali mnie do Hydry.

Taki sam jak wstrzykiwali mi różne substancję.

Taki sam jak mnie bili do nieprzytomności.

I taki sam jak Smith mnie gwałcił.

Bo wszystkiego się mogłem tam spodziewać, ale nie zabrania tego. Oni nigdy by mi tego nie odmówili. Nigdy.

Mężczyźni rozszerzyli oczy ze zdziwienia i uchylili lekko usta, aby coś powiedzieć. Mimo to z ich ust nie uciekło żadne słowa, a jedyne szybkie zagarnięcia powietrza do płuc. Po paru sekundach, na obu twarzach można było ujrzeć pojedyncze łzy. Bucky zacisnął usta w kreseczkę, pochylając głowę do przodu, aby nikt nie widział jego lez.

— I nigdy więcej ich już nie dostaniesz dzieciaku.

Pov. Tony Stark

W uszach słyszałem tylko stłumiony szloch dziecka przez dębowe drzwi. Mojego dziecka. Opadłem na kolana, zatapiając twarz w drżące ręce. Zagryzłem policzek, a następnie czułem jak z moich oczu wylewają się strumienie gorzkich łez. To był jak koszmar. Mój dzieciak.. mój syn, Peter, on tam cierpiał. Błagał o jeszcze jedną działkę. Krzyczał tak, że byłem pewny, że jego gardło jest już zdarte. Nie mogłem tego słuchać. Nie potrafiłem. Serce mi się łamało na ten bezduszny dźwięk. Brzmiał, jakby ktoś mu wbił nóż, bądź sprawiał inne najgorsze tortury.

— Może.. źle robię? — wyszeptałem sam do siebie, wtapiając wzrok w rozmyty obraz toalety.

Nie. Nie robię źle. Ja chcę mu tylko pomóc. Chcę, żeby tego nie brał. Chcę, żeby żył. Chcę, żeby był zdrowy. Chcę.. po prostu, żeby tu był. Był tu jak się zestarzeje, był tu jak oglądamy wszyscy jakiś głupi film. Był tu.. na śniadaniach, kolacjach i obiadach. Po prostu, żeby ze mną był. Bo bym sobie bez niego nie poradził. Żeby kiedyś poznał tą osobę w swoim życiu, która zawładnie jego sercem. Chcę, żeby miał ślub. Pracę, a może nawet dzieci? Tego właśnie chce. A nie, żeby niszczył się tym najgorszym syfem.

Niepewnie wziąłem kolejny woreczek do palców. Te, całe się trzęsły. Przełknąłem głośno ślinę i otworzyłem go, a następnie pewnym ruchem wysypałem do kanalizacji.

I tak jeden za drugim, aby następnie puste opakowanie rzucić z impetem jak i złością o ścianę. Największą satysfakcja były te puste strzykawki, które się zbijały, co dawało lekką ulgę.

To za to wszystko co zrobiły z moim dzieckiem. Z moim bezbronnym Peterem, który teraz leży tam w pokoju i szlocha. Krzyczy wniebogłosy, za tym co go zniszczyło. Za tym co mogło mu zabrać wszystko. Za tym co mogło go zabić. Nie do pojęcia, co nie? A jednak, każdy z nas w takiej oto sytuacji by się tak zachował. Bo to cholerne uzależnienie. Bo to choroba, która nie niszczy tylko i wyłącznie ciebie, twojego organizmu wraz z psychiką, a ludzi w okół. Niszczy twoją rodzinę, która zaczyna mieć paranoje. Myśli o tym, że któregoś dnia wyjdziesz, i choć mówisz, że nie chcesz tego, to to zrobisz. I ten brak zaufania. Bardzo ciężko żyć z  brakiem zaufania do kogoś bliskiego. To wyrządza krzywdę obojgu. 

Jak można kochać kogoś bez zaufania?

 A można, bo ja kocham Peterowi. Ale teraz, mu za grosz nie ufam. Pod względem wyjść, spotkań ze znajomymi, zostaniem samym w pokoju. Nie ufam, i tak szybko mu nie zaufam. Niestety. Muszą być jakiejś tego konsekwencje.

Ale przetrwamy to. Przetrwamy to razem. Jako rodzina. Jako ojciec i syn.

Bo rodzina jest na zawsze.

Włożyłem dłoń do plecaka na ślepo. Nie poczułem pod palcami niczego, na co zmarszczyłem brwi. Odetchnąłem lekko, patrząc w głąb czarnego plecaka. Nie było już tam nic. Żadnego narkotyku, niczego co by mu mogło zatruć życie. Spojrzałem w bok, widząc kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt opakowań po tym cholernym syfie. Oddychałem głęboko, byłem w takiej furii, że nie przejmowałem się ile tego już zbyło. A teraz patrząc, na puste woreczki i potłuczone szkło widziałem, że mogło mu to wystarczyć nawet na miesiąc. Przetarłem wierzchem dłoni ostatnie spływające łzy po moim bladym, jak ściana, policzku i powoli wstałem.

Ruszyłem do białych drzwi które prowadziły do wyjścia z łazienki. Bałem się jaki widok tam zastane. Szlochu dziecka nie było już słychać. Bałem się, że się na mnie rzuci. Bałem się własnego dziecka. Moje dłonie lekko drżały, a oddech nieprzyjemnie świszczał. Po paru sekundach dłużących się w nieskończoność przycisnąłem metalową klamkę i wyszedłem z łazienki. Moim oczom ukazał się nie taki widok jakiego się spodziewałem.

