Rozdział 20 1/?

UWAGA!
Rozdział 19 będzie kontynuowany. Po prostu na razie zajęłam się dwudziestym.

Dziedziniec zamku Lebenstadt nie imponował tą samą tętniącą życiem energią, co Poing Rouge. Zgiełk i gwar władające ulicami miasta pozostały poza murami, wewnątrz których czas jakby zwolnił. Kiaran nie dojrzał żadnych młodych dziewczyn biegnących z koszami prania ani chłopców zamiatających podłogi. Jedynie raz czy dwa zdarzyło mu się zauważyć jakąś damę dworu kierującą się niespiesznie w tylko sobie znaną stronę.

Nareszcie mógł opuścić dłonie i pozostawić szalik bez asekuracji.

Nikt nie rozmawiał w trakcie drogi przez surowe korytarze. Oglądali mijane portrety, i choć czasem któryś z nich uśmiechnął się półgębkiem na widok kartoflowatego nosa lub komicznie zakręconych wąsów, nie padł żaden komentarz. Nawet Somnis jedynie szedł z lekko pochyloną głową. Wszyscy byli wyczerpani.

Kobieta, która pomogła im przejść przez bramę, przedstawiła się jako Fryderyka [nazwisko]. Jej nazwisko chyba miało niemałe znaczenie, bo wymówiwszy je, spojrzała po nich w poszukiwaniu reakcji. Spotkała się jedynie z pustymi spojrzeniami, które zbyła wzruszeniem ramion.

Zaprowadziła ich do obszernej komnaty, w której można by było na spokojnie urządzić przyjęcie na trzydzieści osób. Światło południowego słońca wpadało przez ogromne okno i malowało cienie na pokrytych błękitną tapetą ścianach. Pośrodku stał okrągły stolik kawowy otoczony dwiema sofami i trzema fotelami, które wyglądały, jakby miały zapaść się pod ludzkim ciężarem. Na ich widok Kiaran niecierpliwie przestąpił z nogi na nogę.

Fryderyka poczekała, aż wszyscy wejdą, zanim oznajmiła:

— Proszę się odświeżyć. Służba przyniesie wam wkrótce nowe ubrania.

Homme przytaknął.

— Wyświadczasz nam ogromną przysługę — odparł. — Nawet nie wiem, jak długo tu zostaniemy.

Kobieta machnęła ręką. Ostre spojrzenie jej oczu nieco złagodniało.

— Kiedyś mi się odwdzięczysz. Zostańcie tak długo, jak potrzebujecie.

— Będę do twojej dyspozycji.

Wymienili delikatne ukłony. Fryderyka zwróciła się do reszty:

— Panowie.

I odeszła.

Monstre uniósł brwi.

— Rozmowna koleżanka, nie powiem.

Homme perfekcyjnie odtworzył jego wyraz twarzy.

— Więc macie ze sobą coś wspólnego.

Pierwszy raz od dłuższego czasu Kiaran pozwolił sobie na uśmiech. Wszedł w głąb komnaty, gdzie Somnis już testował miękkość poduszek. Cmokał co chwilę i odrzucał te, które mu nie podpasowały.

— U mnie są lepsze — wytłumaczył, zobaczywszy, że jest obserwowany. — To jest... — przesunął palcami po materiale. Rozległ się nieprzyjemny zgrzyt. — Twarde? Zimne?

— Szorstkie? — podpowiedział mu Kiaran.

— Szorstkie... — Somnis spojrzał na poduszkę, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. — Huh, szorstkie. Dzięki.

Gdy tak wylegiwał się na kanapie i próbował uczyć nowego języka, prawie można było zapomnieć o tym, jak pojawił się w ich grupie. Monstre usiadł obok niego i podał mu poduszkę obłożoną różową satyną.

— Ta jest miękka i gładziutka.

Somnis uśmiechnął się do niego promiennie i przyjął przedmiot.

— Dziękuję!

Kiaran zerknął na Homme, który właśnie przewracał oczami. Przyłapany rycerz oblał się rumieńcem i odchrząknął.

— Wszyscy jesteśmy brudni i śmierdzący — odparł i zabrał Somnisowi poduszkę. — Nie ma siadania na meblach, dopóki się nie pomyjecie.

Powiedziawszy to, zignorował irytację Somnisa i poklepał Kiarana po ramieniu. Przywołał na twarz ten swój czarujący, opiekuńczy uśmiech, przez który zapominało się o całym świecie. Może by zadziałało i tym razem, gdyby nie zaczerwienione zadrapania na jego policzkach, pył we włosach i ciemne obwódki wokół oczu.

