Dym
Syriusz zaciągnął się papierosowym dymem. Słodkawy smak tytoniu wypełnił jego usta i przeszedł gładko do płuc. Deszcz skapywał z daszku peronu wygrywając swoją symfonię wśród miejskiego zgiełku. Wiatr przywiał brązowe i czerwone liście wprowadzając jeszcze więcej jesiennej monotonii na stację kolejową. Nie było jeszcze zimno, chociaż w zadymionym powietrzu wielkiego miasta czuć było zapowiedź mroźnej zimy.
Szare otoczenie trwało praktycznie nieruchome niczym w spokojnym śnie. Śnie o cieplejszym, jaśniejszym dniu.
Mężczyzna spojrzał na noski swoich butów, na których zebrały się kropelki wody. Każdy poranek był jak początek drogi na Kalwarię. Codziennie w drodze do miejsca przeznaczenia. Tylko gdzie ono jest i kiedy na nie natrafi? Popatrzył w stronę przechadzających się podróżnych. Zmierzali samotnie w tylko sobie znanych kierunkach, będąc dla tłumu niczym więcej jak tylko nieznajomym bez duszy i własnej historii. Czy jego ludzie też tak postrzegali? Jako szarego ducha w szarym świecie? Może i tak, ale kogo to interesuje.
Zgniótł niedopalonego papierosa pod butem. Pociąg spóźniał się już o kwadrans.
- Przepraszam- zagadnął mężczyzna, który stał w odległości kilku metrów od niego przez kilka ostatnich minut.
- Czy pan też czeka na pociąg do Yorku?- zapytał chłodnym zdystansowanym tonem.
Syriusz kiwnął głową.
- Tak, spóźnia się, ale chyba powinien przyjechać.
Człowiek westchnął. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia siedem lat. Wyglądał raczej smętnie. Granatowa marynarka wisiała na nim jak na wieszaku a biała koszula była raczej szara od ilości prania. Czarne przydługie włosy prawie zasłaniały smutne zielone oczy.
Syriusz znów zwrócił wzrok na innych użytkowników stacji kolejowej.
- Zastanawia się pan czasem nad tym, dokąd zmierzają ci ludzie? Jaki mają cel?- zapytał od niechcenia.
Zielone oczy spojrzały na niego obojętnie.
- Nie wiem czy dalej mnie to interesuje. Byłem na wielu peronach i widziałem wielu ludzi. Jak się rodzą i umierają. Z życiem jest jak z paleniem papierosów. Najpierw smak wydaje się trochę obcy, później lubimy go i uzależniamy się. Czasem odczuwamy mdłości, ale w końcu i tak jesteśmy chorzy i umieramy. Nie wiem, więc czy interesuje mnie cel życia tych osób. Niech palą swój własny „papieros", a ja nie będę się wtrącał. To nigdy nie kończy się dobrze.
Syriusz przyznał mu w duchu rację. Człowiek go zaintrygował.
Pociąg nadjechał wśród dymu i stukotu kół. Część szarych duchów dworca ruszyłoby znaleźć swoje miejsce w środku. Czarnowłosy też wziął swoją walizkę i poszedł w tamtą stronę idealnie wtapiając się w tło. Syriusz podźwignął swój bagaż i pobiegł za nim.
- Nie będzie miał pan nic przeciwko spędzeniu tej podróży razem?
- Czemu nie. Zawsze to jakaś rozrywka.
*~*~*~*
Syriusz wrzucił torbę na półkę nad siedzeniem. Pociąg nie należał do najnowszych i pachniał jak gdyby inną epoką. Usiadł z westchnieniem ulgi. Długie stanie w deszczu nie należało do jego ulubionych rzeczy.
Jego kompan także zajął miejsce naprzeciwko niego.
- Jeszcze się nie przedstawiłem- zaczął Syriusz.
- Nazywam się Syriusz Wright, a pan?
- Shenriford.- padła lakoniczna odpowiedź.
- Proszę mówić po prostu po imieniu.
Siedzieli chwilę w milczeniu. Czarnowłosy patrzył przez okno pogrążony w swoich myślach. Miał na kolanach książkę, ale dalej jej nie otworzył. Jak gdyby trzymał ją tylko dla samego czucia przedmiotu pod palcami.
- Co sprowadza cię do Yorku Shenrifordzie?- Syriusz postanowił rozpocząć rozmowę.
