Nie musisz być wolnym, żeby nie być zniewolonym

- Ja, amatorski wielbiciel pleonazmów i aforyzmów.


YA, literaturamłodzieżowa, Urban Science–fiction


Czasem wyobrażała sobie jak zabija własnego ojca.

Ale potem wracała do szarej rzeczywistości i przekonywała samą siebie, że to czy ten człowiek żył czy nie, nie miało znaczenia, dopóki nie wtrącał się w jej życie. Lubiła się tak oszukiwać, bo dobrze wiedziała, że nawet gdy go nie było i tak wkradał się do jej głowy...

Emilia Kolajko nie miała w zwyczaju określania się jako osoba obdarzona, a jednak ciężko byłoby opisać ją lepszym słowem. Jej forma obdarzenia nie miała jednak nic wspólnego z żadną siłą wyższą, choć niektórzy mogliby stwierdzić, że przeznaczenie grało tutaj istotną rolę. Sama Emilia nie przejmowała się tak trywialnymi rzeczami. (To, że od wieku lat dwunastu znała znaczenie słowa „trywialne" było już dość wymowne...)

Była osobą rozważną, trzeźwo myślącą i niebywale pracowitą, a do kontrastu tych cnotliwych cech dochodziły ludzkie rysy w postaci epizodów roztargnienia, momentów bałaganiarstwa i godnej podziwu upartości. Była spod znaku wodnika i niektórzy uznaliby to za dość znaczący aspekt jej osobowości, ale istniało duże prawdopodobieństwo, że Emilia nigdy w pełni nie uświadomiła sobie, że dzień i miesiąc jej urodzenia mógłby mieć dla kogoś jakiekolwiek znaczenie. Zdecydowanie ten szczegół nie miał znaczenia, gdy dorastała.

Aktualnie była w takim okresie życia, kiedy mieszkała sama (co wcale nie znaczyło tak dużo, bo porzuciła dom jak tylko legalnie mogła), potrafiła sama zrobić pranie, zapisać się na wizytę do dentysty, a także zrobić obiad całkowicie od podstaw. Generalnie wydawała się być wzorcem dorosłego, sukcesywnego człowieka, ale nie była jeszcze na tym etapie, aby wyrabiać własne dżemy w ilości kilkunastu słoików, aby trzymać je w kuchni i czuć się całkowicie komfortowo dzieląc się nimi z gośćmi. Gdyby kiedykolwiek zrobiła nawet dzbanek kompotu to nie czułaby się wystarczająco hojnie, aby się nim z kimkolwiek podzielić – wolałaby delektować się czymś tak dojrzałym w samotności. Może jeśli byłby to kompot z truskawek to czułaby impuls, aby poczęstować nim swojego partnera, ale ponieważ ten nie miał wstępu do jej maleńkiego mieszkanka, a Emilia nie miała zamiaru robić ani kompotu, ani dżemu w najbliższej przyszłości, to nie było konieczności gdybać nad czymś tak trywialnym.

Należy jeszcze podkreślić, że Emilia odnajdywała wiele rzeczy trywialnymi. To słowo było szczególnej natury, bo pochodziło ze słownika jej ojca. Było wiele słów, które gdy tylko słyszała od razu przywoływały jego wspomnienie i z zasady ich unikała – wszystkich oprócz słowa trywialne. To słowo było bowiem idealnym określeniem ich relacji.

To, co również przypominało jej w pewnym sensie o ojcu, a raczej o okresie dorastania, to jej zwyczaj paradowania po domu na bosaka. Uwielbiała czuć chłód kafelek, miękkość dywanów i gładkość parkietu pod stopami. Lubiła takie wymyślne balansowanie, gdzie nie było między nią a światem żadnej bariery. W dziwny sposób dźwięk, jakby mlaśnięcie albo specyficzne piśnięcie, jakie wydawały jej stopy dotykając posadzki sprawiało, że łatwiej skupiała się na rzeczywistości. Jej zmysły były pobudzane na kilka sposobów, a ona była szczególnie wyczulona na tego typu doznania. To zawsze pozwalało jej lepiej ogarnąć myśli. Widziała to w taki sposób, że kiedy jej ciało ściśle przylegało do podłoża, to jej umysł mógł ulatywać nad sklepienia do czegoś, co można by nazwać światem idei. W tym jej poniekąd metafizycznym świecie mogła odnaleźć zwykle splątane myśli
i przeistoczyć je w zrozumiałą całość.

