Carpe diem
Jeśli Salem miałby być szczery to Elke była momentami trochę straszna. A może nie tyle straszna ile jej obecność bywała przytłaczająca. Jakby jej przeszywający wzrok próbował sięgnąć do jego wnętrza i wydusić to wszystko, co tak usilnie starał się ukryć.
Ale ona nie mogła nic wiedzieć. Czy się domyślała?
Wiedziała, że chodził do klubu szachowego, bo tata wszystko jej opowiedział, kiedy tylko wróciła. Następnego dnia wyjechał, a Elke jak zwykle pod jego nieobecność traciła tę odrobinę pozornej beztroski – impertynencji, którą prezentowała w jego towarzystwie. Była jak surowa guwernantka, która nic nie mówi, ale patrzy i w ciszy sądzi, ale gdy Gabriel znikał stawała się wolnym duchem z przenikliwym spojrzeniem, nie mniej surowym, ale mniej skrytym. I może powinien być bardziej zaniepokojony, ale nie był. To była przecież Elke.
Salemowi nigdy wcześniej nie przeszkadzały jej oceny, ale odkąd odmawiał sobie towarzystwa taty, Elke była jedyną osobą, która naprawdę była w domu, która... była dostępna. Przez to zaczął postrzegać jej obecność w nowy sposób i nie mógł powiedzieć, że ten mu się bardziej podobał. Czuł się czasem jak intruz we własnym domu. Kiedy wracał, po tym jak Emilia odwoziła go przed most do Dzielnicy Francuskiej, czuł się jakby szedł na ścięcie albo co najmniej na kazanie. Elke zwykle na niego czekała. Nic nie mówiła, kiedy mało zjadał, bo nie był głodny, ale widać było po niej zirytowanie. Czuł wtedy poczucie winy i oferował jej jakąś pomoc, chcąc choć trochę ją udobruchać.
A potem zmuszał się, żeby jednak zjeść więcej.
I może mu się wydawało, ale kiedy był zmęczony czy to rano czy wieczorem, Elke zdawała się wychodzić z cienia i pokazywać tą wścibską część siebie. Mimo tego wiedział, że jej złość nie była skierowana wprost na niego. Nie wiedział skąd to wiedział, ale po prostu wiedział. Elke była trochę skomplikowana.
– Senator Péro też tak pozwala Sawie wracać późno do domu? – pytała na przykład.
– Sawa mówią, że nie obchodzi go, co robią.
– I cały dzień zajmujecie się grą w szachy?
– Nie tylko. Ale pozostali członkowie chodzą do liceum UNA i muszą deklarować zajęcia i osiągnięcia pozaszkolne, żeby zaliczać semestry, więc biorą szachy bardzo poważnie.
I czasem kiedy nie chciał z nią rozmawiać, i unikał odpowiadania nie obawiał się jej złości, bo paradoksalnie wydawała się bardzo wyrozumiała, co napawało go dziwną niepewnością. Takich dni było trochę, ale nie było w nich poza tym uczuciem niczego specjalnego. Były tak nienadzwyczajne, że zlewały się jedno w drugie – niegodne zapamiętania. Ale popołudnia w domu; cichym, ciemnym domu ogólnie nie imały się czasowi spędzonemu z Żółwiami, więc nie miał się czym przejmować.
Dlatego kiedy w piątek – trzynastego lipca – o godzinie dwudziestej miał według planu wyjść z domu i pojechać do centrum, a stamtąd do Bauer Clubu, gdzie miał spotkać się z resztą Żółwi, wiedział, że to nie będzie łatwe. Wiedział, że musiał się wymknąć.
– Załóż coś ciemnego – poradziła Agnieszka. – I może nie koszulkę polo? Dobrze w nich wyglądasz, ale powinieneś mieć bardziej urozmaiconą garderobę.
Nie rozumiał, co było złego w koszulkach polo, ale rada co do założenia czegoś ciemnego mogła mu się przysłużyć.
Wygrzebał jakąś zwykłą koszulkę w czarnym kolorze i po chwili stwierdził, że nie ma żadnych ciemnych spodni oprócz tych kompletujących jego mundurek. Kiedy sterczał przed otwartymi drzwiami szafy, wyobrażając sobie jak James śmieje się z jego paniki, że naprawdę sądził, że kogoś będzie obchodziło jak się ubrał, uznał, że pewnie przesadzał i w rzeczy samej nikt nie zauważy, jeśli założy swoje garniturowe spodnie od uroczystego mundurka Akademii.
Salem czuł się dziwnie ubrany cały na czarno, ale nie miał już czasu, żeby się przebrać ani histeryzować. Był lipiec, więc nie oczekiwał, że będzie chłodno, ale czuł się pewniej mogąc się czymś zakryć albo chociaż coś trzymać. Wziął pierwszą lepszą marynarkę, podwinął jej rękawy, wepchnął do wewnętrznej kieszeni portfel i telefon, a potem otworzył okno swojego pokoju i wyjrzał na zewnątrz.
