IV

Althea po powrocie postanowiła udać się na spacer, chcąc poukładać myśli. Zanim się spostrzegła, jej nogi powiodły ją w jedno miejsce, prosto do Drzewa Życia. Ogromne drzewo z szeroko rozstawionymi gałęziami zdawało się witać ją ciepło, jak matka z rozłożonymi ramionami. Kobieta mimowolnie uśmiechając się, zbliżyła się do Drzewa i ukucnęła przy brzegu wody, która otaczała ich symbol. Rozglądając się wokół jak zawsze zauważyła swoich rodaków, przechadzających się uliczkami, skupionych na swoich życiach. Niektórzy głośno się śmieli, gawędzili ze sobą, inni zdawali się gubić w myślach, zupełnie jak ona.

Na początku zawahała się, potem jednak powolnym ruchem zanurzyła dłoń w tafli wody i od razu poczuła przypływ sił, energii. Normalnie o takiej porze dnia, woda powinna być zimna, lecz Althea nie czuła chłodu, wręcz przeciwnie. Otoczyło ją ciepło, a krople wody powoli zaczęły łączyć się w jedność i otaczać dłoń Uzdrowicielki.

Woda potrafi mówić... ty też o tym wiesz, prawda? Altheo?

Przypomniała sobie słowa Zubeena, przymykając przy tym oczy. Doskonale wiedziała co ten miał na myśli. To był sekret rodzinny, który ukrywała wraz z braćmi przez lata. Nie wiedział o tym nawet ich ojciec, a wręcz szczególnie on. Gdyby znał prawdę, jej życie mogłoby się stać jeszcze większym piekłem niż dotychczas.

Nie każdy członek Klanu Wody potrafił kontrolować ich żywioł, potrafił to tylko sam Władca, a przynajmniej tak wszyscy sądzili. Jako, że była to głowa całego Plemienia, tak zwana błękitna krew, ludzie dopowiedzieli sobie, że tylko Władcy Klanów potrafią kontrolować dane żywioły. Jak się okazuje, nie jest to do końca prawdą. Jednak z obawy, że ktoś z wyższych sfer, królów i władców, może uznać kogoś takiego jak Althea za zagrożenie, rodzeństwo postanowiło zatrzymać to w sekrecie. Nie wiedzieli czy tylko ona jest wyjątkiem, czy może jest więcej takich osób w ukryciu. Świadomość, że Zubeen z jakiś powodów znał prawdę, przerażała ją. Wiedziała, że jest on dobrym człowiekiem, ale w jej głowie zjawiały się czarne scenariusze przez samą myśl co może z nią zrobić. Nawet mniej martwiła się o siebie, a bardziej o braci, którzy kryli ją cały ten czas. Czy zostaną uznani za zdrajców? Nie zrobili przecież niczego złego. Althea urodziła się z tym darem. Nie odziedziczyła go po matce, ani ojcu. Nikt z jej rodziny nie posiadał tej magii, dlaczego więc ona ją miała? Nie wybrała sobie tego przeznaczenia, to one samo ją odnalazło.

Chciała chociażby spróbować zrozumieć dlaczego tak się stało. Pragnęła poznać odpowiedzi na wiele pytań lecz zdawała sobie sprawę, że może nie być tu nikogo, kto rozjaśni jej umysł. Lecz czy aby na pewno?

Jak na zawołanie, jej wzrok spoczął na jaskini skrytej obok wodospadu. To tam znajdywało się przejście do miejsca Wyroczni. Osoby, której każdy się obawiał. Dlaczego? Sam Deron uważał ją za zagrożenie lecz... dlaczego?

Wciąż kucając przy wodzie, oparła łokcie na skulonych kolanach i w głębokim zamyśleniu spoglądała w tajemnicze miejsce. Kusiło ją by się tam udać. Zanim jednak zrobiła jakikolwiek pierwszy krok, ktoś inny przykuł jej uwagę. Był to Hamill. Na sam jego widok, Althea poczuła ukłucie w sercu. Niemal od razu chciała do niego podbiec lecz powstrzymała się, stając na równych nogach. Patrząc na niego, zauważyła, że był nie w humorze. Widzieli się kilka godzin temu, a przypominając sobie jak na nią wcześniej naskoczył, z niechęcią postanowiła odpuścić i wrócić do domu. To był ciężki dzień i rozumiała, że Hamill prawdopodobnie nie chciał się tak zachować wobec niej, emocje wzięły górę. Dlatego, chciała dać mu trochę przestrzeni. I jemu, i sobie samej.

