2. Feralna Impreza
— Avery, nie! Nie pozwolę ci pójść ubranej w ten sposób. Koniec z byciem szarą myszką, egzaminy zdane. A teraz zakładaj coś bardziej przebojowego. — Bridget leżała na łóżku i krytycznie oceniała propozycję kreacji na wieczór, która składała się z dżinsów i śliwkowego golfa.
— Ale to jest wygodne! — zaprotestowała Avy, wzdychając. Nigdy nie odważyła się na strój, podobny do tych, które nosiła jej przyjaciółka. Nie czuła się w nich komfortowo.
— Żeby być piękną, musisz trochę pocierpieć — stwierdziła bezwzględnie Bridget. — Słuchaj, faceci wcale nie są tacy skomplikowani, jak może się wydawać. Bądź pewna siebie, odsłoń trochę nóg, dekoltu i Jeremy będzie twój.
— W porównaniu do ciebie, niezbyt mam co odsłaniać — westchnęła Avery. — Poza tym, nie chcę tego w taki sposób.
— Jesteś NIEREFORMOWALNA. Pójdziemy na ugodę, założysz moją małą czarną i tę brokatową, granatową bluzkę, która zakrywa to, co chcesz zakryć, ale przy tym zwraca uwagę. Może być?
Avery pokręciła głową, ale ostatecznie się zgodziła.
— Niech będzie.
— I jeszcze cię pomaluję. O i pozwól mi wyprostować te twoje kołtunki! A i bierzesz szpilki, nie ma szans, że pozwolę ci dobrać te trapery do mojego nowostworzonego arcydzieła.
— Bri... — Avy jęknęła.
— Nawet nie próbuj się wymigać. To twoje pierwsze wyjście od wieków, chcę, żeby było idealne. Poza tym wzdychasz do tego chłopaka, odkąd pamiętam, a jesteś o tyle opornym materiałem, że żadna z moich intryg nigdy nie zadziała. A uwierz mi, było ich więcej niż myślisz. Dlatego nadszedł czas na ciężką amunicję.
Avery nie próbowała protestować. Bridget była zbyt zdeterminowana, a gdy błagalnie patrzyła wielkimi, brązowymi oczami, nikt nie potrafił jej odmówić. Okrągła buzia anioła oraz okalające ją niczym aureola blond loki dodatkowo utrudniały sprawę.
— Idealnie. Teraz leć się przebrać, ubrania są w tej zielonej reklamówce, którą zostawiłam na biurku. Ja przygotuję prostownicę i cały zestaw. Ale jestem podekscytowana!
— Przynajmniej jedna z nas. — Avy chwyciła swoją kreację i zaczęła się przebierać. — Mówiłaś swojemu tacie o dzisiejszej imprezie?
— Nie i mam nadzieję, że nigdy się nie dowie. Wiesz, jaki jest opiekuńczy. Poza tym nigdy nie pozwala mi nigdzie wychodzić, gdy wyjeżdżają na te swoje kempingi. Boi się, że nie będzie w pobliżu, jeśli coś by się stało. A co by się mogło stać?!
— Teoretycznie możesz się upić i utopić w basenie. Albo mieć wypadek samochodowy. Albo...
— Podczas rozmowy z Jeremim oszczędź sobie ten wisielczy humor. — Bridget skrzyżowała nogi i delikatnie uniosła brodę, z uwagą analizując przyjaciółkę, która właśnie skończyła zakładać wybrany strój. — Muszę powiedzieć, wyglądasz świetnie. Możesz sobie zachować tę bluzkę, pasuje do twojej sylwetki o wiele lepiej niż do mojej. A teraz siadaj na krześle, czas na prostowanie.
— Czyli mam sobie odpuścić czarny humor? — Avery postanowiła kontynuować poprzedni wątek.
— Absolutnie. Po prostu bądź pozytywna, uśmiechaj się i nie garb. Wyprostowana, pewna sylwetka potrafi bardzo dużo zmienić. No i zacznij od tych swoich nerdowych rozmów o studiach, a potem przejdź do ciekawszych tematów. — Bri wzięła jedno z silnie zakręconych, ciemnych pasm przyjaciółki i włożyła je pomiędzy rozgrzane ramiona prostownicy.
— Na przykład?
— Na przykład podpytaj o jego plany na wakacje. Zaproponuj miejsca, w które możecie razem iść, pokomplementuj go trochę. Zapytaj o pasje. Wiesz, że od dwóch lat trenuje rzucanie nożami, a od pięciu łucznictwo? Poza tym świetnie pływa. Gdyby nasza szkoła stawiała na pływanie, byłby gwiazdą drużyny.
— Skąd tyle o nim wiesz? — Avy chciała się odwrócić, by spojrzeć na twarz Bridget, jednak tamta ją powstrzymała, chwytając za ramię.
