Rozdział 4 1/2
W jednej chwili powstrzymywał się przed rzuceniem laptopem o ścianę, a w następnej leżał z twarzą w gęstej, mokrej trawie. Tuż obok rozległ się szelest, gdy ktoś miękko wylądował na krzewie hortensji obok. Monstre ledwo zdołał rozpoznać głos jęczącego klienta kwiaciarni.
Sam westchnął i potarł obolałe kolana, zanim usiadł i upewnił się, że nic mu nie jest. Co to do cholery było?
Wiedział jedynie, że był w pracy, zanim pod nim rozwarła się jakaś przepaść, a potem spadał i spadał wśród ciemności... Aż trafił tutaj. Mimowolnie wykrzywił usta w grymasie niedowierzania. Zwariował, już całkowicie mu odbiło!
Cały zesztywniał. Tam, gdzie przed chwilą znajdowały się jego nogi, z trzaskiem wylądował stół, a tuż obok krzesło.
Jeszcze spadających mebli brakowało!
Spojrzał w górę, w samą porę, by zobaczyć całkowicie czarną dziurę. Wyglądała zupełnie jak to, co zobaczył na podłodze w kwiaciarni. Tym razem znajdowała się jednak w powietrzu i właśnie wypadały z niej kolejne przedmioty.
— Aua! — jęknął, gdy rolka złocistej wstążki odbiła się od jego nosa, by opaść na trawę obok. Zdążył jeszcze oberwać sztuczną jarzębiną, pudełkiem z brokatem i zestawem kolorowych kokardek, zanim to, co wcześniej stało na zniszczonym teraz stole, przestało gromadzić się wokoło. Czerń rozpłynęła się następnie w mroku nocy.
Nocy? Wytężył wzrok, by dojrzeć gwiazdy i dopiero wtedy zorientował się, że nie ma nigdzie swoich okularów.
Ani laptopa.
— Nie... — Rozejrzał się gorączkowo. Nieważne gdzie był, nieważne co się stało, ale jeśli jego laptop został uszkodzony... Cholera, jak mógłby nie zostać uszkodzony! Tak delikatne urządzenie nie dałoby rady przetrwać upadku z dwóch metrów!
— Gdzie... Gdzie my... — Monstre zignorował zupełnie głos klienta i wstał, by rozejrzeć się za swoim sprzętem. Poczuł, jak serce mu przyspiesza, a oddech staje się urywany. Już mniejsza o stan laptopa, ale jeśli nie znajdzie jego resztek, nie odzyska twardego dysku...
Zacisnął pięści, próbując się uspokoić. Spokojnie. W zeszłym tygodniu zapisał dane w chmurze. Nadrobienie wszystkiego zajmie mu trochę czasu, ale da radę, musi się tylko skupić na powrocie do domu i...
Argh! Nie! Nie da rady dłużej czekać! Musiał znaleźć tego laptopa, naprawić to, co nie pozwoliło programowi się uruchomić, a potem wreszcie odpocząć, wiedząc, że odzyskał to, za czym tak bardzo tęsknił! Tylko jak miał to znaleźć, kiedy on nie miał przy sobie latarki, a szczątki laptopa mogły znajdować gdziekolwiek w trawie lub krzakach?!
Chwila, miał latarkę! Wymówił cichą modlitwę, zanim zaczął grzebać po kieszeniach bluzy. Gdy jego palce trafiły na twardą obudowę telefonu, westchnął z ulgą. Teraz tylko mieć nadzieję, że nie jest zniszczony ani rozładowany!
Obejrzał dokładnie starego smartfona w zwykłym, czarnym etui. Cały. Odpalił. Cały! I z prawie pełną baterią! Czym prędzej włączył latarkę i zaczął przeszukiwać okolicę. Najwyraźniej znajdował się w jakimś sporym ogrodzie. No tak, nawet poza pracą musiały prześladować go kwiaty.
— Gdzie jest ten cholerny...
Słowa ugrzęzły mu w gardle, gdy podniósł wzrok i ujrzał mur. Olbrzymi mur z białej cegły znajdujący się niecałe sto metrów od niego. Uniósł głowę jeszcze wyżej, aż ukazała mu się najpiękniejsza budowla, jaką dane mu było kiedykolwiek zobaczyć.
