Coś w zamian


Powiedzieć, że pogoda była tragiczna byłoby tak bardzo nieadekwatne do rzeczywistości jak powiedzieć, że Salem był urodzonym szachistą. To była największa burza jaką mógł sobie przypomnieć, ale trzeba było przyznać, że było to w pewien sposób również dość zachwycające. Pomimo tego, że znajdowali się w środku i tak słyszeli dudnienie dochodzące z zewnątrz. Coś grzmiało co jakiś czas i nawet portret gentlemana – starego pana Metza, dziadka Abrahama, wydawał się bardziej pochmurny.

Było ciemno, zasięg to pojawiał się to znikał i po półgodzinnej wichurze, gdy wszystko lunęło, odcięto prąd.

Dom kultury zwykle nie robił wrażenia tak staroświeckiego, jak gdy pogrążono go w ciemnościach. Salem właściwie sądził, że przybytek był dość nowoczesny, nietłamszący, ale teraz, kiedy sala klubu Żółwi stała taka przyciemniona i osowiała, czuł się jakby utknął na dobre w jakimś starym zamczysku. Oprócz pracowników Noumena, byli tam tylko oni. Zawieszeni między jasnością i ciemnością, ciszą a wrzaskiem żywiołu.

Nikt jednak oprócz niego nie wyglądał na podobnie przejętego tą anomalią pogodową, bo przecież jeszcze godzinę temu było pełne słońce i żadnych zachmurzeń...

Roch układał jakąś wieżę z figurek szachowych ignorując piorunujące spojrzenia Samanty, która zaplatała Sawie wymyślny warkocz. Samanta nie lubiła, kiedyś ktoś bawił się szachami. I zawsze krzyczała, jeśli jakaś spadła na podłogę. Aga miała ściągnięte jakieś opowiadania na telefonie i siedziała w kącie na kanapie uśmiechając się tajemniczo i wzdychając co jakiś czas. Felix wyglądał jakby spał, co Salemowi wydawało się w aktualnej sytuacji czymś właściwie niemożliwym, kiedy sam podskakiwał za każdym razem, gdy błysk pioruna rozświetlał okna, a grzmot sprawiał, że rytm jego serca zostawał zakłócony.

– Nie lubisz burz – powiedział James cicho, przysiadając się do niego przy szachownicy.

Roch spojrzał na nich znad swojej budowli i po chwili wahania wstał, i poszedł usiąść przy Agnieszce, jednocześnie tracąc możliwość podsłuchiwania ich.

– Emilia mogła być w drodze tutaj, kiedy to się zaczęło – odparł trochę wymijająco.

– Różne wypadki towarzyszą takiej pogodzie. Ostatni raz, kiedy tak strasznie padało dostałem tę bliznę.

Salem potarł swoje ramiona, czując chłód, którego się dzisiaj nie spodziewał, kiedy wychodził z domu w totalnym skwarze.

– Czy to ten moment, kiedy opowiesz mi o tym co się stało?

James zaczął poprawiać figurki po swojej stronie szachownicy, dotykając każdego po kolei.

– Jeszcze nie.

Salem westchnął.

– Nie kontaktowałem się z tatą. Raz dzwonił, ale nie zauważyłem, więc tylko odpisałem, że nie było mnie przy telefonie.

– Wiem, że z nim nie rozmawiałeś – odpowiedział i sięgnął po zegar nakręcając obie części po piętnaście minut.

Sięgnął po pionka przy królu i rozpoczął grę. Salem zerknął na niego krótko i odpowiedział w lustrzany sposób.

– Mogę cię okłamywać. Może jednak mam z nim kontakt i tylko udaję, że tak nie jest.

– Gdyby tak było to bym o tym wiedział. Wiem, że może wydawać ci się to dziwne, ale ja wiem, że nie rozmawiałeś z Gabrielem od dawna – powiedział mu z naciskiem, dając znać żeby Salem nie drążył tematu. – Co u Elke?

Gra rozpoczęła się na dobre i Salem zauważył, że nie było mu nawet tak ciężko skupić się na grze, kiedy rozmawiali na jakiś inny temat.

– Dobrze. Elke się nie zmienia. Pewnie jest nadal taka sama jak ją zapamiętałeś.

– Taka sama... – powtórzył cały czas przyglądając się szachownicy.

– Dziwię się nawet, że ją pamiętasz.

– Musiała zrobić na mnie wrażenie.

