Rodziny się nie wybiera


Salem miał sześć lat, kiedy poznał Jamesa Peirce'a i prawie osiem, kiedy widział go po raz ostatni. To była tego rodzaju przyjaźń, która zaczęła się bez żadnego specyficznego powodu. Był Salem, był James świeżo po przeprowadzce z Wielkiej Brytanii i był plac zabaw w Dzielnicy Francuskiej. Była Elke – zajęta czytaniem książki i mama Jamesa, wyglądająca co pewien czas przez okno ich domu, gdzie siedziała przy komputerze i pewnie tłumaczyła – jak to tłumacz przysięgły.

Salem pamiętał, że robiła pyszne kruche ciasteczka i czasem przynosiła im zimną lemoniadę. Chciałby powiedzieć, że to były jedne z jego najszczęśliwszych dni, kiedy po prostu bawił się z Jamesem w wojnę albo piratów biegając po platformach ze zjeżdżalniami i siatkami z grubych, niebieskich linek. Kiedy poszli razem do pierwszej klasy pobliskiej szkoły i siedzieli razem w ławce, rysując sobie na dłoniach uśmiechnięte buźki, gdy tylko któryś się odwracał. Kiedy po prostu rozmawiali o głupotach, a raczej kiedy James wygłaszał swoje wielkie improwizacje o przyszłości, o tym, że będzie walczyć ze złoczyńcami, o tym, że będzie bohaterem... – I zawsze jakoś tak jego pulchne policzki się przy tym czerwieniły, jakby sama myśl go ekscytowała i zawstydzała jednocześnie.

Salem nie był nigdy tak śmiały jak on. Nie potrafił po prostu podejść do kogoś i zapytać: będziesz moim przyjacielem? Nie potrafił otwarcie się z kimś nie zgodzić. Unikał zwad, wolał milczeć, wolał podążać za przyjacielem, co przychodziło mu dość łatwo skoro James zazwyczaj miał we wszystkim rację.

No i w końcu to się skończyło. Ich mały świat się posypał, gdy ten dowiedział się, że Salem jest synem Gabriela. Synem Szeptacza. Właściwie to pani Peirce dowiedziała się pierwsza, gdy ktoś w szkole zwrócił uwagę, że Elke nie jest jego rodzicem, a to ona przychodzi na wywiadówki. Do sprawy dołączyli się prawnicy i wyjaśniono, że jego ojciec nie może wchodzić na teren szkoły podstawowej ze względu na jego status Homo Imperans. Pani Peirce niedługo później przyszła rozmówić się z Gabrielem osobiście, a kilka dni po tym Salem dowiedział się, że James się przeprowadzał.

Nie było pożegnania, wytłumaczenia ani nawet bolesnej konfrontacji, w której James wyznałby mu, że nie mogą się już przyjaźnić. Salem był zrozpaczony, ale przynajmniej ta cała sytuacja polepszyła jego relacje z tatą. Gabriel zaczął poświęcać mu jeszcze więcej czasu, pewnie zauważając jak to doświadczenie negatywnie się na nim odbiło. Poradził mu, żeby się tym nie przejmował, że James nie jest pierwszą osobą, która będzie myśleć podobnie i niedługo później Salem przekonał się, że to była prawda. Nigdy więcej nie chciał jednak znaleźć się w takim położeniu, żeby przyjaciel go zdradził przez odmienne poglądy. Dlatego nie obnosił się ze swoimi myślami i nie próbował zawiązywać bliższych przyjaźni. Zrozumiał, że jeśli może na kimkolwiek polegać to tylko na rodzinie.

Dlatego siedział z Emilią i Abrahamem Metzem w restauracji na obiedzie. Nie wiedział jeszcze co myśleć o starszym mężczyźnie, ale Emilia wydawała się go lubić, pomimo tego, że dziwnie to okazywała. Co pewien czas robiła mu mniej uprzejmą uwagę, wyśmiała jego krawat w groszki, wytknęła, że ma beznadziejny gust co do wina i że nie powinien jeść deseru, bo tyle cukru może zaszkodzić jego zdrowiu. To były drobne złośliwości, ale jeśli Emilia nie byłaby mu bliską osobą to nie śmiałaby ich wygłosić, stąd Salem nie czuł się aż tak niezręcznie. Poza tym rozumiał też, że próbowała wytworzyć atmosferę, w której nie musieliby mierzyć się od razu z trudnymi tematami. W ten sposób wszyscy byli dość rozluźnieni, gdy Abraham w końcu poruszył temat Gabriela.

