Rozdział 14 1/3

Homme zachwiał się i mało by nie upadł, ale Monstre w porę go złapał i oparł na swoim ramieniu. Jemu samemu drżały nogi i ramiona, ale zacisnął zęby i skupił się na dobru rycerza. Ranny nie próbował się już odsunąć. Kręciło mu się w głowie, krew ciurkiem spływała mu po plecach i wsiąkała w spodnie. Nie miał już wiele czasu.

Sylwetki dullahanów były już doskonale widoczne. Trzy kobiety na demonicznych koniach spieszyły do nich pełnym galopem. To kwestia sekund, zanim do nich dotrą.

— Zostaw mnie — słaby głos Homme ledwo przebił się przez Ciszę. — Błagam, nie chcę mieć was na sumieniu...

Na sumieniu. Serce Monstre zacisnęło się jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle było możliwe. On czuje się winny.

Chciał coś odpowiedzieć, pocieszyć go jakoś, ale Homme nagle przestał jakkolwiek próbować ustać na nogach. Osunął się powoli na ziemię. Jego twarz straciła wszystkie kolory.

— Nie — jęknął Monstre. Przytrzymał tułów rycerza w górze, by nie dać ranom dotknąć ziemi. Czuł jednak, że to bezcelowe.

Homme umierał.

— Nie możesz...

Historia się powtarzała.

— Nie! Homme, błagam... Wytrzymaj jeszcze trochę! — Monstre odwrócił się rozpaczliwie do Kiarana. — Hej, ty! Przestań się tak gapić, pomóż!

Kiaran odsunął się od nich. Ciasno otulał się swoją kurtką, kręcił głową i drżał, drżał najmocniej z nich, jak wystraszony królik, nareszcie z jakimiś emocjami. Patrzył to na nich, to na zbliżających się wrogów i wyglądał, jakby miał zaraz schować głowę w piasek.

— Ja nie chcę... — wyjąkał. — Proszę...

Monstre jeszcze nigdy nikogo tak nie nienawidził.

— Ty tchórzliwy, bezużyteczny... — wycedził, ale urwał, gdy usłyszał cichy głos Homme.

— Proszę... Nie wymagaj od niego... On... Ma prawo się bać...

Łzy napłynęły najstarszemu z nich do oczu. "Dlaczego nawet teraz musisz być taki wyrozumiały?" cisnęło mu się na usta. Zamiast jednak to powiedzieć, przytulił chłopaka i położył dłoń na jego głowie.

— Dobrze, już dobrze... — wyszeptał czule. Jego głos ledwo przedzierał się przez tętent kopyt. — Tylko proszę, zostań tu ze mną...

W następnej chwili wyciągnął miecz Homme z pochwy u jego boku i skierował ostrze na konia, który odważył się do nich zbliżyć.

Właścicielka wierzchowca skomentowała to szerokim uśmiechem. Ta sama, która goniła go aż pod mury zamku. Jej ramię było w połowie pozbawione skóry — ślad po oberwaniu złotem. Głowa kołysała się na trzymanych przez nią czarnych, tłustych włosach. Za nią zebrały się dwie pozostałe demonice.

— Chcesz nam coś tym zrobić? — zapytała, na co Monstre zacisnął zęby. Odwrócił na chwilę wzrok, by zobaczyć, co z Homme.

Miał otwarte oczy, ale powoli tracił przytomność. Zapewne utracił już wszelkie siły.

I co teraz? Wszyscy tak po prostu umrą? Celem ich podróży było odnalezienie dullahanów — no i proszę, mają je. Nie tak to sobie wyobrażał.

Sapnął i objął Homme ramionami najlepiej, jak potrafił. Szykował się na uderzenie kościanego bicza. To nie będzie długo bolało. Tylko chwila i znajdą się razem w lepszym świecie. Albo gorszym.

Przełknął łzy.

Boże, jeśli wciąż mnie słyszysz w tym paskudnym świecie, uratuj chociaż Homme.

Zamknął oczy i zaczął odliczać sekundy do własnej śmierci. Jedna. Druga. Trzecia. Minęło pięć kolejnych, a cios wciąż nie nadszedł. Uniósł niepewnie głowę. Dullahan wciąż wpatrywała się w niego z pełnym zadowolenia uśmiechem.

— Nie przeszkadzaj sobie, kontynuuj. — Machnęła niedbale ręką, w której nie było bicza. Leżał on swobodnie na jej kolanach.

