rozdział 30

Pov. Peter Parker

Do moich uszu dobiegł cichy pisk maszyn. Uderzył mnie nagle okropny ból głowy. Ten dźwięk był nieznośny. Skrzywiłem się lekko i zatkałem rękoma uszy. Po paru sekundach przyzwyczaiłem się do tego bolącego dźwięku i powoli uchyliłem powieki. Po chwili oczy przyzwyczaiły się do minimalnego światła w pokoju. Panował tu półmrok, który bardzo odpowiadał mi i moim nadwyrężonym zmysłom, które jak widać nie chciały dziś się wyciszyć. Rozejrzałem się w okół skanując pomieszczenie.

Gdzie ja kurwa jestem?

 Wstałem do siadu i momentalnie mój oddech zdecydowanie przyspieszył. Ponownie przeskanowałem pokój w panice. Mój wzrok krążył panicznie po białej sali. Dłonie zaczęły się nieopanowanie trząść. Czułem jak krople potu spływają po moim czole, a ja robię się cały bady.

Szpital. To kurwa szpital

 — Co ja tu robię? — wyszeptałem sam do siebie.

Wpatrywałem się w swoje dłonie, jakby były najbardziej istotną rzeczą na świecie. Przełknąłem głośno ślinę. Próbowałem sobie przypomnieć. Cokolwiek. Powoli różne obrazy zaczęły pojawiać się w mojej głowie. Starałem się wydarzenia ułożyć w jedną spójną historię, która tłumaczy mój pobyt tutaj.

Dach, wóda, szkoła.. nie, to nie tak.

Szlug, pan Smith, szkoła.. nie kurwa, nie tak..

Wspomnienia, wóda, wiadomość.. nie, kurwa, skup się debilu!

Tak wiem.

Szkoła, wiadomość, wóda, dach, skok i..

Miałem nie żyć.

Miałem nie żyć do cholery!

Zrzuciłem się z bloku. Kurwa wieżowca. Czułem jak spadam. Czułem jak wiatr mną pomiata. Czułem jak nie mogę wziąć  wdechu. Czułem to. Nie mogłem sobie tego wymyślić.. nie to niemożliwe.

 Więc jak ja do cholery żyje? Ktoś mnie złapał? Ktoś mnie znalazł? Jak ja przeżyłem upadek z takiej wysokości? Przecież.. przecież..

— Peter — usłyszałem cichy głos. Momentalnie odwróciłem wzrok od moich dłoni.  Dopiero teraz zauważyłem, że drzwi są otworzone. Przez pół mrok nie widziałem do końca twarzy przybysza. Jednak doskonałe wiedziałem kto to jest. Z mężczyzny dłoni wyleciał plastikowy kubek, z którego wylała się, jak przypuszczam po zapachu, kawa. Patrzyłem na niego zszokowany, a on na mnie. Było jedynie słychać mój niespokojny oddech. Jego natomiast zamarł.

— P-pan Stark.. — wyszeptałem cicho.

Brunet powoli do mnie podchodził. Przełknąłem głośno ślinę ze stresu.

Spodziewałem się ciosu, obelg. Złości. Znów sprawiam problemy..  Czekałem na ból, ten fizyczny jak i psychiczny. Spod moich powiek zaczęły wylatywać niekontrolowane łzy. Łzy strachu.

Nawet zabić się nie umiem do cholery..

— Pete.. — milioner trzęsącymi dłoniami objął moją twarz. Zamknąłem powoli oczy. Mężczyzna delikatnie starł moją łzę z policzka kciukiem. Czekałem. Na najgorsze. Jego oddech drżał, a całe jego ciało się niespokojnie trzęsło. Nagle poczułem uścisk Iron-mana, objął mnie swoimi ramionami. Po chwili przerażenie minęło i wtuliłem się w starszego jak w tarczę. Która ma mnie ochronić przed tym paskudnym światem. Oparłem swoją nad wyraz ciężką głowę na jego tors i ponownie zamknąłem oczy, uspokajając się. — Tak się cholernie balem.. Balem się, że już cię nie przytulę..

Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Więc milczałem. Ciszę przerywał jedynie nasz niespokojny oddech i pojedyncze pociągnięcia nosem. Dalej wtulałem się w  tors starszego mocząc jego koszulkę swoimi łzami. Na swoim barku również poczułem łzy mentora.

Co ja narobiłem..