— Nie ruszaj się, bo albo cię oparzę, albo spalę ci włosy. Jeremy przyjaźni się z Gregiem, więc no... od jakiegoś czasu siłą rzeczy spędzam z nim więcej czasu.
— Czyli ty i Greg już oficjalnie...? — Avery mimowolnie rozszerzyła powieki. Wiedziała, że chłopak podobał się Bridget, jednak nie sądziła, że sprawy zaszły tak daleko.
— Jeszcze nie, ale nad tym pracuję i idzie mi świetnie. Daj mi kilka dni i będziemy razem.
— Jesteś niemożliwa.
— Byłoby szybciej, gdybym nie musiała jeszcze pracować nad twoim związkiem! Ale spokojnie, dzisiejsza noc może być kamieniem milowym, jeśli dobrze to rozegramy. Imprezo, nadchodzimy!
***
Zajechały czerwonym fordem Bridget na przestronny podjazd posiadłości Jeremiego. Z powodu wielkich przygotowań, które zarządziła blondynka, były spóźnione i tuzin zaparkowanych samochodów oraz krzyki podpitych nastolatków dobitnie im to uświadomiły.
Kiedy tylko wysiadły, Bri z ekscytacją pobiegła do drzwi. Avery za to stanęła, by objąć spojrzeniem dom rodziny Moore.
Ogromny, biały dwupiętrowy budynek został zbudowany w stosunkowo nowoczesnym stylu. Idealnie odzwierciedlał stan majątku rodziców Jeremiego, którzy byli uważani za jednych z bogatszych mieszkańców Greenbridge. Dodatkowo lokalizacja była niemalże idealna — oddalona od centrum miasteczka, obok spokojnego lasu, od którego posiadłość została oddzielona wysokim murem. Avery sama mieszkała w domku przy jednej z głównych ulic, więc przy okazji różnorakich festynów czy imprez, hałas często przeszkadzał jej w nauce czy śnie. Dlatego bardzo doceniała położenie posiadłości państwa Moore.
Powolnym krokiem ruszyła przed siebie, uważając, by nie upaść z powodu cienkich szpilek. Nie dość, że nie miała doświadczenia z takimi butami, to kostka granitowa nie była najrówniejszym podłożem.
Gdy z sukcesem dotarła do wielkich białych drzwi, szybko jeszcze przejechała ręką po prostych włosach. Nie była do nich przyzwyczajona, wydawały się wręcz nienaturalnie gładkie w porównaniu do poskręcanej burzy, którą zwykle miała na głowie.
Wzięła głęboki oddech i weszła do środka.
W przyciemnionym holu nikogo nie było, jednak gdy tylko przeszła do wypełnionego klasycznymi rzeźbami oraz drogimi obrazami salonu, napotkała paru pijanych rówieśników. Nigdzie nie widziała Bridget, więc przeszła do kuchni, gdzie również stało kilku znajomych.
— Avery, chcesz piwa? — zapytał jeden z chłopaków.
— Nie, dzięki — odpowiedziała, wciąż szukając wzrokiem przyjaciółki.
— No weź. Zdałaś egzaminy, czas się trochę zrelaksować. Poświętuj z nami!
— Alan, proponujesz zły napój — wykrzyknęła z ekscytacją dziewczyna o latynoskiej urodzie, której Avy nie kojarzyła. — Chodź tutaj, zrobię ci super drinka.
Zanim Avery zdążyła zaprotestować, Latynoska złapała ją za rękę i zaprowadziła w głąb kuchni, gdzie urządzono mini bar. Nieznajoma chwyciła kilka różnych butelek i szybko powlewała ich zawartości do dużej szklanki z lodem. Na koniec zalała wszystko Coca colą i pomieszała metalową słomką.
— Masz, słonko. — Szeroko się uśmiechnęła i wręczyła Avery napój.
Następnie Latynoska wróciła do grupki, z którą wcześniej stała, z wyraźnym trudem idąc w linii prostej.
Avy pokręciła głową. Na początku zamierzała odłożyć podejrzanego drinka, jednak ciekawość ją pokonała. Rzadko kiedy piła napoje procentowe, jej doświadczenie ograniczało się jedynie do kilku butelek wina podczas nocowań z Bri. Dlatego coś potencjalnie mocniejszego, o innym smaku, stanowiło pokusę. Szczególnie że powstrzymywała się przez większość swoich nastoletnich lat.
W końcu z wahaniem włożyła słomkę do ust i niepewnie wzięła pierwszy łyk. Ku jej zdziwieniu, charakterystyczny smak alkoholu został dobrze zamaskowany przez inne składniki. Nawet nie zauważyła, kiedy połowa zawartości szklanki zniknęła.
