Epilog

Mężczyzna omiótł wzrokiem miejsce zbrodni i jego entuzjazm natychmiast wyparował. Pracował w policji dwadzieścia lat i takiej jatki jeszcze nie widział. Załamał ręce.

- Czy ktoś może mi powiedzieć, co tutaj się, do kurwy nędzy, wydarzyło?- zapytał, przechodząc koło całego arsenału techników i policjantów. Nawet pojawili się tutaj ci z FBI, co niemożliwe wręcz wyprowadzało go z równowagi. To jego sprawa i chociaż była w cholerę zagmatwana, nie odda jej tym dupkom z Quantico.

- Powtórka z Waco?- zasugerował jeden z jego podwładnych, niezbyt ogarnięty młodzik.

- Bardzo zabawne- skwitował Montero bez cienia uśmiechu. Nawiązywanie do Waco. Tego mu się chciało. Przypominania o sprawie, która właściwie do samego końca nie została wyjaśniona. Pewnego dnia w Waco doszło do wybuchu. Zamieszana była w to policja. Niektórzy twierdzili, że to oni sprawili, iż członkowie sekty Gałęzi Dawida postanowili odebrać sobie życie. Początkowo sądzono, że zginęli w wyniku wybuchu. Dopiero później odkryto liczne ślady strzałów z przyłożenia na czaszkach ofiar. Swoją drogą, ciała były tak poćwiartowane w wyniku eksplozji, że zaangażowano w to cały sztab antropologów oraz anatomopatologów. Ich czaszki trzeba było składać jak puzle trzy D. Okropna i bardzo czasochłonna praca. A ile zachodu było z identyfikacją... Identyfikacja na podstawie samych kości była wyjątkowo trudna i właściwie nie wyjaśniono czy to było zbiorowe samobójstwo oraz czy wybuch był celowym działaniem. Wszyscy świadkowie zginęli. Na szczęście to nie było Waco. Montero zamierzał wyjaśnić tę sprawę z każdym najmniejszym szczegółem.

- W takim razie dom naśladowcy Joffreya Dahmera?- kontynuował ten sam młody policjant, niejaki Smith. Chyba bawiło go porównywanie tej sprawy do innych, bardzo głośnych.

- Skup się na pracy, Smith. Oglądanie dokumentów z medialnych spraw ci nie pomoże- skwitował Montero.- Skąd, u diabła, wziąłeś porównanie z Dahmerem?

Tamten wzruszył ramionami jakby nigdy nic. Albo był idiotą albo nie miał za grosz szacunku do przełożonych. Ewentualnie oba naraz.

- W piwnicy znaleziono kości, a na zewnątrz kilka całkiem świeżych dołów... Szkielety są całkowicie pomieszane i niekompletne, więc pewnie nie zewnątrz jest ich reszta.

Jak tak dalej pójdzie to Montero tutaj zwariuje. Nic nie trzymało się kupy, a teraz jeszcze te szkielety... Jednak będzie musiał sięgnąć po pomoc antropologów. Miał nadzieję na jak najmniej elementów wspólnych z Waco... Może Smith jednak miał pojęcie do czego i z jakiego powodu nawiązuje.

- Scarrow, przedstaw mi proszę przybliżoną kolejność wydarzeń i co twoim zdaniem się tutaj wydarzyło- zwrócił się Montero w kierunku techniczki. Kobieta wydawała się bystra i kompetentna. Miała też bardzo dobre opinie w środowisku. Chociaż Montero nie miał okazji z nią do tej pory pracować, ufał jej wnioskom.

- Zacznę od bilansu- poinformowała ciemnowłosa, odrywając wzrok od jednego z ciał i bardzo wyraźnej dziury w czaszce.- W środku znaleźliśmy siedem ciał w wieku od siedemnastu do dziewiętnastu lat. Cztery młode kobiety i trzech mężczyzn. Wszyscy znajdowali się w środku. Z kolei na zewnątrz znaleźliśmy mężczyznę w wieku około trzydziestu lat. Wszyscy mieli rany postrzałowe z efektem śmiertelnym. Zarówno w środku jak i na zewnątrz znaleźliśmy ślady krwi...

Akurat to Montero widział na własne oczy. Było tutaj tak cholernie dużo krwi. Jedna wielka krwista sadzawka. Na zewnątrz były jedynie pojedyncze ścieżki. Zupełnie jakby ktoś szedł przed siebie mimo krwawiącej rany.

- Powiedz mi coś, czego nie wiem, Scarrow.

- W piwnicy znaleźliśmy liczne kości. W tym momencie nie potrafię dokładnie określić ilości i które to konkretnie kości...

- Słyszałem. Świeżo przekopana ziemia na zewnątrz. Potencjalny pochówek reszty nieszczęśników z piwnicy. Coś jeszcze?

Techniczka rzuciła mu pełne pogardy spojrzenie. Mogła sobie na to pozwolić. Jej się nigdzie nie spieszyło. Za to on chciał wyjaśnić, co tutaj się zdarzyło w tym stuleciu.

- Wodorotlenek sodu.

- Co proszę?