Reszta kobiet zeskoczyła z koni i otoczyła Kiarana, który wyglądał, jakby zamienił się kamienną rzeźbę. Cały blady i skulony w sobie wpatrywał się to w jednego, to w drugiego dullahana. Te natomiast niedbale rozwiązały jego szalik i zaczęły z zainteresowaniem przyglądać się jego głowie, muskać policzki, bawić się włosami.

— Niesamowite — stwierdziła jedna. — Musi być w nim coś wyjątkowego, że nie umarł!

— Szczerze mówiąc, jestem trochę zawiedziona — odparła druga. — Chciałam dodać sobie jego oczy do kolekcji. Są urocze.

One... Nie wyglądały, jakby zamierzały odebrać im życie.

— Dlaczego? — Monstre zdołał wypowiedzieć tylko to jedno słowo. "Czego od nas chcecie?" chciał spytać, "Jak nas znalazłyście?". Tylko jakie to miało znaczenie, gdy Homme tracił coraz więcej krwi?

Ta, która wciąż nie zeszła ze swojego konia, wzruszyła nonszalancko ramionami.

— Gdyby to ode mnie zależało, już byście nie żyli — mruknęła pod nosem, ale na tyle głośno, by wszyscy to usłyszeli. — Ale jest ktoś, kto życzy wam dobrze — to powiedziawszy, zeskoczyła z siodła. Na wierzchowcu została jeszcze jedna osoba, wcześniej ukryta za plecami kobiety.

Żywy człowiek. Mężczyzna. Uśmiechnął się do Monstre i pomachał mu, zanim z pomocą dullahana i on zeskoczył na ziemię.

— Ten tutaj umiera — zauważyła demonica i wysunęła dłoń w stronę Homme. Z łatwością uniknęła niezdarnego ciosu mieczem, który po chwili został w nią wymierzony.

— Zauważyłem — warknął Monstre i przyciągnął Homme mocniej do siebie, jednak na tyle delikatnie, by nie zrobić mu krzywdy. — Nie dostaniesz go.

Wtedy poczuł dotyk ciepłej dłoni na swoim ramieniu. Odwrócił się gwałtownie, by spojrzeć prosto w twarz człowieka, który przybył do nich razem z dullahanami. Wydawał się znajomy, szczególnie jego śniada cera i gładka twarz okalana puklami czarnych włosów.

Ale wciąż mógł być wrogiem.

— Ego sum amicus tuus — powiedział łagodnym głosem. Monstre zmarszczył brwi.

— Co on mówi? — zapytał nikogo konkretnego i nie spodziewał się odpowiedzi, jednak niemal natychmiast dobiegł go głos jednej z kobiet przyglądających się Kiaranowi.

— Że ci pomoże — powiedziała.

— A raczej temu rycerzykowi — dodała druga.

Monstre przyjrzał się twarzom wszystkich po kolei. To niemożliwe. Bardziej niemożliwe od samego istnienia jeźdźców bez głowy.

A jednak nie potrafił powstrzymać iskierki nadziei. Zerknął na Homme, który leżał już bezwładnie w jego ramionach. Czy rzeczywiście można było go uratować?

— Pomoże — powtórzył. — Co to za podstęp?

Kobieta stojąca najbliżej niego, ta, która najprawdopodobniej była przywódczynią, zaśmiała się tak, jak zgrzytają zębatki w starych mechanizmach.

— Żaden podstęp, czysta transakcja — odparła niemal radośnie. — Ale wasza cena została już zapłacona. — Zdjęła z grzbietu innego konia dwa tobołki i jeden rzuciła pod nogi Monstre. Drugi podała swoim towarzyszkom. — W środku są dobre leki. Masz szczęście. Tylko od elfów z Vechny można dostać takie rarytasy.

Ale Monstre już jej nie słuchał, bo niemal natychmiast upuścił miecz i zaczął siłować się z workiem. To nieistotne, czy dullahany kłamały, czy nie. Przestało mieć znaczenie, kto znajdował się wokół niego i jak bardzo niebezpieczny był. W tobołku mógł być lek. Sposób na uratowanie Homme.

Tylko to się liczyło.

Z jedną wolną ręką jednak nawet otworzenie worka stanowiło nie lada wyczyn. Zazgrzytał z wściekłości zębami. Kończył mu się czas.

— Mitescere, bene erit — usłyszał słowa obcego.

