Rozdział 2
Nie, to nie może być prawda.
Sunil wszedł na scenę, zachowując pokerową twarz. Wlepiłam w niego wzrok, ale on nawet na mnie nie zerknął. Czasem zastanawiam się, czy w ogóle pamięta moje imię.
Czy w ogóle pamięta mnie.
- Wspaniale! - wykrzyknęła Effie - Mamy już wszystkich Trybutów. Teraz zapraszamy rodziny i znajomych do... możliwe że ostatniego pożegnania.
Aż zabolało mnie serce, że ta kobieta powiedziała to tak... bezuczuciowo.
-I niech los... - zaczęła Effie.
- Zawsze nam sprzyja - powiedzieli jednym głosem niemal wszyscy Trybuci, bo jeszcze za czasów Snowa wszyscy powtarzaliśmy to zdanie przed telewizorami.
Effie roześmiała się.
- Tak, niech zawsze wam sprzyja.
Po czym zeszła ze sceny.
Weszłam do małego, białego pokoju. Zaraz dołączyli do mnie tato i Kesha, moja kuzynka.
- Irina... - wyszeptał ojciec, a w jego błękitnych oczach zabłysnęły łzy. Wpadłam w jego objęcia - Szkoda, że mama... nie może się z tobą pożegnać.
Nie powiedział już nic. Do akcji wkroczyła Kesha.
- Bywaj, stara - powiedziała zdławionym głosem, przytulając swój policzek do mojego.
Kesha była mi bardzo bliska. Bliższa niż wszystkie przyjaciółki. Była moją siostrą. Może i cioteczną, ale jednak siostrą. Jedyną. Już od wielu lat oglądałyśmy transmisje z Igrzysk siedząc na jednej kanapie. Gdy miałyśmy sześć lat, szczególnie polubiłyśmy jedną z Trybutek z Dwunastego Dystryktu. Gdy niemal umierała z pragnienia, a znajdowała się parę kilometrów od źródła wody, namówiłyśmy rodziców, żeby stali się sponsorami i wysłali jej choćby mały bukłak. Zgodzili się i dziewczyna otrzymała dodatkowe dwa dni życia. Później zginęła od jednego szybkiego strzału chłopaka z Siódemki.
Wtedy jeszcze byliśmy bogaci. Obrzydliwie bogaci.
- Czas się kończy! - usłyszałam zza drzwi.
- Posłuchaj... - ojciec złapał mnie za ramiona - Nie poddawaj się. Nie masz prawa się poddać.
Od początku postanowiłam sobie, że poddam się już przy Rogu Obfitości.
- Przyrzeknij mi, że się nie poddasz! - krzyknął ojciec.
- Hm... Dobrze - wyszeptałam - Przyrzekam.
- Dziękuję - powiedział ojciec, całując mój policzek - Moja mała Irino. Moja córeczko.
***
Podróż pociągiem trwała tylko kilka minut. Jednak w tym czasie zdążyłam już zrobić coś, co od dawna postanowiłam zrobić przed śmiercią; pogadać z Sunilem.
- Cześć - powiedziałam, siadając obok niego.
- Hej - mruknął Sunil.
- Koszmar, co nie? - przełknęłam ślinę - Jedziemy właśnie na pewną śmierć.
- Uważasz, że jestem aż taki słaby...? - Sunil zaśmiał się gorzko.
- Och, nie! - zaprotestowałam - Mówiłam... O sobie. Ogólnie, o wszystkich. Te Igrzyska będą inne. Dystrykty z całego serca chcą się na nas odegrać. Może nawet nie będzie zwycięzcy. Może pozabijają nas jak muchy.
- Hm... - zaczął Sunil, ale przerwał mu gwałtownie zatrzymany pociąg.
Popatrzyłam na budynek, w którym spędzę swoje ostatnie dni życia.
A może nie ostatnie.
Popatrzyłam na Sunila i nagle uświadomiłam sobie, że nie zwyciężę dla taty.