- W piwnicy znaleziono hurtowe ilości wodorotlenku sodu, substancji używanej do oczyszczania kości z mięsa, a te kości w piwnicy są idealnie oczyszczone. Nie został na nich nawet ślad tkanki miękkiej- wyjaśniła Mistle obojętnie. Równie dobrze mogłaby mówić o pogodzie. Jej wyraz twarzy w ogóle by się nie zmienił.

- Sugerujesz, że ktoś wyczyścił te kości? One wcale nie przeleżały tutaj procesu rozkładu?

Scarrow potwierdziła skienieniem głowy. Kolejny niezrozumiały element tej sprawy. Zajebiście, stwierdził w myślach Montero, klnąc pod nosem.

- Po wstępnych oględzinach mogę stwierdzić, że najpierw doszło tutaj do masowej próby samobójczej. To nie są czcze spekulacje. Każde z nich- techniczka zatoczyła ręką krąg po salonie.- Ma ślady prochu na rękach, rewolwery leżą względnie blisko ciał, w czaszkach widać otwory wlotowe, a czasem i wylotowe... Poza tym znaleziono listy pożegnalne.

- Czyli jednak Waco- wtrącił się zadowolony z siebie Smith. Montero posłał mu mordercze spojrzenie, którym młodzik w ogóle się nie przejął. Jak tu z takimi pracować?

- Zamknij się dla swojego dobra, Smith. Powiedziałaś listy pożegnalne? Chcę je natychmiast zobaczyć.

Takie listy mocno ułatwią sprawę. Jeśli umieszczono na nich również imiona i nazwiska, będą mieli z głowy proces identyfikacji. Dzięki temu nie będzie trzeba nawet wykonywać szczególnych analiz. Zwłoki były w całkiem niezłym stanie. W większości dało się je rozpoznać po wyglądzie, więc jeśli będą mieć jakiś punkt odniesienia, to bez problemu odkryją kim byli ci samobójcy.

- Są tam na stole. Zapakowane w plastikowe torby na dowody. W każdym razie widać wyraźne ślady obecności jeszcze jednej osoby o tutaj- techniczka wskazała na smugi w kałuży krwi. Tak jakby ktoś tędy przeszedł albo raczej się położył. Ciężko powiedzieć.- Oraz ślady jeszcze kogoś. Wielkość butów nie zgadza się z tymi snugami, a reszta materiału biologicznego, mam na myśli krew, jest w stanie nienaruszonym. Podsumowując było tutaj dziewięć osób. Siedem się zabiło, a dwie wyszły na zewnątrz i jedna z nich zastrzeliła tamtego mężczyznę. Sądząc po niewielkich rozmiarach butów, były to kobiety. Facet miał broń. Nie byle jaką, berettę. To mogła być, ale nie musiała obrona konieczna...

- Świetnie. Gdzie zwłoki tych dwóch osób, które wyszły na zewnątrz? Co się z nimi stało?- przerwał jej z niecierpliwością Montero. Ponownie został obdarzony pogardliwym spojrzeniem. Nie przepadała za tą Scarrow. Miał nadzieję, że nie będzie musiał z nią w przyszłości współpracować. Nie lubił, gdy tak jawnie okazywano mu niechęć do jego osoby.

- To nic pan nie wie? Nie powiedziano panu?- spytała wyraźnie zaskoczona Mistle, nagle przechodząc na per "pan". Montero pokręcił głową z irytacją.- Są żywe i w szpitalu. Poza tym w lesie znaleziono jeszcze jedną potrzebującą szybkiej pomocy osobę. W sumie ma pan trzech rannych świadków.

Montero zabije kolegę z komisariatu. Przysiągł, że tak się stanie. Kiedy zadzwoniono do niego rano, nikt nie raczył mu powiedzieć, iż ma żywych świadków! Powiedziano mu jedynie, że to "krwawa masarka rodem z Piły". Nikt nie powiedział mu, że wystarczy zapytać ocalałych, co tutaj się wydarzyło! Był wściekły.

- Chwila. Twierdzisz, że z tego domu wyszły dwie młode kobiety... Skąd się wzięła ta trzecia? Pan płatny zabójca z berettą miał kompana?

- Nie sądzę. Chłopak był na to za młody i nie miał żadnej broni przy sobie. Nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć.

Montero był zły i miał dość. Cholernie zagmatwana ta sprawa. Jeszcze te kości... Przynajmniej miał świadków. Teraz godzina drogi do najbliższego szpitala. Jakby nikt wcześniej nie mógł mu o tym fakcie wspomnieć.

- Skombinować mi kompetentnego antropologa albo nawet dwóch na wczoraj! Mają ruszyć tutaj swoje tyłki najszybciej jak to tylko możliwe! Niech się zajmą tymi kośćmi z piwnicy i ogrodu!- rozkazał Montero. Nikt nie śmiał z nim polemizować.

