XXIX
Althea opatrzyła dokładnie Zubeena w jego domu. Dzięki jej wiedzy medycznej i zdolnościom, czuł się już o wiele lepiej. Deron jednak nawet mimo tej wiedzy ciągle przy nim czuwał, zasypiając na krawędzi łóżka na którym tamten leżał.
Wyrocznia po cichu zajrzała do wnętrza i zatrzymała wzrok na drzemającym Deronie. Oparła dłoń na framudze drzwi i spoglądała na niego z uwagą.
- Już i tak cię nie lubi. Będzie gorzej, gdy cię przyłapie. – odezwała się Folke, znikąd zjawiając się i zasiadając na ramieniu przyjaciółki.
Czarodziejka jednak nie odpowiedziała, tylko dalej uważnie mu się przyglądała, co nie umknęło uwadze jej małej towarzyszki. Smok delikatnie trącił ją ogonem w policzek.
- Nie przeszkadza mi to. – odpowiedziała po tym geście.
- O czym myślisz? – pytała zaciekawiona Folke.
- Obserwuję wielu ludzi, od wielu lat... - mówiła w zamyśleniu. – Znam ich los, a mimo tego, że jest zły...
- Nie możesz go zmienić. – wtrąciła stanowczo Folke. – Nie możesz nic zrobić.
- Nie mogłam nic zrobić ze swoim własnym losem, co dopiero z losem innych. – westchnęła ciężko po czym przymknęła na chwilę oczy. - Przynajmniej tyle mogę zrobić...
Pogrążony w głębokim śnie Deron nie zauważył jej obecności. Nawet mimo tego, że czuł niepokój nie potrafił się obudził w momencie, gdy nagle we własnym śnie zobaczył osobę, której się nie spodziewał.
- Spotykamy się ponownie, Deronie. – powiedziała mała dziewczynka z uśmiechem na twarzy. Była ubrana tak samo jak ostatnio, a jej rogi ponownie zakrywała ta sama chusta. Stała naprzeciwko zdezorientowanego Derona i uśmiechała się do niego ciepło.
- Dlaczego tu jesteś? – pytał z niepewnością.
- Słyszałeś jej głos. – odpowiedziała jakby czytając mu w myślach. – Alvory.
Na dźwięk imienia matki, zacisnął pięści i zbliżył się pewnym krokiem do dziewczynki. Starał się patrzeć na nią srogo, ale czuł, że niczym mu nie winiła. Uśmiechała się do niego ciepło i czekała aż sam coś do niej powie.
- To tylko sen... - pokręcił smutnie głową. – Nie rzeczywistość.
Minette zaśmiała się uroczo po czym podskoczyła i hopsając oddaliła się od niego na trzy metry, a potem ponownie się zatrzymała i spojrzała na niego z uśmiechem.
- Czasami sen może być rzeczywistością. – powiedziała. – A czasami rzeczywistość może być snem. – dodała, a jej głos zdawał się coraz bardziej oddalać, odbijać echem w jego głowie.
- Deronie. – usłyszał i nagle zamarł na dźwięk tego głosu. Powoli i bardzo niepewnie odwrócił się zza siebie, czując jak ponownie brak mu słów, a nawet powietrza. – Deronie...
- Jak...? – kręcił głową z niedowierzenia. – Przecież to.. – odwrócił się ponownie w stronę dziewczynki, która zniknęła.
- Myślałam, że już cię nie zobaczę. – mówiła ciepłym głosem Alvora.
Mężczyzna spojrzał na nią i wciąż nie potrafił w to uwierzyć. Czuł, że głos tkwi mu w gardle, a on sam walczy ze sobą. Wahał się czym ma coś powiedzieć, zrobić? Nie wiedział.
Obwiniał się, mając świadomość, że nie było go przy niej, gdy umierała i nie ważne jak się starał, nie potrafił się pozbyć tych myśli. Nie potrafił trzymać w sobie urazy do niej, gdy mimo iż był to krótki czas, zdołał poznać matkę bardziej niż znał ją od dziecka. Ten mały fakt bardzo go cieszył, mimo iż nie potrafił tego pokazywać, a może nawet i nie chciał ukazywać. Chciał być twardy i odrzucać sprawy rodzinne na bok, gdy czekało go znacznie ważniejsze zadanie.
