Rozdział 13
Pov. Peter parker
— Jestem — mruknąłem i od razu rzuciłem się na łóżko. Dziś nie było tak źle wiec wyszedłem sam. Dostałem tylko kilka razy biczem po plecach, nic wielkiego.
— Cholera Peter! Masz całe plecy we krwi! Czemu znów na to pozwoliłeś? Wiesz, że poszlibyśmy za ciebie? — powiedział Jake, wchodząc na stołek i zaglądając na moje piętrowe łóżko. No tak, z bólu zapomniałem o koszulce.
— Nie pozwoliłbym na to — posłałem blondynowi lekki uśmieszek. — Dość już wycierpieliście przez te lata.
— Na pewno mniej dostaliśmy razy przez całe życie niż ty przez 2 miesiące! On ciebie bierze jakiejś 2 razy dziennie i zawsze dostajesz! — krzyknął oburzony Max.
— Dla mnie już wszystko stracone, jestem tylko jakimś ćpunem, jego zabawka. Nie mam już przyszłości. Wy ja macie — wyszeptałem.
— Peter.. nie jesteś jego zabawk-..
— To czemu się mną zabawia ile wlezie? Dlaczego mnie gwałci? Dlaczego tak mówi.. — czułem jak pieką mnie oczy od łez, które bardzo chciały wypłynąć.
— Bo jest psychopatą. Peter wyciągniemy cie stąd jasne? Nie możesz tu dłużej siedzieć — do rozmowy przyłączył się Mike. — Brałeś dziś leki?
— Nie — mruknąłem wiedząc, że okłamywanie ich w tej kwestii jest nie możliwe. Zawsze maja policzone ile ich jest i zawsze to oni muszą skontrolować bym je połknął.
Poczułem jak Max wstaje z łózka pode mną. Skanowałem go wzrokiem jak podchodzi do szafki. Pod skarpetkami odnalazł małe pudełeczko i wyjął z niego dwie tabletki. Podszedł do biurka po wodę i podał mi ją razem z lekami. Brunet dołączył do blondyna, który stal na krześle i razem mi się bacznie przyglądali.
— Muszę? — westchnąłem. Nie chciałem wziąć tabletek na sen. Co jak akurat, gdy zasnę coś się stanie? Co jak wtedy ten skurwiel podniesienie na kogoś rękę i nie będę w stanie nikogo obronić?
— Tak Peter. Zasługujesz na choć odrobinę snu. Wiemy przecież, że od 2 dni nie zmrużyłeś oka — wyszeptał.
Jęknąłem cicho i wrzuciłem tabletki do gardła je od razu połykając. Otworzyłem buzie, aby koledzy mogli zobaczyć.
Pov. Max Romans
— Zasnął? — spytałem wchodząc do pokoju.
— Tak — westchnął cichutko Jake posyłając mi zmęczone spojrzenie.
— Znów próbował to zwymiotować? — usiadłem naprzeciw niego.
— Tak — mruknął. — Max, musimy go jakoś stąd wyciągnąć.
— Wiem — złapałem się za głowę próbując coś wymyślić.
Ale jak? Już nawet nie chodzi o sam fakt ucieczki z sierocińca. Bo to nie byłoby aż tak trudne. Trudniejsze byłoby przekonanie samego Petera. On nie chce nas zostawiać. Nie chce zostawiać dzieciaków. On chce nas bronić. Mówiliśmy mu po milion razy, że pójdziemy za niego. Ale on się nigdy nas nie słuchał. Czasem nawet krył, że musi iść do tego jebanego biura.
Tak bardzo żałuje tego dni, gdy May zmarła. Mogliśmy nie dzwonić po opiekę. Albo próbować do innych domów dziecka. Cholera! Nie domyśliłbym się, że właściciel zrobi mu takie piekło. Owszem, domyślałem się, że Peter kilka razy dostanie bo ten chłopak uwielbia się wpakowywać w problemy. Moim zadaniem z chłopakami było go odciągnąć od tego. Jak widać, nie wyszło.
Moją niedługą ciszę z Jakiem przerwało cichutkie pukanie do drzwi. Wymieniłem pytający wzrok z blondynem i podszedłem do drzwi. Nie pewnie je otworzyłem. Przed drzwiami od pokoju ujrzałem 3 małe kruszynki. Ulubieńcy Petera, za których oddałby życie. Zawsze chłopak spędza z nimi mnóstwo czasu. Czyi Bella, Van i Nate.
— Hej, co tam maluchy? — przykucnąłem obok nich.