Ich rozmowa została ucięta głośnym piskiem dochodzącym od strony Agnieszki i towarzyszącym temu ucieszonym okrzykiem:

– Zasięg wrócił!

Salem zauważył kątem oka jak Sawa sięga po swoją komórkę leżącą przy jednej z szachownic i odświeża jakąś stronę z wiadomościami.

– Pewnie burza się już kończy – odparła Samanta. – Oby jeszcze szybko podłączyli prąd. Mój telefon był martwy zanim to się zaczęło i dziadkowie muszą się martwić.

– Możesz zadzwonić do nich z mojego – zaproponowali Sawa, na co Samanta z wdzięcznością przystanęła.

Skończyła zawiązywać im warkocz, poprawiając jeszcze w kilku miejscach, gdzie pasma były za krótkie i się wyślizgiwały, a potem wyszła na korytarz, żeby wykonać telefon.

– Szkoda, że nie ma takich Szeptaczy, którzy wpływaliby na pogodę zamiast na ludzi – odezwali się po kilku minutach ciszy Sawa.

– Uciekasz trochę w science-fiction – powiedziała Aga.

– Nie powiesz, chyba że nie byłoby z nich wtedy znacznie więcej pożytku – dodali. – Można by lepiej zasilać elektrownie wodne, wywoływać wiatr i napędzać wiatraki. Energia słoneczna też byłaby lepiej kontrolowalna. Można by wykorzystać takie moce na skale światową.

Salem lekko wzdrygnął się słysząc słowo 'kontrolowalna' i 'moce' w kontekście Szeptaczy, ale starał się nie okazać, jak bardzo cały ten temat był dla niego niekomfortowy.

– Wykorzystać – powtórzył nagle James, obracając się całym ciałem w stronę Sawy. – Wykorzystać Szeptaczy.

Sawa spochmurnieli, ale jak zwykle, kiedy przychodziło do nich i do Jamesa, nie potrafili odpuścić.

– Tak, o wielki i potężny. Jeśli mają możliwości, żeby poprawić sytuacje nie tylko nich, ale wszystkich to nie powinni z niej nie korzystać.

Każdy zdawał się już myśleć o tym, że umiejętności Szeptaczy mogły być wykorzystywane też do złych celów, ale nikt nie miał tego w sobie, żeby użyć takiego argumentu. Między innymi również, dlatego cała ta rozmowa balansowała na granicy kłótni.

– Każdy na swój sposób ma możliwości, aby pomagać innym czy to szukając leku na raka, powstrzymując zmiany klimatyczne czy eliminując zagrożenie głodu, ale nie można zmusić każdej jednej osoby, żeby poświęciła temu całe swoje życie. Każdy pomaga na tyle na ile może. I jasne, że chciałabym, aby tych problemów nie było, ale życie tak nie działa. Nie możemy oczekiwać, że dana grupa ludzi nie będąca światowymi przywódcami czy wybierająca tego rodzaju ścieżkę będzie zbawiać świat tylko dlatego, że ktoś uważa, że mają do tego lepsze predyspozycje – powiedziała Agnieszka, wyraźnie starając się powstrzymać eskalacje tego wszystkiego. – Powinni sami do tego dojść i po prostu pomóc, bo tak należy, ale Szeptacze...

– Jak mój tata – wtrącił się Salem i czując na sobie ciężkie spojrzenie Jamesa kontynuował. – Nie ma w tym nic zaskakującego, że przejmuje się losem Szeptaczy i Słuchaczy na świecie, ale oprócz tego pomaga też dzieciom, promuje pielęgnację kultury i historii. Nie musiałby robić tych rzeczy, bo przecież nie zmieniają wprost jego życia. Nadal nie może napić się wina w restauracji i nie mógł odbierać mnie ze szkoły jak byłem mały, ale czuł tak jakby... misje... – Salem czuł jak z każdym słowem traci grunt pod nogami, zwłaszcza kiedy spojrzenie Jamesa stawało się coraz bardziej pobłażliwe.

– Nie możesz być aż tak naiwny – powiedział mu. – Naprawdę nie widzisz, dlaczego robi te rzeczy? Myślisz, że to nie ma żadnego związku z kwestią Szeptaczy i Słuchaczy? Gabriel potrzebuje poparcia, potrzebuje stronników, którzy nie będą patrzyli na niego tylko jak na kogoś kto dba wyłącznie o własne interesy. Wspaniale, że z jego chciwości wychodzi coś dobrego dla ogółu, ale tu nie ma nic więcej niż tylko żądza władzy. Zwłaszcza nie ma w tym nic dobrego, skoro pomaga senatorowi Péro.