W międzyczasie przeszła do salonu, a stamtąd wyszła na ogródek. Tam zobaczyła dużą grupę zebraną wokół basenu i szybko wypatrzyła jaskrawą, czerwoną sukienkę swojej przyjaciółki.
Bridget stała przytulona do Grega, radośnie sącząc kieliszek szampana. Rozmawiali z Jeremim i jeszcze dwoma innymi chłopakami. Avery zamknęła oczy, policzyła do dziesięciu, wzięła głęboki oddech i ruszyła w kierunku grupki. Po drodze jej kostka lekko się wykręciła, lecz cudem zdołała utrzymać balans i nie wylądować na trawie. Jedyną ofiarą była brokatowa, granatowa bluzka Bri, na którą poleciało kilka kropel napoju.
Na szczęście nikt nie zauważył tego małego wypadku i dopiero po kilku kolejnych krokach, Jeremi ją dostrzegł i krzyknął, żeby podeszła.
— Oto nasz szkolny geniusz — powitał ją z uśmiechem. – Wyglądasz... nie jak ty. Ładnie ci tak.
Avery od razu zalała się rumieńcem. Znowu nie mogła wydusić z siebie słowa, więc musiała zostać uratowana przez swoją przyjaciółkę.
— Jak to mówią, cicha woda brzegi rwie. À propos płynów, Jeremi, nie chcesz przygotować nam trochę więcej twoich słynnych drinków?
— Jeszcze ci mało? — zaśmiał się. — Ale będę potrzebował pomocy, nie dam rady ich wszystkich tutaj przynieść.
— Avy zgłasza się na ochotnika! — Bridget uśmiechnęła się niewinnie. — Prawda, Avy?
— Yyy... tak? — zdołała wydukać dziewczyna.
— Super. To idziemy?
Pokiwała twierdząco głową i podążyła za Jeremim, próbując przy okazji nie zapomnieć o oddychaniu. Musiała również pamiętać o uważaniu na buty na obcasach, co dodatkowo utrudniało drogę.
Nie rozmawiali, póki nie weszli do domu. W międzyczasie Avery starała się wymyślić, jak naturalnie rozpocząć konwersację, jednak tego typu pogawędki nie były jej mocną stroną. Ku uldze dziewczyny, gdy znaleźli się przy barku w kuchni, Jeremy sam ją zaczepił.
— Więc jakie masz teraz plany? Z takimi wynikami chyba możesz pozwolić sobie na trochę odpoczynku? — zapytał, wyciągając z czarnych szafek kilka podłużnych szklanek.
— Jeszcze o tym nie myślałam. Szczególnie że teraz jeszcze wciąż dużo pracy przede mną, wybór uniwersytetów, przygotowywania na rozmowy, eseje...
— Wow, Bri ma rację. Rzeczywiście nigdy nie ustajesz — zaśmiał się, odsłaniając dwa rzędy białych zębów. — Spróbuj dobrze się bawić, przynajmniej dzisiaj. Przyda ci się trochę odpoczynku. Wypiłaś coś, poza tym? — Wskazał ręką na prawie skończonego drinka przygotowanego przez nieznaną Latynoskę.
— Nie, nie. Dopiero przyszłyśmy.
— W takim razie załapiesz się na moją specjalność — stwierdził, skupiony na dokładnym odmierzaniu Tequili. — Tak z czystej ciekawości, ale kiedy ostatnio byłaś na jakiejś imprezie?
— W ostatnie wakacje, Bri mnie zaciągnęła. U Elis — przyznała, spuszczając wzrok i kończąc ostatki swojego napoju.
— Lepiej niż myślałem. I najwyraźniej się opłaciło. Nie mogę narzekać na moje tysiąc czterysta czterdzieści punktów, ale gdybym bardziej się starał, pewnie mógłbym ci dorównać.
— Tysiąc czterysta czterdzieści? To naprawdę dużo. — Uniosła brwi z zaskoczeniem.
— Aż taka zdziwiona? — Na chwilę się obrócił i posłał jej zawadiacki uśmiech. — Nie wiedziałem, że sprawiam wrażenie idioty.
— Nie, nie, nie to nie tak! Po prostu... jesteś jednym z najlepszych graczy naszej drużyny koszykarskiej, aktywnym członkiem klubu dyskusyjnego, uprawiasz różne inne sporty i przy okazji masz wielu przyjaciół. To po prostu... imponujące. Bardzo imponujące. — Odłożyła szklankę na blat.