— Może ty pójdziesz pierwszy, Kiaran? Z pewnością przyda ci się chwila prywatności.

Kiaran zerknął na Monstre i Somnisa. Siedzieli teraz na podłodze i uczyli się nazywać różne rzeczy w pokoju po angielsku i francusku. Chyba nie spieszyło im się do łazienki.

— Ty idź pierwszy — odparł w końcu. — Najbardziej tego potrzebujesz.

Oczy Homme rozszerzyły się w zaskoczeniu, lecz już po chwili na jego twarz wypłynął nowy uśmiech — wypełniony ulgą i wzruszeniem.

— Dobrze, skorzystam. Dziękuję — oznajmił. Jego spojrzenie zatrzymało się na twarzy Kiarana na dłuższą chwilę. Dopiero gdy oberwał w tył głowy poduszką, odwrócił wzrok. — Nie rzucamy cudzymi rzeczami! Nie wierzę, jak z dziećmi...

Po tym, jak zniknął za drzwiami łazienki, Somnis mruknął kilka nieprzychylnych słów w swoim języku. Gdy Monstre spytał go, co to znaczy, ten nie chciał odpowiedzieć.

Ci dwaj chyba nieźle bawili się w swoim towarzystwie.

Kiaran postanowił rozejrzeć się lepiej po komnacie. Składała się ona z trzech pomieszczeń — salonu, w którym właśnie się znajdowali, łazienki i sypialni. To ostatnie zawierało dwa łóżka. Ich grupa była nieco większa. Ktoś będzie musiał spać na kanapach.

Całe to miejsce było piękne, ale oszczędne w ozdoby. Przyjemna odmiana po bijących bogactwem komnatach w Poing Rouge. Odetchnął głęboko i usiadł na krawędzi biurka stojącego pod oknem.

Przedostali się na drugą stronę cierniowego lasu. Homme ma plan. Dowiedział się czegoś.

— Jeszcze trochę, chłopaki — słaby głos Kiarana odbił się echem od ścian. Wokół było tak cicho... — Niedługo wrócę.

Jak bardzo się martwili? Czy szukali go? Czy dzieciaki zrozumiały sytuację? Jaka była ich reakcja? Co postanowili zrobić ze ślubem? Czy Rosaline miała mu za złe zamieszanie?

Gdy tylko wróci, będzie musiał ją przeprosić. Prawdopodobnie zepsuł czas, który miał być najwspanialszymi chwilami w jej życiu.

Na drżących ze zmęczenia nogach podszedł do wielkiego lustra stojącego po przeciwnej stronie sypialni. Nie zmienił się wcale tak bardzo. Trochę bledsza twarz, dłuższe, potargane włosy, i to prawie tyle. Uniósł palce do policzka. Skrzywił się, gdy napotkał szorstką, kłującą fakturę. Patrząc na to, że Homme używał sztyletu, w tym świecie chyba nie istnieją golarki.

Hah. Gdy tak pomyśleć, Kiaran wyglądał teraz prawie jak swój ojciec. Zmarszczył brwi i spuścił wzrok na kurtkę Allistora. W paru miejscach była przetarta, w wielu bardzo brudna. Nigdy tak bardzo nie zniszczył czegoś, co pożyczył.

— Wybacz, Alli — westchnął. — Nie zwrócę ci jej w jednym kawałku.

— Kiaran, twoja kolej! — usłyszał głos dobiegający z drugiego pokoju.

— Już idę!

Po raz ostatni spojrzał w swoje odbicie. Dotknął szyi, starannie przewiązanej szalikiem. Jeśli to tyle, był gotów nawet w takim stanie wrócić do domu. Jakoś wytłumaczy rodzinie odpadającą głowę. Byle tylko znowu ich zobaczyć.

...

Służba rzeczywiście przyniosła im w międzyczasie ubrania. Były to proste tuniki, koszule i szerokie spodnie. Monstre, uzyskawszy wreszcie aprobatę Homme, z radością zatopił się w poduszkach. Somnis znalazł w którejś szufladzie lusterko i teraz poprawiał sobie włosy. Z każdą zmianą krzywił się coraz bardziej.

— Wyglądam jak... jak potwór — stwierdził i choć nie było to trafne określenie, najwyraźniej pasowało najlepiej ze wszystkich, które znał.