*****

Mia siedziała w szpitalu, ale nie jako pacjentka. Czekała aż Logan wyjdzie od Pameli. Chciała z nią porozmawiać, a poza tym należało im się trochę prywatności. Byli taką uroczą parą. Już na sam widok ich dwójki razem można było odnieść wrażenie, że bardzo się kochają i świetnie się dogadują. Warto też pamiętać, że Pamela cudem ocalała z tej sytuacji. Niewiele brakowało, a nie byłoby jej tutaj i dołączyłaby do pozostałych uczestników gry.

Rudowłosa zdążyła jej opowiedzieć o sytuacji. Bardzo pobieżnie i bez szczegółów, ale powiedziała o "grze", którą kierował Dyrektor. Psychopata nawet im się nie pokazał, korzystał z modulatora głosu, a zadania wysyłam im w wiadomościach. To niewiarygodne, ale po tym wszystkim ciągle nie było wiadomo, kto był tym tajemniczym Dyrektorem. Ciemnowłosa zasugerowała Jonathanowi, że powinni porozmawiać z Lizzie, ale policjant natychmiast, choć z przykrością, odrzucił jej pomysł. Zeznania osoby przebywającej w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym nie były szczególnie wiarygodne. Ewentualnie gdyby mieli podejrzanego, mogliby sprawdzić czy to na pewno on na okazaniu. Problem polegał na tym, że nie mieli podejrzanego.

Nagle Sanchez zauważyła na drugim końcu korytarza osobę, której wcale tutaj nie chciała. Czyżby Dylan znowu przyszedł opieprzyć ją za tak poważne narażanie się? Dosłownie to zrobił poprzedniego dnia, tuż po zdarzeniu. Przyszedł do szpitala skrajnie zmartwiony. Ciemnowłosa pierwszy raz widziała go w takim stanie. Zachowywał się jakby był blisko paniki i zaczął o nią wypytywać przy recepcji. Wtedy zawołała go. Na twarzy bruneta odmalowała się wyraźna ulga. Pewnie cieszył się, że nie stracił pomocy do gazetki szkolnej.

W każdym razie później zrobił jej awanturę jak bardzo nieodpowiedzialnie się zachowała. Pokłóciła się z nim o to. Niczego nie żałowała, chociaż obraz ciał z dziurami w głowach na pewno będzie prześladował ją do końca życia. Dzięki niej Pamela otrzymała pomoc na czas. Przynajmniej jedno życie zdołała ocalić. Żałowała, że nie więcej. Chociaż pośrednio również pomogła Zackowi. Czarnowłosy został znaleziony w lesie kawałek dalej przez wezwaną przez nią policję. Stracił dużo krwi, ale przeżył i to było najważniejsze. Nie miała dokładniejszych informacji o stanie jego zdrowia, bo nie była rodziną.

- Nie musisz przejmować się artykułami o Dyrektorze- poinformowała szorstko Mia.- Rozmawiałam z Pamelą. Obiecała, że mamy sprawę na wyłączność. Mówiła też, że przekona do współpracy Zacka, drugiego ocalałego z tej masakry.

- To świetnie, ale nie przyszedłem tutaj z tego powodu- odparł Dylan, siadając na krześle centralnie obok niej. Ich uda mimowolnie się stykały. Ciemnowłosa odsunęła się nieznacznie.- Chciałem cię przeprosić. Za wczorajszą reakcję. Nie powinienem był tak na ciebie naskakiwać. Ryzykowałaś i to jak, ale w słusznym celu. Pomogłaś tej dziewczynie...

- Pameli- przerwała mu automatycznie Sanchez.- Dzięki mnie dostała pomoc na czas, chociaż gdyby nie ona, obie skończyłybyśmy martwe.

Mia nawet nie zauważyła, że rudowłosa wzięła ze sobą rewolwer, kiedy wychodziły z tamtego domku letniskowego. Ten ruch oraz jej zaskakująco szybka reakcja ocaliły im życie. Inaczej facet z bronią powystrzelałby je jak kaczki.

- Tak, pomogłaś Pameli. Nie gniewaj się na mnie, proszę. Ja po prostu... Nie mogłem znieść myśli, że mógłbym cię stracić, że było tak blisko, żebyś czysto potencjalnie mogła stracić życie. Wiem, że nierzadko przesadzam i reaguję zbyt gwałtownie, ale to dlatego, że jesteś dla mnie ważna. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby cię nie być w moim życiu. Ja chyba... Zakochałem się w tobie.

Sanchez zaniemówiła. Serce zabiło jej mocniej. Te przeprosiny... W życiu nie słyszała czegoś równie romantycznego. Nie po raz pierwszy dziwiła się, że Dylan może być w jednej chwili skończonym dupkiem, a w drugiej najcudowniejszym facetem na świecie. Poza tym nikt nigdy nie powiedział jej, że się w niej zakochał.

- Wow- mruknęła w odpowiedzi, czym zasłużyła sobie na uniesione brwi bruneta. Pewnie nie takiej reakcji się spodziewał.- No co? Po raz pierwszy zabrakło mi słów. Też się w tobie zakochałam.