Nowy znajomy westchnął cichutko.
- Przeprowadzka. Otwieram tam zakład zegarmistrzowski. A ty, po co tam jedziesz?
Brązowowłosy mężczyzna zakaszlał przed odpowiedzią.
- Chcę dotrzymać towarzystwa mojej matce. Za długo nie wracałem do domu.
- Dobrze, że tam jedziesz. Dzięki temu widać, że się interesujesz. – przewertował strony książki.
- Ja bałem się pokazać, że mi zależy i wszystko przepadło. Nie popełniaj tego samego błędu.
Popatrzył na swoje dłonie jak gdyby chciał coś z nich wyczytać. Syriusz widział, że zegarmistrz nie odezwie się, jeśli nie zada kolejnego pytania.
- Dlaczego zostałeś zegarmistrzem?- pytanie brzmiało głupio, ale nie miał więcej pomysłów.
- Rodzinna tradycja. A dlaczego ty jesteś muzykiem?
Mężczyzna zaśmiał się.
- Zauważyłeś futerał? Jest tak duży, że tylko ślepy by go nie zauważył.
Gram bo to lubię, a praca wiolonczelisty nie jest taka zła. Problem jest tylko taki, że nie mogę jej znaleźć- uśmiechnął się wesoło.
Shenriford uniósł kąciki warg w odpowiedzi.
Milczeli przez następny kwadrans, ale było to milczenie, które zapada pomiędzy dobrze rozumiejącymi się ludźmi.
- Będziesz mieszkał z matką?- zegarmistrz spojrzał na niego pytająco.
- Nie mogę. Moja matka jest w domu starców, a ja nie mam gdzie się podziać.
Tamten tylko kiwnął głową dalej obserwując krajobraz za oknem.
- Więc co powiesz na chwilowy pobyt u mnie? Mieszkanie, które kupiłem nadaje się dla dwóch osób. Moglibyśmy rozdzielać pomiędzy siebie spłatę rachunków...
Jego słowa brzmiały jak gdyby sam nie spodziewał się, że coś takiego zaproponuje.
Syriusz wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Jak dla mnie to bomba.
*~*~*~*
Shenriford rozpakowywał walizkę w swoim nowym pokoju. Żadne z mebli nie miało już tego samego zapachu, który mógłby przypomnieć mu o wszystkich wydarzeniach, które się między nimi rozegrały. Ani o radości ani o smutku. Były wyprane z emocji tak jak jego wspomnienia. Duchy tych przedmiotów zapadły na dobre w sen wieczny i już żadna moc nie mogła przywrócić im życia.
Powoli wyjmował szklane buteleczki wypełnione wspomnieniami jego klientów i układał w gablocie. Słyszał krzątaninę nowego współlokatora w pokoju obok. Dobrze jest mieć kogoś blisko. Jakiegoś przyjaciela. Uśmiechnął się na tę myśl. Znali się trzy dni, ale chciał wierzyć, że są przyjaciółmi.
Ale czy ktoś taki jak on na to zasługuje? Może zdarzyć się, że ten człowiek zrazi się do niego po usłyszeniu całej tej historii, ale kiedyś będzie musiał to zrobić.
Sięgnął po swój wielki album. Przeglądanie zdjęć zawsze sprawiało, że czuł się lepiej. Dzięki temu był spokojniejszy.
Patrząc na zdjęcia próbował przypomnieć sobie, kim byli ci ludzie i co się z nimi stało. Z czasem uświadamiał sobie, że przychodzi mu to coraz trudniej.
Delikatnie wyjął jedno ze zdjęć. Z kawałka papieru uśmiechało się do niego kilkunastu mężczyzn w różnym wieku. Watykańska Sekcja Do Spraw Nadnaturalnych miała w zwyczaju raz w roku robić zdjęcia całej grupie.
Bardziej na prawo stał, szczerząc zęby do aparatu jego znajomy ksiądz Kilian. Fotograf uchwycił go w tamtym momencie takiego szczęśliwego. Shenriford też uśmiechnął się szeroko. Mimowolnie zaczął się śmiać, ale prawie tak samo szybko jak ta wesołość się pojawiła została zastąpiona przez jeszcze gwałtowniejszy smutek. Skulił się próbując stłumić szloch.