– Oczywiście wiedziałem, że ma syna, ale przyznam, że w ogóle nie podejrzewałem, że jest to fakt, z którego moglibyśmy mieć użytek. W końcu Emilia nie miała zamiaru wykorzystać swojej relacji z nim, aby się czegoś dowiedzieć.

– My nie mamy żadnej relacji – odparła sucho, mocząc wąskie usta w kieliszku białego wina. – A poza tym, wykorzystałam nasze pokrewieństwo. Mam umówione spotkanie z senatorem Péro, prawda?

Abraham tylko uśmiechnął się do niej może z pobłażaniem i nałożył swoją dłoń na jej. Przewróciła oczami, ale nie zabrała dłoni.

Były momenty, w których Salem zauważał jak bardzo była podobna do Gabriela. To były drobne szczegóły w zachowaniu, reakcjach, mowie. Nie mówiąc już o jej wyglądzie. Miała tak samo wysokie kości policzkowe, nadające jej twarzy smukły kształt. Nos też po nim odziedziczyła, choć oczy miała inne – inne w kształcie i kolorze, ciemniejsze i o bardziej płynnej formie. Miała je po matce, ale Salem wiedział, że lepiej o niej nie wspominać.

Chyba każdy słyszał o tej najgłośniejszej po wojnie i zamiecionej pod dywan aferze godnej tytułu „zakazanego romansu". Salem nie należał do tych, których niezmiernie dręczyła historia Gabriela d'Alberta de Luynes i Ewy Kolajko, ale po dziś istniały studia nad całym procesem...

Jak cały świat wiedział Gabriel był Szeptaczem, tak jak i cały świat wiedział, że związki między Szeptaczami a Słuchaczami były tabu, w większości krajów zakazane. Już pomijające te kraje, których Szeptacze nie mogli być obywatelami – jak na Wyspach Brytyjskich czy w Japonii. W ogromnym skrócie wyglądało to tak, że po kilku latach trwania ich związku, mniej więcej w momencie, gdy w prasie ogłoszono jej ciążę, Ewa wystąpiła z oświadczeniem, że Gabriel ją 'zmanipulował' i że jest jej Szeptaczem. Było to z kilku powodów absurdalne jak i przerażające.

Po pierwsze Szeptacze nie manipulowali swoich Słuchaczy, prawie że nie mieli kontroli nad tym jak wpływali na ich wolę. Stąd pojawiło się pytanie czy można było mówić o złu, jeśli Szeptacz nie kontrolował lub nie zdawał sobie sprawy z tego, co mimowolnie sprawiał.

Po drugie według badań takowy wpływ czy też oddziaływanie nie było czymś stałym i niewyzbywalnym.

To z kolei wydało na świat nowy temat bardzo trudny do zbadania – czy ciąża i związane z nią hormony mogła jakoś wpłynąć na działanie relacji między Szeptaczem a Słuchaczem. Były też inne luki i specjaliści wówczas zajmujący się sprawą spekulowali czy Szeptacz w ogóle może wywołać w swoim Słuchaczu tak silne emocje jak miłość albo dopuścić do tego, że Słuchacz go znienawidzi, skoro to zdecydowanie nie leży w ich własnej woli. W końcu były ograniczenia – Słuchacz nie mógł zrobić albo zrozumieć czegoś, co nie leżało w ich możliwościach. Na przykład, nieważne jak bardzo silną wolę miałby Szeptacz, aby Słuchacz mówił po chociażby szwedzku, jeśli nigdy się nie uczył to nie będzie w stanie powiedzieć ani jednego słowa...