Dylan uśmiechnął się. Szczerze, szeroko... To było dla niej tak nietypowe, a z drugiej strony uważała, że było mu z tym do twarzy. Powinien się częściej uśmiechać. Jednak zanim zdążyła to skomentować, Cooper zniwelował niewielki dystans pomiędzy nimi i pocałował ją. Nie potrzebowali słów, żeby wiedzieć, że ich "tymczasowe zerwanie" było już nieaktualne. Zdecydowanie do siebie wrócili i Mia była z tego powodu ogromnie szczęśliwa. Mogła być wkurwiona na Dylana, mogła mieć go dość... Ale nie potrafiła wyrzucić go ze swojej głowy. Naprawdę mocno się w nim zakochała. Poza tym mieli bardzo ambitne, wspólne plany. Przecież mieli razem podbić rynek dziennikarski w Nowym Jorku.

*****

Po obiedzie i rozmowie z Mią Pamela w końcu została sama. Wstała z łóżka, rozejrzała się kontrolnie po korytarzu czy aby na pewno nie zbliża się żadna pielęgniarka, po czym ubrała się w zwykłe ubrania. W koszuli szpitalnej mogłaby się rzucać w oczy. To fakt, miała nie wstawać, ale nie mogła leżeć w łóżku tyle czasu. Chciała porozmawiać z Zackiem. Słyszała, że przeżył i po prostu musiała to zobaczyć na własne oczy. Kiedy to usłyszała, w pierwszej chwili pomyślała, że ktoś nieudolnie ją nabiera. Dopiero później zrozumiała, że to prawda. Musiała się z nim spotkać. Niezwłocznie.

Rudowłosa wyszła na korytarz i cicho zaczęła skradać się po pustym korytarzu w kierunku sali, gdzie znajdował się Zack. Wcześniej zdołała dyskretnie wypytać o to pielęgniarkę, więc znała dokładne piętro i numer. Niespodziewanie usłyszała za sobą pełen dezaprobaty żeński głos. Aż podskoczyła z zaskoczenia. Tuż za nią stała pielęgniarka. Skąd ona się tutaj wzięła?! Przecież Asher rozglądała się czy przypadkiem nie idzie nikt z personelu.

- Słyszała panienka lekarza. Zero wstawania. No chyba, że chce panienka iść do toalety i przechodzi panienka na wózek. Rana ciągle jest świeża. No chyba nie chce panienka naruszyć szwów?- rzuciła pielęgniarka, mierząc ją surowym spojrzeniem. Kobieta mogła mieć ponad pięćdziesiąt lat. Nie była młoda, ale może weźmie ją na litość? Podobno z wiekiem człowiek robi się sentymentalny.

- Bardzo przepraszam. Ja po prostu... Muszę zobaczyć się z Zackiem, jedyną osobą poza mną, która ocalała z tego koszmaru... Potrzebuję z nim porozmawiać, zobaczyć w jakim jest stanie... Ciągle próbuję przetrawić to co się stało...

- Niech panienka przestanie brać mnie na litość. No dobrze, zaprowadzę panienkę do tego znajomego, ale pod jednym warunkiem- oznajmiła kobieta, wskazując dłonią wózek. Pamela przewróciła oczami, po czym niechętnie usiadła na wózku. Przecież mogła chodzić sama, rana tylko nieznacznie ją bolała. Na szczęście kula nie uszkodziła żadnych ważnych narządów. Zostanie jej jedynie blizna po kuli. Jednak nie zamierzała narzekać. Przynajmniej zobaczy Zacka, a nie zostanie odprowadzona na tym wózku do swojej sali.

Pielęgniarka rzeczywiście zaprowadziła ją do Zacka. Na widok czarnowłosego ogarnęło ją wzruszenie. Żył. Tak naprawdę. Nie żeby nie wierzyła lekarzowi, który jej o tym powiedział. Po prostu zobaczenie tego na własne było zupełnie innym przeżyciem. W końcu mogła wyrzuć z głowy tamto wspomnienie, gdy widziała go lecącego z krwawiącą rana postrzałową.

- Macie dziesięć minut- poinformowała pielęgniarka, wychodząc z pomieszczenia.- Później odprowadzam panienkę do sali, tam gdzie miała panienka być.

- Myślałam, że już cię więcej nie zobaczę. Byłam przekonana, że ty... Jakim cudem udało ci się przeżyć? Przecież wyraźnie słyszałam strzał, a wcześniej zostałeś już trafiony...- odezwała się rudowłosa. Zack przerwał jej ten potok słów ze śmiechem.

- Jeśli chcesz znać odpowiedź, to daj mi dojść do głosu. Raz zostałem trafiony i omal się przez tą kulę nie wykrwawiłem. Na szczęście udało mi się uchylić przed drugą, a jako że i tak leżałem na ziemi, to wstrzymałem oddech i nie ruszałem się. Udawałem martwego i jakimś cudem to podziałało. Facet stwierdził, że po dwóch kulkach powinienem już dogorywać... Pomylił się, a ja wykorzystałem sytuację pełznąc jak najdalej od tego domku letniskowego. W pewnym momencie straciłem przytomność i kiedy ją odzyskałem, znalazłem się w karetce. Podobno znaleźli mnie policjanci, którzy zostali wezwani do tamtego domku- wyjaśnił Zack, wzruszając ramionami. Pewnie sam nie był pewien jak zdołał wytrwać tyle czasu, ale to nie było istotne. Ważne, że mu się udało.