*~*~*~*
Emma Wright siedziała w fotelu okryta kocem. Szydełkowa robótka leżała na jej kolanach, ale kobieta nie zamierzała jej dzisiaj kończyć. Zwyczajnie jej się nie chciało i tylko cieszyła się tym, że może po prostu pozwolić sobie na lenistwo. Po tylu latach harówki by utrzymać dzieci był to niesamowity luksus. Życie biegło szybko a ona widziała już szczyt swojej Kalwarii wyjątkowo blisko. Spędziła ten ziemski czas poświęcając się swojej rodzinie i uważała, że to był najlepszy sposób na wykorzystanie go.
Syriusz patrzył na matkę. Były to już jego dziesiąte odwiedziny odkąd przyjechał, a zamienili ze sobą tylko kilka zdań. Minęło ponad półtora miesiąca i trzeba się wreszcie znaleźć jakąś pracę. Zarobiłby trochę pieniądze i mógłby kupić dom gdzieś za miastem. Zabrałby matkę ze sobą. Nie chciał dłużej siedzieć Shenrifordowi na głowie. Zegarmistrz był miłym facetem i mógł go nazwać swoim przyjacielem, ale potrzebował innego towarzystwa. Kogoś, kto lepiej by go rozumiał.
*~*~*~*
W ten wieczór postanowił nie wracać do mieszkania nad zakładem. Kolorowe kluby bardziej przemawiały do niego niż towarzystwo przyjaciela. Przecież i tak widzieli się codziennie. Ze starymi znajomymi Syriusz stwierdził, że ruszenie na miasto i trochę zabawy dobrze mu zrobi.
*~*~*~*
- Pamiętasz jak to było wtedy Shenrifordzie?
- Tak pamiętam- przytaknął.
Chłód katedry wydawał się przyjazny. Syriusz uśmiechnął się do swoich myśli, łapiąc przyjaciela za rękę.
- Nie mogliśmy się dogadać w następnych czasach. Wszystko się skomplikowało, prawda?
- Prawda.
*~*~*~*
Muzyk czknął głośno. Popatrzył zamglonym wzrokiem na siedzącego naprzeciwko dealera czasu i wyjąkał;
- Ta cała niedorzeczna historia o pakcie z diabłem... Uk!... Nie robisz mnie, aby w konia?
Obaj tak samo nietrzeźwi siedzieli przy stole poobkładanym pustymi butelkami. Demon musiał opróżnić ich więcej by doprowadzić swój umysł do zadowalającego go stanu.
- T-taak... A myślisz, że co?- westchnął obsuwając się na krześle.
- I ta historia nie jest niedorzeczna... - dodał po chwili milczenia, chociaż Syriusz na pewno już go nie słyszał. Podźwignął się próbując stać prosto. Zza uchylonego okna dochodziły do niego nocne odgłosy z serca miasta. Deszcz padał bez przerwy przypominając mu czyjeś słowa. Krople deszczu to tak naprawdę modlitwy i krzyki bólu, które ludzie przez wieki posyłali ku niebu. To ucieleśnienie pogodzenia się ze stratą lub z brakiem posiadania czegokolwiek, co człowiek mógłby stracić. Pojednania się z nieszczęściem.
Tylko, kto to powiedział? Luiza, Kilian czy tamta stara kobieta? A może ktoś zupełnie inny? Osoba, o której zapomniał?
- To życie jest niedorzeczne.
*~*~*~*
- Chyba wszystkie problemy zaczęły się, gdy poznałem tamtą kobietę i postanowiłem się wyprowadzi. A później ona wpadła pod ciężarówkę na światłach...
Shenriford milczał patrząc tylko na ukrzyżowanego Jezusa na pobliskiej ścianie.
*~*~*~*
Syriusz przyklęknąłby zawiązać sznurowadło.
- Idź już. Zaraz cię dogonię- powiedział do stojącej obok dziewczyny.
Kiwnęła wesoło głową i ruszyła w stronę przejścia dla pieszych. Buty na obcasach rytmicznie stukały o chłodny beton.
Gdy stanęła światło automatycznie zapłonęło trupio zielonym światłem. Nikt nie wiedział, że za parę sekund będzie zapóźni, a wielka ciężarówka z mięsem jedzie zbyt szybko by wyhamować. Po chwili nikt już nie słyszał stukania obcasów, a po chłodnym betonie płynęła krew.