Może dlatego, że proces jej myślenia był tak specyficznie skonstruowany była tak genialna? Bez znaczenia. Daleko jej było do ideału, ale w tej kwestii uważała, że to bardzo dobrze.

Jej mieszkanie było dość zaniedbane, ale właśnie takie je lubiła. To było jej miejsce. Jej prywatna przestrzeń, do której nikt nie miał wstępu, więc kto miałby oceniać ją po ubraniach walających się wokół, tysiącach zapisanych lub w połowie zapisanych kartek, jakiś chaotycznych schematach, pudełkach po jedzeniu i kubkach po kawie ze Starbucksa? Jej sąsiadka chyba lubiła ją bardziej niż tylko „po sąsiedzku", bo prawie za każdym razem, gdy Emilia bywała w budynku ta przynosiła jej jakieś wymyślne zamówienia z popularnej sieciówki. Emilia uważała cały ten interes za obrzydliwy przejaw kapitalizmu, ale nigdy nie potrafiła sobie odmówić tego cukrowo–karmelowego ulepku o orzechowym aromacie, które miało udawać kawę.

Była godzina szósta po południu, a ona nie miała na dzisiaj przewidzianych już żadnych spotkań. Jej partner – Abraham, z wykształcenia prawnik, dziesięć lat jej senior, wybitnie dobry w robieniu jajecznicy i jeden z licznych nemezis jej ojca, był tego dnia zajęty posiedzeniem swojego klubu. Nie była jednak pewna czy chodziło o klub brydża, jeździectwa czy może jednak coś związanego z Domem Kultury Noumen. W brydża nie grała, zwierząt specjalnie nie lubiła, ale rzecz z Noumenem pochwalała i wspierała, nawet wpłacając kilka razy hojną kwotę w ramach dofinansowania.

Ogólnie rzecz biorąc jej życie było dość poukładane i mogłaby nawet powiedzieć, że z perspektywy niezbyt obiektywnego obserwatora – udane. Miała tytuł naukowy, była specjalistką od fenomenu Homo Imperans (HI) i Homo Audiens (HA), nazywanych także Szeptaczami i Słuchaczami, (przy zastosowaniu najmniej pejoratywnego określenia). Właściwie to nawet uważano ją za międzynarodowy autorytet w badaniach i teorii tego zjawiska leżącego w dziedzinie psychologii i socjologii, neuronauki. Miała stabilny związek z porządnym mężczyzną, była zdrowa, a jej książka po raz kolejny znalazła się na liście najlepiej sprzedających się książek z kategorii literatury faktu.

A mimo tego wszystkiego, czuła się skrępowana. Może miało to związek z tym, że właściwie przeistoczyła coś, co kiedyś uważała za traumatyczne dzieciństwo w nie tylko sławę, ale i właściwie całą karierę? Nie lubiła swojego ojca, od prawie siedemnastu lat nie miała z nim kontaktu i zawdzięczała mu tylko dwie rzeczy – życie i doświadczenie, które stało się tytułem jej pierwszej książki: Szepty w pustym domu. Pomimo tego, że sprawa z Homo Imperans i Homo Audiens została ujawniona po drugiej wojnie światowej, to gdy jej książka ukazała się na początku dwutysięcznego roku stała się dość głośnym wydarzeniem. Nie była pierwszą osobą, która pisała o Szeptaczach czy Słuchaczach, ale jej relacja była wyjątkowa, bo dość rzetelnie oddała te lata, które spędziła mieszkając z Szeptaczem. Miała unikatowe doświadczenie, ale czasem pragnęła, żeby robić coś innego, aby być kimś innym i żyć innym życiem.

W takich momentach siadała na parapecie, przerzucając jedną z nóg przez okno, czując jak goła pięta ociera się o brudną cegłę, jaskrawego budynku, typowego dla tej okolicy i wyglądała na pustą ulicę, muśniętą ciepłym światłem powoli zachodzącego słońca. Zwykle popołudniami nie było już tak ciepło, a jednak teraz, gdy siedziała po zachodniej stronie, czuła łaskotanie ciepła na swojej kostce, która wychylała się z cienia poddasza.

