16. Podchody
W piątek Avery ledwo przetrwała ostatni trening dla łowców przez silne zakwasy po morderczym biegu sprzed dwóch dni. Kiedy wyszła z szatni, czuła przytłaczające zmęczenie i nie potrafiła wykazać grama podekscytowania, gdy zobaczyła uśmiechniętą Elodie.
Dziewczyna od razu złapała Avy za rękę i pociągnęła w kierunku wyjścia na dziedziniec, nie zważając na zmęczone protesty. Na zewnątrz czekała pozostała trójka, siedząc spokojnie na trawie.
W tamtym momencie Avery najchętniej by do nich dołączyła i pozwoliła promieniom słonecznym ogrzewać jej bladą twarz, jednak wszyscy energicznie wstali, gdy tylko ją zobaczyli.
Michael natychmiast podszedł do dziewczyn z dumnym wyrazem twarzy.
— Gotowa na wyzwanie? — zapytał, przeczesując ręką swoje włosy.
— Postaram się — westchnęła. Najchętniej wróciłaby do pokoju, zrzuciła torbę z ramienia i wskoczyła pod kołdrę. Nie chciała jednak łamać danego słowa.
— Jesteś pewna? Wyglądasz, jakby Schmidt kazał wam dzisiaj robić kółka wokół sali gimnastycznej. Chociaż to są zazwyczaj środy — Emmanuel stanął obok Michaela.
— Tak, to była środa. I wciąż daje mi się we znaki.
— Nic dziwnego. Pamiętam moje pierwsze biegi. Koszmar — zaśmiał się. — Na szczęście dzisiaj nie będziesz musiała biegać. Raczej pospacerujesz.
Avery posłała mu pytające spojrzenie.
— Nie zdradzaj od razu mojego pomysłu, Emmy — stwierdził Michael, zanim Emmanuel zdołał powiedzieć coś więcej. — Chodź Avery, dobrze, że masz adidasy, bo będziesz musiała trochę pochodzić.
Skierowali się w stronę lasu i dziewczyna zrozumiała, że to tam najprawdopodobniej wykona zadanie. Zapytała reszty, jaki dystans musieliby przemierzyć przez rzędy drzew, zanim natrafiliby na barierę i Esha odpowiedziała, że na pewno kilka kilometrów.
— Pozawalają nam tam biegać po transformacji, to muszą być hektary ziemi — stwierdziła. — Kilka razy zdarzyło mi się na nią natrafić, to taka jakby niewidzialna ściana. A za nią możesz zobaczyć prawdziwą Syberię.
— Prawdziwą?
— Chodzi o to, że w tym miejscu pogoda, temperatura czy nawet czas wschodu i zachodu są sztucznie utrzymywane przez magię — wytłumaczyła Elodie. — Jesteśmy w klatce, a wszystkie zjawiska atmosferyczne wokół są na dobrą sprawą iluzją. Nawet wiatr. Za to za barierą, znajduje się prawdziwy świat i tam raczej ciężko byłoby wytrzymać w samej bluzie. Chociaż, z czego wiem, w czerwcu chyba nie jest tak źle, może być nawet do piętnastu stopni.
— Za to w styczniu dobija do minus pięćdziesięciu — stwierdził Michael. — Wtedy dopiero byłoby znaleźć się po drugiej stronie bariery.
Doszli na skraj lasu, gdzie przystanęli. Drzewa rzucały cień, przez co Avery skrzyżowała ramiona, powstrzymując dreszcze. Chociaż temperatura miała być sztuczne utrzymywana na stałym, przyjemnym poziomie, wciąż mogła odczuć minimalne różnice pomiędzy nasłonecznionym i zacienionym obszarem.
— No dobrze. Może nie będzie zbyt kreatywnie, ale miałem tylko kilka dni — zaczął Michael z przebiegłym uśmiechem. — A więc ukryliśmy w lesie pewien przedmiot, zapakowany w pudełko z czerwonymi cekinami, żebyś mogła je łatwo rozpoznać.
— Ten przedmiot to prezent! — wtrąciła Elodie radośnie.