Lecz wtedy, te trzydzieści lat temu, nie wiedziano wielu rzeczy o dynamice między Szeptaczami i Słuchaczami, które były wiadome dzisiaj – między innymi, czy też głównie, dzięki Emilii. Tamta sprawa została zamknięta. Gabriel do końca twierdził, że Ewa nie była Słuchaczem, a nie dało się udowodnić w żaden sposób, że była, więc wszystko skończyło się zakazem zbliżania. Ogromny stres czy też trauma, którą mu zarzucili prawnicy pani Kolajko sprawiła, że musiał zapłacić do tego jeszcze spore odszkodowanie.

Z tego, co Salem wiedział to Ewa wróciła do Polski, do kraju swoich rodziców i zostawiła Emilię Gabrielowi, nie chcąc mieć nic co by jej o nim przypominało. Tego tematu z zasady nie poruszało się w ich domu, ale Salem wiedział, że w gabinecie Gabriela znajdowało się zdjęcie Ewy i może się mylił, ale patrząc teraz na Emilię myślał, że jej matka nie mogła być Słuchaczem. Może Emilia też tak myślała i dlatego walczyła za Szeptaczy i Słuchaczy mimo tego jak bardzo zdawała się nienawidzić swojego ojca? Może jej matka zraniła ją jeszcze bardziej?

– Mniejsza – odezwał się nagle mężczyzna, odchrząkając głośno. – Jak podoba ci się mój Noumen?

Salem rozumiał, że technicznie rzecz biorąc Dom Kultury nie należał do pana Metza, ale wyrażenie się o nim w ten sposób oddawało, że przybytek był dla niego wyjątkowo cenny. Musiał zatem go nie obrazić, powiedzieć coś uprzejmego. Nie było dla niego zadziwiające, że pomyślał coś takiego. Przecież i tak nie miał powodu, żeby wyrazić jakąś negatywną uwagę. Powstrzymywał się zwykle ze swoim zdaniem, więc było nietrudno zgadnąć, że kiedy już wyrażał opinię to tworzył ją na podstawie tego, co ktoś chciałby usłyszeć.

– Niewiele widziałem, ale wydaje się imponujący.

Abraham potaknął z zadowoleniem.

– A Żółwie? To wybitne dzieciaki, bardzo zdolni. Na pewno znasz się już z częścią. Millerami? Ach, pewnie z Sawą.

– Widzieliśmy się przy jednej okazji, ale nie znamy się najlepiej.

– Rozumiem... To pewnie i lepiej – zaśmiał się, ale Salem nie wiedział z jakiego powodu.

Zauważył jednak na sobie podejrzliwe spojrzenie Emilii i wiedział, że musiało jej chodzić o Jamesa. Widziała ich rozmowę i nie mógłby jej oszukać, że wcale się przedtem nie znali nawet jeśliby chciał. Nie miał jednak zamiaru mówić czegokolwiek na ten temat. To było w przeszłości. Raczej nie nazwałby Jamesa szowinistą, ale może miało to związek z tym, że po prostu nie potrafił pamiętając jego idealistyczne poglądy. Tyle, że to było dziesięć lat temu. Od tamtego czasu James mógł jeszcze głębiej popaść w swoją nietolerancję i jakby to powiedział jego ojciec – tępotę.

– Jestem bardzo ciekawy jak poradzisz sobie w klubie. Samanta jest póki co naszą championką, ale nie zdziwiłbym się, gdyby jej brat niedługo ją prześcignął. Oboje mają naprawdę duże predyspozycje, żeby zabłysnąć na międzynarodowej scenie, jeśli mogę tak powiedzieć. Ale nie ma co się dziwić, ich dziadek jest arcymistrzem.

Salem poczuł się nagle niezmiernie zdezorientowany i chyba musiało to być widoczne na jego twarzy, bo Abraham spojrzał na Emilię pytająco.

– Nie powiedziałaś mu?

– Wydawało mi się, że szachownice i zegary były dość jasnym komunikatem. Także nazwa zdecydowanie jest już dość naprowadzająca. Klub szachowy nazywający się gepardy byłby trochę zbyt ironiczny.

Abraham prychnął z czułym uśmiechem.

Klub Żółwi był klubem szachowym. To dziwnie powoli dotarło do Salema sprawiając, że zrobiło mu się zimno i ciepło jednocześnie, jakby miałby być chory.