Na parapecie leżała paczka z ostatnim papierosem, który leżał tam już tak z jakieś pół roku i zawsze jak na niego patrzyła to zastanawiała się czy po niego sięgnąć. Technicznie rzecz biorąc Emilia nie paliła, ona tylko... sporadycznie oddawała się idei nałogu nie mogąc w pełni skapitulować przez całkowite obrzydzenie jakie ją wypełniało, ilekroć czuła dym papierosowy w ustach.

Oparła głowę o metalową ramę i przymknęła powieki. To była jej oaza. Jej moment wytchnienia, gdy była tak wolna jak człowiek jest w stanie. Nie myślała o ojcu,
o wystąpieniu, które czekało ją następnego dnia w ramach akcji Czas dla Słuchaczy, próbowała zapomnieć także o głupiej sprzeczce, którą miała z Abrahamem wcześniej tego dnia, która dotyczyła rzeczy tak trywialnej, że już nawet nie pamiętała jakiej.

Jej telefon leżał wyłączony przy drzwiach, bo tak jak wcześniej zostało wspomniane – do mieszkania Emilii nikt nie miał wstępu, łącznie ze wszelkimi artyficjalnymi bytami, które mogły lub też nie, odnaleźć się w świecie rzeczywistym.

Dlatego doznała lekkiego szoku słysząc pociągły i niezwykle upierdliwy dźwięk brzmiący jak dzwonek do drzwi. W pierwszym momencie uznała, że musiała się przesłyszeć, że była zmęczona i może zdesperowana, aby jednak odszukać jakieś towarzystwo, że aż wyimaginowała sobie, że ktoś dzwoni do drzwi jej mieszkania.

Po chwili rozległ się kolejny natrętny sygnał, ale tym razem jeszcze z towarzystwem dwóch krótkich BZZZ, BZZZ. Co w sumie brzmiało jak: BZZZZZZZZZZZZZZZZZZ, BZZZ, BZZZ.

Oczywistą reakcją byłoby wstać i pójść otworzyć drzwi, ale z niezrozumiałej przyczyny Emilia się zawahała. Zarzuciła na siebie swój długi kardigan, jako że oprócz podkoszulki i bielizny nie miała na sobie nic innego i podeszła z podejrzliwością na korytarz. Cisza rozciągała się tylko przez kilka chwil, gdy dzwonek ponownie zadzwonił, ale tym razem tylko raz. I pukanie.

Nigdy nie podejrzewała, że coś takiego jak wizjer w drzwiach mogłoby okazać się dla niej przydatne skoro nie planowała nikomu nigdy zdradzać miejsca swoich ucieczek, ale teraz żałowała, że jej drzwi były pozbawione tego jakże ciekawego wynalazku.

Zawinęła kardigan ciaśniej wokół siebie i strzepnęła grzywkę z oczu, notując
w pamięci, aby ją skrócić. Podeszła do drzwi i powoli je otworzyła.

Krótko mówiąc, ze wszystkich rzeczy, których mogła się spodziewać to, co czekało na nią za drzwiami było chyba ostatnią o jakiej mogła pomyśleć. Może dlatego, że właściwie nie rozumiała, co miała przed sobą. Nagle pomyślała, że może została ofiarą jakiegoś psikusa, co byłoby dość ciekawe, jako że nigdy wcześniej nikt nie próbował wyciąć na niej żadnego dowcipu. Ale odniosła wrażenie, że chłopak przed nią był już za duży na podobne ekscesy. Co więcej był zdecydowanie zbyt elegancki, aby zniżać się do takiego poziomu, ale jednak jeśli byłby tutaj aby spłatać jakiegoś figla, Emilia nie miałaby mu tego za złe. Dzieci będą dziećmi, a chłopcy będą chłopcami, taka była idiotyczna wizja świata.

Nie wiedziała czemu nadal rozpatrywała scenariusz, w którym ten chłopak mógł pojawić się na jej progu w celu wycięcia jakiegoś żartu, ale oddała się takiej fantazji tak jak zdarzało jej się odpływać nad Morze Śródziemne albo nad Bałtyk, gdy spożywała drugie śniadanie w postaci puszystego pączka.

Nagle gwałtownie powróciła do świata realnego przyglądając się bliżej nieznajomemu.