— Tak, właśnie. Żeby dotrzeć do przedmiotu, będziesz musiała podążać za poszlakami, które ci zostawiliśmy. Staraliśmy się zrobić je pod łowców, czyli szukaj takich rzeczy jak ślady łap czy porwane ubrania.
Emmanuel prychnął i pokręcił głową.
— Ja nie miałem z tym nic wspólnego, więc nie wiem, czy te znaki rzeczywiście będą odzwierciedlać to, z czym możesz się w przyszłości mierzyć jako łowca. Ale przynajmniej będziesz miała dobrą zabawę w podchody.
— Okej. — Avery niechętnie przytaknęła. Nie miała ochoty na tego typu zabawę, ale miała nadzieję, że nie zajmie to zbyt dużo czasu. — A skąd będę wiedzieć, czy to ślady pozostawione przez was, a nie przez prawdziwe zwierzęta.
— Nie znajdziesz tutaj nic większego niż wiewiórki — zapewnił Michael, a po chwili dodał. — I jeśli chcesz, zostaw z nami swoje rzeczy. Będą ci tam tylko ciążyć.
— Racja — westchnęła dziewczyna i oddała im torbę, wyciągając z niej wcześniej telefon. — Coś jeszcze?
— Nie powinno ci to zając dłużej niż godzinę, jakbyś się zgubiła czy stwierdziła, że nie chcesz już kontynuować, po prostu do nas zadzwoń, a my cię znajdziemy — powiedziała Elodie.
— Dobra. Okej. W takim razie widzimy się za godzinę.
Zrobiła kilka pierwszych kroków i odwróciła na chwilę głowę. Zobaczyła cztery zachęcające uśmiechy, więc również wysiliła się na uniesienie kącików ust, po czym weszła pomiędzy drzewa.
Szła przed siebie przez minutę, zanim zauważyła pierwszy znak, czyli żółtą wstążkę zawieszoną na gałęzi jednej z sosen. Podeszła do drzewa, a pod nim znalazła ułożoną z szyszek strzałkę.
Ruszyła przed siebie i po chwili dostrzegła kolejną wstążkę, a pod nią znak z patyków. Tym razem postanowiła jednak wreszcie trochę odsapnąć.
Niedaleko znalazła kamień, na którym przysiadła, a następnie rozejrzała się wokół.
Przyroda nieco różniła się od tego, co znała w Oregonie. Obszary otaczające Greenbridge były porośnięte przez lasy mieszane, za to tutaj wszędzie widziała wysokie drzewa iglaste i niewielkie krzewy. Miała wrażenie, że flora jej rodzimych terenów była o wiele bogatsza, z wszechobecnymi porostami, paprociami czy krzakami.
Kiedy tylko zaczęła myśleć o znanych jej krajobrazach, już po chwili przyjemne wspomnienia wakacyjnych wycieczek z ojcem i Bridget zostały zastąpione obrazami z nocy imprezy Jeremiego. Przeszywający chłód, ciemność, ostre gałęzie i to przerażające wycie. Dziewczyna mimowolnie się wzdrygnęła.
Pośpiesznie wstała i podążyła w kierunku wskazanym przez strzałkę, czując zdenerwowanie. Teoretycznie wiedziała, że była na terenie szkoły i nic nie powinno jej grozić, jednak wspomnienia z ostatniego pobytu w lesie nie pozwoliły dziewczynie się rozluźnić.
Następnym punktem były odciski, przypominające łapy psa. Przystanęła i rozglądnęła się wokół, by zauważyć kupkę gałęzi, pokrytych igłami oraz kawałkami mchu.
Avery przyklękła i odgarnęła zbiorowisko, licząc, że zobaczy pod nim obiecane pudełko. Zamiast tego znalazła jedynie złożoną kartkę papieru.
Wzięła ją do ręki, jednak zanim zdążyła rozwinąć, usłyszała blisko siebie szelest.
Ledwo powstrzymując krzyk, gwałtownie stanęła na nogi i przywarła plecami do najbliższego drzewa, łamiąc przy tym cieńsze gałęzie. Nie czuła nawet szorstkiej kory, która lekko drażniła jej skórę przez cienką bluzkę, skupiła wszystkie swoje zmysły na znalezieniu zagrożenia.