- Przepraszam.. – powiedział po dłuższym czasie, co zdziwiło jego matkę. – Przepraszam... - powtórzył, spuszczając głowę i tym bardziej zaciskając pięści.
- Wybaczam ci. – odpowiedziała chichocząc uroczo co przykuło jego uwagę. – A teraz powiedz, Deronie... - podeszła do niego i delikatnie wzięła go za ręce. – Czy ty kiedykolwiek będziesz w stanie mi wybaczyć..?
Deron spojrzał w jej oczy. Mimo iż tak radośnie się do niego uśmiechała, w kącikach oczu widniały łzy, które zawsze skrywała. Jej dotyk był delikatny i niepewny, jakby wahała się czy w ogóle ma prawo by go dotknąć.
- Będę... - odpowiedział, patrząc na nią uważnie.
Alovra słysząc jego słowa uśmiechnęła się jeszcze szerzej, czując jak ciężar spada z jej serca całkowicie. Miała ogromną chęć wzięcia syna w ramiona i przytlenia go mocno lecz czuła, że nie powinna. Czuła, że Deron mógłby czuć się przez nią niezręcznie dlatego z zawahaniem uniosła dłoń i delikatnie dotknęła jego policzka, czując jak sama ponownie zaczyna płakać.
- Dziękuję.. mój synu.
Po chwili cofnęła się, przyglądając mu się raz jeszcze. Wiedziała, że rozstają się na ponownie długi czas lecz tym razem jej to nie przeszkadzało. Chciała by Deron żył jak najdłużej, by żył pełnią życia z osobą, która naprawdę jest godna jego miłości.
Kobieta powoli odwróciła się do niego i zaczęła iść we własną stronę.
Deron widząc to, podbiegł kawałek za nią, po czym zatrzymał się tak nagle, jakby jego buty utkwiły w kleju. Dotarło do niego jednak, że to nie klej, a on sam potwornie się wahał. Gdy spojrzał na Alvorę ponownie, jej postura zaczęła powoli znikać z jego pola widzenia.
- Matko! – zawołał głośno.
Alvora zatrzymała się nagle i powoli odwróciła się by móc spojrzeć na syna.
- Ja.. wybaczam ci. – powiedział pewnym głosem.
Słysząca to Alvora przez chwilę poczuła ukłucie na sercu. Myślała, że się przesłyszała, a gdy dotarły do niej słowa Derona, nie potrafiła zrobić nic jak tylko ponownie ciepło się do niego uśmiechnąć. Nie odpowiedziała niczym więcej jak tylko radosnym uśmiechem, a potem odwróciła się i zniknęła, zostawiając po sobie opadające liście płomiennej lilii.
Deron oddychał ciężko patrząc na to wszystko z niedowierzaniem. Czuł przy sobie obecność małej towarzyszki, mimo iż nie pokazała mu się na oczy ponownie, czuł, że stała tuż obok.
- Minette... - powiedział po czasie. – Dziękuję.
- Deronie?
Zubeen złapał go za rękę na co ten od razu podniósł głowę i spojrzał na niego zdezorientowany.
- Mój drogi Deronie... - pogładził go po ręce widząc reakcję partnera. – Dobrze się czujesz?
Deron spojrzał na niego, mrugając szybko i odganiając zbędne myśli.
- Nic mi nie jest. – odpowiedział, łącząc razem ich dłonie. – Nie martw się.
- Przebiegła lisica z ciebie. – szepnęła Folke z uśmiechem, wciąż siedząc na ramieniu Czarodziejki, która schowała się za ścianą pokoju, ostrożnie ich podsłuchując. Wyrocznia nic nie powiedziała, tylko zaśmiała się cicho i powoli oddaliła od pokoju.
