Rozdział 44
Ta marna dusza była skazana.
Przez wiele aniołów.
Ale ten jeden chciał się nad nim zlitować.
Szatańskie dziecię, czy przyjmiesz pomoc?
Pov. Peter Parker
Powoli uchyliłem ociężałe powieki. Ze zmęczonych oczu ujrzałem jedynie ciemność. Pierdolony mrok, do którego byłem aż nadto przyzwyczajony. Na nadgarstkach, jak i kostkach poczułem ścisk chłodnego metalu, na co cicho westchnąłem. Odchyliłem głowę do tyłu, opierając ją o podparcie metalowego krzesła.
Całe moje ciało było okropnie obolałe, przez co na mojej twarzy pojawił się lekki grymas. Zmarszczyłem brwi, próbując uświadomić sobie gdzie się znajduję. W moim mózgu odbywał się skrajny mętlik, którego nie potrafiłem opanować. Na samą myśl, że znajduję się ponownie w ścianach Hydry przeszedł mnie niekontrolowany dreszcz.
Mimo to coś mi się nie zgadzało. Poczułbym, jakbym tam był. Poczułbym ten zapach krwi. Te różnorodne substancję, które mi wstrzykują. Przymknąłem delikatnie oczy, marszcząc brwi. Gdzie ja jestem w takim razie?
— солдат? (żołnierzu) — spytał mężczyzna w mundurze Hydry. Chciał usłyszeć te 3 słowa. Chciał, aby te 3 magiczne słowa wypełniły ten pełen ciszy pokój smakiem zwycięstwa.
— Готов к заказам. (Gotów na rozkazy) — powiedziałem beznamiętnie.
— убийство Tony Stark. (zabij Tonego Starka.)
Otworzyłem gwałtownie oczy i zacząłem ciężko oddychać. Powoli zacząłem sobie przypominać co się działo sprzed paru godzin. W mych czekoladowych tęczówkach pojawił się niewyobrażalny strach. Nie wykonałem rozkazu. Wszystko przez Zimowego Żołnierza. Nie wykonałem rozkazu. Nie wykonałem rozkazu! Kurwa mać!
— Sto czterdzieści jeden! — wparował rozwścieczony mężczyzna. Przeniosłem na niego przestraszony wzrok spod moich ramion. — Nie wykonałeś rozkazu, masz tego świadomość, czy się mylę? — jego agresywny ton, zmienił się na nad wyraz spokojny, co mogło świadaczyć o jeszcze gorszym skutku.
— T-tak.. proszę pana — wydukałem po chwili.
Próbowałem powstrzymać się od nieustającego ataku paniki. W mych zaciśniętych oczach zawirowały łzy przerażenia. Dłonie zaczęły drzeć a wspomnienie stawało się jeszcze bardziej realne. Zacisnąłem piątki, wbijając paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. Tylko ból mnie może przed tym jakkolwiek uchronić.
Smith stanął nade mną, gdy ja chowałem się w kąt brudnej ściany, mając nadzieję, że uchroni mnie. Spojrzał na mnie gardzącym wzrokiem, jak na bezużytecznego śmiecia. Wyjął z kieszeni maleńki pilocik, na który widok rozszerzyłem oczy ze strachu. Połknąłem stającą gulę w gardle. W amoku pokiwałem głową, sprzeciwiając się, jakby cokolwiek to miało dać.
— Wiesz co cię teraz czeka? — spytał cichym tonem głosu.
— N-nie.. b-błagam — wyszlochałem.
— Musisz się nauczyć konsekwencji nie wykonania rozkazu, niewdzięczny gówniarzu.
Kurwa, nie. Nie, nie, nie! Nie wykonałem tego cholernego rozkazu. Znowu czeka mnie prawdziwe piekło. Znowu będę się bał każdego ruchu wokół mnie. Znowu zaczną się tortury. Tak nie chcę.. tak cholernie nie chcę.
Spod moich powiek uciekła pojedyncza samotna łza, która od razu wsiąknęła w czarną maskę. Pochyliłem głowę do przodu, próbując nie przeżywać jeszcze większej ilości wspomnień na jawie. Wpatrywałem się w swoje okryte czarną tkaniną stopy, mając nadzieję, że to głupi sen, z którego zaraz się obudzę. Te niespokojnie drżały, jak całe moje ciało - przez nadmierny stres, który aktualnie w sobie miałem. Czułem jak rozlewa się po całym moim bolącym ciele, a kotłuje się w żołądku, którego nieprzyjemnie ściska. Czułem jakbym miał zaraz oddać wszystko co zjadłem z ostatniego tygodnia, czyli maksymalnie dwie kanapki.