Powiedział Elke zanim wdrapał się na piętro, że ma zamiar się położyć wcześniej i żeby mu nie przeszkadzała – tej drugiej części nie powiedział, bo nie miał odwagi, ale była w domyśle.
Jego sypialnia była na pierwszym piętrze i miał łatwe zejście na drewnianą konstrukcję patio. Stamtąd mógł bez problemu zejść jak po drabinie i wspiąć się, kiedy będzie wracał. Patrząc na to jednak, mając na powierzchni myśli o tym, co on mądrego wyrabiał poczuł uczucie gorąca uderzające w jego pierś i jednak zdjął z siebie marynarkę, a ponieważ siedział już na parapecie, to nieuważnie upuścił ją na trawę przy płocie. Teraz nie było już odwrotu. Jego telefon nadal znajdował się w kieszeni.
Nim mógł się rozmyślić, zrobił duży krok i złapał się za jedną z belek, od razu stawiając drugą nogę na niższym szczeblu. Przy następnym kroku, jego noga nie znalazła zaczepiania i przez moment myślał, że zleci, ale nie w więcej niż w minutę stał już na ziemi i sięgał po marynarkę. Adrenalina zrobiła swoje, a jemu było głupio, że najbardziej ekstremalną rzecz jaką zrobił w życiu było wyjście przez okno z własnej sypialni.
Potem było już łatwiej. Przebył znajomą trasę od domu do placu zabaw i z placu zabaw do mostu, a potem na najbliższy przystanek. Dawny lęk odezwał się w nim ze zdwojoną siłą, bo 1) były wakacje, a w wakacje nie zdarzało mu się jeździć autobusami, a 2) odzwyczaił się od tego rodzaju transportu przez Emilię i okazyjnie Rocha, którego pożyczenia kabrioletu Samanty zdawały się nie kończyć.
Sama podróż do centrum poszła jednak gładko. To jak znaleźć Bauer Club Roch wpajał mu nieustannie przez ostatni tydzień jak nie więcej, więc nawet pomimo tego jak słabo znał się na mieście, w którym przecież mieszkał, w końcu trafił na właściwą ulicę. Udając, że dobrze wiedział dokąd zmierzał skręcił w odpowiednią alejkę i stanął przed schodami prowadzącymi w dół. Miał nadzieję, że to było to tajne wejście, którego miał użyć, aby uniknąć kolejki i opłaty. Wziął głęboki oddech, zszedł na dół i otworzył drzwi wymalowane sprayem.
Wejście do klubu było trochę obskurne. Ściany były poobklejane jakimiś kartkami, zapisami nut, ulotkami i zniszczonymi plakatami. Po jednej stronie znajdował się znak ze strzałką i krzywo wypisanym słowem Szatnia – odpłatna, a po drugiej wąziutki korytarz prowadzący do łazienek. Na wprost był łuk, oddzielony od głównej części klubu kilkoma warstwami kolorowych frędzli, koralików i materiałowych pasków.
Właściwie to nie był to obskurny wystrój, ale klimatyczny. Tyle, że Salem nie był przyzwyczajony do takich widoków, które bardziej przypominały mu niesprzątnięte mieszkanie Emilii niż wejście do klubu.
Kilkoro ludzi wychodziło od strony szatni, śmiejąc się z czegoś między sobą, ale Salem ledwie zwrócił na nich uwagę, jak i na tych, którzy zasłaniali lekko przejście, bo ktoś – Samanta – machała do niego energicznie, przy doniczce ze sztuczną palmą.
Ona i Agnieszka były otoczone trzema starszymi chłopakami, dość podobnymi do siebie – o tych samych krótko przyciętych fryzurach i identycznych zadziornych uśmieszkach. Aga przewiązywała ramiona na piersi i mrużyła oczy na jednego z nich, gdy nachylał się nad Samantą szepcząc coś do niej, ze wzrokiem wbitym jednak poniżej jej oczu.
Salem ostrożnie podszedł do nich i Sam od razu stanęła przy nim, uciekając od nachalnego towarzystwa.
– To jest twój chłopak? – zapytał kpiąco jeden z nich i zmierzył Salema od góry do dołu. – Nie wygląda na wiele. Powinnaś poważnie zastanowić się, czy na pewno nie byłoby ci lepiej z jednym z nas księżniczko...
Och. O nie. Salem poczuł, że robi się blady i najwyraźniej Samanta też to zauważyła, bo nic nie powiedziała na tę zaczepkę. Oni też najwyraźniej zauważyli jego reakcję i od razu stwierdzili, że nie będzie dla nich żadnym problemem. Za to Agnieszka strzepnęła włosy z ramienia i posłała im gniewne spojrzenie.