- Cieszę się, że żyjesz. Nawet nie wiesz jaką ulgę poczułam, kiedy dowiedziałam, że nie jestem jedyna...- mruknęła rudowłosa, po czym uśmiech zamarł jej na ustach. Dopiero po fakcie uświadomiła sobie, jaką kwestię poruszyła. Nawet nie była pewna czy Zack wiedział jakie było ostatnie wyzwanie.- Wiesz co się wydarzyło w tym domku letniskowym, prawda? Powiedziano ci?

Ciemnowłosy skinął głową. Przez chwilę milczeli. Żadne słowa nie wydawały się Asher odpowiednie, żeby skomentować jakoś ten koszmar. Te wszystkie strzały, a później widok padających na ziemię uczestników... Ciężko było jej pogodzić się z faktem, że oni wszyscy już nie żyją. Jeszcze nie tak dawno z nimi rozmawiała. Zresztą co miała powiedzieć? Że Dyrektor ją oszukał i że przypadkiem jednak trafiła na broń z pustym magazynkiem? A może, że Quinn wyrwała broń Nancy, myśląc że dzięki temu przeżyje? Nie zamierzała o tym mówić. Quinn po prostu chciała przeżyć, tak jak reszta. Ekstremalna sytuacja wywołuje ekstremalną reakcję i koniec tematu. Quinn miała rację. Nie była potworem, po prostu znalazła się w niewłaściwym miejscu.

- Czy ty... Widziałaś to? Na własne oczy?- spytał po chwili Zack. Rudowłosa przytaknęła.

- Wyciągnęła mnie stamtąd Mia, dziennikarka z gazetki szkolnej Madison- dodała Asher. Rudowłosa zastanawiała się co by było, gdyby Mia się tam nie pojawiła. Jako zwyciężczyni powinna była wyjść stamtąd bez szwanku, ale czy dałaby radę nagłośnić sprawę i pociągnąć Dyrektora do odpowiedzialności? Tego już nie była taka pewna. Co prawda, sytuacja zmusiła ją do zabicia człowieka, czego się po sobie nie spodziewała. Jednak nie czuła wyrzutów sumienia. Broniła się i była pewna, że tamten mężczyzna zabił wcześniej Zacka. Czy to czyniło ją złym człowiekiem?

- Skąd ona w ogóle się tam wzięła? Jakim cudem dowiedziała się o wyzwaniach i o tym miejscu?

- Tak dokładnie to nie wiem. Kiedy z nią rozmawiałam, to głównie ja mówiłam. Będziesz miał okazję sam się jej o to zapytać. Obiecałam jej, że szkolna gazetka będzie miała sprawę na wyłączność. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza i że też z nimi porozmawiasz jak już dojdziesz do siebie. Słyszałam od Lindsay, że ona wysłała wiadomość do kogoś z gazetki szkolnej. Jakoś w okolicach początku gry. Może od tego się zaczęło?

Rudowłosa przerwała swój wywód, bo zauważyła, że Zack intensywnie się nad czymś zastanawia. Jakby zastanawiał się czy jej o tym mówić.

- O co chodzi? Po prostu mi to powiedz. Jeśli masz problem z prasą, to możemy to jakoś inaczej załatwić...- poprosiła Pamela z niepokojem. Czuła, że to nie będzie dobra wiadomość. Co jeszcze? Nie wystarczy im to co przeżyli?

- Nie, z tym nie mam problemu. Chodzi o to, że... Czy rozmawiałaś z lekarzem o moim stanie zdrowia?

- Nie, przecież nie jestem rodziną. Ledwie wyciągnęłam od niego informację, że żyjesz. Tak bardzo rozmowny był ten gość. Ale będzie dobrze? Dojdziesz do siebie?

W tym momencie Asher ogarnął niepokój. Czyli jednak było źle. Pytanie brzmi: jak bardzo?

- Kula uszkodziła mi kręgosłup. Już nigdy nie będę chodził, ale to nic. W końcu żyję, prawda? Nie wszyscy mieli tyle szczęścia- odpowiedział Zack.

Pamela była w szoku. Nie spodziewała się, że to miał na myśli mówiąc o pełzaniu przez las... Tak bardzo mu współczuła. Nawet nie wyobrażała sobie jak się teraz musi czuć.

- Tak mi przykro, Zack. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć? Mówię serio. Jeśli tylko będzie czegoś potrzebował w przyszłości, jeden telefon i do ciebie jadę.

Zack jej podziękował i zapewnił, że z jego strony będzie identycznie.

Jednak informacja o niepełnosprawności była niczym w porównaniu z tym, co Pamela usłyszała następnego dnia. Była załamana i od razu wybuchła płaczem. Okazało się, że w środku nocy do szpitala wkradł się ktoś obcy i... Zack został uduszony przez niego poduszką. Asher nie miała wątpliwości kto to był. Dyrektor przyszedł dokończyć swojego działa. Przecież mówił, że zwycięzca jest tylko jeden. Najgorsze było to, że nieznajomy był odpowiednio przygotowany. Wiedział, gdzie znajdowały się kamery i specjalnie ustawiał się tak, żeby nie nagrały one jego twarzy ani żadnego charakterystycznego elementu. Dyrektor ciągle był na wolności.

