Życie jest jak partia szachów


Poniedziałek jak zwykle dłużył się, gdy siedziało się w szkole, a nikomu i tak nie chciało się już specjalnie uważać, gdy oceny były wystawione. Każdy zdawał się już odliczać dni do końca. – Pięć. Jeszcze tyle zostało. Jeszcze tylko pięć dni.

Salem czuł się zmęczony od samego rana, jakby się nie wyspał. To mu się zdarzało od czasu do czasu, a jeszcze ból głowy wrócił, gdy tylko zaczął myśleć o tym, że po zajęciach musiał iść do Noumena. Jego nieobecność wczorajszego dnia nie została mu jeszcze wypomniana, ale spodziewał się, że Emilia to zrobi przy najbliższej okazji. Czuł się z tym źle, ale nie mógł już cofnąć czasu. Zwłaszcza skoro cofanie czasu było aktualnie ostatnią rzeczą jakiej potrzebował. Z kolei przyspieszanie czasu wydawało się teraz właściwie zbawieniem.

W końcu ostatnia lekcja dobiegła końca i Salem spakował swoje rzeczy, przerzucił marynarkę przez torbę i poluzował krawat. Wyszedł głównym wejściem razem z resztą uczniów Akademii. Wcześniej już sprawdził jaki autobus powinien złapać, skąd i o której, żeby dostać się do domu kultury, więc wiedział, że miał jeszcze trochę czasu i nie musi się specjalnie spieszyć. Zwłaszcza, że w tak gorący, czerwcowy dzień, spieszenie się nie było przez nikogo pożądane...

– Hej! Kral!

Salem zatrzymał się i ktoś za nim westchnął pogardliwie, wymijając go jakby był najgorszą rzeczą jaka się mu przytrafiła przez cały dzień. Zignorował to, nawet nie rejestrując kim ten ktoś był i zaczął rozglądać się za wołającym go głosem. Wołanie dochodziło spod szkolnego parkingu, gdzie kilku jego kolegów z klasy zebrało się, żeby razem pojechać nad rzekę. Salem słyszał jak o tym rozmawiali na niemieckim.

Kilka aut od nich był błyszczący, srebrny kabriolet, a obok niego stał Roch machając w jego stronę. Salem spokojnie skierował się w jego kierunku, a im bliżej się znajdował tym lepiej zauważał jak wysoki był chłopak. To nie było aż tak zaskakujące, bo zauważył ten 'szczegół', kiedy poznali się w sobotę. Mimo wszystko czuł się lekko przytłoczony tym jak o wiele niższy sam był – to nie było aż tak dużo, ale wystarczająco, aby czuł różnicę, której nie zauważał przy innych osobach w swoim wieku. Salem nie był niski.

Roch posłał mu szeroki uśmiech i oparł się o kabriolet, wyciągając nogi przed siebie. Wydawał się w żaden sposób nie przejmować spojrzeniami posyłanymi w jego stronę. Swoim ubraniem, wyglądem i pojazdem już i tak wystarczająco przykuwał wzrok i Salem zdziwił się, że wcześniej sam go nie zauważył. Roch był bardzo atrakcyjny – jak niewielu nastolatków potrafiło – w taki dojrzały sposób, ale to była w dodatku uroda tego typu, której właściciel był jej doskonale świadomy... Kiedy znalazł się bliżej niego, Roch pokiwał głową w kierunku starego, eleganckiego budynku Akademii. Jakaś melancholijna mina pojawiła się na jego twarzy, gdy spojrzał z powrotem na niego.

– Akademia św. Tomasza – powiedział i gwizdnął krótko. – Umawiałem się kiedyś z dziewczyną, która tutaj chodziła. Starszą.

Salem zmarszczył brwi i odwrócił wzrok od jego odsłoniętych ramion, czując jak sam gotuje się stojąc w słońcu w swojej koszuli.

– W Akademii nie ma żadnych dziewczyn.

Roch spojrzał na niego z rozbawieniem.

– Gościu. Ty się lepiej odwróć.

Odwrócił się i zgodnie z tym, co sugerował Roch, za jego plecami stały dwie dziewczyny w kolorach Akademii, które musiały być w trakcie ładowania swoich rzeczy do bagażnika auta, ale teraz stały z oburzonymi minami i gapiły się na niego, jakby roznosił jakąś przeraźliwie zakaźną chorobę.

– Chodzimy razem do klasy od dwóch lat, Salem – powiedziała jedna z nich, ale druga tylko pokręciła głową, posłała mu mordercze spojrzenie i pokierowała koleżankę, żeby wsiadła do samochodu.