– Nie umiem grać w szachy – wypalił.

Poczuł jak jego dłonie się pocą i miał potrzebę otrzeć je o spodnie, ale powstrzymywał się przed tym, tak jakby powstrzymywał się w obecności ojca. Nerwowo złapał za serwetkę i zwinął ją w kulkę, owijając obie dłonie wokół niej.

Już to widział – cały plan, kombinowanie i to wszystko na nic, bo nie potrafił grać w szachy. Szachy! Granie w jakiekolwiek gry planszowe nigdy nie było zajęciem, które go interesowało. Zawsze był bardziej podwórkowym dzieciakiem. Najlepszą część dzieciństwa spędził na placu zabaw albo w ogrodzie. W szkole wolał grać w piłkę na boisku niż w gry na telefonie czy w karty pod schodami, jak robili jego koledzy z klasy.

Lubił też chodzić na spacery słuchając muzyki. Biegał – był nawet na kilku zawodach. Zawsze interesował się koszykówką, ale był za niski i nikt nie dawał mu szans.

Szachy były jedną z ostatnich rzeczy, których sam by się powziął. Zdawał sobie sprawę, że była to poważna dyscyplina, trudna gra, ale nie znał jej zasad. Nawet nie wiedział po co były potrzebne zegary...

– Nauczysz się – odparła prosto Emilia wyrywając go z jego spanikowanych myśli. – Jeśli wytrzymałeś osiemnaście lat z Gabrielem pod jednym dachem to szachy nie powinny sprawić ci trudności.

Salem nie był pewny, co miała na myśli, ale znając ją i jej stosunek do ich ojca podejrzewał, że była to jakaś docinka.

*

Emilia uparła się, że go podwiezie, ale nie wjechała do Dzielnicy Francuskiej. Wysadziła go jeszcze przed mostem i powiedziała, że klub spotyka się w Noumenie każdego dnia po szkole, ale obowiązkowe spotkania członków są we wtorki, czwartki i soboty. Salem zdawał sobie jednak sprawę, że „obowiązkowe" spotkania, wcale nie były obowiązkowe, ale nadawały klubowi poważniejszego charakteru. Skoro i tak spotykali się tam codziennie to obowiązkowe spotkania nie wydawały się zbytnio potrzebne.

– W domu kultury często odbywają się różnego rodzaju imprezy, więc Żółwie muszą dostosowywać swoje treningi.

– Treningi? – zapytał, próbując ukryć kpinę, za cieniem rozbawienia.

– Tak. Treningi – odparła poważnie. – Możesz się śmiać, ale sam się przekonasz. Nie będą one pewnie jednak zajmować wam całych popołudni. Spotykają się tam i robią lekcje, spędzają czas. To nie jest typowy klub szachowy, przede wszystkim są po prostu ze sobą blisko.

Salem nie miał po tym nic do powiedzenia, ale w kwestii szachów nie do końca jej wierzył. Jak bardzo wymagające mogły tak naprawdę być? Ile można było w nie grać aż się nie znudziły? Kto to w ogóle wymyślił, żeby spędzać swoje wolne popołudnia w klubie szachowym... Nie potrafił sobie wyobrazić Jamesa grającego w szachy, a tym bardziej siebie.

Znaczy... Gdyby się nad tym dłużej zastanowił to zauważyłby, że sama natura szachów całkiem odpowiadała jego własnej. Salem był w końcu spokojny, opanowany i nie miał problemów ze skupieniem się. Pewnie doszukiwał się absurdu tylko z tego powodu, że czuł się źle z tym, że nigdy w ogóle nie pomyślał, żeby nauczyć się grać.

Zatopiony we własnych myślach nawet nie zauważył, że zatrzymał się przy placu zabaw, dopóki wiatr nie zawiał i karuzela nie zaskrzypiała.

Kusiło go, żeby usiąść na czerwonej huśtawce, na której spędził tyle czasu jak był mały. Zastanawiał się czy zjeżdżalnia już ostygła przez cały dzień grzania się na słońcu, pamiętając jak kiedyś zjechał po niej w samo południe, płacząc że poparzył sobie pośladki, podczas kiedy James zwijał się w piasku ze śmiechu...