*****

- Załatwiłem wam wywiad waszego życia- poinformował Jonathan z dumą Mię i Dylana. Natychmiast po jego telefonie pojechali na komisariat. Podobno po nagłośnieniu sprawy przez media pewna kobieta stwierdziła, że wie kto jest sprawcą. Musiała mieć rację, bo w przeciwnym razie Jonathan raczej by do nich nie dzwonił. Tak czy siak, Mia umierała z ciekawości, żeby poznać całą prawdę.

- Ta kobieta naprawdę zna tożsamość Dyrektora?- spytała Sanchez, nie mogąc się powstrzymać.

- Obawiam się, że tak. Zresztą musicie to sami usłyszeć. Później wszystko poskłada się w logiczną całość.

Nie pytali o nic więcej. Skierowali się do pomieszczenia, gdzie był ten cenny świadek. Nie mogli przegapić takiej szansy. Zwłaszcza, że Mia bardzo emocjonalnie podeszła do tego tematu. Utrzymywała kontakt z Pamelą. Polubiła ją. Zresztą bardzo zasmuciła ją informacja o zabójstwie Zacka. Zginął w szpitalu, w środku nocy, zabity przez swój największy koszmar.... Choć wydawało się, że najgorsze miał już za sobą. Oby jak najszybciej go złapano i zakończono ten łańcuch śmierci. Czas najwyższy.

Tym cennym świadkiem była kobieta po sześćdziesiątce. W jej włosach widać było pojedyncze siwe pasma, a jej twarz była poznaczona zmarszczkami. Poza tym była dość... Duża. Z pewnością miała sporo kilogramów nadwagi. Za to z jej oczu wyzierała szczerość i błysk, sugerujący że mimo wieku jej umysł działał jeszcze całkiem sprawnie.

- Mam wam to jeszcze raz powtórzyć? Och, no dobrze. Powiem to tyle razy ile będzie konieczne, bo znam osławionego przez media mordercę o przydomku Dyrektor. Kiedy tylko usłyszałam wiadomości, zrozumiałam, że znam tego człowieka.

W tym momencie kobieta zaczęła snuć opowieść o pracy w sierocińcu około dwudziestu lat temu. Pewnego dnia trafił do nich chłopiec, którego rodzice zginęli w pożarze i w tym momencie Mia zrozumiała o co chodziło Jonathanowi. Faktycznie historia zaczynała jej się składać w jedną całość. Przecież sama trafiła już na trop Colina. Dzięki pomocy Lizzie. Jednak nie znała całej historii.

- Chłopiec był wychudzony i miał liczne siniaki. Specjaliści twierdzili, że powstały one w trakcie pożaru, że chłopiec wpadł w panikę i kilka razy upadł... Ale bądźmy szczerzy. Zaburzenia równowagi zdarzają się, ale maksymalnie czterolatkom. Nie ośmiolatkowi. My, czyli opiekunowie w sierocińcu wiedzieliśmy swoje. Ktoś znęcał się nad tym chłopcem, ale jego rodzice nie przeżyli pożaru. Nie było kogo pociągnąć do odpowiedzialności, więc zostaliśmy przy wersji lekarza. Mogliśmy jedynie zapewnić temu chłopcu pomoc, ale było już na to stanowczo za późno. Jego psychika została już nieodwracalnie zniszczona.

- Co pani chce przez to powiedzieć?- spytała ciemnowłosa, słuchając tej opowieści z narastającym niepokojem. Mimowolnie pomyślała o klatce, którą widziała w piwnicy zglisz... Czyżby to był element znęcania się nad dzieckiem?

- Jeśli dziecko od najmłodszych lat jest bite, poniżane i nie zna nic innego niż przemoc... Już nie ma dla niego pomocy. Są ośrodki, specjaliści, ale nikt nie jest w stanie zmienić przeszłości. Wiedzą o tym wszyscy opiekunowie w sierocińcach, ludzie z opieki społecznej i psychiatrzy. To zawsze zostaje w ludzkiej naturze. Leki mogą działać przez jakiś czas, ale prędzej czy później przemoc wraca... Och, przepraszam chyba się za bardzo na ten temat rozglądałam. W każdym razie od początku było widoczne, że coś z tym chłopcem jest nie tak, a jego historia... Nie kleiła się, a raczej nie miała pokrycia z rzeczywistością.

- Nie wierzy pani w wersję z pożarem?- zapytał Dylan, właściwie wyjmując to pytanie Sanchez z ust.