Pisk opon i okropny krzyk wydawał się piękną symfonią w uszach demona. Stał kilkanaście metrów dalej z czarnym kotem obok nogi. Zwierzę zaśmiało się chrapliwie, więc i on się zaśmiał. Patrzył tak na wszystkich biegających ludzi mając ich w głębokim poważaniu. Gabryś i Lucuś byliby szczęśliwi. W końcu udało im się odczłowieczyć człowieka.
*~*~*~*
Mężczyzna westchnął.
- Może gdyby nie to, to dalibyśmy radę? Gdyby moja matka nie umierała...
Jezus też patrzył na nich umęczonym wzrokiem wisząc na krzyżu.
*~*~*~*
- Synu, umieram.- rzekła pewnego razu pani Wright.
Muzyk zachłysnął się w szoku. Przecież kobieta taka jak ona nie może umrzeć. I on sam też nie da rady przetrzymać kolejnej straty. W tak krótkim czasie dla jednego człowieka było to po prostu za dużo.
Słowa starej kobiety dalej wisiały między nimi w jasnym pokoju z różową tapetą w kwiatki. Oblepiały wszystko niczym smutna pajęczyna sprawiając, że pokój nabrał szarych odcieni.
- Nie smuć się. Taka jest kolej rzeczy. Mój czas się tutaj skończył.
Syriusz podskoczył na równe nogi.
- Mamo, poczekaj chwilę. Chyba wiem,co na to poradzić!- wykrzyknął i wybiegł jak szalony.
Nie licząc stopni biegł przez dom starców. Jak mógł być tak głupi przecież ten głupi demon może mu pomóc. Starcy nie patrzyli na niego. Szare duchy rzadko patrzą na kogokolwiek, a świat jest ich pełen.
Przy drzwiach ktoś złapał go za ramię. Muzyk odwrócił się i stanął twarzą w twarz z dealerem czasu.
- Dokąd zmierzasz przyjacielu?- zapytał dziwnie spokojnym tonem.
Syriusz wzdrygnął się słysząc w jego ustach słowo „przyjaciel". Brzmiało niczym niebezpieczna groźba
- A ty? Skąd się tu wziąłeś? Nie ważne musisz podejść ze mną na górę.- pociągnął go za rękaw.
- Ale po co?
Brązowowłosy pokręcił głową. Miał już dość tego człowieka. Jego domu, pytań i obecności.
- Zamknij się. Chociaż raz na Boga bądź cicho.
Demon podziwiał tę kobietę. Dumnie odmówiła przyjęcia czasu mówiąc, że woli umrzeć z godnością w chwili, którą wyznaczył Bóg. Jakież to wspaniałe podejście do życia. Zaiste niesamowite. Tylko czy Syriusz zrozumie motywy swojej matki? Praktycznie w tym samym momencie miał już okazję się o tym przekonać.
Drzwi do gabinetu otworzyły się z hukiem. Wściekły muzyk zdecydowanym krokiem przemierzył pokój.
- Ty szujo...- wysyczał- Miałeś jej pomóc!
Nie dostał odpowiedzi. Shenriford stał z obojętną miną przyglądając się swoim palcom.
Syriusz tylko potrząsnął głową.
- Jedna rzecz, w której mogłeś mi pomóc i nawet o tym nie pomyślałeś prawda? Przekabaciłeś moją matkę na swoją stronę dla zabawy. Jak to demony mają w zwyczaju!
Zegarmistrz spojrzał na niego zimno.
- Masz tam natychmiast iść i jej pomóc!
- Zmieniłeś się.- odpowiedział spokojnie.
Muzyk stracił na chwilę oddech w złości.
- Słuchasz mnie?
- Tak i moja odpowiedź brzmi nie.
Syriusz przesunął się kilka kroków w stronę gablot. Na jego twarzy widać było szok.
- Ty też się zmieniłeś i to na gorsze- szepnął.
- Nie mój przyjacielu- Shenriford uśmiechnął się jadowicie- ja się nie zmieniłem. Zawsze byłem taki sam. Po prostu to, co widziałeś przez ostatni czas było tylko bezsensowną iluzją, na którą wszyscy się nabierają. Gorzej się poczułeś? Powiem coś, co na pewno poprawi ci humor. Ta dziewczyna nie zginęła przez przypadek. W moim planie było zabicie tej jędzy! I wiesz, co ci jeszcze powiem? Zrobiłbym to jeszcze raz gdybym mógł.- podszedł do niego o kilka kroków bliżej.
