Dyżur

  DYŻUR

Było już późne popołudnie. Jednak w Bunkrze Ludzi Pisma pora dnia nie miała takiego znaczenia jak na zewnątrz. W czasie swojego dyżuru John i Dean Winchester pracowali nad książkami i dziennikami, bibliotekarze i kronikarze w jednym. Ostatnio zbierali materiały odnoszące się do dawnych bogów i wierzeń pogańskich słowiańskiego pochodzenia. W Ameryce w obecnym czasie ich wpływy były mało odczuwalne. Ale się zdarzały. Niektórzy emigranci z Polski, Ukrainy, Czech i Rosji zostawili swoim potomkom pewne pogańskie tradycje.
A przecież wystarczyło niewiele, aby ożywić dawnych bogów... Przesąd w który się głęboko wierzy, zwyczaj który się powtarza aż stanie się rytuałem. Wróżby śmierci, ochronne czynności pogrzebowe, wianuszki specjalnych ziół wkładane do trumny, miseczka mleka lub śmietany wystawiana za próg nie dla kota a dla skrzatów... Czarna kura zabijana na rozstajach i jajko zakopywane w ziemi, które miało zgromadzić wszelkie złe uroki... Słomka lub patyczek przełamywany i rzucany za siebie przez lewe ramię.
Sypana do ognia sól, kości białego koguta zakopane przed domem by odpędzić dławiące wieczorną porą nocnice... Mnóstwo wierzeń, drobnych z pozoru ofiar.
Okruchy chleba rzucane po kątach pokoju i wino wylewane na ziemię z prośbą o ochronę i pomyślność. Jakie słowa i zaklęcia wymawiać, co zwalczyć srebrem, co wodą święconą, jakie imiona przywołać...