Mężczyzna włożył drżące opuszki palców w moje włosy. Czułem jak delikatnie i powoli przeczesuje moje włosy dłonią. Delikatnie się uśmiechnąłem na ten gest, a on widząc moją reakcję zaczął się nimi bawić, szepcąc czułe słówka. I.. nie przeszkadzało mi to. Zawsze jak ktoś dotykał moich włosów dostawałem ataku paniki. Ale teraz było inaczej. Czułem się przy nim bezpiecznie, a to mnie uspokajało. Mój pajęczy dreszczyk się wyłączał, a ja po prostu odpoczywałem. Moje zmysły nie musiały być przy nim czujne, wyciszały się.

Po parunastu minutach brunet uwolnił mnie z uścisku i ponownie ułożył dłonie na moich policzkach. Dokładnie mi się przyglądał, jakby chciał zapamiętać każdy  najmniejszy szczegół Mężczyzna posłał mi delikatny uśmiech i wytarł wierzchem dłoni pojedynczą łzę spływającą po jego policzku.

Również przyjrzałem się jego twarzy. Wyglądał inaczej. Jego tęczówki były wręcz puste, wyssane z jakiejkolwiek radości. Wory pod oczami rzucały się jeszcze bardziej w oczy, a jego włosy były niesforne, nie dokładnie ułożone jak zazwyczaj. Był zmęczony. Moje nozdrza podrażniał lekki odór alkoholu bijącego od mężczyzny.

— Połóż się Pete, musisz odpoczywać, dopiero co się obudziłeś — stwierdził brunet cichym tonem głosu, a ja posłusznie wykonałem jego polecenie ponownie kładąc się na miękkim materacu.

Starszy podsunął miękką pierzynę pod moją szyję. Odwróciłem się w jego stronę. Oboje się sobie przypatrywaliśmy, jakby to było nasze ostatnie wspólne chwilę w życiu. Przez parę minut siedzieliśmy w ciszy skanując siebie wzrokiem.

— Dzieciaku — zaczął zachrypniętym głosem. — Dlaczego to zrobiłeś?

— Umm.. — zamilkłem. Nie wiedziałem co mu powiedzieć. W końcu przez cały czas mu powtarzałem, że wszystko jest dobrze. Że radzę sobie i jest lepiej. Nie było. Było tylko gorzej. — P-panie Stark.. ja..

— Czemu mi nie powiedziałeś, że cię gnębią w szkole? — łzy zapętliły się w moim oczach. Skąd on wiedział? Nie chciałem, żeby wiedział. Żeby się martwił, tym przejmował. Nie chciałem wyjść na słabego. Nie chciałem sprawiać dodatkowych problemów. Nie chciałem go zawieść zarysem szczęśliwego chłopca co było tak dalekie od tej pierdolonej rzeczywistości. — Pete.. Jakby ktoś powiedział tobie choć jedno przykre słowo to zniszczyłbym mu życie mały. Mogłeś mi o tym powiedzieć. Zrobiłbym wszystko, abyś nie cierpiał.

Gorzka ciecz wydobyła się z moich oczu. Zwątpiłem w niego. Niepotrzebnie. Nie chciałem mu mówić, aby się nie martwił, a teraz ma jeszcze więcej zmartwień przeze mnie. Spuściłem wzrok na podłogę. Było mi wstyd.

— Co się tam działo malutki? — na to zdrobnienie przeszło mnie dziwne ciepło. Nikt tak dawno do mnie nie mówił.. tak czule.

Westchnąłem cicho zbierając myśli i składając słowa, tak aby mężczyzna mnie zrozumiał.

— O-on mnie bił.. — zacząłem łamiącym głosem. Łzy dalej wypływały spod moich powiek, choć próbowałem temu zapobiec. — B-bardzo mocno.. i.. m-mówił, że nie zasługuje na to, żeby się na niego patrzeć.. i.. j-jak nie mówiłem, że j-jestem z-zabawką to mnie k-kopał.. t-to. bolało p-panie Stark.. j-ja n-nie c-chcę.. w-więcej..n-nie chcę..

— Już dobrze mały — mężczyzna z powrotem objął mnie, a ja się w niego wtuliłem. Mentor zaczął delikatnie się bujać ze mną w ramionach, co mnie uspokajało. Wziąłem niespokojny  oddech i zamknąłem ciężkie powieki zatracając się w ciepłych i bezpiecznych ramion mentora. — Już dobrze Pete.. już nic ci on nie zrobi. przysięgam.

Jego słowa mnie uspokoiły, sam nie wiem czy to przez ich treść, w którą i tak nie wierzę, czy przez jego spokojny i czuły głos. A może ponowieniem uwierzyć? Choć moje Parkerowskie szczęście mówiło co innego.

Czy naprawdę mogę czuć się bezpieczny w końcu? Czy jest możliwość, że w końcu będę szczęśliwy? Czy to możliwe, że skończy się to piekło? Że nikt nie będzie mnie niszczył? Chciałem w to uwierzyć. Tak bardzo chciałem. Ale po prostu nie umiałem.