– Uważaj Peirce, twoja fobia się odzywa – odparli Sawa z jadem w głosie. – Nie ma w końcu niż gorszego niż walka z dyskryminacją Szeptaczy i Słuchaczy, i jeszcze robienie czegoś pożytecznego jako efekt uboczny. Gabriel de Luynes to prawdziwy złoczyńca!

– Zaczyna to brzmieć jakby Szeptacz nie był dla ciebie żadnym problemem.

– Nie przesadzajmy – mruknęli. – Szeptacze nie mogą mieszać się w politykę z konkretnych powodów i nic dobrego nie wynikłoby, gdybyśmy zgodzili się na chaos całkowitego utajnienia Szeptaczy i powrotu do stanu przed wojną. Ale nie dziwi mnie, że tak to widzisz. Ja i Salem patrzymy na to inaczej, bo nie możemy tak po prostu się odciąć i udawać, że świat jest czarno-biały. Wiesz, nawet ci zazdroszczę. Gdyby na moich oczach były takie klapki jak na twoich może i mi świat wydałby się o wiele prostszy. Jak to mówią, głupota nie boli.

Roch poruszył się szybciej niż było to możliwe i przegrodził Jamesowi drogę do Sawy, którzy z zadowolonym uśmiechem spoglądali na niego z wyższością.

– A już robiło się ciekawie – ziewnął Felix i przeciągnął się leniwie. – Czekam na ten dzień aż James w końcu porządnie ci przywali.

– Dzieci głosu nie mają – syknęli Sawa, ale Felix tylko przewrócił oczami.

I wyglądało na to, że w końcu Roch miał zamiar się wtrącić również i werbalnie, wyraźnie zdenerwowany tą idiotyczną sprzeczką, która zasadniczo prowadziła donikąd, ale wtedy błysnęło i w bliskiej odległości rozległ się potężny grzmot, że aż ziemia się zatrzęsła. Portret starego Metza spadł na podłogę i złota rama pękła.

– Jesteś kanalią, jak wirus – powiedział spokojniej James, kiedy stało się jasne, że burza odebrała mowę wszystkim pozostałym. – Powiedziałem to pierwszego dnia, kiedy postawiliście tu nogę, że nie można wam ufać i nie zrobiliście nic, żeby zmienić moje zdanie.

– Może cię to zaskoczyć, ale twoje zdanie w ogóle mnie nie obchodzi.

– A powinno.

– Skończcie już – powiedział Roch. – Nie gadalibyście tak gdyby Samanta tu była.

Felix rozejrzał po sali ze zmarszczonymi brwiami.

– A gdzie jest Sam?

– Dzwoni do waszych dziadków, bo wrócił zasięg – odpowiedziała Agnieszka.

Wtedy Salem zorientował się, że czerwona, plastikowa flaga na zegarze Jamesa wisiała bezwładnie, strącona przez wskazówkę odmierzającą czas. Wyglądało na to, że wygrał, ale taka wygrana – kiedy oboje właściwie w ogóle nie poświęcili tej partii ostatecznie żadnej uwagi, nie przyniosła mu satysfakcji. Zwłaszcza skoro jeszcze wiedział, że gdyby nie ten zegar to nieważne czego by nie zrobił i tak by przegrał. James rzadko z nim grywał, praktycznie nigdy też sam z siebie nie podchodził z nim do partii, ale i tak Salem wiedział, że był umiejętnym szachistą. Było to o tyle ciekawe, że w życiu James miał gorącą głowę i bywał impulsywny – mówił w zasadzie co tylko chciał, oczekiwał że ludzie mu się... podporządkują? I wpadał w złość, kiedy ktoś śmiał otwarcie mu się przeciwstawiać, pomimo tego, że przecież wiedział, że sam nie jest żadnym wzorem.

On taki po prostu był – zagubiony. Udający, że jest bohaterem. Salem przy nim czasem zapominał, że oboje byli tylko dziećmi, bo odnosił wrażenie, jakby byli jednak kimś więcej, że mogli więcej! Są w życiu czasem tacy ludzie, którzy sprawiają, że życie nabiera nowych barw i choć James wywoływał w nim mieszane uczucia, uczucia, których nie do końca nawet rozumiał, to im więcej czasu z nim spędzał, tym bardziej nie chciał stracić tego co na nowo budowali.