Nigdy nie zwracała uwagę na wzrost osób, które widziała po raz pierwszy, ale tym razem to, że ktoś nad nią nie górował wydawało się przykuwać jej uwagę. Ponadto miał włosy w kolorze 'mysi blond' – ciekawy kolor, który nosiła w 2010 roku, gdy jeszcze grzywki były dopuszczalne w modzie. Wyglądała w tym kolorze strasznie, bo jej skóra była ciepłego odcienia przez co postarzała się o jakieś dwadzieścia lat. Jednak on, kimkolwiek był, był wystarczająco blady, aby kolor jego włosów (w dodatku z pewnością naturalny) dodawał mu chłopięcego uroku, a nie starczej dojrzałości.

I szczerze mówiąc wyglądał znajomo, ale Emilia za nic w świecie nie mogła przypomnieć sobie skąd mogła go znać. Nie znała zbyt wielu nastolatków, a tych których znała zdecydowanie nie uczęszczali do Prywatnej Akademii im. św. Tomasza z Akwinu, jak wskazywał herb na jego mundurku.

Sam mundurek był w dobrym guście. Biała koszula, bordowa marynarka z przypinką, i patrząc po tym jak koszula układała się na kołnierzyku podejrzewała, że całości dopełniał jeszcze krawat. Naturalnie jego spodnie także były skrojone, z ciemnego materiału, a buty
z czarnej skóry. Ogólnie wyglądał postawnie i reprezentatywnie, ale szczerze? Nie można było na niego nie spojrzeć i nie zapytać jakim cudem jeszcze się nie ugotował.

Był sam i patrzył na nią wielkimi okrągłymi oczami, które opatulały ciemne, długie rzęsy. Od razu poczuła ukucie zazdrości jak tylko je zobaczyła i może dlatego jej ton wydał się ostrzejszy niż powinien.

– Słucham?

– Ty jesteś Emilia – powiedział, ale nie wydawał się mówić do niej.

Emilia podniosła jedną brew do góry i znowu próbowała przypomnieć sobie skąd go kojarzyła.

– Kim jesteś? – zapytała jakby chłopak wcale się nie odezwał.

Teraz w jego oczach pojawił się strach, a jego dłonie zacisnęły się na torbie, którą miał przerzuconą przez ramię. Miał zadbane paznokcie. Musiał być chyba najbardziej zadbanym nastolatkiem jakiego znała... Choć w zasadzie może takie teraz było to nowe pokolenie. Ona zdecydowanie nie miała tak bezproblemowego wyglądu. Do dziś pamiętała zakrywanie pryszczy korektorem, maseczki zrobione z chusteczek i kurzego białka, cienie pod oczami tak głębokie, że całymi tygodniami wyglądała jakby nie domyła makijażu. Z pewnością miał też nienaganny zgryz, podczas kiedy ona przez cztery lata nosiła aparat na zęby...

– Ja... – jego wzrok uciekł w stronę schodów prowadzących na dół do wyjścia, ale nie ruszył się, tak jakby jego nogi przykleiły się do posadzki.

Marszczył brwi jakby naprawdę skamieniał i próbował walczyć ze swoim spetryfikowanym ciałem, ale po krótkiej chwili zebrał się na odwagę i wrócił do niej wzrokiem. Miał intensywne, jasnozielone spojrzenie. Mętny oliwkowy kolor już normalnie przykuwałby uwagę, ale to nie to sprawiło, że Emilia poczuła się zbita z tropu. To była dzika desperacja, którą próbował ukryć, ale nie miał lat praktyki jak ona. To było to przestraszone, ale odważne spojrzenie, kiedy w końcu podjął decyzję.

– Jestem Salem Kral – powiedział unosząc lekko podbródek, choć jego serce musiało walić jak szalone, jeśli jego jeszcze bardziej zaciśnięte na torbie dłonie mogły wskazywać na to jak ogromne odczuwał zdenerwowanie. – I jeśli się nie mylę to jestem twoim bratem, a raczej na pewno się nie mylę, bo jeśli miałbym choćby cień wątpliwości to bym nawet nie próbował cię znaleźć.

Emilia miała w głowie tylko jedno słowo: merde – a nawet nie znała francuskiego.