– Nie mów jej, co powinna – powiedziała zimno. – Jeśli ktoś ma tu wydawać instrukcje to mogę was oświecić. Drzwi są tam – wskazała na wyjście. – A za nimi wasze miejsce.
Salem był pod wrażeniem, ale zaraz to uczucie zniknęło jak tylko tamta trójka się roześmiała i drugi chłopak z siniakami na kłykciach i ranami, jakby bawił się nieudolnie nożem, zbliżył się do niej. Górował nad nią dość znacząco i było jasne, że próbował ją przestraszyć.
– Ta dziewczynka ma pazurki! Ty pewnie nie potrzebujesz chować się za plecami swojego chłopaka.
Agnieszka nie wydawała się już taka pewna siebie, ale Salem dalej nie mógł się odezwać, sam zbyt przerażony, co mogliby mu zrobić. Nie potrafił się bić. Za żadne skarby nie potrafiłby wykrzesać z siebie tyle ile ona potrafiła. I pewnie czułby się jak skończony pozer, gdyby nie fakt, że w tamtym momencie był tak przestraszony, że chciał wrócić do domu i udawać, że to się nie wydarzyło.
Najwyraźniej jednak w między czasie Samanta zyskała trochę brawury i próbowała odwrócić ich uwagę od przyjaciółki.
– Salem nie jest moim chłopakiem, ale go zna. Tak jak mówiłam wcześniej, właśnie na niego czekamy.
– Ach tak...? To gdzie ten słynny chłopak, księżniczko? – spytał oplatając ramię wokół Agi, która się wzdrygnęła.
– Nie dotykaj jej.
Dopiero po sekundzie zorientował się, że to on to powiedział. Ale albo nie został przez nich usłyszany albo postanowili go dalej ignorować. Sam nie wiedział, co było gorsze.
– Salem... – mruknęła Samanta, więc uznał, że jednak naprawdę się odezwał.
Sytuacja wydawała się dość beznadziejna i nie wiedział, co mógłby zrobić. Może powinien pójść po pomoc albo coś takiego? Ale nie chciał też zostawiać dziewczyn samych. Poza tym, czy naprawdę byłby w stanie się ruszyć?
I wtedy pojawił się James.
W granatowej koszuli z zakasanymi rękawami, w czarnych spodniach, które podkreślały kształt jego nóg i w rozwiązanych conversach. Jego oczy zdawały się błyszczeć i Salem musiał dwa razy spojrzeć, bo wydawało mu się, że się przewidział, ale nie – jego paznokcie były pomalowane na czarno.
– Sam ! – zawołał. – Martwiłem się – powiedział i pocałował jej skroń, oplatając jedną z rąk wokół jej talii.
Wbił wzrok w ich trzech niechcianych towarzyszy. I podniósł brew, jakby chciał celowo ich sprowokować.
– Nowi znajomi?
– Nie za bardzo – odpowiedziała cicho Samanta, z ulgą zauważając, że James przyprowadził ze sobą ochronę, która dostrzegając zakłopotany i zlękniony wyraz twarzy Agnieszki, zaczęła wyprowadzać na zewnątrz ich dręczycieli.
Tamci naturalnie zaczęli protestować, jeden z nich nawet nazwał którąś z dziewczyn dziwką, ale nikt już nie zwracał na nich uwagi.
Salem był oniemiały, ale jednocześnie czuł się o wiele lżej niż chwilę temu. Próbując nie zwracać uwagi na Jamesa i Samantę, i ignorując nieprzyjemne uczucie w żołądku, pewnie wywołane stresem, podszedł do Agnieszki, której dłonie lekko się trzęsły, gdy nerwowo bawiła się swoimi włosami.
– Nic ci nie jest? – Zapytał ją, na co ona z początku zaskoczona, posłała mu pocieszny uśmiech.
– Nie. To było nawet ciekawe. Samanta opowiadała mi, że już wcześniej coś takiego jej się zdarzyło, a tak to tylko spotkałam się z czymś podobnym w fanfiction. Nie żebym chciała powtórzyć to doświadczenie, ale było na swój sposób pouczające.
Salem wolałby nie być pouczonym. Wolałby, żeby w tym świecie nie było potrzeby uświadamiać komukolwiek, że istnieli ludzie, którzy nie szanowali kobiet, którzy wykorzystywali swoją siłę i pewność siebie, aby niepokoić innych tylko dla samej satysfakcji.