Salem bardzo rzadko widywał tutaj dzieci. A może po prostu nie zwracał na nie uwagi? Teraz z uczuciem tęsknoty odchodził od placu zabaw, czując jak wspomnienia, które odepchnął głęboko na skraj pamięci wracają jedno po drugim przyprawiając go o lekki ból głowy.

Elke nadal nie było, o czym również przypomniał sobie, gdy tylko otworzył drzwi. Z zaskoczeniem jednak zarejestrował dźwięki dochodzące od strony kuchni. Ta jednak była pusta, ale szklane drzwi na patio były otwarte. To musiał być on. Salem to wiedział – to było oczywiste, i wiedział, że powinien to przemyśleć. Jak się zachować, co powiedzieć, ale gdy po raz drugi go to uderzyło, że Gabriel był w domu i to o tak wczesnej porze, bo nie było przecież jeszcze nawet szóstej, to poczuł się niecierpliwy, żeby zobaczyć się z ojcem.

– Salem ! – wyprostował się Gabriel z uśmiechem, który Salem zaraz odwzajemnił. – Nie wiedziałem, że miałeś dzisiaj plany, myślałem, że będziesz w domu.

– Jesteś wcześnie – zauważył przysiadając się koło niego na drewnianej ławce.

– To miała być niespodzianka.

Ich patio było jednym z ulubionych miejsc Salema. Były tutaj dwie drewniane ławki ustawione po obu stronach kamiennego stołu. Po lewej stało palenisko z kominem odprowadzającym dym i szeroką półką, na której w cieplejszych okresach wystawiali gramofon. To wszystko było otoczone pięcioma kolumienkami, a winorośle porastały dwie przeciwległe ściany – wschodnią i zachodnią, zapewniając przyjemny cień.

Po prawej były fotele, które można było poskładać na różne sposoby lub wystawić do ogrodu do opalania. Donice z przyprawami wisiały na hakach zawieszonych przy ścianie domu i powoli czuć było zapach lawendy, która zaczęła kwitnąć.

– Ostatnio nie spędzaliśmy razem za wiele czasu – zaczął, spuszczając wzrok do szklanki, którą trzymał leniwie w dłoni. – A jeszcze niedługo ten nieszczęsny wyjazd do Stanów... – westchnął i oparł podbródek na dłoni spoglądając na niego. – Pomyślałem, że może chciałbyś jechać ze mną...?

– Nie – odpowiedział, zanim w pełni się zastanowił. – To znaczy, chciałbym być z tobą, ale i tak będziesz zajęty. Może jak wrócisz to moglibyśmy pojechać gdzieś razem?

Uśmiech Gabriela był zawsze taki delikatny i pełny ciepła. On zawsze sprawiał, że Salem czuł się podniesiony na duchu, akceptowany i kochany. Nikt inny nie patrzył tak na niego, tak jakby... jakby był prawdziwy? Nie potrafił tego opisać, ale paradoksalnie najniebezpieczniejsza osoba w jego życiu była jednocześnie tą, z którą czuł się najlepiej.

Mieli swoje zgrzyty (w postaci nie wchodzenia sobie w drogę), zwłaszcza gdy chodziło o Emilię czy przeszłość Gabriela, ale gdy przychodziły takie chwile jak ta – że byli sami, w piękny dzień i oboje nieświadomi istniejących między nimi sekretów, to było dobrze.

Tyle, że Salem miał tę przewagę, że wiedział, że jego tata coś ukrywał i jeśli miał rację to coś więcej niż tylko nierejestrowanie Słuchaczy. Bo w końcu, dlaczego miałby robić coś takiego, jeśli nie miał jakiegoś większego planu? W tym wszystkim musiał istnieć jakiś sens i może właśnie z tego powodu Salem tak długo zwlekał nim skontaktował się z Emilią. Nadal miał nadzieję, naiwną, ale jednak, że może Gabriel nie robił niczego złego. Może był zmuszony łamać prawo?