Salem chciał i nie chciał tego wszystkiego. To, że nie chciał brało się stąd, że najpierw potrzebował zrozumieć – dowiedzieć się, dlaczego ich przyjaźń się wtedy rozpadła. Dlaczego James go znienawidził, dlaczego był tak bardzo przeciwny Szeptaczom i czy właściwie tak naprawdę był im przeciwny... Sawa zdecydowanie tak właśnie sądzili, ale Salem już od pewnego czasu nie był tego taki pewny.

Wielokrotnie w szkole miał do czynienia z osobami anty-HI czy anty-HA i dobrze wiedział jak takie osoby się zachowywały, znał ich odzywki czy pasywno-agresywne komentarze. On sam zdawał się działać jak magnez na takich ludzi, zwłaszcza skoro w Akademii jego pochodzenie nie było żadną tajemnicą. Tyle, że nie miał nigdy sam żadnego problemu, nikt mu nie groził nie wyzwał bezpośrednio w twarz, ale to nie oznaczało, że tej fobii nie było. Była, podobnie jak homofobia, rasizm, szowinizm, etnocentryzm czy ksenofobia, a to że nie odczuwał jej wprost było tylko miłym gestem losu. Ignorancja istniała i jeśli ktoś był gotowy ją ignorować czy bagatelizować to sam był częścią problemu.

I może Salem próbował manifestować własne życzenia, ale wątpił, żeby James naprawdę był anty-HI. On po prostu nie miał w sobie tego czegoś.

Ich uwagę przykuło chrząknięcie Samanty dochodzące spod drzwi wejścia do sali klubu Żółwie.

– Musicie coś usłyszeć – powiedziała dziwnym głosem, takim dziecięcym, zmartwionym.

Takim jakiego ktoś używa, gdy musi powiedzieć coś, co na pewno sprawi komuś przykrość.

W dłoni trzymała komórkę Sawy, którzy ze zmarszczonymi brwiami podeszli do niej. Po krótkim spojrzeniu na ekran, Sawa przybrali tę samą minę co Sam.

– Wygląda na to, że rozmowy w Stanach nie idą najlepiej – mruknęli.

Salem kątem oka zauważył jak Agnieszka głośniej wzdycha sama przyklejona do ekranu swojego telefonu, pewnie już wiedząc co się stało.

I tego co się stało nie dało się przedstawić jednym zdaniem – sam tytuł artykułu był bardzo lakoniczny: Rozmowy Amerykańskiego Kongresu wstrzymane. Śledztwo w toku.

Sam przeczytała im krótki artykuł, pierwszy jaki opublikowano w tej sprawie w Nowej Saksonii, więc oczywiście był skupiony nie wokół najważniejszych wydarzeń, tylko wokół ich Szeptacza. Do Salema docierało tylko co drugie słowo.

Wyglądało to tak, że Gabriel umawiał się na prywatne rozmowy z wieloma co ważniejszymi Szeptaczami, którzy zjechali się z całego świata. Nie było wiadomo, co z nimi omawiał ani co konkretnie na celu miały te spotkania. To, co miało jednak znaczenie to, że dzień wcześniej, przed wstrzymaniem rozmów z Kongresem, spotkał się z amerykańsko-niemieckim Szeptaczem – Rogerem Healy'm. W artykule było nawet zdjęcie, na którym było widać jak dwaj mężczyźni uśmiechają się i wymieniają się uściskami dłoni. Problem leżał jednak w tym, że następnego dnia miał miejsce nieudany zamach na grupę ambasadorów, w tym na państwo Millerów. Wtedy ujawniono, że Szeptacz z Olympii w hrabstwie Thurston był przywódcą sekty zawierającej ponad dwieście zidentyfikowanych osób, przy czym podejrzewa się, że koło czterdziestu z nich to kompatybilni z Healy'm Słuchacze ściągnięci do Stanów z całego świata. Na niedomiar złego Healy zbiegł. Po raz kolejny psychologia tłumu zbierała swoje żniwo.

Sekta miała skupiać się wokół stwierdzenia, że Szeptacz jest wybrańcem Boga, świętym pośród ludzi. Jego zdolności zostały mu dane w konkretnym celu jakim jest łączenie ludzi w jednej, zgodnej myśli i stworzenie Ładu.

– I wygląda na to, że nasz Szeptacz – powiedziała Sam po przeczytaniu kolejnego paragrafu, – zeznaje, że nie ma nic wspólnego z działalnością Healy'ego i jej nie pochwala.