Mężczyzna sprawnie rozwiązał rzemyki krępujące tobołek i wyciągnął z niego niewielkie zawiniątko. Odrzucił chusteczkę, a oczom Monstre ukazała się błyszcząca, srebrna maść w drewnianej miseczce. Od razu ją zabrał i przyjrzał się rzekomemu lekarstwu. Choć wyglądało uroczo, cuchnęło szlamem. Skrzywił się. Może to rzeczywiście był postęp.

— Posmaruj tym jego rany — zasugerowała jedna z dullahanów. — To paskudztwo regeneruje tak szybko, jak my zabijamy. Matko, a ten tutaj nie jest taki ważny, prawda? Możemy go sobie wziąć?

Nazwana matką rzuciła ich ludzkiemu towarzyszowi pytające spojrzenie, ale ten pokręcił głową. Westchnęła i wzruszyła ramionami.

— Nie da rady — odparła niechętnie. — Ale spokojnie. To nie jest nasze ostatnie spotkanie.

Nieznany Monstre mężczyzna pokiwał do niego zachęcająco głową, ale ten wciąż nie zdecydował się podjąć działania. Wpatrywał się to w maść, to w Homme, z którego powoli uchodziło życie. Czy to lekarstwo naprawdę nie zaszkodzi mu jeszcze bardziej? Czy bez niego była jeszcze szansa dla umierającego?

Ciepła, lepka krew na palcach Monstre wystarczająco dobitnie odpowiadała na drugie pytanie.

— Uratuj go. Proszę.

Uniósł głowę. To były słowa Kiarana. Dwie demonice wciąż go męczyły, jednak on patrzył tylko na Homme. Poruszył bezgłośnie ustami, ale łatwo było rozpoznać jego słowa. "Przepraszam. I dziękuję."

Czyli jednak jakkolwiek mu jeszcze zależało. I ten jeden raz, Monstre postanowił spełnić jego prośbę.

"Albo śmierć, albo nadzieja przeżycia" pomyślał i najdelikatniej, jak potrafił ułożył Homme na ziemi w ten sposób, żeby mieć łatwy dostęp do ran rycerza. "Bez względu na to, co się stanie, będę z tobą."

Chusteczką, w którą owinięta była miska, wytarł krew, która zebrała się wokół rozszarpanej skóry. Szkarłat ponownie pojawił się w wyczyszczonych miejscach, co odebrało Monstre nieco pewności. Uniósł głowę, szukając słowa rady, może instrukcji. Spotkał się jedynie z naglącymi kiwnięciami. Musiał poradzić sobie sam.

Postarał się więc rozsmarować maść na ranach i ignorować napływającą krew najintensywniej, jak tylko potrafił. Trwało to irytująco długo i cały czas zdawało się, że leku nie wystarczy. Przy okazji, choć nie był pewien, czy robi dobrze, wyjmował pęknięte szwy. Dotyk rozpalonej, poszarpanej nieregularnie skóry przyprawiał go o dreszcze.

"Lepsze to, niż wypalanie tych ran" pomyślał, ale wcale go to nie pocieszyło. W końcu wszystkie rany błyszczały od srebrzystej substancji, która w żaden sposób nie dawała się wymieszać z krwią, ani nią wypłukać. Pokryła rozcięcia tak, że nie wypłynęła z nich ani jedna kropelka więcej.

— Czyli... To taki plaster? — zapytał podejrzliwie. Mimo wszystko chyba było lepiej.

"Matka" dullahan prychnęła i usiadła na ziemi. Zaczęła bawić się swoimi włosami. Jej głowa leżała na kolanach.

— To coś więcej — odparła. — Przyjrzyj się.

Więc skupił się mocniej na śmierdzącej mazi, której właśnie użył. Zmrużył oczy, bo coś się tam działo, coś, czego nie do końca rozumiał.

Wokół ran, pod srebrzystą powierzchnią podejrzanej substancji pojawiała się krew. Wpływała do rany i znikała pod powierzchnią skóry, jakby od zawsze tam było jej miejsce.

— To lekarstwo... — zaczął, ale brakowało mu słów, by opisać to, czego był świadkiem.

— Powiela krew! — dokończyła jedna z młodszych kobiet. — Dlatego jest jednym z najbardziej pożądanych medykamentów. Świetnie nadaje się do ciężkich obrażeń.

Monstre opadły ramiona. Skoro Homme odzyskiwał krew, jaką utracił, w mgnieniu oka wyzdrowieje. Był uratowany.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top