XXI. Paradoksalne stado

Lewitowaliśmy nadzy i przeszczęśliwi. Wokół nas tańczyły hologramy gwiazd i barwnych mgławic, które włączył Ted, zapewne chcąc zrobić ''kosmicznie romantyczny nastrój''.

No i mu się udało, przyznaliśmy wspólnie.

- Dan, czy mógłbym teraz wrócić do naszej rozmowy?

- NIE - odparłem stanowczo, nie pozwalając się wyrwać z cudownego nastroju. Jakby nie patrzeć był to mój pierwszy raz w moim Redstariańskim ciele. I nie zmieniłbym tego na nic innego. Kontaminacja umysłów i wspólne przeżywanie ekstazy nie miało sobie równych.

Nigdy w całym swoim dotychczasowym życiu nie przypuszczałem, że mogły istnieć rzeczy tak przyjemne... tak piękne i wspaniałe! Niczym lot przez cały wszechświat w ułamku myśli. Chwila uniesienia, a potem zaskakująca ulga. Dlaczego coś tak wspaniałego zostało nam odebrane...?

To było niesamowite. Seks z tobą jest boski, przyznaliśmy oboje, śmiejąc się w naszych umysłach. Przytuliłem mocnej kobietę i położyłem lejek brody na czubku jej głowy. Ona wtuliła się we mnie, przymykając powieki.

Nasze oddechy już się uspokajały, umysły wracały z kosmicznej podróży po przyjemnych doznaniach. Włączyłem moduł sztucznej grawitacji i gwieździstych galaktyk. Ostrożnie stanąłem na nogi, trzymając kobietę w ramionach. Wciąż jeszcze oszołomiony, z drżącymi mięśniami posadziłem Jaskółkę na blacie regeneracyjnym. Stół od razu podświetlił się, aby zregenerować wszelakie obtarcia po naszym zbliżeniu. Podałem jej skafander, a ona wiedziała, że materiał sam się na nią ubierze. Kontaminacja umysłów była cudowna. Wycofałem się jednak z emocjonalnej więzi pozwalając nam obojgu dojść do siebie po tym intensywnym doznaniu. Kobieta odkleiła się od mojego torsu, pozwalając skafandrowi okryć nagie, sprószone wilgocią ciało.

- Dziękuję Dan... jakie ty masz piękne kolory - wyszeptała niespodziewanie zarumieniona kobieta. - Niesamowite...

- Moje... - zdziwiony cofnąłem się oglądając siebie. - Co?!

Zastygłem w szoku patrząc na swoje ramię. Wystraszyłem się na tyle, że odskoczyłem od kobiety i się przewróciłem. Jaskóła w zdziwieniu spoglądała na mnie, nie wiedząc co powiedzieć. Patrzyłem na swoje ciało jak opętany. To było wszędzie, na rękach, nogach, torsie!

- C-co się dzieje? D-dan?

- Nie wiem! Nie wiem...! - wysapałem oddychając ciężko. - Nigdy wcześniej ich nie miałem...! A co jeśli umieram!?

- U-umierasz? - wykrztusiła w szoku.

- Może właśnie dlatego mój gatunek zrezygnował z emocji i seksu?! Bo umieramy po stosunku? Ted!

- Analizuję bazę danych. Biblioteka nie potwierdza twierdzeń.

Błyskawicznie uruchomiłem kabinę prysznicową, próbując zetrzeć z siebie intensywne barwy. W hologramie imitującym lustro widziałem swoje barwne odbicie i nie mogłem uwierzyć. Na mojej skórze wykwitły niezwykle intensywne kolory. Przypominały wymieszane barwy z drobnymi bialutkimi kropeczkami. Wyglądałem jakby hologram nałożył na mnie teksturę kosmicznych mgławic. Na niebieskiej skórze były skupiska fioletu, a także różu a także odcieni zieleni.

- A-a może to wypieki? - zasugerowała Jadwiga.