Nie potrafiła jednak oderwać od niego myśli. Chciała by wiedział, że ta go rozumie lecz i sama Althea tak bardzo pragnęła by i on ją zrozumiał. Czy to tak wiele, pragnąc jego bliskości? W tamtej chwili marzyła by ktoś ją przytulił, nie, by to Hamill ją przytulił. Wiedziała jednak, że tak się nie stanie. On nigdy nie okazywał jej tej czułości. To w końcu jej przyjaciel, nikt więcej, prawda...? Dlaczego więc w tych trudnych chwilach jej myśli zawsze wędrowały wprost do niego, a serce błagało o jego obecność?

- Gdzie Najy? – spytała, przekraczając próg domu i napotykając spojrzenie starszego brata.

- Poszedł do Zubeena. – odpowiedział.

Ich najmłodszy krewny często odwiedzał tamten dwór, spędzał wiele godzin na szczerych rozmowach z Zubeenem, to bardzo mu pomagało. Sam Władca z wielką chęcią pomagał swym ludziom, a młodego Najy zdawał się rozumieć bardziej niż myślał on sam. Z początku Swaran nie godził się na te spotkania z obawy, że ich przywódca źle pomyśli o jego braciszku, lecz widząc efekty i chęci Najy, zmienił zdanie i pozwolił mu na to. Skoro to sprawiało mu radość, Swaran nie miał zamiaru mu tego odbierać.

W czasie, gdy żył ich ojciec, na ich twarzach nie było widać uśmiechu. Wystarczył jeden, drobny gest, który potrafił wytrącić rodzica z równowagi, a wtedy wszyscy pozostawali w strachu. Ojciec jednak najbardziej wyżywał się na Altheii, a powodem tego był fakt, że urodziła się jako kobieta. Starzec pragnął mieć samych synów, a widząc przychodzącą na świat córkę, zawiódł się. Chciał wręcz 'zrobić' z niej mężczyznę i nauczyć jak to jest nim być. Przeszkadzała mu nie tylko sama jej obecność, ale nawet fakt, że miała długie włosy i zupełnie inną posturę, bądź wygląd twarzy. Ojciec nie raz śćinał jej włosy ostrzem, nie mogąc dłużej na nią patrzeć. Nie raz używał przemocy, a gdy bracia stawali w jej obronie, im też się obrywało. Samo to wspomnienie wróciło, w chwili, gdy Althea spojrzała na blizny starszego brata. Rany po okaleczeniu przez ojca, jedna mniejsza na lewym kąciku ust i druga znacznie większa, na plecach. Powstały przez to, że ochronił ukochaną siostrę.

Swaran zdawał się sam siebie nie doceniać, a to on zawsze był ich bohaterem, na którego mogli liczyć. Na pewno wiele razy bał się stając przeciwko rodzicowi lecz nigdy nie okazywał tych emocji przed rodzeństwem. Będąc po stronie Althei, gdy byli nieco młodsi, Swaran specjalnie zapuścił długie włosy, robiąc na złość ojcu i okazując wsparcie siostrze. Teraz jednak blondyn miał już krótkie, roztrzepane włosy, które zawsze zaczesywał na lewą stronę.

- Nie patrz tak. –powiedział Swaran wyrywając tym blondynkę z zamyślenia. – Jestem dumny z tych blizn. – dodał i uśmiechnął się do niej ciepło.

Jego słowa ją nieco zaskoczyły. Wstyd jej było przez to, że to ona była powodem jego ran lecz jednocześnie zawsze mu była wdzięczna za opiekę.

- Mogłabym spróbować to naprawić... - szepnęła niepewnie co wywołało chichot brata.

- Tego nie potrzeba naprawiać. – podszedł do niej i złapał ją za ręce. – Poza tym, twój dar powinien zostać sekretem. – dodał przypominając o jej zdolnościach leczniczych. Althea nie tylko potrafiła kontrolować żywioł wody, ale również używać go do leczenia. Co prawda nie posiadała mocy uleczenie umierającego lecz potrafiła sprawić, że drobne rany, skaleczenia znikały w niepamięć. – Drzewo Matka obdarowało cię tym darem nie bez powodu. Korzystaj z niego z rozwagą.

- Co mi po tym skoro nie mogę pomóc rodzinie? – spojrzała z rezygnacją na brata. – Co mi po tym, skoro Zubeen zna prawdę? Jak myślisz, co zrobi? Ukarze nas...

- Nie sądzę by nas ukarał. – wtrącił, kładąc jej ręce na ramionach. – Skoro zna prawdę, to prawdopodobnie zna ją od dłuższego czasu, nie uważasz? Sama widziałaś jego reakcję. – uśmiechnął się. – A poza tym, gdyby chciał coś z tym zrobić, to zrobiłby to już dawno. Gdyby szykował jakąś karę, już byśmy ją otrzymali. Więc... - westchnął cicho. – Nie zamartwiaj się na zapas, siostrzyczko. Hm? – spojrzał jej w oczy. – Teraz, zapomnij o tych zmartwieniach i skup się na Nocy Świetlików.