Felix prychnął.

Nie pochwala, tak jakby mógł przyznać, że myśli dokładnie tak samo.

– Zamknij się – powiedział Salem.

– Boże, ty naprawdę jesteś naiwny – odparł ze śmiechem, ale i tak było jasne, że to była właściwie histeria, żeby nie okazać jak bardzo przejęty był atakiem na swoich rodziców. – Jeszcze powiedz, że myślisz, że twój tatuś jest w tym wszystkim niewinny?

– Co ma niby z tym wspólnego? Rozmawiał z tym Szeptaczem. Wielu ludzi na pewno z nim rozmawiało. To jeszcze nic nie udowadnia.

– Salem... – westchnęła Aga. – Felix próbuje tylko powiedzieć, że Gabriel mógł mieć jednak jakieś mniej szlachetne powody, żeby kontaktować się z Healy'm.

– Nie powinienem się odzywać – mruknął do siebie. – Nic co powiem w obronie Gabriela nie zmieni tego, co o nim myślicie. Ale się mylicie!

– Powiedz proszę, gdzie się mylimy – wykrzyknął Felix.

– Nie unoś się – zwróciła mu uwagę Samanta, ale zaraz zwróciła się do Salema. – Wiesz dlaczego twój tata mógł chcieć rozmawiać z tymi wszystkimi Szeptaczami?

– Mógł mieć wiele powodów...

– Salem – przerwał mu James gwałtownie. – Nie każdy jest materiałem na bohatera.

To zdanie sprawiło, że Salem nagle zaniemówił.

Wiedział, że James nie mówił tylko o Gabrielu, nie miał namyśli tylko tego, że Salem znowu próbował jakoś idealizować swojego ojca, kompletnie bagatelizując wysunięte przeciw niemu oskarżenia. Choć przecież wiedział, że Gabriel nie miał czystych rąk. Miał ukrywać Słuchaczy, więc dlaczego ukrywanie innych Szeptaczy i tego co oni mieli za uszami miałoby być już poza jego możliwościami? Gabriel też nie znosił pasywności państwa Millerów w walce o prawa Homo Imperans i Homo Audiens, więc usunięcie ich ze stanowiska mogłoby pozytywnie odbić się na ważnej dla niego sprawie.

Salem nagle zawahał się, dlaczego tak straszliwie próbował go bronić. Znaczy – wiedział, dlaczego. Chodziło o jego ojca, czuł się nawet nie tyle w obowiązku, ale po prostu, czuł, że tak należy i tyle. Ale to, że 'tak należy' czuł też w momencie, gdy udał się do Emilii z mailami ojca.

Notorycznie odmawiał, że stoi po złej stronie, ale nie sądził, żeby ta cała sytuacja była tak czarno-biała, na co zwrócili już uwagę Sawa.

Tyle, że James nawiązywał do czegoś jeszcze. Na pewno rozumiał, że tymi słowami, a właściwie tym, że w ogóle się odezwał, Salem poczuje się upomniany. Tylko było coś jeszcze... Wzmianka o bohaterze dotyczyła ich wspólnego dzieciństwa, kiedy James zawsze był bohaterem każdej zabawy i o tym właśnie śnił swoją przyszłość, jednak ten konkretny zwrot wywołał w Salemie uczucie déjà vu. Nie potrafił dosięgnąć tego wspomnienia, ale był pewny, że James wiedział o co chodziło i podobnie jak z historią o jego bliźnie, nie miał zamiaru mu nic więcej zdradzić.

Przestało padać, ale żadne z nich się nie zorientowało, dopóki prąd nagle nie wrócił, rozświetlając salę, w której się znajdowali.

Roch wydawał się czuć najbardziej niekomfortowo i wykorzystał ten moment ciszy i jasności, żeby zawiesić portret starego Metza z powrotem na ścianę. Zrobił to z pewnością po to, żeby w końcu czymś się zająć a nie tylko siedzieć i słuchać jak wszyscy się kłócą, ponieważ nikt nie wydawał się zbyt uradowany tym, że ponury gentleman po raz kolejny ozdabiał ścianę ich klubu.