Skierowała się w stronę wyjścia, a potem zatrzymała wśród kwiatów rosnących na posesji Zubeena, spoglądając na Drzewo Matki. Wpatrywała się na nie ze smutkiem, gdy nagle ktoś inny przykuł jej uwagę.
- Wiedziałaś o Najy, prawda? – usłyszała za sobą głos Altheii więc spojrzała w jej stronę. – Wiedziałaś, że on umrze... prawda?
Czarodziejka przyglądała jej się w milczeniu. Oczy zdawały się być zapadnięte, widać znowu nie zmrużyła oka przez nękające ją koszmary. Teraz jej jasne tęczówki wpatrywały się w nią uparcie szukając odpowiedzi, na pytanie, na które i tak znała odpowiedź. Zupełnie jakby chciała usłyszeć coś innego lecz mimo wszystko, Czarodziejka nie chciała jej okłamać. Prawda bywa bolesna, ale jest jedynym, słusznym wyborem.
- Tak. Wiedziałam. – odparła po czasie, głaszcząc przy tym Folke.
Althea wciąż się w nią wpatrywała, czując jakby samo patrzenie na Czarodziejkę, krzywdziło ją od środka. Zacisnęła ręce i zrobiła z ust prostą linię, starając się opanować wszystkie buzujące w niej emocje.
- Dlaczego...?
To były jedyne słowa na jakie się zdobyła. Nie ważne jak bardzo starała się nie rozpłakać, sama myśl o bracie, sprawiała, że w jej oczach zjawiały się łzy.
- Dlaczego...? – szlochała, upadła na kolana, kryjąc twarz w dłoniach. – Skoro wiedziałaś o wszystkim to dlaczego..? Dlaczego.. dlaczego?! – spojrzała na nią, a jej całą twarz zalewały strumienie łez. - Przecież mogliśmy temu zapowiedz, prawda?! Mogliśmy.. coś zrobić... - spojrzała na swoje trzęsące się dłonie. – Gdybyś tylko powiedziała słowo Najy by nie... - płacz utrudniał jej wypowiadanie kolejnych słów lecz mimo tego nie poddawała się, chcąc wydusić z siebie wszystko, co ją dręczyło. – Ja ci zaufałam! – krzyknęło co zaskoczyło Wyrocznie jeszcze bardziej. – Wierzyłam, że nam pomożesz... że ostrzeżesz jeśli coś złego miałoby się stać... Dlaczego ty..? – urwała, ponownie kryjąc twarz w dłoniach.
Czarodziejka wpatrywała się w nią wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszała.
„Ja ci zaufałam"
Były to trzy tak proste słowa, a dla niej samej znaczyły znacznie więcej. Nikt nigdy spoza jej sióstr jej nie ufał, nie doceniał. Wątpiła w słowa starszej siostry, gdy ta obiecywała jej, że kiedyś na pewno znajdzie się ktoś jeszcze, kto jej zaufa i doceni ją, taką jaka jest.
Słysząc te słowa z ust Altheii, czuła, że coś w niej pęka. Nigdy się tak nie czuła, skąd więc jej się to tak nagle wzięło? Dlaczego tak bardzo przejmuje się losem tych ludzi? To ze względu na Drzewo Matki, prawda? Dlatego, że chce ocalić samą boginię. Nie było tu żadnego innego powodu... prawda?
Folke zerkała na swoją ludzką towarzyszkę i widząc jej zmartwienie mimo wszystko poczuła nutkę radości. Nie cieszył jej smutek Czarodziejki lecz samo to, że jej przyjaciółka zaczęła dostrzegać w ludziach coś więcej. Był to postęp na jaki i ona, i siostry zawsze liczyły. Teraz, po tak wielu długich latach, coś wreszcie zaczęło się zmieniać.
Wyrocznia powoli podeszła do Atlheii, kucając naprzeciwko niej. Medyk wciąż głośno płakała, a Czarodziejka nie wiedziała co powinna zrobić w tej sytuacji. Potem powoli i niepewnie dotknęła ręki Uzdrowicielki, przykuwając jej uwagę.