Althea otrząsnęła się i otworzyła szerzej usta ze zdumienia.

- No tak! Noc Świetlików... to przecież za dwa dni.

- No właśnie. Dlatego... - wziął głęboki wdech i kazał jej zrobić to samo. – Teraz skup się na tym co jest, a potem... zastanowimy się co dalej. – dodał, wracając do swoich zajęć.

- Um, Swaran?

- Tak? – spojrzał na nią ponownie.

- Mylę się, czy znowu pokłóciłeś się o coś z Hamillem? – zapytała po czasie. – Przed naszym pójściem do Zubeena, wydawało mi się, że...

- Zdawało ci się. – wtrącił, chcąc uniknąć tego tematu. – Jak już mówiłem, nie zamartwiaj się.

Okłamał siostrę lecz nie chciał jej jeszcze bardziej martwić słowami Hamilla, który rzucał w ich stronę oskarżenia o ich ojcu. Nie wiedział co ten człowiek wiedział, ale był pewny tego, że ochroni swoje rodzeństwo za wszelką cenę.

~.~

W tym samym czasie Najy siedział wraz z Zubeenem na balkonie, z którego widać było jak rodacy przygotowywali się do Nocy Świetlików. Było to święto ich Klanu, które odbywało w każdego, ostatniego dnia miesiąca. Świętem Plemienia Wody, była Noc Świetlików lecz pozostałe Klany, posiadały inne zwyczaje by okazać wdzięczność i wiarę Drzewu Matce. Było to ulubione święto chłopca. Wieczorem, wszyscy mieszkańcy zbierali się pod Drzewem, rozkładali koce i w otoczeniu najbliższych wypuszczali świetliki. Ten jeden moment był tak magiczny, że Najy czuł jakby tym magicznym gestem on i jego rodacy potrafili zmienić noc, w dzień. Drzewo Matka wtedy zawsze rozbłyskiwała jeszcze jaśniejszym światłem, zupełnie jakby dawała błogosławieństwo swoim dzieciom.

- Cieszysz się na Noc Świetlików, Najy? – zapytał Zubeen z ciepłym uśmiechem.

- Tak, bardzo! - zawołał wesoło po czym od razu ściszył swój głos. – Przepraszam... - dodał zawstydzony co wywołało chichot Władcy.

- Nie przepraszaj, drogie dziecko. – mówił uśmiechnięty. – Radość moich ludzi cieszy me serce.

Najy uśmiechnął się nieśmiało na jego słowa, potem jednak nieco spoważniał i niepewnie zerknął na starszego towarzysza. Może jednoczenie chciał sprawdzić czy ten naprawdę nic nie widzi, a może potrzebował chwili, by zebrać odwagę na wypowiedzenie swych słów.

- Nie wahaj się. – Zubeen odezwał się ponownie. – Mów otwarcie, co leży na twoim sercu.

- Co jeśli... nie rozumiem tego co mówi moje serce? – zapytał niepewnie. – Nawet jeśli coś do mnie mówi... nie potrafię już go zrozumieć.

- Jesteś pewny?

Chłopiec ponownie spuścił wzrok, po czym spojrzał przed siebie na krzątających się po Magree rodaków. Przez krótką chwilę wahał się, potem jednak wziął głęboki wdech i kontynuował.

- Bycie innym nie jest niczym złym... prawda? – zerknął na niego niepewnie.

- Oczywiście, że nie.

- Więc... - zawahał się. – Nie skrzywdzisz mojej siostry, prawda?

Zubeen ponownie się uśmiechnął.

- Martwisz się o Altheę?

- Oczywiście! To moja siostra. Otrzymała ten dar, ale... to nie jest jej wina! Althea jest dobra, nie zrobiła niczego złego, dlatego proszę... nie każ jej.

Władca milczał przez dłuższą chwilę. Najy obawiał się, że ten w ogóle nie zwrócił uwagi na jego słowa. Bał się, że uzna jego siostrę za zagrożenie. To była pierwsza myśl jaka wpadła mu do głowy w momencie, gdy Swaran powiedział mu o tym co zaszło na dworze. Przyszedł do Zubeena nie ze względu na swoje własne problemy, lecz ze wzglądu na siostrę, której nie chciał stracić.

- Ona nigdy nikogo nie skrzywdziła. Nie potrafi odmówić pomocy nawet komuś, kto mógł źle o niej mówić... Althea, moja siostra... jest najlepszym człowiekiem jakiego znam.

- Bardzo cenisz swoje rodzeństwo, prawda?