Mały brunecik był skulony na łóżko z zamkniętymi oczami. Miał roztargnione włosy, jak i jego ubrania nie były w najlepszym stanie. Jego oddech był spokojny i umiarkowany, zdałem sobie sprawę, że śpi. Po jednej stronie łóżka siedział mój partner, który wpatrywał się pusto w ziemię, a na jego zaróżowionych policzkach było widać pojedyncze łzy. Jego ubrania również nie były najdokładniej ułożone, przez co widać było, że uczestniczył w nieciekawej szarpaninie. Za to z drugiej strony siedział były żołnierz Hydry. Jego palce były zatopione w jego brązowych przydługich włosach, a wzrok osaczony na śpiącym dziecku. Ten za to, już nie płakał, a na jego twarzy było widać tylko ślady wyschniętych łez. W jednej chwili obu mężczyzn spojrzeli się na mnie.

Westchnąłem lekko i podszedłem do łóżka. Kucnąłem obok niego, tuż przy lekko chrapiącym chłopcu. Wtopiłem swoje drżące opuszki palców w jego przyjemne włosy, aby je poczuć. Czułem jakbym ponownie go stracił. Pochyliłem głowę do przodu, czując jak moja dolna warga zaczyna niekontrolowanie drżeć, a z moich oczu ponownie chcą wylecieć głupie łzy bezsilności. Bo tak, byłem bezsilny. Jeśli on nie chce się leczyć, ja i tak temu nie zaradzę. I to było najgorsze w tym wszystkim.

Patrzyłem na jego spokojną twarz, wyglądał tak niewinnie. Jak mały aniołek. Czemu wszechświat jest taki okrutny i akurat na niego musiał spuścić te wszystkie przekleństwa? On tylko był pomocnym Spider-manem z sąsiedztwa. Czym on na to sobie zasłużył? Czemu wszyscy sfiksowali się na niego, jak na jakąś ofiarę losu? Oddałbym wszystko, żeby ten chłopiec miał normalną przeszłość, normalne myślenie i normalne życie. Żeby choć raz jego największym zmartwieniem była jedynka z jakiegoś przedmiotu w szkole.

Spuściłem swoją dłoń z jego włosów na szorstką twarzyczkę. Przejechałem łagodnie kciukiem, po jego wyschniętej łzie, na co jeszcze bardziej zapłakałem. Kiedyś jego skóra była gładka, jak pupcia niemowlęcia, jednak narkotyki ją zniszczyły. Tak jak puszyste i miękkie włosy, teraz cienkie, opadające i szorstkie. A w dodatku ten wzrok, niegdyś szczęśliwy z tą specyficzną iskierką w oku. A teraz? Zmęczony, styrany. Nie tak powinien wyglądać szesnastoletni chłopiec do cholery.

Co te cholerne dragi z nim zrobiły.

— Tony.. wiedziałeś... wiedziałeś, że on brał? — spytał cicho były żołnierz Hydry, jakby nie chciał obudzić mniejszego.

Zwróciłem na chwilę na niego szklany wzrok, po czym ponownie wróciłem do przyglądania się chłopcu.

— Nie — wyszeptałem, aby po chwili zacisnąć spierzchnięte wargi w kreseczkę, by nie wyleciał z nich głośny szloch. — Myślałem, że z tym skończył.. Jednak on.. — zapłakałem głośno. — Brał przez ten cały czas — westchnąłem, następnie przecierając wierzchem dłoni łzy z mojego policzka.

------------------------------------------------------------------------------

Jakby randomowo mi wszedł pomysł do głowy (o 3 nad ranem dnia wczorajszego), żeby zrobić ładne, śliczne i w ogóle zakończenie więc no hihi

W mojej głowie ta ich kłótnia wygląda tak, że oboje mają lży w oczach i się na siebie drą wniebogłosy, nie wiem czy mi wyszło........................ sami oceńcie ale chciałam to tak agresywnie przedstawić no....

i tak btw, to jeden z dłuższych rozdziałów bo większość ma 1700-2500, a ten 3500 D:::::::::::::::: więc wiecie możecie docenić bo ja nie umiem w takie długie rozdziały no

I WGL JAK JUŻ SIĘ TAK ROZPISUJE, czy tylko dla mnie te wakacje są takie dziwne???? po 1 minęło to jak 2 tygodnie a nie miesiące, po 2 byłam pewna, że te wakacje to jeden wielki melanż, a byłam na paru tylko.... masakra jakaś, ale w sumie wracam do szkoły robić wybieg mody bo chodzę do szkoły z byłym typem, z którym kręciłam więc no DDD:: (wgl, rada od starszej koleżanki jeśli idziecie do nowej szkoły, NIGDY PRZENIGDY ŻADNYCH WIĘKSZYCH RELACJI W SZKOLE A BROŃ BOŻE W KLASIE, może się wydawać fajne ale jak wszystko runie to przeżyć nie idzie.................)

liczę, że ktoś mi odpowie jak się tutaj tak rozpisałam bo mi aż głupio będzie jak nikt nie odpisze.......................





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top