Do moich uszu dobiegł cichy dźwięk uderzenia oksfordów o podłogę. Wywnioskowałem, że tajemnicza postać się zbliża, a ja błagałem w duchu, aby moja intuicja mnie nie zmyliła i nie jestem w Hydrze. Wysłannik organizacji, by mnie od razu skopał, a następnie zapewnił mi najgorsze tortury tego świata. Nie widziało mi się ponownie tego przeżywać.
Usłyszałem dźwięk otwierania drzwi, które skrzypnęły. Pochyliłem głowę do przodu, wiedząc, że jeśli to agent organizacji od razu bym dostał w twarz za patrzenie w jego stronę. Równało się to dla nich z brakiem szacunku dla tej przeklętej Hydry, a ja wolałem dmuchać na zimne.
— Jesteś dość chudy jak na osobę, która zamordowała prawie tysiąc osób — powiedział tajemniczy głos. Pochyliłem głowę do przodu, utwierdzając się, że nie jestem w Hydrze. Przede mną stał sam Nick Fury, na co odetchnąłem z ulgą. Choć nie wiedziałem do czego on jest zdolny. Co jak będzie gorzej niż tam? — Gdzie cię stworzyli?
Mężczyzna przesunął dość stare krzesło i na nim usiadł przede mną. Podniosłem głowę do góry, pokazując, że się nie boje, choć wcale tak nie było. Choć tak naprawdę cały dalej drżałem, czego jednak miałem nadzieję mężczyzna nie zauważy. Tak mnie nauczyli. Mogłem się bać tylko przy Hydrze. Mogłem tylko im pokazywać swój strach. Ba, ich cieszył mój strach.
Nauczyli mnie jak ukryć emocje, te negatywne, jak i pozytywne. Jak nie okazywać strachu, bo to największa broń przeciwnika. Gdy się boi. Broń doskonała nie czuje strachu, a determinację i tego się trzymałem, choć w środku płakałem i trząsłem się jak małe dziecko.
Czarnoskóry zilustrował mnie wzrokiem od góry do dołu.
— Widzę, że nie masz więcej niż 25 lat, więc dla dobra swej przyszłości mów — powiedział po chwili ciszy. Jego głos był opanowany, choć dało się wyczuć, że powstrzymuje się przed wybuchem. Dawało mi to jakąś przewagę. — Nie będę się z tobą pierdolił dziecko. Gdzie się ukrywacie? W górach, pod wodą? A może w opuszczonym budynku?
Odpowiedziałem szefowi tarczy ciszą. Srogą ciszą, podnosząc głowę do góry. W duchu dziękowałem, że dalej nie zdjęli mi maski. Nie pamiętali mnie, a ja nie chciałem, aby moja stara rodzina poznała mnie jako mordercę.
Tak naprawdę nie wiedziałem gdzie jest ta cholerna baza. Zawsze zanosili mnie tam omdlałego, tak samo wynosili. Więc nie miałem zielonego pojęcia.
Mężczyzna wstał i podszedł do mnie. Spuściłem głowę do przodu zagryzając wargi. Po chwili poczułem palący ból na policzki, na co cicho syknąłem. Już wiedziałem, że nie poczuje się tu jak to pamiętałem. A zresztą, czego ja się spodziewałem? Co, że przyjmą mnie z wielkim tortem, choć nawet nie wiedzą o moim istnieniu? Nie zasługuje na to. Jestem bezwzględnym mordercą i zwykłym narkomanem, którego życie kręci się wokół kokainy i fenatylu. Będą mnie tak samo torturować jak w Hydrze. Będzie to samo piekło.
— To dopiero początek tego co cię tu spotka jeśli nie zaczniesz gadać — syknął dyrektor tarczy. — Gdzie jest wasza baza? Pytam po raz ostatni.
Nie odpowiedziałem. Doskonale zdałem sobie sprawę, że mój głos wyda mnie, że się po prostu boję. Boję się jak głupie dziecko, bo nie wiem co mam zrobić. Czy mogą mnie spotkać gorsze tortury niż tam? Czy to możliwe? Tak czy tak będę cierpiał. A nie umiem nawet odpowiedzieć na pytanie zadane przez dyrektora tarczy.
— Nie wiem — powiedziałem cicho, czując jak ulatuje ze mnie cała odwaga. Mężczyzna zamachnął się, a ja ponownie poczułem palący ból na policzku.