Salem skrzywił się znowu czując na sobie olejne spojrzenie i zaraz obrócił się przyglądając twarzom reszty Żółwi. Sawa wyglądali na obrażonych i wbijali wzrok w przestrzeń z nisko ściągniętymi ustami. Agnieszka nerwowo zerkała to na Felixa to na Samantę. Nie było nic dziwnego w tym, że Felix miał zmarszczone w złości brwi, ale Sam... Sam ledwie się trzymała, więc kiedy nagle szybko opuściła salę, a krótki szloch został ucięty przez trzaskające za nią drzwi, każdy poczuł się zaskoczony, kiedy to właśnie Felix poszedł za nią.

– Mój telefon – mruknęli nagle Sawa patrząc za Samantą.

– Odda ci twój pieprzony telefon – warknął Felix, ponownie trzaskając za sobą drzwiami.

– Ja nie miałabym odwagi pożyczyć tak komuś swojej komórki. Bałabym się, że zobaczyliby w przeglądarce tagi, które lubię czytać – powiedziała Aga próbując rozładować jakoś sytuację.

– Nikogo nie obchodzi jakie porąbane fanfiction czytasz – odparli lekceważąco Sawa, na co Agnieszka wyraźnie się speszyła.

Salem zauważył, jak James wpatruje się w ich zegar, o którym obaj już dawno zdążyli zapomnieć. W tle Sawa wyraźnie próbowali udobruchać Agnieszkę, bo było dla wszystkich jasne, że pomimo tego, że przez większość czasu byli towarzyską ciemną masą, to zależało im na niej i nie chcieli sprawiać jej przykrości. O uszy Salema obijały się takie randomowe słowa jak omega verse czy smut, które końcowo wywołały śmiech ze strony Agnieszki, ale bardziej był zainteresowany zamyślonym wyrazem twarzy Jamesa.

– Szeptacz wróci do kraju wcześniej. Przy takiej aferze Kongres będzie chciał uporać się ze swoim problemem. Tradycjonaliści dostali właśnie perfekcyjną kartę, niekorzystną Homo Imperans.

– Nie każdy Szeptacz jest zły – powiedział Salem cicho, nieśmiało.

James przyglądał się mu przez dłuższą chwilę i z każdą upływającą sekundą, Salem czuł uciekający od niego dech, nie mogąc zaczerpnąć powietrza.

– Może – odpowiedział w końcu. – Może nie każdy. Ale czy widzisz, dlaczego uważamy, że Gabriel znalazł się po złej stronie?

– Myślicie, że próbuje porozumieć się z innymi wpływowymi Szeptaczami, którzy też ukrywają swoich Słuchaczy. W związku z jego współpracą z senatorem Péro i tym co chciał zrobić Roger Healy, można by podejrzewać, że coś podobnego ma miejsce w Nowej Saksonii. Że mój ojciec... że chciałby wpływać na ludzi sprawujących władzę, żeby udogodnić Szeptaczom kreowanie własnej rzeczywistości.

– My wiemy, dzięki Samancie i Sawie, że Péro buduje coraz silniejsze stronnictwo, między innymi dzięki wpływom de Luynes, jego reputacji, poparciu. To stronnictwo chwilę obecną najbliższe przejęciu władzy w następnych wyborach. Gabriel jako Szeptacz nie może należeć do żadnego stronnictwa, ale dla każdego polityka jest jasne za kim stoi. Przekroczył już granice, których nie powinien i to, dlatego tak wielu ludzi chce mu udowodnić jakieś przestępstwo, na przykład skrywanie Słuchaczy. Péro może i jest pro-HA, ale nie od dziś jest wiadome, że nie patrzy przychylnie na Szeptaczy, dlatego popierający go Gabriel jest niepokojący. Nie możemy też dopuścić do zaostrzenia się prawa emigracyjnego, co najpewniej miałoby miejsce, jeśli senator postawiłby na swoim i wyprowadził Nową Saksonię z Układu Brytyjskiego.

Salem zauważył, że Sawa przysłuchuje się im w ciszy. Zauważył też, że James chciał dodać coś jeszcze, ale się powstrzymał. Stąd także wiedział, że James mówił prawdę, a przynajmniej w powszechnej tutaj opinii – mówił to, co uznawane było za prawdę. Tyle, że ciężko było polemizować z taką argumentacją, bo Salem nie miał żadnego punktu zaczepienia.

– Czy to jest to, co wiecie i co Emilia powiedziała, że możecie mi powiedzieć, jeśli uznacie to za bezpieczne?

– Między innymi – odparł James, na co Sawa zmarszczyli brwi w zdezorientowaniu. – Doktor Kolajko również nie wie wszystkiego.