- Moja droga Altheo... - powiedziała patrząc w jej załzawione oczy. – Obawiam się, że... - zawahała się, nie wiedząc jak dobrać słowa. Nie była dobra w pocieszaniu innych, zawsze odsuwała się na bok. Jej siostry potrafiły wszystko. Pocieszyć, rozbawić, wesprzeć. Ona czuła, że nie ma w niej nic takiego niezwykłego jak to zawsze one powtarzały. Dlaczego więc tak w nią wierzyły? Dlaczego.. jej zaufały? – Nie mogłam nic zrobić. – powiedziała po dłuższej chwili. – Nie uwierzysz mi, ale.. chciałam. Nie mogłam.. ale chciałam.
Althea słysząc jej słowa, złapała ją za obie ręce, a ten nagły gest zaskoczył Czarodziejkę tym bardziej.
- Dlaczego..?
Wyrocznia cicho westchnęła. W przeciwieństwie do wcześniejszej rozmowy z tłumem ludzi, w związku do Altheii, nie czuła takiej irytacji i obojętności.
- Mówiłam ci już, nie pamiętasz..? – mówiła smutnie, zerkając przy tym na nią. – Zadzierając z cyklem życia, zadzierasz z mocą o jakiej ci się nie śniło.
- Nie obchodzi mnie to, jeśli miałoby to ocalić mojego brata!
- Gdyby to miało zwrócić mu życie, musiałaby również być zapłata. Zwracając życie jednemu, trzeba odebrać je komuś drugiemu, Altheo. Wiem, że z chęcią byś się poświęciła dla Najy... ale spójrz na to z drugiej strony. Jeśli to miałoby sens się wydarzyć, jak myślisz.. jak Najy by się wtedy czuł, hm? Myślisz, że cieszył by się ze świadomości, że siostra oddała tak dla niego życie, hm? A czy ty byś się cieszyła, gdybyś to ty tam zginęła, a mały Najy oddałby życie za ciebie byś tylko wróciła..?
Uzdrowicielka zaniemówiła na jej słowa. Wiedziała, że Wyrocznia ma rację, ale nie chciała i nie potrafiła tego przyznać. Tracąc Najy, czuła, że straciła część siebie i już nigdy nie odzyska tej utraconej części, tak jak już wcześniej mówiła Wyrocznia.
- Z tą mocą.. z tym losem, przeznaczeniem... nie można zadzierać, Altheo. – powiedziała łagodnie. – Wiem, że to boli.. ale tak jest bezpieczniej dla obu stron. Postąpiłaś dzielnie zgłaszając się na tę misję. – powiedziała, delikatnie przy tym unosząc jej podbródek by na nią spojrzała. – Ale przemyśl to jeszcze. Pamiętaj, masz jeszcze Swarana, a on kocha cię ponad życie.
- Wiem o tym...
- Dlaczego więc nie podzielisz jego zdania?
- Bo.. – wzięła głęboki oddech. – Nie potrafię. Nie mogę przez to normalnie funkcjonować, a taka wyprawa zawsze była wielkim marzeniem Najy... Wiem, że to nic nie zmieni i nawet gdy z niej wrócę.. jeśli wrócę.. – zawahała się. – Nic co zrobię nie zwróci mi brata, ale... Najy zawsze robił dla mnie tak wiele, a ja nigdy nie potrafiłam mu się odwdzięczyć. Wiem, że ta wyprawa to coś, czego naprawdę chciał. Dlatego... chcę to zrobić zarówno dla niego, jak i dla siebie. Czuję.. że muszę to zrobić. – spojrzała z wyczekiwaniem na słuchającej jej słów Czarodziejkę.
Wyrocznia skinęła głową, uśmiechając się blado.
- Więc powinnaś odpocząć.. – pomogła jej wstać i ponownie na nią spojrzała. – Wyśpij się. – powiedziała. – Tej nocy i żadnej innej, nie będą cię nękać koszmary. – zapewniła ją.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top