Roch śmiał się cicho pod nosem, zakrywając niesubtelnie usta dłonią, a Salem się zaczerwienił, za co totalnie winił słońce.

– Czemu tu jesteś? – zapytał wyższego chłopaka, gdy skończył się śmiać w próbie odwrócenie uwagi od dość niezręcznej dla niego sytuacji.

– Przyjechałem po ciebie, oczywiście.

Salem nie widział, jak to było oczywiste. To było jednak w pełni akceptowalne, więc bez słowa minął Rocha i zajął miejsce pasażera. Chłopak obejrzał się na niego z dziwną miną. Może nie spodziewał się, że Salem tak po prostu na to przystanie? Może sądził, że będzie się opierał albo zadawał więcej pytań.

Salem spokojnie przyglądał się jak ten jeszcze rozejrzał się wokół, zatrzymując wzrok na gapiących się w kabriolet z wrażeniem chłopakach, a potem wzruszył ramionami i wskoczył za kierownicę z gracją, której ktoś z tak długimi kończynami nie powinien mieć.

– Powinieneś czuć się zaszczycony – powiedział mu jeszcze, wyjeżdżając z parkingu szkolnego.

– Że po mnie przyjechałeś, czy że przyjechałeś po mnie kabrioletem?

Uśmiech Rocha wydawał się zwiększać z chwili na chwilę.

– Lubię cię – odparł nawet nie brzmiąc na specjalnie zaskoczonego i zerkając na niego krótko, co sprawiło, że Salem poczuł dziwne ciepło w środku. – Oczywiście mówiłem o kabriolecie. Moje towarzystwo masz w gratisie – mrugnął i sięgnął po okulary przeciwsłoneczne schowane w schowku. – Gwoli ścisłości. Auto nie jest moje. Jest Samanty, ale mamy umowę albo zakład, że tyle razy ile ona nie zda egzaminu na prawko, tyle razy będzie musiała mi pożyczyć Perełkę.

– To ma imię?

Ona – poprawił go. – Perełka jest królową. Także..., kiedy powiedziałem, że powinieneś czuć się zaszczycony to mówiłem poważnie. Wykorzystałem dla ciebie jedno z moich pożyczeń, aby dowieźć cię do klubu, skoro wczoraj postanowiłeś nas olać. Słaba strategia jeślibyś mnie pytał, zwłaszcza jeśli próbujesz nas przekonać, że zatrzymanie cię się nam opłaci.

– Byłem zajęty.

– Tak. Wiemy.

Ton Rocha był nagle o wiele poważniejszy, ale mowa jego ciała się nie zmieniła. Nadal był rozluźniony. Spokojnie przerzucał biegi i z wprawą kręcił kierownicą, obserwując drogę i zerkając w lusterka. Salem czuł jak jego włosy są mierzwione przez to jak szybko jechali i nawet jego dłonie zrobiły się zimne.

Podróż sama w sobie nie trwała długo. Podjechali do Noumena od innej strony niż Emilia i zaparkowali przy rzędzie aut. Salem przeczesał włosy palcami czując zawstydzenie, gdy poczuł na sobie wzrok Rocha. Nic do siebie nie powiedzieli, gdy weszli do budynku. Roch poprowadził go licznymi korytarzami aż w końcu znaleźli się przed znajomymi dwukolorowymi drzwiami.

Otworzył je z teatralnym ukłonem, uśmiechając się głupawo i przepuścił go w progu.

W środku była już Samanta, Felix i Agnieszka, ale pierwsze na co Salem zwrócił uwagę to cudowna klimatyzacja umożliwiająca przeżycie kolejnych kilku godzin w sali klubu Żółwi. I potem przyprawiający o ciarki portret starszego gentlemana. Tym razem Salem nawet zauważył złoty łańcuszek wychodzący z kieszonki w garniturze, nim odwrócił wzrok planując unikać patrzenia na obcego jegomościa.

– Szybko poszło – powiedziała na przywitanie Samanta i wyciągnęła rękę po kluczyki.

– Nie chcesz, żebym was odwiózł po wszystkim? – zapytał Roch uśmiechając się kpiąco.

Głos Rocha się zmieniał, kiedy nie mówił po angielsku. Stawał się jakby głębszy, co było bardzo nie fair.

– Aga zgodziła się prowadzić – odparła odgarniając włosy i zignorowała jego zranione spojrzenie. – Salem. – Teraz najwyraźniej zaczynał się biznes. – Kilka klubowych zasad. Pierwsza szachownica jest dla najlepszych graczy albo dla tych, którzy sobie zasłużyli. Możesz wybrać sobie jakąkolwiek inną i zająć miejsce.