- Oczywiście, że wierzę. Widziałam zdjęcia resztek, które pozostały z domu... Oraz zwęglonych ciał. Nie pasuje mi część o nieszczelnej instalacji. Ten chłopiec... Od początku zachowywał się dziwnie. Budził się w nocy, krzyczał, był agresywny w stosunku do innych chłopców, a jednocześnie zachowywał się też jak ofiara w niektórych sytuacjach... Wystarczyło unieść przy nim rękę, a dzieciak czmychał na drugi koniec pomieszczenia. Za to jedno było jasne jak słońce. On wcale nie bał się ognia. On go wręcz czcił. Raz przyłapałam go z zapalniczką. Zabrałam mu ją. Na widok spojrzenia, którym mnie obrzucił przeszedł mnie dreszcz. Ten chłopiec był przerażający. Krył w sobie wielki mrok.

- Sądzi pani, że to on spowodował pożar?- spytała zaskoczona tym wyznaniem Sanchez. Myślała, że to tragedia utraty rodziców go zmieniła, ale było zupełnie inaczej. Tragedia wydarzyła się wcześniej. Pożar był dla niego ratunkiem, szansą na nowe życie.

Kobieta energicznie pokiwała głową.

- Dałabym sobie za to rękę uciąć. Gdybyście zobaczyli jak wpatrywał się w płomienie... To nie był strach. Zresztą nie uwierzycie ile dzieci w sierocińcu trafiło tam ze względu na pożar. To dość pospolita historia, tak się wyrażę. Do myślenia dał mi inny fragment. Ten o grze przez niego organizowanej. Tamten chłopiec robił coś podobnego, tyle że w dużo mniejszej skali. Terroryzował dzieci ze swojej grupy. Rozkazywał im, a jeśli one go nie słuchały, stawał się niesłychanie agresywny... Nawet głos mu się zmieniał. Sądzę, że naśladował ojca. Mówił wtedy z takim specyficznym akcentem... Mieszanka brytyjskiego z czymś jeszcze, jakąś obcą naleciałością. Zrobiłam w tym kierunku drobne śledztwo. Jego ojciec mieszkał w Wielkiej Brytanii przez większość życia, a jego ojciec i jednocześnie dziadek chłopca był Niemcem. Pasowałoby, prawda? Groził jeszcze dzieciom czymś jeszcze... Zamknięciem w klatce, nożami, chociaż nigdy nie dostał od nas nic poza plastikiem, duszeniem... Było tego sporo, biorąc pod uwagę, że mieliśmy pod opieką ośmiolatka, który nigdy nie powinien mieć do czynienia z takimi tematami.

Klatka. Mia miała rację. Wpadła na trop Dyrektora. Colin Henderson był Dyrektorem. Ciemnowłosa wymieniła z Dylanem porozumiewawcze spojrzenie. Obydwoje myśleli o tym samym.

- Dziękujemy, już znamy tożsamość chłopca. Jest nim Colin Henderson, mam rację?

Kobieta pokiwała głową, nieco zdziwiona, że już to wiedzieli. No cóż, nie ona jedna przeprowadzała swoje własne śledztwo.

- Znacie go? Dlaczego w takim razie jeszcze nie został aresztowany?- zapytała kobieta z przejęciem.

Mia przekazała kobiecie dokładnie to co słyszała wcześniej od Jonathana. Colin zapadł się pod ziemię. Prawdopodobnie zmienił imię i nazwisko oraz przeprowadził się.

- Mam nadzieję, że szybko go znajdziecie. Przez jakiś czas śledziłam jego losy, ale w pewnym momencie doszło do pożaru placówki i przeniesiono go dużo dalej. Miałam i zresztą dalej mam rodzinę, pracę... Nie mogłam jeździć tak daleko i dyskretnie dowiadywać się, co dzieje się z tym dzieckiem. Teraz rozumiem, że popełniłam błąd, ale skąd mogłam wiedzieć, że ten pożar był wynikiem psychopatycznego chłopca? To ciągle było dziecko.

*****

Pamela wcale nie miała ochoty iść do psychologa. Lekarze w szpitalu stwierdzili za nią, że powinna z kimś porozmawiać. Mieli na myśli oczywiście specjalistę. Asher uparła się, że chce wrócić do domu i w końcu ją wypisano. Rzecz jasna, wróciła z Loganem do jego mieszkania. Jakimś cudem przekonała rodziców, że to będzie najlepsze wyjście, bo mimo sytuacji, nie chciała rezygnować z Madison. Wiedziała, że to co się stało już zawsze będzie jej towarzyszyć. Nigdy nie zapomni Zacka, Lindsay, Scotta, Quinn, Nancy, Arthura, Joe i Liv. Nigdy nie wyrzuci z głowy obrazu, gdzie leżeli martwi w ogromnej kałuży krwi. Będzie pamiętała tamte spojrzenia, martwe puste oczy utkwione w niej, niemal oskarżycielsko. Bo ona przeżyła, oni nie. Niemniej, te obrazy będą jej towarzyszyć w każdym miejscu niezależnie czy akurat będzie u rodziców czy u Logana. Wbrew pozorom, Madison ciągle było szansą dla jej przyszłości i nie zamierzała tego zmarnować.