Przed nim roztaczał się widok na ogromny, tak wielki zamek, że Pałac Elizejski mógł się przy nim schować. Mimo panujących wokół ciemności, w każdym oknie, na każdym murze światła odpychały mrok. Ilość wieżyczek okrytych spiczastymi, lazurowymi dachami wydawała się niemożliwa do wybudowania na jednej konstrukcji. Monstre bez okularów nie był w stanie dostrzec wszystkich zdobień na balkonach i kolumnach, ale nawet mimo to, ten widok zaparł mu dech w piersiach.
To ten zamek.
— Co... Co... Co to jest?! — krzyk klienta z łatwością zniszczył mu tę piękną chwilę ekstazy. — Gdzie my jesteśmy?! Co tu się stało!?
Monstre odwrócił się do niego z zaciśniętymi pięściami, gotów głośno wyrazić swoje niezadowolenie, tylko po to, by ujrzeć czyste przerażenie wymalowane na twarzy towarzysza.
No tak. Przenieśli się tu nagle, w jakiś nieprawdopodobny sposób i tak właściwie to nie wiedzą, gdzie są. Chyba powinien być tak samo zszokowany i zdezorientowany. A jednak wcale nie był. Czuł rczej... Spokój. Wręcz zadowolenie. Cóż, byłby zadowolony, gdyby nie to, że zgubił swój laptop!
— Co jest ze mną nie tak? — mruknął do siebie, zanim podszedł do siedzącego w trawie mężczyzny. Dopiero wtedy zwrócił uwagę na jego dość młodą twarz i krótkie włosy w kolorze mysiego brązu. Cmoknął z niezadowoleniem. Słysząc głos tego człowieka, wyobrażał sobie, że jest nieco... Mniej chłopięcy. Tymczasem ten miał może ledwo dwadzieścia lat. — Hej, uspokój się. Nic ci nie grozi.
— Nic mi nie grozi?! To powiedz mi, gdzie ja u licha jestem!
A to było bardzo dobre pytanie. Odwrócił się z powrotem w stronę zamku. To na pewno nie było miejsce, o którym myślał. Tamten zamek nie miał tak bujnych ogrodów, ale może tamten tego nie wie i dałoby się go uspokoić. O ile ten gość nie znał się na szesnastowiecznych budowlach.
— Jesteśmy w... Chambord. To całkiem niedaleko Patrimoine. Widzisz? To tutejszy zamek.
Ten chłopak, jakkolwiek się nazywał, przez długą chwilę wpatrywał się w budowlę, zanim wyraźnie przetrawił nawał informacji.
— Chambord — powtórzył z roztargnieniem. — Jak do cholery znaleźliśmy się w Chambord?
Jeszcze lepsze pytanie. Nieprzyjemne mrowienie rozległo się z tyłu głowy Monstre, zupełnie jak odpowiedź wpychała się do jego umysłu drzwiami i oknami, a jednak coś ją powstrzymywało. Podrapał się w tym miejscu, lecz dyskomfort nie ustąpił.
— Nie wiem — odparł w końcu. — Ale może zamiast się nad tym rozwodzić, zobaczmy, czy dostało się tu z nami coś przydatnego i chodźmy do zamku.
Już wrócił do poszukiwań, lecz gdy jego towarzysz nie wstał i nie dołączył, zazgrzytał zębami.
— Halo, może łaskawie mi pomożesz? — warknął, ale gdy odwrócił się do chłopaka, ten wciąż siedział w tej samej pozycji co wcześniej i wpatrywał się w swoje dłonie. — To nie czas na rozmyślanie... — urwał. Jak ten gość tak właściwie miał na imię?
— Też widziałeś to... Czarne coś? — Głos klienta wydawał się przytłumiony, jakby temu przeszkadzała wielka gula w gardle. — Wydawało mi się... Że w to wpadliśmy...
Monstre odwrócił wzrok. To nie był dobry temat na unikanie wpadania w panikę.
— Tak... Nie... Nie wiem... — Westchnął zirytowany. — Nie ważne. To nie ma znaczenia, najważniejsze, żebyśmy wrócili do domu. — Wyciągnął rękę do towarzysza, który niepewnie na nią spojrzał. — No chodź. Przypomnij mi, jak się nazywasz?
Chwila wahania.
— Ja... Kiaran — powiedział niepewnie klient, wstając o własnych siłach. Monstre wzruszył na ten gest ramionami.
— No dobra Kiaran. Jest coś, co musimy znaleźć, zanim gdziekolwiek pójdziemy — rzucił i zadrżał z zimna. Gdyby tylko spadło z nimi coś bardziej przydatnego od różowych wstążek! — Mój laptop. Albo jego szczątki, to bez znaczenia. Sęk w tym, że jest dla mnie cholernie ważny, więc gdybyś był tak miły i się ruszył...