*

Gabriel d'Albert de Luynes był wyjątkowym typem człowieka. Tak – słowo wyjątkowy było bardzo trafne, o ile pominęłoby się już jakieś nastawienie wartościujące. Ciężko było stwierdzić jednoznacznie czy był dobrym czy złym człowiekiem. Emilia uważała, że był złym ojcem, bo spędziła lata próbując wyrwać się spod jego tłamszącego cienia, ale teraz mając przed sobą Salema zaczynała się zastanawiać czy nie za łagodnie go oceniła.

Zaprosiła chłopaka do środka – łamiąc pierwszą zasadę, co do niezapraszania gości, od razu czując wstydliwe zakłopotanie, kiedy zdała sobie sprawę jaki zaduch panował w jej mieszkaniu. Zapach dymu mieszał się z czymś stęchłym i słodkawym. Przeszła szybciej do dużego pokoju i otworzyła okno na całą szerokość udając, że to mogło pomóc. Wiedziała, że jej oaza była zawalona bliżej nieokreślonymi rzeczami i zaśmiecona wszystkim czego nigdy nie chciało jej się oddać do recyklingu, ale dopiero teraz poczuła się z tym niekomfortowo. Mogłaby winić Salema, jako że był pierwszą osobą, która kiedykolwiek postawiła nogę w jej mieszkaniu, ale z drugiej strony to on wydawał się potrzebować pomocy, więc nie mogła pokazać, że jej życie było równie chaotyczne jak jej prywatna przestrzeń. Bo nie było. Było świetnie urządzone i poskładane.

– Jak mnie tu znalazłeś? – zapytała odkopując kanapę spod kartonów po pizzy i jakiś meksykańskich fast–foodów.

Pamiętała Salema. Nie najlepiej, bo ciężko było jednak pamiętać kogoś kogo się kompletnie nie znało, ale wiedziała o jego istnieniu. Ciężko byłoby nie wiedzieć w jej sytuacji. Wiedziała, że jej sukcesywność bardzo pomogła jej ojcu w pokazaniu się w dobrym świetle, kiedy trwały procesy adopcyjne Salema. Jeśli się nie myliła to, gdy ona wyjechała ze swoją drugą książką w trasę po Europie to Gabriel właśnie podpisywał papiery nadające mu prawa rodzicielskie nad Salemem. Widziała go na żywo może raz, kiedy zaczynał szkołę albo szedł do przedszkola, czy coś takiego. Nie pamiętała o co w tym chodziło. Była od niego starsza o szesnaście? Siedemnaście lat?

Teraz zaczęła się zastanawiać dlaczego nigdy wcześniej nie zwróciła na niego uwagi. Jakby nie było był wychowywany przez Gabriela d'Alberta de Luynes. Mieszkał z nim, a może nawet przyszedł tutaj przez niego.

Nadwrażliwość Emilii ponownie dała się we znaki, gdy spojrzała podejrzliwie na nastolatka. Ten jednak tylko rozglądał się ciekawsko wokół, jakby pierwszy raz w życiu widział coś podobnego, a pewnie tak było. Uścisk na jego torbie trochę zelżał.

– Potrzebuję pomocy – powiedział opanowanym tonem. – Nie wiedziałem do kogo innego mógłbym iść.

Ostrożnie odpiął miedziane szlufki zamykające jego torbę i wyjął ze środka białą teczkę spomiędzy szkolnych książek. Ostrożnie podał ją Emilii i spuścił wzrok, nerwowo przegryzając wargę i zajmując swoje dłonie suwakiem w wewnętrznej kieszeni.

– Co to jest? – zapytała, ale nim mógł odpowiedzieć już otwierała teczkę i zaglądała do środka.

Znajdowały się tam wydruki skrzynki pocztowej. Zmarszczyła brwi odczytując adresata i nadawcę, a potem wciągnęła gwałtownie powietrze. Spojrzała na Salema niepewnie.

– Skąd to wziąłeś?

– Wszystko drukuje i przechowuje w sejfie – wyjaśnił cicho. – Usuwa z poczty i nigdy nic nie udostępnia. Znam jego hasła, ale nie mogłem niczego odzyskać, nie tak żeby się nie dowiedział.

– Jeśli tak to dlaczego ukradłeś wydruki, które są najwyraźniej dla niego tak ważne?