– Po twoich urodzinach – stwierdził Gabriel uśmiechając się szerzej i położył lodowatą dłoń na jego ramieniu. – Możemy pojechać na północ. Czy do Niemiec, czy do Polski... Elke na pewno się ucieszy, jeśli zejdziemy z jej głowy na kilka dni.

Salem poczuł jak narasta w nim entuzjazm. Nie martwił się tym, że po jego urodzinach zaczynała się szkoła, bo w końcu Gabriel z pewnością dobrze o tym wiedział, ale opuszczenie kilku pierwszych dni ostatniej klasy i tak nie był dużym problemem. Poza tym, ile razy słyszał o tym, że ktoś z jego klasy wyjeżdżał na tydzień czy dwa na Malediwy czy Hawaje i to w samym środku roku szkolnego?

– Myślałeś o tym, co będziesz robił, kiedy wyjadę? Elke na pewno wróci do tego czasu, więc nie musisz się o nic martwić.

– Dołączyłem do klubu – wyznał, czując nieodpartą potrzebę, aby przygryźć wargę.

– Klubu – powtórzył podnosząc szklankę do ust i upijając nieduży łyk. – Szkolnego klubu?

– Nie. Jednego w Domu Kultury Noumen.

Gabriel zmarszczył brwi, ale po chwili jego twarz się rozświetliła, a uśmiech rozciągnął zmarszczki przy jego oczach. I niby wyglądał na zadowolonego, ale był jakiś cień w jego oczach, który mógł wskazywać na jego następne pytanie.

– Kiedyś był to dom kultury Metzów. Pamiętasz Abrahama Metza? Z pewnością nie, głupie pytanie.

– A powinienem? – spytał Salem nagle zaintrygowany jak i zmartwiony, zastanawiając się czy powinien wspomnieć, że widział się z nim dzisiaj.

Gabriel westchnął i z typową dla siebie nonszalancją odwrócił wzrok w stronę winorośli, jak zwykł robić, gdy chciał mu coś powiedzieć, ale nie chciał robić z tego dużej sprawy.

– Cóż, nie zdziwiłoby mnie gdybyś go pamiętał. Był zamieszany w proces wszczęty wokół twojej adopcji. Wtedy dopiero zaczynał swoją karierę, ale już wtedy wiedziałem, że trzeba na niego uważać.

Ach. To miało sens. Salem nie musiał dopytywać, żeby się domyślić, że pan Metz prawdopodobnie był jednym z tych przeciwko adopcji.

– Mniejsza. Nie wiem jak duża jest szansa na to, że go spotkasz, kiedy będziesz chodził do tego klubu, ale jestem właściwie dość ciekawy jego reakcji jak cię zobaczy. Koniecznie go ode mnie pozdrów.

Salem skinął głową czując się już spokojniej, gdy zamknęli ten temat. Dłoń Gabriela, która dotąd ściskała czule jego ramię nagle ześlizgnęła się, gdy sięgnął za siebie po dzbanek herbaty lodowej.

– Przynieś sobie szklankę, napijemy się razem. Jadłeś coś? Możemy zrobić szaszłyki, jeśli chcesz.

Kiedy Salem się uniósł rozległy się pierwsze dźwięki popołudniowego koncertu ich sąsiadki. Gabriel rozpalił ogień w palenisku i przyniósł koce, które rozłożył na ławie, którą razem zajmowali. Siedzieli do późna, jedząc i pijąc, przy akompaniamencie fortepianu, a potem opowieści Gabriela o latach, których Salem nie mógł pamięć, gdy był mały – to były jego ulubione opowieści.

Było ciemno, gdy zaczęli wszystko sprzątać i kiedy tamtej nocy Salem szedł do łóżka, a Gabriel objął go i zapytał czy nie chciałby z nim jutro pojechać na wystawę dotyczącą zwycięstwa Powstania Warszawskiego, której był jednym ze sponsorów, Salem powiedział, że tak.

Nie pomyślał o tym, żeby dać znać Emilii, że nie będzie go jutro w Noumenie, ale nie mogła oczekiwać, że nagle po prostu odmieni całe swoje życie. Może i Gabriel łamał prawo, ale nadal był jego ojcem. Nadal był najważniejszym człowiekiem w jego życiu...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top