Dean z westchnieniem przerwał czytanie.
Zdjął okulary, potarł nasadę nosa i zmęczone powieki. Wyprostował szczupłe ciało i przeciągnął się, ziewając. Pomasował kark i popatrzył na siędzącego na przeciwko ojca.
John odwzajemnił spojrzenie i uśmiechnął się do niego. Widział cienie pod oczami syna i rudawy połysk nieogolonego zarostu. Światło lamp wydobywało złocisty blask z jasnych włosów i podkreślały rys wrażliwości na przestojnej twarzy Deana.
" Jaki podobny do Mary"... pomyślał John z czułością w sercu.
- Przerwij teraz to czytanie- powiedział na głos- Może chcesz wyjść na zewnątrz, trochę odetchnąć? Nie można cały czas pracować.
Dean potrząsnął głową odmownie.
- Jutro pojadę gdzieś na rowerze. Na godzinkę lub dwie. Żebyś nie został za długo sam.
- W takim razie zrobię nam kawy- postanowił ojciec- mocnej. Jeszcze kilka godzin szperania.
-Przydała mi się znajomość rosyjskiego, miałeś rację, że miałem się go nauczyć- wtrącił Dean spoglądając na książki przed sobą, niektóre zapisane cyrylicą.
Ale z tej grupy języki są naprawdę trudne. Sama nie można do nich zagonić.
A właśnie, dzisiaj jeszcze do mnie nie dzwonił. A do ciebie?
John skrzywił się lekko.
-Jeszcze spałeś, rano rozmawiałem z Samuelem. Powiedział, że razem z Samem wybierają się na mały rekonesans. Nie powiedział jasno o co chodzi, tylko rzucił, że Samowi przyda się trochę ruchu bo chłopak ma refleks i siłę i marnuje się siedząć na czterech literach...
John skrzywił się znowu na wspomnienie rozmowy z apodyktycznym teściem, w dodatku łowcą. - Pozdrowił mamę i ciebie.
Dean uśmiechnął się.
- A mnie dziadek nie zaprasza na małe polowanko? Na spacery po podejrzanych zakamarkach?- udał żal.
- Dean, wiesz jaki on jest... Broń, opowieści i tradycje Campellów. Wyprawy nocą. Łowienie ryb i wampirów. Opowieści przy kolacji o własnoręcznie upieczonym rougaru. Samuel jest łowcą, lubi działać. Pamiętam, jak o mnie i moim tacie powiedział że jesteśmy ładni i delikatni jak dziewczęta. I pamiętam jak mój tato go zaskoczył, kiedy doskonale poradził sobie na polowaniu. John westchnął wspominając swojego ojca.
- Sammy też dobrze sobie radzi z dziadkiem Samem- dodał Dean i założył okulary. Hm. Ja chyba nieco gorzej.
- Wiesz, że dziadek z Samem rozumieli się dobrze od początku. Jak byliśmy na biwakach, swoje złowione ryby Sammy pokazywał najpierw dziadkowi Samuelowi. Pytał go ciągle o opowieści o ghulach, wampirach i jak je upolować. Wieści z pierwszej ręki- jak mawia Samuel...
Dean tylko pokiwał głową. Młodszy brat nigdy nie mógł doczekać się na spotkania z Campbellami. Kiedy był dzieciakiem, wybiegał z samochodu i rzucał się dziadkowi i babci w objęcia. Zawsze ruchliwy, zawsze spontaniczny.
Dean był spokojniejszy. Czystszy. Ze starannie ułożonymi, jasnymi włosami. Patrzył uważnie i spokojnie dużymi, jasnozielonymi oczami.
Nie domyślał się, że dziadkowie widzą w nim swoją córkę, a jego matkę, Mary.
Która nie została łowcą, ani uczoną Ludzi Pisma, tylko matką i żoną. Kochającą i oddaną, pełną wyrozumiałości wobec niezwykłych profesji w swojej rodzinie. Mary pracowała obecnie w niedużej firmie prawniczej, zostawiając przygody swoim mężczyznom.
Zamyślony Dean usłyszał za sobą lekkie drapanie. Obrócił się i wziął na kolana dużego, czarno białego kocura. Kot trącił go łepkiem domagając się pieszczot. Miał niezwykle długie i gęste białe wibrysy. Dean delikatnie pogładził go pod pyszczkiem i po mięciutkich policzkach.
- Nikodem jest głodny, puchacz jeden- powiedział, dalej głaszcząc kota, tym razem po grzbiecie. Nikodem zamruczał potakująco i ułożył się w wielki, rozluźniony, puszysty kłębek na udach Deana.
- Przygotuję nam kawę, rogaliki, a głodomorowi otworzę puszkę- powiedział John.
- Tę z cielęciną- podpowiedział Dean.- Trzeba go dopieszczać bo inaczej na nas naskarży.
Obecność Nikodema w Bunkrze nie była niczym dziwnym. Był czwartym z kolei kotem zamieszkującym to miejsce. Koty, inteligentne, wrażliwe i niezależne stworzenia doskonale pasowały do Ludzi Pisma. W ich towarzystwie uczeni odprężali się i lepiej znosili długie dyżury. Czarno biały elegant znakomicie wypełniał swoją kocią misję, a teraz obdarzał swoją mruczącą obecnością Winchesterów.
Lubił dotyk dłoni Deana, więc często przychodził do niego domagając się pieszczot i atencji. Kiedy w Bunkrze przebywał Sam, Nikodem nie przepadał za jego towarzystwem.
Sammy był hałaśliwy, zamaszysty, chodził szybko wielkimi krokami, śmiał się głośno z wielu rzeczy potrząsając głową i gęstymi, brązowymi włosami.
Patrzył na wszystko z ironią, lub przeszywająco złotawymi oczami młodego wilczka.
Doprawdy, dla takiego lepsze jest towarzystwo psów, bieganie po trawie, przemykanie wśród drzew i cieni...hałaśliwe wypady...
A nie cicha muzyka z radia. Zapach kawy. Woń starych książek, wibracji magii i tajemnic od których elektryzuje się futro, a w środku ciała aż wzbiera od pomruków.

Lekko przymykając zielone oczy, Dean powoli i łagodnie głaszcze Nikodema.
Kocie mruczenie wzbiera na sile, wypełniając sobą przestrzeń Bunkra i dodając mu nowych magicznych barw. Widzianych tylko oczami kota, co jest przecież zupełnie zrozumiałe.

John smaruje masłem i dżemem kolejny rogalik, układa go na talerzu przy kawie.
Potem bierze tacę, niesie i ustawia przed synem.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top