- Tak, oczywiście. Są dla mnie wszystkim. – mówił szczerze. – Mój brat jest moim bohaterem. A moja siostra jest moją dumą.

Zubeen skinął głową w zamyśleniu.

- Rodzina... jest największym darem. – powiedział po dłuższej chwili czym przykuł uwagę chłopca. – Nie martw się, drogie dziecko... - przekręcił się w jego stronę. – Nie skrzywdzę ani ciebie, ani twojego brata, ani twojej siostry... za to, kim jest. Każdy z nas jest tylko człowiekiem, każdy z nas ma w sobie duszę, niosąc przeznaczenie, które pewnego dnia i tak się spełni... Jej dusza jest niezwykle jasna i piękna... Nie mógłbym jej skrzywdzić. – ponownie się uśmiechnął. – Wasz sekret jest bezpieczny, bądź spokojny.

Jego słowa od razu przywołały szeroki uśmiech na twarzy chłopca, który poczuł jak z jego serca spada głęboki ciężar.

- Wiedziałem, że się na tobie nie zawiodę! – ucieszył się. – To znaczy... - odchrząknął. – Dziękuję, Panie Zubeenie. – poprawił się, co wywołało cichy śmiech Władcy. – Ale proszę, powiedz... skąd wiedziałeś?

- Woda potrafi mówić... Twoja siostra też o tym wie. – odpowiedział. – Jestem zwykłym człowiekiem, tak jak ty, czy oni wszyscy... - skinął głową w stronę rodaków. – Każdy ma swoje przeznaczenie, drogi Najy. Moim pozostało bycie głową tego pięknego Plemienia... Twojego brata, zostanie... bohaterem. – uśmiechnął się. – Twoja siostra jest wspaniałą Uzdrowicielką, a ty drogi Najy... choć jesteś jeszcze taki młody, masz tak wielkie przeznaczenie. Zmiana... inność. Dwa słowa o podobnym znaczeniu. Każdy z nas jest inny i niezwykły na swój sposób. Nie każdy akceptuje tę... 'inność', lecz najwyższy czas to zmienić. Nie ma nic złego w okazywaniu uczuć... miłości, czy to do kobiety... czy też mężczyzny.

Najy poczuł jak ciarki przechodzą mu po plecach. Mimowolnie chciał uniknąć tego tematu lecz Zubeen rozumiał go tak dobrze, że nawet mimo strachu o bezpieczeństwo siostry czuł potrzebę rozmowy również na swój temat.

- Rozmawiałeś z nim, Najy?

- T-trochę... - odpowiedział nieśmiało. – Przyszedł do mnie, gdy moje rodzeństwo poszło z tobą porozmawiać. – przyznał. – Ja... nie wiedziałem co powiedzieć. Brakowało mi słów i głównie to Randi mówił...

- Jak się czułeś?

- D-dobrze... Zawsze dobrze się czułem w jego obecności. – przyznał. – Gdy byliśmy młodsi praktycznie cały czas spędzaliśmy razem, ale potem... - spochmurniał nieco. – Chciałbym odzyskać to, co straciliśmy, ale...

- Boisz się?

- Nie wiem. Może trochę. Panie Zubeenie, ja... - spojrzał na Władcę, który siedział prosto na swoim wygodnym krześle i z wielką uwagą słuchał wypowiedzi chłopca. Sama obecność kogoś tak dostojnego mogła wprawiać w zakłopotanie lecz Najy czuł, że z nim mógł otwarcie rozmawiać o czym tylko zechciał. Zupełnie jakby rozmawiał... z ojcem. Kochającym ojcem. – Czy jest coś ze mną nie tak...? Nie rozumiem dlaczego się tak czuję.

- Czasami miłość bywa ciężka, drogie dziecko. Czasami ciężko ją zrozumieć, ciężko ją okazać. Czasami zostajemy przez nią odrzuceni... a czasami, znajdujemy ją w kimś... - przekręcił głowę na bok, słysząc jakiś szelest. Był to Deron, który właśnie do nich dołączył. – Czasami znajdujemy ją w kimś, kto wydawał się odległy... Może był wrogiem, a może naszym całkowitym przeciwieństwem. – kontynuował. – Ciężko jest to zrozumieć, a jeszcze ciężej jest to przyznać. Więc czy to czyni nas słabymi? – zapytał unosząc głowę ku niebu. – Co więc czyni nas silnym...?

Najy przez dłuższą chwilę analizował jego słowa i po minucie, bez namysłu po prosto powiedział:

- Bycie sobą. To nas czyni silnym... prawda? – spojrzał na towarzyszy.

- Tak... - odpowiedział Zubeen. – To najtrudniejsze zadanie... Ale to właśnie to, czyni nas silnymi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top