— Łżesz — stwierdził poważnym tonem głosu. Ponownie czarnoskóry zadał mi cios w twarz. Poczułem jak krew ulatuje mi z nosa, a ta szybko wchłania się w czarną tkaninę. — Mów prawdę do cholery!
— Naprawdę, nie wiem — westchnąłem cicho.
Dyrektor jednym ruchem zdjął tkaninę okrywającą moją twarz. Spuściłem głowę do przodu, aby nie widział mojego przerażenia w oczach.
— Jesteś jeszcze kurwa dzieckiem, a zamordowałeś tyle osób — prychnął. — Myślisz, że będę litosny bo masz maksymalnie 19 lat? Jesteś w ogromnym błędzie.
Czarnoskóry ponownie zadał cios w moją twarz, a następnie w brzuch. Automatycznie zgiąłem się w pół i przymknąłem powieki, czując kolejne uderzenia. Już po chwili w moich ustach zebrała się krew, a ja nią odkaszlnąłem na podłogę zostawiając jej ślad na szarym betonie.
Podczas ciosów usłyszałem otwieranie drzwi, jednak nie skupiłem się na nich. Dalej przyjmowałem kolejne ciosy od dyrektora Tarczy, mając jedynie nadzieję, że zaraz mnie zabije.
— Kurwa, Nick! — usłyszałem znajomy krzyk. Zimowy Żołnierz. — Przestań zaraz go zabijesz! — sierżant Barners odsunął ode mnie dyrektora, po czym podszedł do mnie. Złapał w palce mój podbródek i podniósł moją głowę do góry. Mężczyzna rozszerzył oczy ze zdziwienia , a ja wpatrywałem się w niego obojętnym wzrokiem, jakiego nauczyli mnie w Hydrze. Choć cholernie się bałem. — P-peter?
Moje oczy z obojętnych, zamieniły się na przerażone. Skąd on mnie pamięta? Przecież nikt z nich mnie nie pamiętał! Wykasowali im pamięć, za pomocą czipów. Jak to do cholery możliwe, że brunet mnie pamiętał?
— S-skąd.. ty mnie pamiętasz — powiedziałem drżącym głosem.
Mężczyzna nie odpowiedział na moje pytanie, tylko złapał w trzęsące się ręce moją poranioną twarz. Wzdrygnąłem się, co sierżant Barners na pewno poczuł. Czułem jak moja twarz jest cała we krwi, a włosy się delikatnie przylepiły do czoła, przez pot. Zamknąłem oczy, próbując odgonić łzy. Jednak tym razem nie potrafiłem. Pierwszy raz nie umiałem zastopować moich emocji. Moje policzki stały się już po chwili mokre, a ja czekałem na cios od Buckiego. Stałem się mordercą. Woleliby mnie już nigdy nie widzieć.
— Pete.. Dzieciaku cholernie tęskniłem — wyszeptał, na co ja otworzyłem oczy i lekko zmarszczyłem brwi. Tęsknić? Ktoś tęskni za mną? Nie rozumiałem. Tak strasznie nie rozumiałem. Dlaczego on mnie nie uderzył?
Były żołnierz w jednej chwili się do mnie przytulił i zatopił twarz w zagięcie mojej szyi. Wzdrygnąłem się na niespodziewany dotyk, jednak nie przeszkodził mi. Poczułem dziwne ciepło, a raczej nieznane bijące od niego. Poczułem się, po prostu inaczej niż przez te miesiące. Kochany? Bezpieczny?
Nie. To musiał być test. Jak szybko zmięknę. Na pewno. To niemożliwe, aby faktycznie za mną tęsknił. Ktokolwiek. Żeby ktoś mnie kochał. Żeby ktoś sprawił, że czuję się bezpiecznie. To jest tak nierealne, że nie może być prawdziwe. Ludzie mnie nie kochają, a nienawidzą. Nie chcą widzieć mojego uśmiechu, a smutek. I nie ważne czy to pani z osiedla, czy inny agent.
Ale już się rozpłynąłem. Już dałem się ponieść moim emocjom. Już pokazałem jaki jestem słaby. Jaki jestem miękki. Więc tylko czekałem na cios wraz z wyzwiskami. Ale czego ja się mogłem spodziewać? Że ktoś naprawdę mnie kocha? Interesuje się mną? Śmieszne żarty.