A także, dalej udawał, że kiedy używała takich słów jak fanfiction, slash, angst czy fandom, wcale nie był totalnie skołowany. Został ostrzeżony przez Samantę, że jeśli ją zapyta o jakieś słowo, które wyda mu się niezrozumiałe to zostanie skazany na długi monolog o czymś, co wyjaśni mu niewiele, a wprowadzi kolejne jeszcze mniej zrozumiałe słowa. Legenda głosiła, że Sawa zapytali ją o to czym jest bashing, a ponieważ i tak byli już na straconej pozycji w związku z tym, że czytali mangi, a Aga oglądała anime, zostali przymusowo 'adoptowani' przez dziewczynę i za nic teraz nie mogli się od niej uwolnić.
– A tobie nic nie jest? Jesteś trochę blady – zauważyła wskazując niezręcznie na jego twarz.
– Dużo wrażeń – odpowiedział niepewnie, nie wiedząc co innego powinien powiedzieć i oboje odwrócili się do Samanty i Jamesa.
James już jej nie obejmował, ale stał blisko. Odwrócił wzrok, kiedy zauważył, że James mu się przygląda i zwrócił się do Samanty, mając przeprosiny na końcu języka...
– Nie przepraszaj – powiedziała szybko, widząc jego wyraz twarzy. – Felix dostał w nos, kiedy próbował się wtrącić.
– I tak powinienem był...
– Cóż, oni nie powinni byli nas zaczepiać, więc przestań się tym przejmować. Jeśli zaczniemy się tu nawzajem winić to możemy równie dobrze zwalić wszystko na moją fizis. A to dopiero byłoby absurdalne.
– Ma na myśli piersi – odezwał się jeden z ochroniarzy wracających do środka.
– Tak. Dziękuję za to, o jakże potrzebne, sprostowanie – warknęła w stronę odchodzących pleców mężczyzny, który jednak porzucił dalsze wtrącanie się do ich rozmowy. – Ale jeszcze powinnam dodać: pieprzyć role społeczne i patriarchat! Nie żebym miała ci za złe James, że interweniowałeś. Można to było inaczej załatwić – dodała cierpko, – ale nie ma to jak odrobina szowinizmu na dobre rozpoczęcie imprezy... Nie wiem kogo by to bolało, gdyby ludzie przestali traktować kobiety przedmiotowo, ale pocieszam się myślą, że prędzej czy później społeczeństwo się ocknie.
Wywróciła oczami, a Aga zakryła usta dłonią ukrywając uśmieszek i delikatnie pokiwała głową. James wyglądał na trochę znudzonego, ale Salem widział, że to były tylko pozory. Przyglądał się im ukradkiem, jak i pozostałym ludziom znajdującym się w niewielkiej przestrzeni, jakby dopatrywał się, czy ktoś inny znowu zacznie sprawiać im kłopoty. Nie bagatelizował tego, co powiedziała Samanta, a może nawet czuł się trochę niekomfortowo z tym jak się zachował, okazują w miejscu publicznym czułość w stosunku do swojej... dziewczyny.
– Czekałyście na Sawę? – zapytał, w końcu oddając im swoją uwagę.
– Nie – odparła Aga. – Powinni być już w środku. Właściwie to czekałyśmy na Salema, żeby jednak nie dał się spłoszyć i dotarł na miejsce. – Nagle odwróciła się od Jamesa w jego stronę, uśmiechając się szeroko. – Sawa wyglądają dzisiaj zachwycająco! Musisz ich zobaczyć.
Przez ostatnie trzy tygodnie Salem wielokrotnie mógł sam zaobserwować, co James miał na myśli tamtego dnia na placu zabaw, kiedy powiedział mu, że Agnieszka chce go zeswatać z Sawą. I on, i Sawa byli tym lekko sfrustrowani, dlatego starali się unikać swojego towarzystwa. To był swego rodzaju rozejm między nimi. Salem czuł się bardzo niekomfortowo z tym jak Agnieszka się zachowywała, ale właściwie to nic nie robiła. Po prostu... rzucała czasem jakieś komentarze albo coś insynuowała, ale nie próbowała ich wepchnąć do schowka na miotły aż magicznie się w sobie zakochają – na co nie było żadnych szans. Uważała, że byli skazani na romans jako że oboje buntowali się przeciwko swoim ojcom, co chyba miało coś wspólnego z jakimś fanfiction czy fandomem albo jeszcze innym fandango...
Salem w ogóle nie znał Sawy. Prawdopodobnie więcej wiedział o Felixie, który z pasją go nienawidził, ale już oswoił się z jego obecnością. Poza tym, James wydawał się naprawdę nie przepadać za Sawą, a Salem ogólnie czuł się dziwnie w ich towarzystwie, bo ze wszystkich Żółwi najmniej im ufał, więc sugerowanie jakiś głębszych uczuć między nimi było absurdalne.
Kiedy Salem był pogrążony we własnych myślach, a Agnieszka doświadczała dziwnego przypływu euforii pewnie sądząc, że myślał o Sawie (co było po części prawdą, ale nie tak jak myślała), James i Samanta poprowadzili ich do środka klubu i za kulisy.