Homme skończył rozmawiać z młodą dziewczyną, która dostarczyła im obiad. Postawił tacę na stoliku. Znajdowały się tam dwie porcje pieczonych ziemniaków z ogromnymi kawałkami smażonej szynki. Zapach mięsa rozniósł się już po całym pomieszczeniu i sprawił, że nikt nie potrafił odwrócić wzroku od jedzenia.

— Przygotowano nam drugi pokój — odparł rycerz. — I obiad już tam czeka. Dwie osoby zostają tu, dwie idą tam. Pokoje są identyczne. Ktoś chętny na przeprowadzkę?

Somnis nie czekał nawet chwili, by odezwał się ktoś inny.

— Ja! Ja! — oznajmił i zarzucił rękę na szyję Monstre. — My dwaj!

Monstre rozejrzał się nieprzytomnie. Potrzebował chwili, żeby zrozumieć, że mowa jest też o nim. Spojrzał wtedy w dziwny sposób na Homme.

— Ale... — chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował i uśmiechnął się do Somnisa. — Bardzo chętnie.

Homme westchnął z ulgą. Właśnie na taki podział liczył — choć wolałby mimo wszystko zatrzymać Monstre przy sobie. Będzie musiał zachować czujność i sprawdzać, czy ich nieproszony towarzysz nie zrobił nikomu krzywdy.

— Świetnie — podsumował.

Poczekał, aż Monstre i Somnis wyjdą, by przenieść się do pokoju po drugiej stronie korytarza. Wtedy rozciągnął się z rozkoszą, usiadł na kanapie i poklepał miejsce obok siebie.

— Chodź, Kiaran — rzucił. — Musisz dużo jeść.

Kiaran nie odpowiedział od razu. Wciąż patrzył się na zamknięte drzwi.

Miał złe przeczucia.

Usiadł jednak obok Homme i bez słowa zaczął jeść. Ten posiłek przypominał mu trochę to, co Allistor robił w domu. Mocno przyprawione ziemniaki, nieco przypalone mięso ociekające tłuszczem. Uśmiechnął się na to wspomnienie. Ktokolwiek to gotował, był beznadziejny w swojej robocie.

— Chyba czujesz się już lepiej — usłyszał.

Odwrócił się do źródła dźwięku. Homme nie jadł, tylko obserwował jego ruchy. Kiaran wzruszył ramionami i połknął to, co miał w buzi.

— Mówiłeś, że zamierzasz pójść do kogoś o radę — zaczął. — To brzmiało, jakbyś miał iść sam.

Homme spoważniał. Zaczął szturchać widelcem stygnące ziemniaki.

— Nie wiem, kim jest ta osoba. Wolałbym cię nie narażać.

"Zabrałeś mnie do Cierniowego Lasu, a boisz się jednego człowieka?"

— Rozumiem.

— Naprawdę?

Kiaran posłał mu krótki uśmiech.

— Ufam ci.

Powiedziawszy to, wrócił do jedzenia.

Po obiedzie Homme poszedł sprawdzić, jak mają się ich towarzysze. Gdy wrócił, zarzucił na siebie otrzymaną przez gospodarzy pelerynę i przymocował sobie miecz do pasa, a do buta włożył sztylet.

— No to ja lecę — rzucił do Kiarana. — Postaram się wrócić przed zmrokiem. Dasz sobie radę?

Kiaran pokiwał głową. Przeglądał jedną z książek, które znalazł w maleńkiej półeczce przy łóżku. Nawet nie zaszczycił Homme spojrzeniem. Ale to dobrze, pomyślał rycerz. Wciągnął się w coś. Niech odpoczywa.

Gdy opuścił pokój, Kiaran w pośpiechu odłożył książkę i sam pobiegł do sypialni, Zgarnął wcześniej przygotowany nóż, wsadził go sobie za pasek i zajrzał ostrożnie na korytarz. Homme właśnie zniknął za zakrętem. Teraz byle go nie zgubić.

Serce Kiarana biło coraz szybciej, gdy starał się nie dać złapać. Ku jego zdziwieniu, Homme ani razu się nie odwrócił. Głowę miał spuszczoną w zamyśleniu. Jego palce wędrowały machinalnie po głowni miecza. Nawet nie zorientował się, że ktoś za nim podąża.

Opuścili zamkowe mury. Kiaran żywił głęboką nadzieję, że nie będzie musiał pokazywać żadnych dokumentów, przechodząc przez nie z powrotem. To naiwna myśl. Miał jeszcze trochę czasu, żeby wymyślić plan B. Może poczeka na Homme i powie mu, że chciał pozwiedzać? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top