– Nie umiem grać – powiedział jej, czując iskierkę irytacji na to jak Felix prychnął.

– Ach – mruknęła, jakby tracąc animusz, ale szybko się zrehabilitowała. – To rozłóż resztę szachownic. Jeszcze cztery stanowiska.

Salem chciał jej powiedzieć, że nie miał pojęcia jak to zrobić i gdzie co powinno leżeć, ale Agnieszka wstała i podskoczyła w ich stronę.

Tym razem nie miała plastra na nosie. Z jej nosem też nic nie było, a to sprawiło, że zaczął zastanawiać się po co był jej w sobotę, ale nie sądził, żeby to było grzeczne z jego strony, żeby o to pytać. To, co znowu było w jej wyglądzie niecodziennego to kolczyki zrobione z kart i dwie czerwone, i dwie różowe gwiazdki namalowane na jej policzkach.

– Pokażę ci jak to zrobić! – zawołała i ruchem dłoni przywołała go do rozłożonych w rządku stolików.

Salem miał opracowaną pewną strategię na spotkania klubu, a obejmowała ona ignorowanie Jamesa i Felixa, i unikanie Sawy. Stąd pomoc Agnieszki była mile widziana, a inicjatywa Samanty uspokajająca. Roch był typem człowieka, który raczej nie dogadywał się z Salemem na porządku dziennym. Znajdowali się po prostu na dwóch różnych orbitach. Kiedy Roch był głośny i towarzyski, Salem był cichy i zamknięty w sobie. Gdy tak o tym pomyślał to stwierdził, że może bardziej nadawał się do gry w szachy niż on.

Agnieszka spokojnie wytłumaczyła mu jak nazywają się wszystkie figury – nawet półgłosem dodając odpowiedniki angielskie i pokazała mu, wymyślając dziwne historie skojarzeniowe, co gdzie powinno stać. Salem naprawdę próbował wszystko zapamiętać i tylko raz pomylił się przy pierwszej rozkładanej szachownicy, przestawiając króla i hetmana na odwrót.

Roch miał słuchawki w uszach i robił coś na swoim telefonie, a Felix siedział przy pierwszej szachownicy z książką i układał figury w kompletnie inne miejsca niż pokazała mu Agnieszka. Musiało to być coś bardziej zaawansowanego, a Salem siedział na tyle daleko, że nie mógł nawet wystarczająco się przerazić. To, co jednak szybko zauważył to, że Felix zdjął sporą ilość figurek na stół, co przynajmniej w opinii Salema, zdawało się upraszczać grę.

– Podstawy – zarządziła chwilę później Samanta i przysiadła się obok niego przy sąsiedniej szachownicy.

Podstawy nie były trudne, ale i tak Salem co chwilę musiał się upewniać czy figurka, którą chciał się ruszyć na pewno poruszała się tak jak myślał. Załapanie, co jak się rusza wydawało się z początku łatwizną, ale w praktyce można było się pogubić, gdy nie miało się żadnej wprawy. Co więcej Samanta używała wyrażeń, które przynajmniej w temacie szachów nic mu nie mówiły i przez większość czasu nie oferowała wyjaśnień. Czym były debiuty i ile ich było, było totalną zagadką aż Agnieszka nie zasugerowała, żeby spróbowały go uczyć grając, i że mogłaby zagrać Sycylijkę. Stąd Salem wywnioskował, że debiuty to były konkretne kombinacje ruchów, ale nie był już pewny czy on również grał Sycylijkę czy tylko Agnieszka ją grała, ani czy w ogóle nią grali, jeśli nie miał pojęcia, co się w niej zawierało...

A potem próbował zbić pionka konikiem, który nazywał się skoczkiem i Samanta powiedziała mi, że nie może tak zrobić, ale jeśli chce zbić tego pionka to może zrobić „bicie w przelocie", jakby to miało jakikolwiek dla niego sens.

Skoczek. Dlaczego po prostu nie konik? Wieża to wieża – mruknął, kiedy po raz kolejny pomylił sekwencje i Samanta musiała go poprawić.

Agnieszka tylko uśmiechała się pod nosem, siedząc naprzeciwko niego i bezlitośnie pokonując go czarnymi. Miała wielkie cienie pod oczami, ale też coś w sobie takiego... ekscentrycznie–magicznego? Salem nie potrafił tego wyjaśnić, ale był pewien, że istniało na to jakieś słowo, tylko po prostu go jeszcze nie znał. Nie zdziwiłby się jednak, gdyby najwyraźniej wszechwiedząca Samanta wiedziała o jakie słowo chodzi. Innymi słowy, Aga zdawała się wiedzieć coś, co nie było dostępne dla wszystkich ludzi, ale nie chełpiła się tym faktem.