— Jest może Peter? Miał do nas przyjść wieczorem, ale chyba zapomniał — powiedział smutnym tonem głosu Nate. Kurwa. Oczywiście, że nie zapomniał. Przed tym jak wyszłem miałem do nich iść i powiedzieć, że przyjdzie rano.
— Nie, nie, nie. Nie zapomniał — posłałem im lekki uśmiech. — Jestem durniem, miałem do was przyjść i poinformować, że przyjdzie rano. Zapomniałem, przepraszam. Wiecie dzieciaki, zasnął w końcu. Nie spał bardzo długo, co na pewno sami wiecie. Musi odpocząć. Ale możecie się położyć obok niego. Uwielbia jak się budzi i ma was w ramionach.
— Tak! — krzyknęła cicho Van z podekscytowania. Na twarzach dwójki dzieciaków również pojawił się wielki uśmiech.
— Wskakujcie — otworzyłem na oścież drzwi aby maluchy weszły. Jake się miło do nich uśmiechnął i pomógł mi ich dać na łóżko szatyna.
Po chwili wyszedłem z Jakiem z ich pokoju i przygasiliśmy światło, aby dzieciaki zasnęły. Cieszyłem się na ten mały gest dla Petera. Kocha jak budzi się obok tych kruszynek.
— Wymyśliłeś coś? — spytał blondyn po wyjściu z pomieszczenia.
— Nie — westchnąłem cicho.
Pov. Tony Stark
— Tony, słuchasz mnie w ogóle? — spytała Maximoff, która właśnie opowiadała mi jakąś historię życia. Naprawdę mnie to mało obchodziło, a w myślach od tygodnia krążył mi mój były podopieczny.
Czemu zatracił się w używkach? Czemu pracuje w barze, a nie w sklepie? Dlaczego nie zauważyłem, że choruje na bezsenność? To wyjaśnia, czemu na badaniach wyszło, że nie sypia. Cholera, co jak zostawiłem go w najgorszym momencie? Nie.. nie na pewno tak nie jest. Przecież ma May, ma przyjaciół. Wszystko u niego w porządku. Prawda?
— Zamyśliłem się — westchnąłem odchylając głowę do tyłu.
— A co tak ważnego chodzi po głowie wielkiemu Tonemu Srarkowi? — spytała Nat, wtrącając się do rozmowy.
— Zakładam, że whisky — odparła Wanda, na co posłałem jej mordercze spojrzenie.
— Peter — mruknąłem po dłuższej chwili ciszy. Zastanawiałem się czy powiedzieć im o naszym spotkaniu. Po krótkim namyśle, stwierdziłem ze powinienem.
— Co z nim? Chcesz go znów przyjąć? — spytała zaciekawiona Natasha.
— Gdy tak długo nie wracałem w nocy poszedłem do baru w Queens z maską nanotechnologiczną — westchnąłem i schowałem twarz w dłonie. Na pewno powinienem im o tym mówić? W sumie dzieciak nie jest już pod moją opieką. Na bank sobie świetnie radzi, nie ma co ingerować w jego życie. Ale zacząłem. Nie dadzą mi nie powiedzieć.
— Co ma wspólnego z Peterem to, że poszedłeś się nachlać w jakimś barze? — prychnął Clint.
— On tam był — powiedziałem nagle na co spotkałem się ze zdziwionymi i pytającymi wyrazami twarzy drużyny.
— Co? — spytała oniemiała Natasha. — Nie mów mi, że się najebał a ty go zostawiłeś!
— Nie — zaprzeczyłem od razu. — On tam pracował. W dodatku wrócił wtedy z 'papierosa' z innym barmanem.
— PETER?! — krzyknęła większość drużyny oprócz Buckiego, który tylko się spojrzał z zainteresowaniem.
— Ta wiem, mnie tez to zaskoczyło. — zaśmiałem sie lekko układając w głowie co dalej mam powiedzieć. — Ktoś obok mnie spytał się kogo od kiedy pali. Powiedział ze od roku.
— Chwila, nawet jak jeszcze u nas był... — powiedział na głos dawny żołnierz.
— Jak my tego nie wyczuliśmy? Przecież pety tak jebią — stwierdził zdenerwowany Barton. — Na pewno byśmy mu wtedy do rozsądku przemówili.
— Mówił coś jeszcze? Jak sobie radzi? — spytała Nat wyrywając się z zamyśleń.