– Czyżby? – odezwała się nagle Emilia wchodząc do środka.

Miała czujne i trochę zdenerwowane spojrzenie, kiedy patrzyła na to jak Salem i James rozmawiali siedząc naprzeciw siebie.

– Może się okazać, panie Peirce, że wiem więcej niż pan sądzi – dodała, na co James odwrócił wzrok, słusznie unikając kolejnej sprzeczki.

A może czuł się też onieśmielony przez starszą kobietę?

– Rozumiem, że już słyszeliście o aferze w USA? Dobrze. Będziecie mieli więcej czasu, żeby się uspokoić. Ale myślę, że na Salema już pora.

To było trochę dziwne z jej strony, żeby tak porywać go z klubu. Zwykle sama oddawała się jakiejś niezobowiązującej rozmowie z którymś z Żółwi, pozwalając Salemowi dokończyć jego partie albo spokojnie wymienić kilka słów z Samantą czy Agnieszką, umawiając się na następny dzień. Teraz jednak choć wiedział, że zachowanie Emilii i jej podejrzliwe spojrzenie wbite w Jamesa było niecodzienne, to był sam zbyt zamyślony tym wszystkim co dzisiaj omówili, żeby się specjalnie przejąć.

Kiedy już zebrał swoje rzeczy, zauważając, że miał mnóstwo nieodebranych telefonów od Emilii i jedno od Elke, i skierował się z siostrą w stronę wyjścia, usłyszał jak jeszcze James woła jego imię.

Widział jak plecy Emilii mimowolnie się spięły, ale i tak się odwrócił.

– Pomyśl o tym, co ci powiedziałem.

Salem potaknął.

Potem, kiedy jechał z Emilią w stronę Dzielnicy Francuskiej, zapytała go o to, o czym James chciał, żeby pomyślał. Odpowiedział bez zastanowienia, po prostu rzucając kilka haseł z tego, o czym rozmawiali.

– O tym, że tata może gromadzić nie tylko Słuchaczy, ale też Szeptaczy, o stronnictwie senatora Péro, o bohaterach... – przerwał krótko. – To nie do końca chodzi jakby o jakieś konkretne sprawy. Bardziej o to, żebym trochę zdystansował się od problemu i po prostu to wszystko przemyślał. Może też chodzić mu o nasz układ, James nie bywa zwykle dość dosadny.

– Wasz układ? – zapytała Emilia, ale Salemowi umknął jej niezadowolony ton.

– Chciał, żebym nie rozmawiał z tatą, do czasu trwania konferencji w Stanach. James uważa, że jego wyjazd się skróci przez tego amerykańskiego Szeptacza, więc unikanie taty może być teraz o wiele trudniejsze, jeśli po prostu niewykonalne.

– I co on miał dać ci za to w zamian?

Prawdę, rodzinę, szansę na coś lepszego, – ale Salem jej tego nie powiedział.

Posłał jej powątpiewający uśmiech, który zauważyła krótko na niego spoglądając, gdy się nie odezwał. Był to między nimi już znajomy gest, znaczący tylko tyle, że Salem nie miał zamiaru jej odpowiadać. Emilię frustrowało to bez końca, ale nie mogła nic na to poradzić, jeśli Salem odmawiał oferowania jej informacji, skoro ona sama skrywała masę sekretów.

Emilia przejechała przez most i dalej przez otwartą bramę. Czy się zamyśliła czy uznała, że Salem powinien jak najszybciej znaleźć się w domu i samemu uporać się ze swoimi emocjami i myślami, fakt pozostawał taki, że wjechała do Dzielnicy Francuskiej bez słowa. Zatrzymała się budynek przed domem Gabriela, jakby dopiero w tamtym momencie zorientowała się, co zrobiła.

Salem uznał to za jedno z jej irracjonalnych zachowań, które pojawiały się, gdy w grę wchodził ich ojciec i jak gdyby nigdy nic otworzył drzwi pasażera.

– A nie chciałbyś zawrzeć takiego układu też ze mną?

Salem zawahał się, z jedną nogą na chodniku.

– Co masz na myśli?

Emilia przegryzła nerwowo wargi, oglądając się po mokrej i pustej ulicy.

– Chciałabym, żebyś trzymał się na dystans od Jamesa i pojechał ze mną do kliniki moich przyjaciół dla Szeptaczy.

– Dla Szeptaczy? I dlaczego miałbym trzymać się z dala od Jamesa? – zapytał urażony.