Z bijącym sercem, maniakalnie obracała głowę na wszystkie strony, póki nie zauważyła szarego, puchatego gryzonia, przyczepionego do trzonu jednej z sosen i spoglądającego na nią ogromnymi, czarnymi oczami.
— No tak. Wiewiórka — mruknęła i pokręciła głową.
Już wcześniej nie była w najlepszym humorze na podchody, a po tym incydencie jej zapał już całkowicie się wypalił. Szybko rozłożyła kartkę, która okazała się amatorską, rysunkową mapą okolicy, z celem zaznaczonym literą „X".
Pośpiesznie ruszyła wyznaczoną przez papierek drogą, chcąc jak najszybciej wykonać zadanie.
Co chwilę nerwowo rozglądała się wokół. Nigdy wcześniej nie czuła się tak niepewnie w lesie, nawet nie pomyślała, że wydarzenia sprzed niecałych dwóch tygodni, mogły tak silnie na nią wpłynąć.
Do tamtego momentu, czuła się w oregońskich lasach jak w drugim domu. Podczas dni wolnych, często z Bridget wymykały się w dobrze znane sobie miejsca niedaleko ich domów i urządzały pikniki. Nic nie uspokajało wtedy dziewczyny równie mocno, jak dźwięki natury, szum liści czy wszechobecność różnych małych zwierzątek. A teraz zwykła wiewiórka omal nie przyprawiła ją o zawał serca.
Mapa była na tyle przejrzysta, że w ciągu piętnastu minut zdołała przejść większość drogi. W pewnym momencie, niedaleko celu, zauważyła złożone w kostkę czarne ubrania, pozostawione na jednym z kamieni. Uznała to za wskazówkę, że jest na dobrej drodze.
Po kolejnych kilku minutach wreszcie dotarła do miejsca oznaczonego przez „X", które okazało się być niewielkim kręgiem z kamieni. A w samym środku stało obiecane pudełko z czerwonymi cekinami na pokrywce.
Podniosła je z ziemi, strzepując przy okazji kilka mrówek, i uniosła wieczko.
W środku znalazła niewielki sztylet z jej imieniem wygrawerowanym na drewnianej rękojeści. Wyciągnęła przedmiot z pudełka, które włożyła pod pachę, i przejechała palcem po srebrnej, gładkiej stali.
Co prawda nie wiedziała, jak używać takiej broni, jednak nie potrafiła powstrzymać uśmiechu na myśl o geście. Nigdy nie oczekiwała, żeby ktoś, kogo poznała przed kilkoma dniami, podarował jej tak spersonalizowany prezent.
— Uważaj na niego, Elodie osobiście upewniła się, żeby był naostrzony. W pudełku masz jeszcze specjalną pochwę. — Usłyszała za sobą głos Michaela.
Odwróciła się i zobaczyła blondyna, ubranego w czarne ubrania, które wcześniej widziała pozostawione na kamieniu.
Chłopak zauważył jej zdziwienie i się zaśmiał.
— Przyleciałem tutaj jako ptak, żeby upewnić się, że bezpiecznie dotarłaś na miejsce. Ale potrzebowałem jakichś ubrań, więc zorganizowałem je sobie niedaleko celu.
— Sprytnie. — Avery uśmiechnęła się i schowała sztylet do pudełka.
— A więc... jak podobało ci się wyzwanie? — zapytał, podchodząc do dziewczyny.
— Ciekawe. Dość dobrze się bawiłam — skłamała. Musiał spędzić nad tym trochę czasu, więc nie chciała zrobić mu przykrości, stwierdzając, że tak naprawdę nawet nie miała ochoty na te otrzęsiny.
— W takim razie mój cel został osiągnięty. Ale mam jeszcze jedną niespodziankę.
— Jeszcze jedną niespodziankę? — spytała, złączając dłonie.
— Jeszcze jedną — powtórzył, po czym szybko się nachylił i ją pocałował.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top