Rozdział 1- Ból


Dom. Tak jesteśmy w domu. Cybertron się odradza. Planeta żyje. Ta planeta żyje. Ta...

Ziemia, nasz drugi dom. Ziemia planeta, która stała się dla nas matką gdy ojciec Cybertron umarł. Teraz, teraz była tylko kupką popiołu i metalicznych gruzów. Całe życie organiczne, wszystkie te cuda węglowego życia, wszyscy ludzie i wszyscy nasi przyjaciele nie żyją. W ostatnim starciu nie zdołaliśmy ich uratować. Pełna Cybertransformacja Ziemi nie doszła do skutku. Ale widząc porażke Megatrona, jego przydupas Starscreem zaślepiony chęcią mordu i nienawiścią do gatunku ludzkiego aktywował promień cyber transformatora , który podgrzał powierzchnie planety do tak wysokiej temperatury, że spaliło absolutnie wszystko i zcybernezowało calą powierzchnie planety na głębokość kilkunastu kilometrów w głąb Ziemi. Zmienił też jej powierzchnie. Cybernyzując ją w większości. Nic nie przetrwało, nic.

Miasta, rośliny, zwierzęta, ludzie, domy czy drogi wszystko poszło z dymem. Gdy dym opadł znaleźliśmy jedynie popiół. Brodziliśmy w nim po kolana, mieszanka szczątków, budowli i gleby. Szukaliśmy chociaż jednego człowieka czy zwierzęcia, które by przeżyło, ale nic. Cała planeta była piaskownicą popiołu. Piękna ziemska fauna i flora, rozlegle lasy, wodospady i piękne metropolie były już tylko wspomnieniem wymieszanym z piachem. Brodziliśmy przez ten martwy świat roniąc łzy przy każdym kroku, po życiu, którego nie ocaliliśmy, po pięknie, które zostało zniszczone, po naszych przyjaciołach, którzy już zasiedli u boku Stwórcy.

***

Optimus odszedł. Cybertron żyje. Boty wracają. To koniec. To naprawde koniec. Dotychczas walczyliśmy, a kiedy już nie ma o co pozostaje tylko ból, pustka i wspomnienia, traumatyczne wspomnienia. Umysł ma to do siebie, że gdy ogarnia, że już nie musi walczyć, kiedy nie skupia się tylko na przetrawaniu, zaczyna wyciągać wnioski. Te przeżycia odbiły się w wielu botach chorobami psychicznymi.
I to nie tylko z powodu wspomnień i traum ale z powodu braku celu.

Oczywiście trzeba było odbudować dom ale trzeba było się też zmierzyć z nowymi realiami. Spróbować znaleźć nowy sens życia, policzyć się z przeszłością i swymi czynami. Wielu nie dawało rady, zamknięci w klatce ciagłej walki, nie potrafili już żyć inaczej.

My chyba też.

Cóż gdy, emocje opadły, cel został osiagnięty, poczuliśmy to. Zmęczenie, straszne zmeczenie, ból, łzy, tęsknotę i rozpacz. Pamiętam jak Arcee zamkneła się w kwaterze na tydzień i płakała, krzyczała na ściany i wołała Jack'a by do niej wrócił. Chyba miała też halucynacje zwiazane z młodym człowiekiem.

Bulkhead przestał się poruszać. Dosłownie. Zastygł w bez ruchu na dwa dni patrząc się w mały różowy telefonik na jego palcu, nic do niego nie docierało. Znikł. Katatonia.

Nie chcieliśmy udzielać żadnych wywiadów, rozmów czy odbierać podziękowań. Przechodziliśmy żałobę, bardzo głęboką żałobę.

Bumblebee kołysał się w kącie z głową ukrytą w kolanach i powtarzał tylko imię przyjaciela. Możliwe, że słyszał głosy, ale nigdy się do tego nie przyznał.

A ja? Ja zamknołem się w swoim laboratorium, nikt nie miał do niego wstępu.
Być może nie okazywałem wystarczająco uczuć gdy miałem okazję. Być może byłem zawsze oschły i szorstki. Ale kochałem te dzieciaki, naprawdę kochałem, jak i ich planetę. Cierpiałem, bardzo. I nie zamierzałem się z tym pogodzić.

***
Szkoda, że żadne z nich nie mogło zobaczyć trzech, małych duszyczek krążacych w okół nich szepczących słowa otuchy do ich audioreceptorów.

C.D.N...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top