Roch leżał na odłączonych głośnikach, wyciągnięty i zrelaksowany z papierosem pomiędzy palcami i półprzymkniętymi powiekami, a nieco dalej siedział Felix z gitarą na kolanach i skupionym wyrazem twarzy, kiedy układał palce na strunach. Kilku chłopaków i jakaś dziewczyna z ogoloną głową siedzieli przy nim – to pewnie byli pozostali członkowie Fissel Affs.
Tylko Sawa stali, z własnym papierosem w ustach i prawie pustą paczką schowaną w kieszeni bordowej koszuli, która sięgała im prawie do kolan. Mieli pasek zawiązany na talii, a nie zapięty jak każdy inny człowiek i włosy rozpuszczone, co było rzadkim widokiem.
Sawa odwrócili się, kiedy do nich podeszli i cofnęli się bliżej ściany, jakby obecność Jamesa działała niczym odpychający magnes. Wyraz ich twarzy się nie zmienił dopóki nie spojrzał na Agnieszkę, a wtedy pojawiło się coś jak troska.
– Więc ich znalazłeś – odparli. – Na pewno byłeś dzielnym brutalem.
James się wykrzywił, ale Samanta szybko się wtrąciła ucinając ich zanim sytuacja się pogorszyła. Salem zauważył, że Felix posyłał mu zawistne spojrzenie, co nie było niczym nowym. Nie zareagował – tak było najlepiej.
– Zarezerwowałem wam stolik – odezwał się Roch siadając i leniwie wypuszczając dym z ust. – Możemy usiąść, jeszcze pół godziny zanim będziemy wchodzić na scenę. A zaraz skończy się przerwa i inny zespół zacznie grać.
Wstał i podszedł do Jamesa klepiąc go po ramieniu.
– Załatwiłem ci specjalne drinki w ramach urodzin, więc lepiej żeby nikt z was nie podpijał z jego szklanki!
James pokręcił głową niby w poirytowaniu, ale się uśmiechał patrząc na niego z wdzięcznością. Nagle zabrał Rochowi papierosa i włożył koniuszek do ust. Salem obserwował, jak tytoń robi się jaśniejszy w ciemnej przestrzeni, kiedy James się zaciągnął i po chwili znowu poszarzał. Roch prychnął odbierając mu już prawie wykończoną fajkę, a spomiędzy rozchylonych warg Jamesa wydobył się jasny dym, który niemal natychmiast zniknął. Nie uśmiechał się szeroko, ale wystarczająco, żeby widać było lekki ślad blizny.
We właściwej części klubu było mnóstwo ludzi. Ludzi tańczących, pijących, śmiejących się i krzyczących niezrozumiałe słowa przez muzykę puszczaną podczas przerwy przez DJa. Byli też ludzie tańczący, chwiejący się do rytmu, idący gdzieś... To był chaos i Salem czuł się tak wyobcowany przez to nowe środowisko, że nawet nie przyjrzał się temu jak ogólnie wygląda Bauer Club, po prostu bez słowa podążając za prowadzącym ich na miejsce Rochem.
Ich stolik znajdował się na podwyższeniu, po lewej stronie od sceny, skąd dobrze było ją widać. Za nimi był bar z podświetlonymi półkami i błyszczącą ladą, za którą uwijali się pracownicy klubu sięgając po jedną butelkę za drugą.
– Więc przekąski, drinki i piwo dla Felixa, zgadza się? – zapytał Roch, kiedy zaczęli zajmować miejsca na kanapie i razem z Sawą wygasili swoje papierosy w popielniczce. – Mamy też butelkę niebieskiej wódki, ale to dostaniemy dopiero po występie.
Muzyka nagle ucichła i jacyś ludzie zaczęli wychodzić na scenę. Nikt nie zdawał się zwracać na to uwagi.
– Salem nie pije – odezwał się nagle James ze wzrokiem wbitym w popielniczkę, a Samanta posłała mu dziwne spojrzenie.
Za to Roch wydawał się szczerze wstrząśnięty, a może nawet urażony. Felix tylko oparł podbródek na dłoni i uśmiechnął się złośliwie, jakby z wyższością.
– Czy Felix nie jest trochę za młody, żeby pić? – zapytał Salem i po to, żeby go zirytować, i dlatego, że naprawdę... Felix miał jakieś piętnaście czy szesnaście lat? Jemu w ogóle wolno było przychodzić w takie miejsca?
– Jest – odpowiedziała Samanta, wyraźnie niezadowolona. – Ale może się napić, jeśli nie przesadzi.
– Chcesz powiedzieć, że nakabluje waszym dziadkom, jeśli nie pozwolisz mu tu przyjść czy się napić – uściśliła Agnieszka, bawiąc się licznymi pierścionkami pokrywającymi jej dłonie.