— Jestem zaszczycony tym komplementem. Ale ty też pomagałaś w samorządzie, więc nie mów, że tylko siedziałaś nad książkami. Chociaż, moim zdaniem, rzeczywiście powinnaś trochę popracować nad swoim życiem towarzyskim. Bri też cały czas o tym mówi. — Jeremy z zadowoleniem spojrzał na sześć szklanek wypełnionych lodem oraz czerwoną mieszaniną różnych płynów. Następnie sięgnął do kolejnej czarnej szafki i wyciągnął z niej sześć żółtych, ozdobnych parasolek i tyle samo bambusowych słomek. — Idealnie — uznał z zadowoleniem, gdy włożył je do poszczególnych drinków. — Dasz radę wziąć trzy, prawda?
— Spróbuję — powiedziała z wymuszonym uśmiechem. Tak naprawdę trochę ją to przerażało. Szpilki same w sobie były wyzwaniem, a czas w nich spędzony wcale nie ułatwiał chodzenia. Wręcz przeciwnie, zaczynała czuć lekki ból stóp. Dodatkowo miała wrażenie, że alkohol już trochę mieszał jej w głowie. Dlatego przeniesienie trzech napojów mogło być o wiele cięższe, niż gdyby była całkiem trzeźwa oraz w normalnych butach.
— W takim razie bierz je i wracamy do ekipy. — Sam z lekkim trudem zagarnął swoją połowę i ruszył w kierunku ogródka.
Również wzięła trzy szklanki i z największym skupieniem, na jakie mogła się zdobyć, podążyła za chłopakiem.
Przez całą drogę jej myśli zajmowało jedynie bezpieczne dostarczenie napojów do przyszłych właścicieli. Ponownie odniosła sukces, więc gdy dotarli na miejsce, podała Bridget drinka ze zwycięskim uśmiechem.
— Brawo ty — szepnęła, odklejając się na chwilę od Grega. — A to jeszcze nie koniec!
Avery zmarszczyła czoło i posłała przyjaciółce pytające spojrzenie. Zanim jednak tamta zdążyła wytłumaczyć, jeden z chłopaków stojących obok wypalił:
— Jer, stary, słyszeliśmy, że twoi rodzice mają kolekcję strzelb myśliwskich, a ty potrafisz z nich korzystać.
— To prawda — odpowiedział wyraźnie zainteresowany Jeremy, opierając jedną rękę na biodrze.
— Więc tak myśleliśmy, że może pójdziemy na polowanie. No wiesz, postrzelamy do zwierzyny, przeżyjemy przygodę! Mówiłeś, że twoi rodzice wracają jutro wieczorem, więc zdążymy wszystko odstawić, wysprzątać, co tylko zechcesz.
— Nie wiem... rodzice coś wspominali, żeby dzisiaj trzymać się z dala od lasu, bo ktoś ostatnio widział niedźwiedzia czy coś.
— Stary, no weź! Mamy przecież co świętować! I przyznaj, że sam chcesz to zrobić.
Jeremy westchnął i uniósł oczy ku gwieździstemu niebu, służącemu za idealne tło majestatycznej tarczy księżyca.
— No dobra — powiedział ostatecznie. — Ale tylko jedna strzelba i to ja ją trzymam.
— Super. — Dwójka jego znajomych przybiła sobie piątki. — Weźmiemy jeszcze Arvina. Zaraz wracamy!
Pobiegli w stronę domu, rozlewając przy okazji swoje drinki.
— To co, podekscytowana? — Greg zwrócił się w stronę Bridget, a ona krzyknęła na potwierdzenie i go przytuliła.
— Będzie zabawa — stwierdziła. — Avy, też się cieszysz, prawda?
— Brzmi... fajnie, ale... to na pewno dobry pomysł? — Avery czuła wątpliwości, lecz zarazem miała wrażenie, że jej myśli stawały się lekko zamglone. Pokręciła głową, a następnie wzięła łyk specjału Jeremiego. Smakował lepiej niż jakikolwiek inny napój alkoholowy, jaki kiedykolwiek piła. Z chęcią zaczęła dalej go sączyć.
— Avy, stop. Dzisiaj pójdziemy z chłopakami na polowanie i będziemy się dobrze bawić. Zaryzykuj przynajmniej jeden dzień szaleństwa. — Bridget skrzyżowała ramiona i zmierzyła przyjaciółkę groźnym wzrokiem.
— Poza tym, co złego może się stać? — wtrącił Jeremy, choć sam jeszcze przed chwilą nie był pewien tego pomysłu. — Rodzice uczyli mnie strzelać od ósmego roku życia, wiem, jak obchodzić się z bronią. A kto wie, może upolujemy jakiegoś jelenia.
— Jasne. Macie rację. — Posłała wszystkim uśmiech, choć wizja zabicia jakiegokolwiek zwierzęcia, jeszcze bardziej ją zniechęcała. Jednakże chęć spędzenia czasu z Jeremim oraz wpływ smakowitego drinka nie pozwalały jej odmówić.
Nie wiedziała, że ta jedna decyzja zmieni całe jej życie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top