— Przyznał się, że jest chory na bezsenność. Od cholernych 2 lat — schowałem znów twarz w dłonie. — Spytałem się go czy wszystko u niego dobrze. Uwierzcie, że nigdy nie słyszałem bardziej sztucznego "wszystko jest dobrze".
— Cholera Stark! Wychodzi na to, że zostawiłeś dzieciaka w najgorszymi momencie! — krzyknęła wściekła Wanda.
— Chciałem mu tylko oddać dzieciństwo — mruknąłem cicho.
— Prawda jest taka, że od dawna go nie miał — prychnęła czarna wdowa.
— To bunt, panikujecie, każdy kiedyś sięgnął po używki — stwierdził Sam. — Na pewno chodzi do psychologa, May o to zadbała.
— Racja, i tak nie możemy nic zrobić — westchnęła Natasha.
Zapadła cisza. Każdy mieszał się w swoich myślach o dzieciaku. Ciocia na pewno jest przy nim, pomaga mu. Poza tym to papierosy. Nie sięga przecież po alkohol, czy inne używki.
— Kiedy jedziesz do tego domu dziecka? — spytała Natasha. O cholera zapomniałem o tym.
— Kurwa.. — mruknąłem patrząc na datę w telefonie. — Jutro.
— Jechać z tobą? — spytała rudowłosa na co posłałem jej zdziwione spojrzenie. — No co? Lubie dzieciaki. Poza tym boje się Stark, że zaczniesz się na nie drzeć.
— Ma rację — mruknął Clint na co zgromiłem go wzrokiem. — No co? Nie masz ręki do dzieci.
— Ej no! Po prostu są irytujące i zabierają cenne czas — stwierdziłem oburzony. — Ale zgoda, jeśli ty niby masz ręki do dzieci to jedź.
Natasha posłała zwycięski wzrok Bartonowi na co on przewrócił oczami. Wstałem z kanapy i bez słowa ruszyłem w stronę windy. Zjechałem na piętro -10, tym samym wchodząc do ukochanego warsztatu, do którego dostęp mam oczywiście tylko ja. A i Natasha w bardzo ważnej sprawie. To tylko dlatego, że mi groziła. Boje się jej gdy trzyma pistolet w ręku.
Usiadłem na obrotowym krześle i westchnąłem głośno. Cholernie nie chce mi się tam jechać. Najchętniej przesiedziałbym całą noc i dzień w warsztacie sam z moimi wynalazkami.
— FRIDAY, o której mam być w sierocińcu? — przetarłem twarz dłońmi.
— O 17, sir — odpowiedział od razu robotyczny głos.
— Skołuj jakiejś zabawki czy czekolady, co tam lubią dzieci — machnąłem ręką biorąc do rąk jeden z panów na ulepszenie zbroi.
— Panna Potts już zamówiła. Przedmioty leżą w składziku na 12 piętrze, sir.
— Idealnie — skwitowałem i dalej zacząłem przeglądać moje plany, lecz nie mogłem się na nich skupić.
W głowie ciągle siedział mi były stażysta. Właśnie - były. Nie powinienem się tym interesować. W końcu to jego życie tak? Wywaliłem go. Poza tym nie mam o co się martwić, prawda? Ma ciocię, która go kocha i daje mu szczęście. Ma dom, żyje w dobrych warunkach. Ma dostęp do jedzenia i pieniądze. Ma przyjaciół, o których wspomniał. Może ma nawet dziewczynę? Nie wiem i najpewniej nigdy się nie dowiem.
Jakoś bardzo nie żałuje swojej decyzji. Będąc szczerym, zapomniałem o nim na te 2 miesiące. Owszem, raz na jakiś czas, gdy przeglądałem stare plany i znalazłem plan na strój spider-mana wchodził do mojej głowy na kilka minut. Byłem ciekawy co u niego. Raz na jakiś czas też widziałem go w wiadomościach. I byłem dumny, Naprawdę byłem dumny. Czasem nawet lekko się zamartwiałem, gdy było nagranie jak wskakuje w żywy ogień.
Bo to chłopak o wielkim sercu.
Nigdy by nie odmówił nikomu pomocy nawet jak chodzi o największą błahostkę. Uwielbiał to. Uwielbiał pomagać. Od zawsze taki był i mam nadzieję, że to się nie zmieniło. Choć zawsze stawiał innych na pierwszym miejscu. Nie jest to najlepsze. Ale on po prostu taki był. Od zawsze. Nie byłbym zaskoczony nawet jakby poświęcił życie za kryminalistę. On za każdego byłby wstanie oddać życie.
Bo taki nie był spider-man, taki był Peter Parker.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top