- Już prawie kończymy- poinformował ją ciepłym głosem szkolny psycholog. Ciągle nie pamiętała jako imienia. Za to wiedziała, że na nazwisko miał Erson. Czas najwyższy, pomyślała z ulgą. Miała dość rozmowy na ten temat.- Opowiedz mi jeszcze jak się czujesz po śmierci Zacka. To musiał być dla ciebie duży szok. Po raz kolejny był dla ciebie martwy, ale tym razem naprawdę.

Asher niechętnie odpowiedziała na to pytanie, chociaż starała się mówić jak najmniej. Chciała stąd wyjść i nie rozpłakać się, a rozmowa na temat Zacka, sprawiała, że do oczu napływały jej łzy.

Psycholog wysłuchał jej w milczeniu, przyglądając się jej uważnie jakby ją oceniał. Czy już zwariowała? Może powinien wysłać ją do psychiatry, gdzie przepiszą jej leki? Miała nadzieję, że to tego nie dojdzie. Nie chciała żadnych psychotropów.

- Pewna spokrewniona ze mną osoba mawiała... Że zwycięzca jest tylko jeden- powiedział Erson, a jego twarz wykrzywił okropny, nienaturalny uśmiech. Jego oczy zabłysły złowrogo.

W tym momencie Pamela już wiedziała z kim miała do czynienia. Sparaliżował ją strach, a po policzkach pociekły łzy. Ten uśmiech, to spojrzenie... Choć nigdy nie widziała tego na własne oczy była pewna, że to on. Dyrektor, psychopatyczny seryjny morderca, potwór w ludzkiej skórze, który zniszczył życie jej i pozostałym uczestnikom. Jego słowa były aż nazbyt sygestywne. Teraz wszystko stało się jasne. Nie był prawdziwym dyrektorem, a jednak każda z jego ofiar chodziła do Madison. Miał dostęp do dokumentacji szkolnej.

Nagle w jego dłoni pojawił się nóż. Podziałało to na Pamelę jak sygnał do ucieczki. Zerwała się z miejsca, szukając wzrokiem potencjalnej broni. Zauważyła szklaną statuetkę, jakąś nagrodę. Wzięła ją, rozbiła o biurko i wzięła do ręki największy odłamek. Nie przejmowała się tym, że szkło raniło jej dłoń. Podeszła do drzwi tyłem, tak żeby mieć cały czas na widoku Dyrektora.

- Zamknąłem drzwi. Tak na wszelki wypadek. Coś czułem, że to spotkanie skończy się w ten sposób.

Dyrektor powoli obszedł biurko, żeby być bliżej niej. Rudowłosa nie miała gdzie się cofnąć. Opierała się plecami o drzwi, a gabinet psychologa wcale nie był szczególnie duży. Przez chwilę stali naprzeciw siebie. On z nożem, ona z dużym kawałkiem szkła. W końcu to Dyrektor zaatakował. Asher uchyliła się w bok. Mężczyzna podciął jej nogi i wylądowała na ziemi. Była przerażona, ale wiedziała, że tym razem się nie podda rezygnacji. Nie tak jak w tym cholernym domku letniskowym. Poczuła mocne kopnięcie, jedno drugie, a potem błyskawicznie zaatakowała. Zatopiła szkło niemal do połowy w udzie psychologa. Mimo że raniła sobie przy tym dłonie, wepchnęła szkło najgłębiej jak tylko potrafiła.

- Ty suko!- warknął Dyrektor z wściekłością wypisaną na twarzy. Odruchowo sięgnął w kierunku rany, a wtedy ona kopnęła go prosto w nową ranę. Szkło weszło jeszcze głębiej, powodując kolejną falę bólu. Przy okazji zdołała wytrącić psychologowi z ręki nóż. Wzięła go i bez wahania zatopiła w jego tętnicy szyjnej. Trysnęła fontanna krwi. Mężczyzna upadł i zaczął dusić się własną krwią. Pamela nie czekała na jego koniec. Wstała i na chwiejnych nogach podeszła do biurka, żeby wziąć klucz, a następnie wyszła na korytarz. Musiała wezwać policję.

Jednak musiała przyznać Dyrektorowi rację. Zwycięzca był tylko jeden. Jego historia dobiegła końca. Już nikt nigdy przez niego nie zginie, a historie jego ofiar obiegną cały świat dzięki Mii i nie będą zapomniane.

~~~~~

To koniec Dyrektora. Już nie mogę doczekać się Waszych opinii o całości. W sumie to był pierwszy napisany przez mnie horror. Poza tym poruszał wątek morderczej gry, który zawsze mnie interesował. Mam nadzieję, że go nie zepsułam i liczę, że nie przytoczyłam ilością bohaterów, bo wiem że było ich dużo... Czy zakończenie było satysfakcjonujące?

Gratuluję wszystkim, którzy tutaj dotarli. Wasze komentarze są bardzo motywujące i jest mi niezmiernie miło. To dajcie znać co myślicie i mam nadzieję, że jeszcze spotkamy się w następnym tekście, chociaż tak szybko nie pojawi się na wattpadzie. Najpierw muszę skończyć pisać... Jeszcze raz Wam dziękuję za te wszystkie miłe komentarze :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top