Zaświecił wokół telefonem. Na pewno jego sprzęt nie zapodział się nigdzie w pobliżu. Czy to możliwe, że spadł o wiele dalej? Tylko jakim cudem?
— Chwila moment, masz telefon! — głos Kiarana rozproszył jego myśli. Odwrócił się zirytowany.
— Tak, mam telefon, a ty mógłbyś mi pomóc — warknął.
Chłopak natychmiast wstał na równe nogi i pomacał się po kieszeniach. Już po chwili trzymał w dłoni swój własny telefon, lecz z pękniętą szybką.
— Szlag... — mruknął pod nosem. — Słuchaj, masz zasięg? Telefon mi się rozwalił, ale możemy do kogoś zadzwonić z twojego!
Przez dłuższą chwilę stali w bezruchu i patrzyli się na siebie. Kiaran czekał, aż jego towarzysz jakkolwiek zareaguje, natomiast Monstre próbował powstrzymać się przed solidnym uderzeniem się w czoło. Ale on był głupi, przecież miał telefon! Mógł po prostu sprawdzić ich lokalizację!
Szkoda, że w ten sam sposób nie mógł znaleźć swojego laptopa.
— Dobra, daj mi chwilę — rzucił i usiadł z powrotem na zimnej trawie. Odpalił nawigację, po czym zaczął czekać, aż ta się załaduje, by pokazać mu ich położenie.
Zacisnął zęby. No szybciej!
Kiaran tymczasem stał nieopodal i wyczekująco przyglądał się Monstre, ale nic już nie mówił. Nawet, gdy po dobrych dwóch minutach czekania zaczął rwać z krzewów liście.
Minęły cztery minuty, a nawigacja dalej nie ruszyła.
— No co jest... — Monstre skończyła się cierpliwość. Wszedł w ustawienia, by wyłączyć lokalizację, a wtedy to zobaczył. Brak zasięgu. Całkowity. — Nie no, to chyba jakiś żart!
Kiaran natychmiast zaprzestał zabawy roślinami i zaczął obserwować, jak jego towarzysz chodzi w kółko, unosząc do góry telefon. Po chwili zrozumiał. Rozejrzał się za słupami telefonii komórkowej, lecz poza zamkiem, wszystko wokół skąpane było w ciemności nocy.
Jeszcze nigdy nie widział tak intensywnego mroku. Jak to możliwe, skoro dopiero co zaczynał się dzień? Może w jakimś niesamowitym międzyczasie przespał kilkanaście godzin? Automatycznie uniósł głowę, a widok nieba zaparł mu dech w piersiach.
Na nieboskłonie znajdowało się tyle gwiazd, ile nigdy w życiu nie widział. Zupełnie, jakby ktoś wysypał brokat na czarną kartkę. Rozpoznał nawet kilka gwiazdozbiorów, ale rozstawione były w dziwacznych miejscach. Czy tak właśnie wyglądało niebo z Francji? Choć wszystko wskazywało na to, że tak... Jakoś ciężko mu było w to uwierzyć.
Chwila, telefon! Zasięg!
Potrząsnął głową, by sprowadzić swoje myśli na właściwe tory. Był w obcym miejscu z obcym mężczyzną, a to była tylko jedna z wielu rzeczy, jakie powodowały u niego lawinę pytań bez odpowiedzi. Przede wszystkim trzeba było zorientować się w sytuacji. Znaleźć miejsce, gdzie jest więcej ludzi i spróbować się dogadać. Może bliżej zamku będzie zasięg, albo ktoś, kto wskaże drogę do najbliższego środka transportu publicznego.
Przeskanował wzrokiem Monstre. Pracownik kwiaciarni najwyraźniej wciąż próbował coś wskórać z telefonem. Teoretycznie jego urządzenie mogło im się przydać, ale wizja przebywania z tym dziwacznym mężczyzną dłużej, niż to konieczne, przyprawiała go o ból brzucha.
Może lepiej, jeśli się rozdzielą.
•••
Szczęśliwego nowego roku! Moje ofia- dzieci zaczynają go w obcej krainie, a ja prosząc was o pewną analizę. Powiedzcie mi proszę, czy emocje, zachowania i przekonania postaci się zgadzają, czy są sensowne i trzymają się kupy, oki? I ofc jeśli coś jest nie tak, to powiedzcie proszę co <3
Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top