– Te są sprzed ponad roku. Raczej nie kłopotałby się nimi. Nie ruszyłem tych ostatnich. Ale rozumiesz o co chodzi?

Emilia zamknęła teczkę i przetarła oczy.

– Jeśli to prawda... To o czym pisze, to że ma ich więcej...

Salem podniósł jedną brew i przekrzywił głowę na bok.

– Nie napisał tam, że chodzi o Słuchaczy, ale tak pomyślałaś. Ja też tak myślę. Ma ich więcej niż zarejestrował. I chce to wykorzystać, tydzień temu napisał do senatora Péro, że poznał kilku ciekawych mężczyzn, którzy mogliby go zainteresować odkąd szuka członków do swojego stronnictwa.

– Senator Péro to jego stary przyjaciel, ale Gabriel zdecydowanie nie mieszałby się w sprawy jego stronnictwa... – zaczęła, ale urwała.

Nagle zrobiło jej się niedobrze.

Robert Péro był powszechnie znanym politykiem, który czasem wypowiadał się wyjątkowo kontrowersyjnie to adwokatując Słuchaczom i atakując Szeptaczy. Jak jednak wielokrotnie podkreślał, gdy zaczął zbierać swoje stronnictwo – jego zdanie dotyczące Homo Imperans nie miało przechodzić do planu politycznego. Przynajmniej nie aż tak radykalnie...

Emilia wiedziała, że ludzie tego pokroju co senator Péro chętnie widzieliby Szeptaczy zamkniętych i odizolowanych od społeczeństwa. Często powstrzymywała się przed mdłościami, gdy na różnego rodzaju przemówieniach apelował do naukowców, aby spróbowali znaleźć sposób, aby „uleczyć" Szeptaczy i zmienić ich w „normalnych ludzi", tak jakby trzeba ich było z czegoś leczyć!

I co z tego, że miał ambitne plany dotyczące gospodarki i systemu edukacji, który mógłby rzeczywiście obniżyć poziom analfabetyzmu, jeśli działoby się to kosztem wzmocnienia granic i zaostrzenia praw emigracyjnych?

Dlaczego Gabriel miałby się mieszać w sprawy takiego człowieka? Tego kompletnie nie mogła zrozumieć, ale wiedziała lepiej niż większość ludzi, co to wszystko mogło znaczyć. Nie tylko z perspektywy społecznej czy politycznej, ale dla Słuchaczy i Szeptaczy na całym świecie. To, co robił Gabriel nie mogło się dla nich dobrze skończyć. Nie potrzebowali kolejnej nagonki. Ludzie już o wiele lepiej patrzyli na to, co wyciekło podczas drugiej wojny światowej, ale nadal cała sytuacja była delikatna.

Ciężko było to wyjaśnić w kilku słowach, zwłaszcza skoro Emilia poświęciła temu fenomenowi całe swoje życie. Ważne jest jednak aby zrozumieć, że Słuchacze i Szeptacze to nadal są ludzie i nie da się ich odróżnić na pierwszy rzut oka. Odróżnienie jako tako jest prawie niemożliwe. Tego czy ktoś jest Słuchaczem nie da się ustalić żadnym badaniem mózgu jak w przypadku Szeptaczy. Ktoś może być Słuchaczem całe życie i nie zdawać sobie z tego sprawy. Uznanie kogoś za Homo Audiens jest możliwe dopiero poprzez praktyczne zaobserwowanie jego reakcji z kompatybilnym Szeptaczem, czego ogólnie raczej się unika.

Szeptacze i Słuchacze mają bardzo specyficzną relację, zmieniającą się z pewnością razem z biegiem historii, przy czym nigdy nie byli pod obserwacją tak jak po wojnie, kiedy ich istnienie zostało oficjalnie odtajnione, a badania nad nimi ujawnione. Naturalnie większość rzetelnych badań ukazała się później, gdy takie przypadki mogły być jawnie badane za ich zgodą. Szeptacze spotkali się z ogromną dyskryminacją przez specyfikę ich możliwości, czy też „mocy" jak utarło się w pop–kulturze, ale Emilia nie znosiła tego określenia.