Zwyciężę dla Sunila i razem z nim. Bo to możliwe. Pięć lat temu wszyscy przekonali się, że to możliwe.
***
Dostałam naprawdę śliczny pokój, taki, jaki od zawsze dostawali Trybuci. Taki, z którym trudno będzie potem się pożegnać.
Najbliżej mnie ulokowana była Celestia Snow, a przekonałam się o tym niemal natychmiast po wejściu do swojej sypialni.
Puk, puk.
- Pr... - mruknęłam, ale zanim zdążyłam dopowiedzieć "oszę", do mojego pokoju wparowała dziewczyna o włosach koloru ciemnego blondu i jasnych oczach, w których niemal widać było pioruny.
- Nie wiem, z jakiego powodu narobiłaś tyle rabanu przy wejściu do swojego pokoju, ale mam nadzieję, że to się nie powtórzy. Mieszkam tuż obok, a ściany w tych pokojach są strasznie cienkie. A ja nienawidzę hałasu. I nie toleruję osób pozbawionych jakiejkolwiek kultury.
Spojrzała na mnie z wyższością, wzięła głęboki oddech i, już trochę mniej władczym głosem, dodała:
- A tak ogóle, jestem Celestia.
- Irina - podeszłam do niej i wyciągnęłam rękę.
Ścisnęła moją dłoń. Poczułam, że to bardzo słaba istota, na dodatek też rosła tak wolno jak ja. Była o rok młodsza ode mnie, ale porównując ją do rówieśników, też wyglądała, jakby wojna usunęła z jej ciała hormony wzrostu.
- Chyba zaraz będzie jakieś spotkanie na sali treningowej - powiedziała Celestia.
- Hm... Dobrze, dzięki - mruknęłam.
- To do zobaczenia. I pamiętaj o tym... hałasie.
- Jasne. Do zobaczenia.
Celestia zamknęła za sobą drzwi, a ja przewróciłam oczami tak mocno, że aż mnie zabolało.
Chociaż od końca władzy jej dziadka minęły już dwa lata, ona ciągle zachowywała się jak księżniczka.
Mimo to, było w niej coś, co polubiłam.
Ale i tak wiedziałam, że ją zabiję...
Żarcik.
***
- Panie i panowie, drodzy Trybuci - rozpoczęła Effie - Zebraliśmy się tutaj, ponieważ każdy z was powinien mieć mentora, a niestety organizacja Igrzysk trochę się zmieniła. Teraz mentorzy sami zdecydują, kto będzie ich podopiecznym. Zapraszam pierwszego mentora, Haymitcha Abernathy!
Gdy już dziesięciu mentorów wybrało dwudziestu Trybutów, a ja nadal stałam jak głupia, niechciana, pomyślałam, że te Igrzyska naprawdę nie należą do mnie.
I wtedy na scenę wyszła Katniss Everdeen. Przez chwilę stała w ciszy, oblizując swoje wargi. Po chwili odezwała się:
- Nie znam was ani waszych umiejętności. Nie mogę was ocenić, więc wybaczcie, że wybiorę te osoby, które najbardziej zapamiętałam - znowu na chwilę zamilkła, po czym rzekła:
- Chcę być mentorką Celestii Snow.
Wokół rozległy się szmery. Celestia na dźwięk swojego nazwiska aż podskoczyła. Spojrzała na Katniss, ta jednak miała wzrok utkwiony gdzieś... nie wiem, gdzie. Może w nicości.
- Chcę być jej mentorką, ponieważ... Nie jestem stereotypowa. Celestia nie jest Coriolanusem Snowem. Jest... Celestią Snow. I to by było na tyle.
Już po raz trzeci zamilkła na dłuższy czas.
- Chcę być mentorką także... dziewczyny, która rzeczywiście wpadła mi w pamięć. Tak naprawdę zapamiętałam tylko nazwisko Celestii i jej. I chyba ta dziewczyna wie już, że o nią chodzi.
Tak, wiedziałam.
- Irina Everdeen.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top