– Niektórzy mówią konik, ale w zapisie jest 's', jak skoczek.

– W zapisie?

Westchnęła ciężko, ale nie potrafił czuć zawstydzenia. Skąd miał niby wiedzieć te wszystkie rzeczy? Najwyraźniej w szachach było o wiele więcej kwestii niż się spodziewał. Podobnie jak w życiu. Już miała mu zacząć tłumaczyć, co rozpoznał po tym jak się wyprostowała i wzięła głębszy oddech, kiedy do sali wszedł James.

Tym razem nie był spocony i zasapany. Jego wzrok od razu go znalazł i Salem z większym trudem niż podejrzewał, spuścił wzrok. Kątem oka zauważył jak ten wita się z Rochem, wymieniając typowe uściski dłoni, których on sam nigdy nie miał z kim zrobić – wciskając mu coś dyskretnie do ręki, za ich plecami, a potem podszedł do Felixa i potargał mu włosy, za co chłopak uderzył go w odwecie w brzuch, zaraz wracając się do swojej książki.

– Żeby mózg ci się nie przegrzał, młody – powiedział mu i postawił przy nim puszkę coli, którą wyciągnął z plecaka.

– Żadnego jedzenia ani picia przy szachownicach – zirytowała się Samanta wstając.

Felix tylko wzruszył ramionami, złapał za jakąś figurę i przerzucił ją na drugi koniec szachownicy. Potem wstał, chwycił puszkę i skinął w stronę wyjścia na balkon.

– Przerwa.

Samanta wyglądała jakby chciała zaprotestować, ale Agnieszka nachyliła się do Jamesa i wykradła z jego plecaka puszkę jakiejś niebieskiej oranżady.

– Wiesz, że odkąd zaczęliśmy minęły prawie dwie godziny?

Salem zdecydowanie nie zauważył, że minęło aż tyle czasu. Nie czuł się nawet specjalnie znudzony. Właściwie to wręcz przeciwnie, był pobudzony. To musiało chyba być dość imponujące, że tak długo ćwiczyli – nie był jednak pewny czy w dobry czy w zły sposób.

– Dwie godziny? – powtórzyła w zamyśleniu Samanta. – Jest szesnasta? Czemu nie przyszedłeś wcześniej? – spytała Jamesa z niezadowoleniem.

– Tatuś zabrał mnie na wystawę – odpowiedział kpiącym tonem i podał jej wodę niegazowaną.

Salem wyprostował się na swoim miejscu i James w końcu znowu na niego spojrzał.

– Kral! Nie zauważyłem cię wcześniej. Tak jak wczoraj.

– Grzeczniej – przerwała mu Samanta.

James spokojnie patrzył na niego. Chciał go sprowokować. Chciał, żeby Salem jakoś zareagował, żeby się tłumaczył. Żeby...

Agnieszka otworzyła swoją puszkę i gazowany napój syknął w cichym pokoju.

– Żadnego jedzenia i picia przy szachownicy – powtórzyła ich liderka, a Aga pokazała jej język, ale i tak posłusznie wstała biorąc swój napój i skierowała się na balkon, gdzie Felix zniknął i na szczęście nie wracał.

Pomimo tego, że pokój się opróżniał, Salem czuł się coraz bardziej przytłoczony. Spodziewał się, że Roch również wyjdzie, ale tylko schował swoje słuchawki i podszedł do Jamesa. Ten gest trochę uspokoił Salema. Nie do końca był pewny dlaczego, ale może chodziło to, że Roch mógłby go przytrzymać, gdyby ten postanowił go jednak uderzyć.

I w taki sposób w pokoju zostali tylko Salem, Samanta, James i Roch, (wszyscy zgodnie ignorowali starszego pana z portretu, choć James krótko spojrzał na niego wykrzywiając się i zaraz odwracając). Ponadto nie wyglądało na to, żeby mieli zamiar wyjść. W zasadzie to wszystko wskazywało na to, że miało nastąpić przesłuchanie.

Salem spojrzał tęsknie na swoją niedokończoną partię. Miał gdzieś to, że była dla niego przegrana – wiedział to od początku, ale i tak chciał ją dokończyć.

– Sawa? – zapytała Samanta.

– Będzie później, jeśli wcale, ale tylko żeby się pokazać – odpowiedział James, ale spojrzała na niego tak jakby nie była pewna czy mu wierzy.