Prosto mówiąc rzecz polegała na tym, że Szeptacze potrafią wpływać, czasem niezależnie od ich świadomości, na wolę Słuchaczy. Potrafią bezwiednie przekazywać swoje myśli, poglądy, pragnienie na kompatybilnych z nimi ludzi, którzy nie przejmują tego jako bezpośredni wpływ czy kontrola – to staje się częścią ich własnej jaźni. Ten wpływ jest raczej pośredni – nieuświadomiony lub uświadomiony, gdy silniejszy. Nie ma mowy o opieraniu się czemuś takiemu czy walczeniu z obcą sugestią. Przez większość czasu nie da się odróżnić tego, co właściwie pojawiło się w ich głowie przez Szeptacza. Ponadto jeden Szeptacz może mieć wielu Słuchaczy, może w taki sposób wpływać na wielu ludzi jednocześnie, ale każdy Słuchacz jest w ten sposób połączony tylko z jednym Szeptaczem. Naturalną koleją rzeczy jest to, że ludzi neutralnych jest najwięcej, następnie pewna grupa, której nie da się sprecyzować to Słuchacze i najmniejsza część ludzkości to Szeptacze.

Szeptaczy można rozpoznać poprzez badanie mózgu, jako że pewna część tego organu jest bardziej aktywna niż u przeciętnego człowieka. Stąd każdy Homo Imperans musi być zarejestrowany, a także musi zadeklarować znanych mu lub jej kompatybilnych Homo Audiens. Za niezgłoszenie lub ukrycie ilości i tożsamości Słuchaczy grożą poważne kary.

A tu okazywało się, że Gabriel próbował zrobić właśnie coś takiego.

Emilia nie była jego Słuchaczem, nie była też Szeptaczem, była przynajmniej na stan swojej wiedzy, przypadkiem neutralnym, choć nie wykluczała możliwości, że mogłaby kiedyś spotkać kompatybilnego ze sobą Homo Imperans. Dlatego poprzez swój autorytet naukowy starała się znormalizować spojrzenie na obie kategorie, które przez takich ludzi jak choćby Hitler, bardzo wykrzywiło ich reputację.

– Jesteś pewny, że nie wie, że to zabrałeś? – zapytała dla pewności.

Salem nie wyglądał na pewnego, ale i tak potaknął.

– Jeśli miałby cokolwiek podejrzewać – zaczął ostrożnie. – To i tak będę pierwszym podejrzanym. Myślę, że Elke, nasza pomoc domowa, może być jedną z tych niezgłoszonych Słuchaczy.

Emilia nie znała Elke, musiała być zatrudniona po jej wyprowadzce.

– Będzie ciężko udowodnić, że Gabriel łamie prawo. Senatorowie od lat próbują coś na niego znaleźć, zwłaszcza odkąd zaczął działać bardziej publicznie.

Wiedziała o wszystkich procederach swojego ojca. O organizacjach jakie założył dla wsparcia Słuchaczy, o kampaniach wzywających Szeptaczy, aby przyłączyli się do jego humanitarnych akcji, aby pokazać, że nie są zagrożeniem. Wiedziała też oczywiście o jego hojnych dofinansowaniach dla sierocińców, domów dziecka, funduszu edukacyjnego – skąd właśnie Salem był genialnym zagraniem, aby pokazać jak bardzo na poważnie podchodził do całej sprawy. Zapewniając mu „perfekcyjny dom" i najlepszą edukację uczynił chłopca jedną ze swoich atutowych kart, którą jego sympatycy uwielbiali wyrzucać wszystkim przeciwnikom.

Zadowalał swoją działalnością, odmawiał nagród, był skromny i nie pożądał rozgłosu czy uwagi mediów, które i tak oczywiście otrzymywał. Był uwielbiany przez społeczeństwo, choć za granicą – w Niemczech czy Wielkiej Brytanii, ludzie zdawali się widzieć jasno jak sprytnie grał, jak budował sobie reputację i jak niebezpieczny mógłby się stać. Na szczęście byli jeszcze senatorzy i politycy, którzy zdawali sobie sprawę, że nawet jeśli bardzo wspierał państwo to nie należały mu się z tej racji dodatkowe przywileje czy ustępy od praw i nakazów przysługujące obywatelom Nowej Saksonii.

– Chce żebym poszedł w kierunku polityki – powiedział Salem. – Musi wiedzieć, że mam dostęp do jego komputera, ale raczej nie podejrzewa, że mógłbym coś z tym zrobić. Boję się, że jeśliby odkrył, co zrobiłem, a nawet że tutaj przyszedłem – przerwał i odchrząknął. – Dlatego potrzebuję pomocy.