– Stawiam granicę na paleniu – mruknęła dziewczyna, jakby wcale nie dała się zaszantażować swojemu młodszemu bratu.
– Mniejsza – przerwał im Roch. – Ważniejszą kwestią jest co pije Salem.
– Może być woda – odpowiedział niezręcznie.
– Spytaj czy mają Schweppesa – dodał James.
– A ty co? Jego opiekunka? – Spytali Sawa mrużąc oczy. – Żałosne, Peirce.
James nie zareagował, ale Agnieszka szturchnęła Sawę w ramię i uśmiechnęła się nieporadnie do Salema.
– Nie, naprawdę – powiedział próbując opanować sytuację. – Woda będzie w porządku. Obojętne, co. Tylko, bez alkoholu.
Felix się roześmiał.
– Jesteś za dobry, żeby się z nami napić, co Kral? Pewnie boisz się, że alkohol rozwiąże ci język i okaże się jaki jesteś naprawdę.
– Zamknij się Felix – powiedział James surowym tonem. – Salem nie może pić, więc zostaw go w spokoju.
Mówiąc to patrzył jednak na Rocha, który choć w pierwszej chwili wydawał się trochę zdezorientowany zaraz spoważniał i ledwie zauważalnie potaknął, co trochę wybiło Salema z rytmu.
Wiedział, że James musiał pamiętać jeszcze z czasów jak się przyjaźnili, że Salem miał uczulenie na etanol, co wiązało się z tym, że nie mógł – za nic – napić się alkoholu, jeśli nie chciał wylądować na ostrym dyżurze albo w grobie. W jego domu nawet nie trzymali żadnych trunków. Gabriel nie chciał ryzykować, żeby Salem nawet przypadkowo się czegoś napił, a sam był też Szeptaczem... Szeptaczom niewolno było pić alkoholu. Nie jakoś bezwzględnie, ale niewolno było tego robić w miejscach publicznych, a nawet jeśli spożywało się coś procentowego w zaciszu własnego domu to, póki miało się alkohol we krwi niewolno było opuścić własnej posesji. Jeśli Szeptacz zostałby zatrzymany przez policję, a byłby pod wpływem to podlegałby karze wysokiej grzywny, a nawet zatrzymania w areszcie. Łączyło się to z tym, że Szeptacz pod wpływem mógł być bardziej niebezpieczny wobec potencjalnych Słuchaczy, bo nie był w pełni pod kontrolą.
Salem nigdy nie słyszał, żeby pijany Szeptacz doprowadził do jakieś wypadku z udziałem kompatybilnego z nimi Słuchacza, ale widział w jaki sposób to byłoby możliwe. Pewnie takie sytuacje nie były też specjalnie upubliczniane, żeby nie siać paniki.
Po tym jak James ukrócił rozmowę, a Roch poszedł do baru, wszyscy zeszli na lżejsze tematy. Agnieszka zaczęła zagadywać Sawę czy nie chcieliby zamienić się z nią miejscami i usiąść obok Salema, ale Sawa wydawali się dość zadowoleni, że siedzieli tak daleko od Jamesa, który z kolei siedział obok Samanty na skraju kanapy, z Felixem zajmującym miejsce na szczycie stolika.
Salem zdał sobie sprawę, że miał beznadziejne miejsce, choć pewnie gdyby otwarcie to stwierdził to mógłby obrazić Samantę po swojej lewej i Agę po swojej prawej. Nie pocieszał go jednak fakt, że obie były zajęte rozmową, więc siedział sam, w ciszy, zastanawiając się czy nie pójść śladem Felixa i nie wyjąć z kieszeni swojego telefonu. Mógłby udawać, że z kimś pisze, na przykład z Emilią... Gdyby Emilia tu była to nie siedziałby tak czując się niezręcznie i skrępowanie. Pewnie próbowałaby go zagadać albo zawstydzić, ale przynajmniej nie czułby się tak obco.
Chciał, żeby James coś powiedział albo żeby chociaż siedział obok niego, co było niemądrą zachcianką, bo pewnie i tak rozmawiałby ze swoją dziewczyną.
Jakiś zespół zaczął grać na scenie i Samanta od razu spojrzała na Agnieszkę i Sawę. Musieli mieć jakieś bezsłowne porozumienie, bo zaraz cała trójka wstała i rzucając w stronę Jamesa jakąś uszczypliwą uwagę, o tym że nie umie się bawić, obeszli stolik kierując się do zejścia z podwyższenia i na parkiet.
– Nie chcesz iść tańczyć z nimi?
James przesiadł się bliżej niego na miejsce Samanty, a Felix odłożył telefon i znudzony przyglądał się grającej kapeli. Salem zdał sobie sprawę, że przez muzykę i hałas dochodzący zewsząd, nie mógł ich teraz usłyszeć.