On jednak nie wydawał się tym przejmować i sięgnął znowu do swojego plecaka. Wyjął butelkę truskawkowego Schweppesa i postawił przed Salemem. Jak gdyby nigdy nic. Jakby przypadkowo trzymał jego ulubiony napój w plecaku i wcale nie kupił go dla niego pamiętając, jak bardzo go lubił. Jakby przed chwilą wcale go nie antagonizował. Jakby wcale go nie nienawidził i nie zerwał z nim kontaktu. Albo pamiętał jak bardzo Gabriel nie lubił, kiedy Salem pił takie rzeczy. Jeśli to miała być gałązka oliwna to nie najlepszej jakości, bo widok tego głupiego Schweppesa sprawił, że Salem tylko się zdenerwował.

– Jaki jest twój problem?

– Mój problem? – zapytał James z cieniem rozbawienia.

– Tak. Twój problem, nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi. Co takiego ci niby zrobiłem?

– Nic – odpowiedział ze znudzeniem i naciskiem. – Jak mówiłem. Jesteś nikim, więc jak mógłbyś coś zrobić? – Salem zacisnął zęby. – Coś ci się nie podoba? Zawsze możesz wrócić do tatusia. On na pewno ci powie jakim jesteś dobrym chłopcem.

– Czy możemy nie mieszać w to Szeptacza? – wtrąciła się Samanta.

James zaśmiał się bez humoru.

– Jak mamy go w to nie mieszać, jeśli tu chodzi tylko o niego?

– James – mruknął Roch, zerkając z pocieszającym uśmiechem na Salema. – To niezbyt fajne z twojej strony.

– Zgadza się. Ale w tej sytuacji nie ma nic fajnego, więc...

James wyglądał jakby był na skraju podniesienia głosu. Albo pięści. Miał ten sam błysk w oczach, kiedy kłócił się w pierwszej klasie z ich nauczycielką, że nie może go przesadzić od Salema tylko dlatego, że według alfabetu ich nazwiska były po dwóch różnych stronach. Tylko, że w tamtej kwestii miał rację, a teraz...

– Jeśli się zmieniłeś i nagle zależy ci na powstrzymaniu Szeptacza, to czemu nadal z nim mieszkasz? – zapytał go James, wbijając wzrok w różową butelkę.

– Tu nie chodzi o to, że jest Szeptaczem – uznał Salem. – Wiem, co o nich myślisz, ale tu chodzi konkretnie o to, że łamie prawo, może słusznie? – Samanta spojrzała na niego chłodno i przewiązała ramiona na piersi. – Chcę dowiedzieć się, co robi tak jak wy.

– I co? Dowiesz się co tu robimy, stwierdzisz, że tatko ma rację i wrócisz do niego? A on oczywiście wybaczy ci, że przez pewien czas uganiałeś się ze spiskującą przeciw niego bandą i znowu będziecie normalną rodzinką. Ty, Gabriel i Elke.

Ja przynajmniej mam ojca – odparł zimno Salem i zamilkł czując jak robi mu się niedobrze.

James nie wyglądał na specjalnie urażonego. Właściwie jego twarz się nie zmieniła, ale dało się wyczuć zmianę w jego nastawieniu. Salem był nawet pewny, że ktoś z ich czwórki wstrzymał oddech. Nie był pewny czy to nie on sam.

– Przepraszam – powiedział, gdy tylko odzyskał głos.

– To coś nowego – mruknął spokojnie James. – Nie sądziłem, że mógłbyś mieć to w sobie.

– Czy wy się znacie? – zapytała ostrożnie Samanta, kiedy żaden z nich nie wyglądał jakby miał zamiar się odezwać.

James spojrzał na niego beznamiętnie, a Salem zgarnął butelkę Schweppesa ze stołu nie mając zamiaru powiedzieć już ani słowa więcej.

– Może w innym życiu – odpowiedział i gestem wskazał Salemowi, żeby wstał. – Chodź. Niech dorośli sobie teraz poplotkują. Widziałem Emilię czekającą na ciebie w holu.

I Salem miał problem, boodkąd mieli sześć lat, nigdy nie nauczył się mu odmawiać.



-------------------------------------------------------------

Witam szanownych czytelników! I przepraszam szalenie za te opóźnienia z dodawaniem rozdziałów, ale byłam bez dostępu do laptopa, więc teraz nadrabiam te stracone dni ;)

Mam nadzieję, że Salem daje radę podbijać Wasze serca albo że przynajmniej ich nie łamie. Gdybyście mogli to chcielibyście mieć umiejętność Szeptaczy? Bo chyba Słuchaczy nie... ?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top