– Nie sądzę, żebyś miał się czego obawiać.

– Nie jestem tobą – odparł zaraz chłodniejszym tonem.

Emilia poczuła się zbita z tropu jego nagłą złością, ale wiedziała, że złość nie była pierwotną emocją tylko wychodziła od jakiejś innej. Nie powinna reagować w taki sposób, powinna widzieć, że Salem się bał, był przerażony i działał kompletnie na oślep. Nie wiedziała jak wyglądało jego życie. Nie wiedziała jaka była jego relacja z Gabrielem. Nie wiedziała, co sprawiło, że zdecydował się wykraść te wiadomości, a tym bardziej przyjść z nimi do niej, a nie do jakiś służb...

Ach. Tylko, że nie wiedzieli kto był Słuchaczem Gabriela. Salem nie wiedział komu mógł zaufać. Tylko ona była na pewnej pozycji, pomimo tego że mógł żywić do niej jakąś urazę, której jeszcze nie potrafiła zidentyfikować.

– Dobrze zrobiłeś przychodząc do mnie – powiedziała, starając się go trochę uspokoić i spuściła wzrok na teczkę w swojej dłoni. – To jednak będzie za mało na dowód. Coś takiego można łatwo podrobić, ale pomoże w przeprowadzeniu dochodzenia.

– Kiedy?

– Nie teraz i nie jutro. Musisz wiedzieć, że takie sprawy, zwłaszcza te dotyczące Szeptaczy, są bardzo trudne i delikatne w obejściu. Ale jeśli coś wiesz, coś słyszałeś i mogłoby to zdyskredytować Gabriela...

Salem odwrócił wzrok i nic nie powiedział, ale wydawał się zmartwiony. Wiedział coś albo sądził, że wiedział. W każdym razie to już mogło sporo zmienić.

– Wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych po zakończeniu roku szkolnego na rozmowy w sprawie rozluźnienia tamtejszych obostrzeń dla Szeptaczy i Słuchaczy – powiedział, a Emilia zanotowała w pamięci, żeby odwołać swój wyjazd.

– Jesteś pełnoletni?

– Będę pod koniec sierpnia.

Potaknęła i odłożyła teczkę na stosik innych dokumentów, które gromadziły się tak już od miesięcy.

– Zorganizuję coś, żebyśmy mogli się widywać bez jego wiedzy. I postaram się zorganizować ci bezpieczny transfer, aby nie spotkały cię żadne nieprzyjemności, kiedy to bagno zacznie się na niego wylewać. Dam ci też mój prywatny numer telefonu, więc pisz z czymkolwiek, kiedykolwiek.

Nagle zaczęła się zastanawiać jakim cudem ktokolwiek mógł zgodzić się na to, aby Gabriel d'Albert de Luynes mógł zaadoptować dziecko, a potem przypominała sobie, że sporą rolę odegrał jej sukces. Po prostu „ojciec roku". Kiedy ten dylemat przestał przyprawiać ją o ból głowy, zdała sobie sprawę, że przypadkowo zaczęła postrzegać Salema jak jednego z pacjentów. Czy powinna zaproponować mu wizytę u jakiegoś psychologa? Raczej na pewno nie chciałby rozmawiać o swoich problemach czy traumie z nią. Czy tego potrzebował? Czy przyjście tutaj nie było wołaniem o pomoc?

Dlatego nie znosiła ludzi, bo gdy tylko taki delikwent jak Salem Kral zjawiał się w jej życiu to, jeśli się nie pilnowała, przypadkowo zaczynało jej zależeć bardziej niż powinno. Jakby jednak nie było Salem był jej bratem – przyrodnim – adopcyjnym, ale był. A przy takim rodzicu jak Gabriel to Emilia nie mogła być wiele gorszym opiekunem, przynajmniej tak jej się zdawało.

Kiedy wyszedł obiecując, że będzie w kontakcie, Emilia momentalnie zaczęła się stresować, że coś mu się stanie, choć jeszcze chwilę temu była pewna, że nie znajdował się w żadnym niebezpieczeństwie. Musiała porozmawiać z Abrahamem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top