– Nie sądziłam, że to będzie dla ciebie aż taki problem – odpowiedziała podnosząc jedną brew, ale oboje wiedzieli, że udawała, że pomimo tego jak Salem się zarzekał to nie tak łatwo było mu odpuścić sobie towarzystwo Jamesa. – Słuchaj, widziałam twoje akta z urzędu...

Salem pośpiesznie wysiadł z auta.

– Nie jestem Szeptaczem. Nie potrzebuję, żebyś robiła na mnie badania.

– Nikt nie mówi, że jesteś...

– Powiedz, czy się mylę. Zrozumiałaś, że nie myślę, że mogę być Słuchaczem, więc podejrzewasz, że zamiast tego jestem Szeptaczem. Bo bycie przypadkiem neutralnym jest absolutnie wykluczone?

– Nie Salem, to kompletnie nie tak... Nie wykluczam tego, że mógłbyś być Słuchaczem, sam zauważyłeś, że każdy człowiek może nim nieświadomie być przez całe życie. Nie potrafimy jeszcze ustalić czy 'neutralny przypadek' w ogóle istnieje...

– Proszę, zostaw to w spokoju – przerwał jej po raz koleiny, przymykając ze zmęczeniem oczy. – Skupmy się teraz po prostu na tacie.

– Posłuchaj...

– Muszę iść. Elke się o mnie martwi. I nawet nie mów, że od niej też mam się trzymać z dala. Wszyscy chcecie, żebym odsunął się od każdej osoby, która coś dla mnie znaczy. Chcecie żebym zrezygnował ze wszystkiego, co znam i kwestionował wszystko, czego mnie nauczono dla samego faktu, że wy uważacie inaczej. I ja wiem, że macie racje – odparł trochę histerycznie, czując się już tak zmęczony tym całym dniem, ale nie mogąc nic na to poradzić, że jedyne co teraz czuł to przytłaczająca niemoc znalezienia prawdy w tym, co zawsze uważał za słuszne. – Ja wiem, ale coraz bardziej jestem przekonany o tym, że nie chciałbym o tym wiedzieć.

Emilia tylko patrzyła na niego, nie oferując już żadnego komentarza, żądania ani prośby. Zanim się odwróciła, Salem zamknął za sobą ostrożnie drzwi, naprawdę starając się nimi nie trzaskać, żeby nie wydawało jej się, że był zły. Bo nie był. A nawet jeśli był to na samego siebie za to, że był taki naiwny, że nie mógł odnaleźć sensu w swoich myślach.

Nawet widok Elke stojącego w oknie i przypatrującej się mu jak wchodzi do domu, nie zrobił na nim dużego wrażenia.

– Okropna burza. Dobrze, że nie wracałeś w tej ulewie – powiedziała tylko, kiedy wszedł do środka. – Twój ojciec powinien być w domu jutro wieczorem albo następnego dnia przed południem, jeśli nie będzie żadnych opóźnień.

Jej wzrok niczego nie zdradzał, ale poklepała go po ramieniu w dziwnym geście otuchy.

– Idź się umyć, a ja odgrzeję ci obiad. Wątpię, żeby Gabriel wrócił w dobrym humorze, więc może będzie lepiej, jeśli zrobisz sobie przerwę od swojego klubu na kilka dni.

I z tymi słowami, które komuś mogłyby się wydawać tylko luźną sugestią, a w rzeczywistości były jednak czymś o wiele bardziej kategorycznym, odwróciła się na pięcie, otrzepując swoją granatową spódnicę i zniknęła za schodami w miejscu, w którym znajdowała się kuchnia.

Salem stał jeszcze przez moment sam w korytarzu. Potarł ze złością oczy, które nagle go zapiekły i skazańczym chodem wdrapał się na piętro po schodach.

Nigdy w życiu nie czuł się jeszcze tak bardzo osamotniony. Chciał z kimś porozmawiać, chciał móc pozbyć się tych wszystkich myśli, które kłębiły się w jego głowie, ale nie miał nikogo, komu mógł się zwierzyć. Emilia mu nie ufała i Salem w ogóle jej nie winił, James traktował go właściwie jak dziecko, a Gabriel... a Gabriel odsuwając na bok to, że był jego ojcem, był człowiekiem tak niezwykle obcym jak chyba tylko nieznajomy być potrafi.

Salem był sam. I takwłaśnie sprawdzał się jeden z jego największych lęków. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top