– Nie – odpowiedział zgodnie z prawdą. Ostatnim czego teraz potrzebował było zrobienie z siebie błazna. – A ty nie idziesz tańczyć ze swoją dziewczyną?
Nagle Roch pojawił się dosłownie z znikąd kładąc tacę z butelkami i drinkami na stole. Felix ochoczo sięgnął po butelkę z różowym piwem smakowym i zieloną etykietką.
– Masz dziewczynę James? – zapytał Roch tak rozbawionym tonem, aż Salem poczuł jak sam się wykrzywia. – Kim jest ta niewiasta, dla której zmieniłeś drużyny!
– Nie zmieniłem – mruknął James zdejmując szklanki z tacy i posłusznie przyjmując tę, którą bezsłownie wskazał mu Roch. – Salem ma urojenia.
– Ale Samanta... – zaczął Salem i urwał, gdy Felix zakrztusił się tak mocno, że piana wyleciała mu przez nos.
Dobrze mu tak – pomyślał, choć nadal czuł się zdezorientowany.
– Myślałeś, że moja siostra umawia się z nim?! – wskazał na Jamesa ocierając nos rękawem, cały czerwony na twarzy. – Nawet gdyby nie był tęczowy jak pieprzony pryzmat czy Elton John, to wierzę, że Sam ma lepszy gust. Bez obrazy James.
– Gdyby nie fakt, że masz rację to mógłbym się obrazić – odparł, jak gdyby nigdy nic i podsunął do Salema zakręconą butelkę najbardziej klasycznej wersji Schweppesa.
Salem poczuł, że robi się czerwony na twarzy, ale z cichym podziękowaniem przysunął do sobie napój i pośpiesznie go odkręcił. Znajoma gorycz rozlała się po jego podniebieniu, ale nawet to nie wystarczyło, żeby odwrócić jego uwagę od zażenowania, które teraz czuł. Powinien był zauważyć, że James i Samanta wcale nie byli razem. W końcu w Noumenie nigdy tego nie okazywali. Ale nic też nie wskazywało na to, że James był... Że James lubił...
– Może lepiej nie mów Agnieszce – powiedział Roch wpychając się na drugie wolne miejsce obok Salema i popychając go na Jamesa. – Mogłaby wpaść na nowe pomysły...
– Aga wie – mruknął ledwie słyszalnie James.
– Wie? – Zdziwił się Roch.
– Teraz wszyscy tu wiedzą – odpowiedział zerkając znacząco na Salema, który z jakiegoś powodu nie mógł odwrócić od niego wzroku. – Jeśli masz coś do powiedzenia to mów. Miejmy to już za sobą.
Salem otworzył usta i je zamknął. Nie wiedział, co powiedzieć ani co James w ogóle sugerował. Czuł się jakby cała uwaga znowu nagle spadła na niego, a on był przyłapany i nieprzygotowany. Roch wydawał się co raz bardziej czymś zaniepokojony, a cisza się rozciągała.
Felix przewrócił oczami.
– Pyta czy jesteś homofobem.
– Nie jestem!
– Oczywiście, że nie jesteś – zaśmiał się nerwowo Roch i sięgnął po jednego z drinków, wypijając całego na raz.
– Mówiłeś, że nie pijesz przed występem – zauważył Felix podnosząc brew i pociągając ze swojej butelki.
– Idiotyczna zasada. Dawno powinienem ją zniwelować.
– Powiedziałeś to godzinę temu.
– Cóż, staje się mądrzejszy z każdą chwilą.
W klubie czas mijał inaczej. Nie wolniej ani nie szybciej, ale inaczej. Na przykład występ nieznanego mu zespołu wydawał się trwać dosłownie chwilę i zaraz kapela Rocha wchodziła na scenę, rozległy się piski i zaczynali grać. Zaczynali grać, a innymi słowy – „totalnie wymiatali". Najpierw jakiś własny kawałek, do którego po niemiecku śpiewała łysa wokalistka – Jaromíra, jeśli dobrze zapamiętał, a potem Salem rozpoznał Small hands.
Sawa i Agnieszka wymienili tacę z pustymi szklankami i butelkami na nową i to też był dosłownie moment nim zniknęli i pojawili się ponownie. Uwagi Samanty o tym jak dobrze wyglądał w ciemnych kolorach były tak szybkie, że przez chwilę myślał, że je sobie przywidział, ale kiedy ramię Jamesa zetknęło się z jego, to wszystko nie tyle zwolniło, ile po prostu ta chwila, gdy w końcu przestał go dotykać, dłużyła się jak nic innego w jego życiu.
James miał drobny uśmiech na twarzy i przyglądał się jak Roch gra, czasem kiwając głową w rytm muzyki. Czy James i Roch...? Nie. Na pewno nie. Roch wspominał, że umawiał się kiedyś z dziewczyną z Akademii św. Tomasza.