Powoli zacząłem robić się senny i już po chwili odpłynąłem w objęciach Tonego, czując się pierwszy raz od dawna bezpiecznie.

                                                                        ***


Uchyliłem delikatnie powieki, czego od razu pożałowałem, gdy oślepił mnie promień słońca. Mruknąłem, obracając się na drugi bok. Zaciągnąłem kołdrę na twarz. Nie chciałem nigdy wstawać. Dawno tak dobrze nie spałem. W dodatku miękki materac i puszysta pierzyna, którą się okrywałem mi na to nie pozawalała. Poczułem dotyk na swoim ramieniu. Nie specjalnie zwróciłem na to uwagę i tylko cicho jęknąłem.

— Pete, wstajemy — usłyszałem cichy głos. Jedynie ponownie mruknąłem, wyrażając swoją niechęć do tego pomysłu. — Mały..

— Tak, panie Stark? — powiedziałem zaspanym głosem w ciągu dalszym nie wychylając się spod miękkiej kołdry.

— Ktoś przyszedł cię zobaczyć — czułem jak łóżko się lekko ugina pod ciężarem mężczyzny.

Zrzuciłem moją tarczę przed światłem i wstałem delikatnie do siadu. Przetarłem piąstkami zaspane oczy. Ziewnąłem delikatnie i powoli uchyliłem zmęczone powieki.

Kurwa.

Ujrzałem wszystkich Avengersów przy swoim łóżku. Każdy stał z misiem, opakowaniem czekoladek bądź jakąś zabaweczką spider-mana. Uśmiechnąłem się mimowolnie widząc ich miny. Na każdego twarzy znajdował się ogromny uśmiech. Łzy zapętliły się w moich oczach.

— J-ja.. — zacząłem wciąż lekko zaspanym głosem. — Dziękuje wam. Domownicy podeszli do mnie i wszyscy zamknęli mnie w szczelnym uścisku. Zacząłem cicho płakać. — I-i.. prze-przepraszam..

— Za co młody? — spytał Bucky, gdy drużyna odeszła od uścisku i stanęła obok. Wpatrywałem się w swoje zwisające nogi. Zimowy żołnierz usiadł koło mnie na łóżku.

— Za to, że znowu sprawiłem wam problem — westchnąłem cichutko. Poczułem jak łzy zaczęły spływać po moich zaczerwienionych policzkach. Pochyliłem głowę do przodu, aby ukryć oznakę swojej słabości. Swoją miękkość i czułe serce, które dziwie się, że dalej mam. — P-przepraszam.. ja.. powinienem.. lepiej  by było jakbym odszedł.

— No chyba cię coś jebło Pete — powiedział od razu Clint. Spojrzałem się na niego szklanymi oczami, na co on posłał mi zmartwiony wzrok.

— Język! — krzyknął Steve, na co każdy wywrócił teatralnie oczami. — Ale Clint ma rację Peter. Nie sprawiłeś nam problemu. Jedynie cholernie za tobą tęskniliśmy przez te 2 miesiące.

— C-co? — spytałem nagle patrząc się na pana Starka. Mężczyzna przełknął głośno ślinę i cicho westchnął. Podszedł do mojego łóżka. Objął rękami moją twarzyczkę i starł łzę.

— Nie powiedziałem ci o tym mały.. — powiedział czułym głosem, jakby nie chciał mnie wystraszyć. — Leżałeś w śpiączce 2 miesiące.

Patrzyłem się na niego zdziwionym wzrokiem. Szok nie schodził z mojej twarzy. 2 miesiące? Cholerne 2 miesiące leżałem w śpiączce?

— A p-pan.. akurat był gdy ja się obudziłem.. — mruknąłem cicho pod nosem.

— Dzieciaku, ja codziennie byłem — zaśmiał się lekko. — Wszyscy byli codziennie. A ja w nocy zawsze siedziałem do białego rana. Bo chciałem z tobą być jak się obudzisz. Chciałem, żebyś nie był sam..

— P-po.. co? — spytałem przez łzy. —  Przecież jestem..

— Nie waż się kończyć nawet — przerwał mi mentor, — Jesteś najcenniejszą osobą w moim życiu. Przypomniałeś mi co to są uczucia. Sprawiłeś, że chce się śmiać, a nie mieć maskę gburliwego przedsiębiorcy. Pete, sprawiłeś, że jestem lepszym człowiekiem. I kocham cię mały. Kocham cię  tak bardzo, że oddałbym wszystko, wszystko abyś był szczęśliwy.