Mężczyzna się ode mnie odsunął. Na jego twarzy nie ujrzałem pogardy, ani chęci wyśmiewania się z mojej osoby. W jego oczach nie dostrzegłem, ani trochę z negatywnych uczuć. Nie da się, aż tak perfekcyjnie kłamać mimiką. Zawsze da się wyczuć po oczach, jeżeli ktoś kłamie. A więc nie kłamał? Czy w jego oczach dostrzegam zwyczajną troskę? Nie wiem sam. Nigdy nie widziałem, aby ktoś się tak na mnie patrzył. Zmarszczyłem lekko brwi i uchyliłem usta, z których dalej skapywały pojedyncze strużki krwi.
— N-nie rozumiem — powiedziałem cicho. — D-dlaczego jeszcze mnie nie uderzyłeś? Nie sprawiłeś abym cierpiał? To nie ma sensu..
— Pete — uśmiechnął się do mnie z bijącym ciepłem. — Nigdy nie chciałbym, aby działa ci się krzywda. Przykro mi mały, że trafiłeś do Hydry. Wiem co cię tam spotkało, jak nikt inny.
Do moich oczu naszły kolejne łzy. Tak tego nie rozumiałem. To podstęp? Jakiś głupi test, który zawaliłem? A może to sen? Z którego zaraz się obudzę? A może halucynacje? Ale czemu coś mi podpowiada, że to jest prawdziwe? Że to nie tępa fikcja.
— Skąd ty go znasz? — syknął czarnoskóry, odsuwając ode mnie żołnierza.
— Pamiętasz tą barierę, która była w naszych mózgach? — spytał cicho, na co dyrektor pokiwał twierdząco głową. — Zdjęliśmy ją. On był za naszą ścianą. On był Spider-manem.
Spider-manem? Ja byłem spider-manem? Nie, to niemożliwe. Nie mógłbym pomagać kiedyś ludziom. Nie miałem, żadnych przebłysków. Nic mi się nie kojarzy. Kurwa, jak to byłem spider-manem?
— Dlaczego ze spider-mana przeszedłeś na mordowanie ludzi? — zwrócił się do mnie dyrektor tarczy pogardliwym tonem.
Zamrugałem parę razy by odgonić gorzkie łzy, po czym przeniosłem na niego zszokowany wzrok. Mężczyzna ujrzał me łzy, na co lekko zmarszczył krzaczaste brwi. Uchyliłem lekko usta, jednak nie potrafiłem nic powiedzieć. Ta informacja, że to ja byłem przyjaznym bohaterem, wstrząsnęła mną. Cholera. Najdziwniejsze jest to, że dalej nie ma żadnych przebłysków z tego ani wspomnieć. Jakby teraźniejszy ja totalnie wyparł fakt, że nim bylem.
— J-ja.. — moja warga znacznie drgnęła, co nie ubyło się towarzyszom. — Nie wiedziałem, że nim byłem.
Zimowy Żołnierz zmarszczył brwi i z wyraźnym szokiem na mnie spoglądał.
— Przez rok was nie pamiętałem, wyczyścili mi mózg — zacząłem, czując, że mężczyźni oczekują wyjaśnienia. Głos mi delikatnie drgał przez stres. Niewyobrażalny stres i może nawet bałem się. Bo się bałem.. swojej przeszłości. — Przypomniałem sobie dopiero o was jakiś miesiąc temu, gdy przypadkowo ujrzałem Stark Tower. Wspomnienia zaczęły wracać.. nie pamiętam wszystkiego.. ale część tak.
Mężczyzna kucnął obok mnie, zważając na to, że wciąż siedziałem na krześle. Pochyliłem głowę do przodu, aby ukryć łzy, które chciały wyjść. Kiedy zrobiłem się, aż tak słaby? Brzydzę się samym sobą, tym, że się nad sobą użalam. To ohydne. Jednak nie umiem dalej trzymać tych emocji w sobie. Nie potrafię do cholery. Może za długo byłem zamknięty? Może nie jestem tą idealną bronią Hydry?
— Peter, mały.. — wyszeptał sierżant Barners. — Jesteś już w domu..
— Teraz moim domem jest Hydra — mruknąłem, czując jak łzy spływają po mojej szorstkiej skórze. — Nie uwolnię się od niej.
— Też tak myślałem — westchnął. — Jednak to nie prawda. Pokażemy ci, że możesz jeszcze być szczęśliwy.
— Nie wiem co to znaczy być szczęśliwy — uśmiechnąłem się smutno do bruneta, na co on spuścił wzrok. — Nie pamiętam.
— Przypomnimy ci, obiecuje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top