Salem czuł się sfrustrowany przez własne myśli i nagle poczuł na sobie intensywne spojrzenie Agi, która miała rękę luźno ułożoną na ramieniu Sawy, którzy z kolei śmiali się z nieudolnego śpiewania Samanty, a może zbolałej miny Felixa, który próbował zatkać sobie uszy, żeby ją wyciszyć. W każdym razie dziewczyna patrzyła na niego jakby mówił do niej coś o niewiarygodnie wielkiej wadze, ale kiedy zauważyła, że na nią patrzy jej wzrok powoli obrócił się w stronę Sawy, a potem na Jamesa. Salem nie potrafił stwierdzić, co chodziło jej po głowie, ale miał złe przeczucia, kiedy nachyliła się w stronę Felixa i coś do niego powiedziała. Felix podniósł głowę podejrzliwie, ale po chwili wahania odpowiedział, a ona uśmiechając się szeroko przysunęła mu swojego drinka. Felix zerknął na Samantę, która przymknęła oczy śpiewając i szybko w kilku łykach opróżnił szklankę, zaraz wykrzywiając się, a dreszcz przeszedł przez jego ciało.
Zanim Roch wrócił, kończąc prezentować swój nieprawdopodobny talent, Samanta, Agnieszka i Sawa jeszcze raz zeszli na parkiet. Byli już lekko wstawieni, a kiedy Felix sięgnął po jeden z pozostawionych drinków, James złapał go za nadgarstek i pokręcił głową. Chłopak się nachmurzył, ale zrezygnował z misji porwania szklanki i więcej już nie próbował.
Pomimo tego, że Roch postawił przed Jamesem kilka szklanek, ten nie wydawał się ani trochę pijany i spokojnie opróżniał jedną za drugą, podpijając co pewien czas. Salem nie pił, a sam czuł się trochę... podchmielony? Tak się mówiło?
Ta myśl mu jednak uciekła razem z końcem występu Rocha i jego powrotem, który łączył się z polewaniem niebieskiej wódki. Wtedy pojawiło się nowe spostrzeżenie.
Salem czuł się rozbawiony obserwując jak krzywili się pijąc z malutkich szklaneczek, nie potrafiąc sobie nawet wyobrazić, dlaczego tak reagowali. Jeśli było takie obrzydliwe to czemu w ogóle to pili? Agnieszka zrezygnowała po jednym. Sawa po dwóch. Felix siedział skwaszony bawiąc się pustą butelką po swoim piwie, po tym jak nieudało mu się przekonać Rocha, żeby mu polał, a Samanta próbowała dotrzymać kroku Rochowi. Salem jako jedyny zauważył, że James do nich nie dołączył.
Na krótko przyszli też pozostali członkowie Fissel Affs i Roch poczęstował ich wódką, którą ci z kolei wypili bez wykrzywienia się, co jeszcze bardziej zmyliło Salema.
– Mają wprawę – powiedział mu James.
– W piciu wódki?
– To muzycy – odparł, jakby to wszystko wyjaśniało, ale jego wzrok stał się smutniejszy, jakby tęskny.
Salem nie miał pojęcia jak wrócił tamtej nocy do domu i to jeszcze w jednym kawałku. Pamiętał tylko dłoń Jamesa na swoich plecach, która parzyła go przez materiał koszulki, prowadzącą go do wyjścia i głos Samanty, kiedy wymiotowała do śmietnika, żeby napisał jej jak wróci do domu, bo inaczej będzie się martwić.
Roch śmiał się pomagając trochę chwiejnej Agnieszce przytrzymać włosy Sam nad jej twarzą. A Felix panikował, gapiąc się na siostrę jakby co najmniej umierała. Wobec wszystkiego, co Salem wiedział o alkoholu to mogło tak być i sam trochę się przestraszył, kiedy Sawa skomentowali, że „Sam będzie pewnie zgonować". Miał nadzieję, że był to zwrot należący do tego samego slangu, którego na porządku dziennym używała Aga.
On sam czuł się dziwnie i określiłby ten stan – pijanym, gdyby wiedział jak to w ogóle jest być pijanym. Zauważył też, że nie mógł oddychać przez nos, ale poczuł się lepiej, kiedy jakoś po północy wyszli z Bauera i skierowali się do centrum na dworzec autobusowy.
Gdyby nie wiedział lepiej to pomyślałby, że jakimś cudem teleportował się do domu. Wiedział też, że był zbyt wyczerpany, aby próbować wdrapać się przez okno, więc uznał, że woli już znosić spojrzenia Elke niż skręcić sobie kark i wszedł frontowymi drzwi, które jak zawsze były otwarte.
Nawet się nie przebrał. Upadł na łóżko i niemal od razu zasnął. I po raz pierwszy od... nie pamiętał kiedy – śnił.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top