- Ale tym razem własnoręcznie. Przyszedłbym do jej mieszkania i utopił w wannie. Rozpłatałbym jej brzuch i zrobiłbym sobie krwawą kąpiel.
To było dla Syriusza za wiele. Czy naprawdę nabrał się na to wszystko? Łyknął ckliwą historyjkę o smutnej miłości?
- Nie podchodź do mnie potworze!
Demon przystanął dalej się uśmiechając.
- Bo co mi zrobisz?
Obaj spojrzeli na gabloty pełne buteleczek ze wspomnieniami.
- Pozbawię cię twojego jedynego pożywienia.
Po tych słowach Syriusz gwałtownym ruchem przewrócił gablotę rozbijając całą jej zawartość. Demon zgiął się w pół z bólu. Syriusz czuł, że osiągnął zamierzony cel, że ten chory skurczybyk też cierpi. Ramionami dealera wstrząsnął jak mu się zdawało szloch. Był pewien, że dopiął swego dopóki nie usłyszał cichego śmiechu, który stawał się coraz głośniejszy. Shenriford śmiał się jak opętany.
- I myślałeś, że tak coś mi zrobisz? Jesteś tak głupi Syriuszu. Masz teraz ostatnią szansę by wyjść stąd bez szwanku. Liczę do trzech... Jeden...
Syriusza już nie było.
*~*~*~*
Siedzieli razem w pustej katedrze. W całkowitej zgodzie. Musiało minąć tyle lat by zrozumieć błędy, ale teraz nie było przynajmniej już żadnych nieporozumień. Syriusz uśmiechał się na widok celu, który jaśniał przed nim.
- Cieszę się, że jednak się spotkaliśmy Shenrifordzie. I po tym czasie mogę stwierdzić, że za bardzo nie żałuję tego wszystkiego. A ty?
Zegarmistrz nie odpowiedział. Zamknął oczy przypominając sobie poranek, kiedy odkorkował wszystkie uzbierane wspomnienia i rozpoczął wylewanie ich przez okno. Ludzie podnosili głowy do góry i patrzyli na wspaniały pokaz. Różnokolorowe ciecze lżejsze od powietrze unosiły się ku górze. Może i one opadną, jako deszcz? A wtedy wszystko wróci do ziemi tak jak musi. Zrobił wreszcie pierwszy krok do odejścia, a spotkanie z Syriuszem było drugim i ostatnim. Gdy już wytłumaczyli sobie wszystko nie miał, czym się martwić. Ludzie mu wybaczyli. Odchylił głowę wzdychając ciężko. Całkiem białe włosy nie pasowały do twarzy młodego człowieka. Dopalił już swojego papierosa.
Syriusz też przymknął oczy.
- Obaj jesteśmy starzy i potrzebujemy odpoczynku, nieprawdaż?
- Tak. Masz świętą rację przyjacielu- szepnął- Widzisz to przepiękne światło?
- Jakie światło?
Shenriford milczał przez chwilę.
- Światło słońca.- powiedział- Zgasło, gdy odeszła, ale znów mogę ją zobaczyć i ono płonie jaśniej, niż kiedykolwiek. Jest piękne.
- Jak myślisz, czy po drugiej stronie jest dobrze?
- Tak,w końcu nikt stamtąd nie wrócił.
- A ty wrócisz?
Chłopak obok niego zignorował pytanie. Po raz pierwszy uśmiechał się szczerze.
Syriuszowi wydało się, że też widzi światło. Spojrzał w górę na piękny witraż uwieńczony wizerunkiem słońca. Chciał chwycić Shenriforda za dłoń, ale jego już nie było. Zostało tylko puste ubranie i tykający zegarek.
Tak samo martwe jak mieszkanie, zakład, album ze zdjęciami i szklane buteleczki. Właściciel wybrał się w kolejną podróż, z której nie zamierzał już wracać.
Syriusz widział oczyma wyobraźni piękną łąkę i tańczącą parę.
Czarnowłosego mężczyznę w poszarzałej koszuli i rudowłosą kobietę w zielonej sukience.
W tym momencie rozumiał już swoją matkę.
Po napisaniu tego czuję, że coś we mnie umarło.
To chyba na tyle z mojego posłowia.
Dziękuję wszystkim którzy przeczytali ten nędzny i sentymentalny twór
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top