Gorzka ciecz nie przestała spływać po moich policzkach. Delikatnie się uśmiechnąłem i wskoczyłem w ramiona mentora. Mężczyzna zaczął uspokajająco bawić się moimi brązowymi włosami.

— Też pana kocham, panie Stark — wyszeptałem.

Wtopiłem się w białą bluzkę mentora. Nie przejmowałem się, że zaraz będzie mokra od moich łez. Tak dawno tego nie słyszałem. Prostego kocham cię. Bo sądziłem, że nikt mnie już nie pokocha. Sądziłem, że nie można pokochać mnie, przez to jak zostałem wykorzystany. Ale jednak każdego można pokochać. Nawet taką głupią i zużytą zabawkę jak mnie.

— Aha, a mnie to co? — spytał z udawanym oburzeniem Hawkeye.

— Was wszystkich kocham, ciebie też — zaśmiałem się lekko. — Ciociu.

— Też cię kocham Calineczko — mężczyzna posłał mi szeroki uśmiech.

— My wszyscy cię kochamy Peter.

Pov. Thomas Smith

Kroczyłem dumnie białym korytarzem. Słychać było jedynie dźwięk moich butów. Przechodzący obok żołnierz zasalutował mi, na co pokiwałem głową z uznaniem. Poluzowałem ręką krawat, który ściskał moje gardło. Zapiąłem środkowy guzik od lekko za ciasnej marynarki. Skręciłem w odpowiednim miejscu i wszedłem do ogromnej sali.

Zatrzymałem się przy wejściu. Dumnie rozglądałem się po sali. W końcu to moje dzieło. Kilkaset naukowców, kilkaset wynalazków, kilkaset żołnierzy, którzy kroczyli w mundurach. A wśród tych wszystkich rzeczy, jedna najważniejsza, która pozwoli mi zawładnąć. Która pozwoli mi stworzyć to, co planowałem od paru miesięcy. Czyli broń. Broń idealną. Broń bez wad. Broń zabijającą na każe moje żądanie.

Z kamiennym wyrazem twarzy podszedłem do jednego ze stanowisk, gdzie mój najwybitniejszy naukowiec pracuje nad najważniejszą rzeczą.

— Dzień dobry, panie Smith — zaczął speszony widząc mnie.

— Jak idzie moje arcydzieło? — spytałem bez emocji.

— Świetnie.. znaczy dobrze.. jesteśmy na dobrej drodze — mężczyzna zaczął stresowo bawić się rękami.

— Doskonale wiesz, że mi to nie wystarcza — syknąłem.

— Wiem, oczywiście, że wiem.. — stwierdził. — Słyszałem, że nikt się jeszcze nie zorientował, że to maska nanotechnologiczna.

— Owszem — mruknąłem z uznaniem. — Tarcza jest naiwna. Tak jak sam Stark, a zwłaszcza Peter. Nikt nie zauważył, że trzymają nie tego człowieka od paru miesięcy. Doskonale świadczy to o ich inteligencji.

— Tak, ma pan rację są głupi.. naprawdę głupi.. — odparł zestresowany. Co się dziwić?  Boi się mnie. I ma dobry powód do tego.

— Wydaj rozkaz — zacząłem krążyć wokół stołu naukowca. — Mają przygotować pomieszczenie na przyjęcie gościa. Do końca miesiąca.

— Petera, tak? — upewnił się, wyjmując notatnik oraz długopis.

— Tak — mruknąłem. — Trzeba przetestować jakie ma zdolności. W sierocińcu się nie wiele dowiedzieliśmy. Jedynie to, że można go łatwo złamać. Dlatego nie będziemy musieli mieszać mu w głowie.

— Oczywiście — pokiwał głową naukowiec.

— To — wskazałem na stół. — Ma być skończone do końca miesiąca.

— Nie wiem czy dam radę, proszę pana..

— Milcz — warknąłem.  — Red Skull nie będzie zadowolony, nie sądzisz? — wyszeptałem.

— Ma pan rację.. skończę, obiecuje.

— Oczywiście, że tak — uśmiechnąłem się. — Hail Hydra.

Hail Hydra.

------------------------------------------------------------------------------------------

Sorki, że tak późno rozdział ale rocznica śmierci taty i wiecie ocb, więc może trochę potrwać za nim kolejny wstawię

I tak w ogóle chcecie jakiś romans w książce? OCZYWIŚCIE NIE POMIĘDZY PETEREM A STARKIEM BO JA TEGO SHIPU NIE AKCEPTUJE (przepraszam kochani ale to ojciec i syn, a nie para..) ale bardziej, że między Stevem a Starkiem albo coś takiego.... ktoś inny... NIE WIEM NO MÓWCIE CO SĄDZICIE



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top