- Jakież wypieki? Nie spożywałem w tym ciele żadnych ludzkich wypieków!

- Chodziło mi o rumieńce, no wiesz... - mruknęła zakładając kosmyk włosów za ucho. Jej policzki były piękne czerwone.

- Rumieńce od emocji...? Reakcje psychosomatyczne!

- Uhm, tak...? Albo jesteś barwny jak na samca przystało - stwierdziła wzruszając ramionami. Po chwili zeskoczyła ciężko z wysokiego blatu. - Kogut jest barwniejszy od kury.

- Tak... jest barwniejszy... - potaknąłem, wyłączając prysznic.

- Jesteś przepiękny, spójrz tylko... - mruknęła i podeszła do mnie. Przyklękła obok i pogładziła moją rękę. - Te kolory... są takie żywe, takie intensywne. Jak te wszystkie mgławice, które nas otaczały...

- Ted, przełącz się na audio i przeskanuj mnie.

- Skan zakończony - odparł po chwili program. - Jesteś cały i zdrowy. Przypominam, że poprzednia SI pobrała od ciebie materiał genetyczny i po tym incydencie nie zaobserwowano negatywnych efektów dla twojego zdrowia.

Wyłączyłem prysznic i przetarłem głowę z wilgoci. Ted miał rację. Moje nagłe wybarwienie mogło nie mieć bezpośredniego związku ze stosunkiem. Ale na pewno było z nim związane. Gdy poprzednia SI pobrała ode mnie próbkę nasienia, nie zmieniłem się w kolorową papugę.

Spojrzałem na lustrującą mnie kobietę, która nie wiedziała jak mi pomóc.

- To wszystko wina MRB - stwierdziłem, a Jadwiga spojrzała mi w oczy. A przynajmniej próbowała, bo nie była pewna, na którym oku zawiesić wzrok. - Modulator Rdzenia Behawioralnego.

Jak na zawołanie brunetka skupiła spojrzenie na moim największym oku i zmarszczyła brwi. Widziała to w moich wspomnieniach. To było całkiem wygodne.

- Już go nie masz - szepnęła zmartwiona. - Tego urządzenia. Nie masz go już w sobie.

- I nie chcę mieć To urządzenie blokuje hormony obniżając reaktywność - odparłem prychając przez szpary. Postukałem się palcami po piersi. - W tym ciele wszystko działa tak jak powinno. Bez ingerencji maszyn, bez sterylizacji emocji.

- Czyli wszystko wina Amerykańskich leków - parsknęła i położyła dłoń na mojej dłoni. - Nie zmieniamy tego, proszę... taki jesteś jeszcze piękniejszy.

Czułem jak ciepło owija się wokół moich serc. Wstałem i podniosłem kobietę, sadzając ją ponownie na stole regeneracyjnym. Chciałem mieć pewność, że nie odczuwała żadnego dyskomfortu po naszym bliskim spotkaniu V stopnia. Jadwiga niepewnie oblizała swoje wargi i śledząc kropelki wody spływające po moich mięśniach na brzuchu. Moje ego zdecydowanie urosło. Ale postanowiłem się osuszyć i założyć z powrotem kombinezon. Wróciłem do swej ptaszyny, która siedziała na krawędzi blatu i kiwała nogami niewinnie.

- Czy to... to była miłość? - powiedziała przenosząc dłoń na wypukłości skafandra - Kiedy mi pokazywałeś w głowie...?

Położyłem dłonie na blacie i zgarbiłem się, aby zetknąć ze sobą nasze czoła.

- Całe swoje życie nie wiedziałem czym są emocje. Tam skąd pochodzę, uznaje się je za... problem. Lecz... byłem tak bardzo ciekaw, tak potwornie ciekaw - mruknąłem telepatycznie i wypuściłem ciężko powietrze. - Zniosłem wszystkie bariery, które blokowały hormony, reaktywność... i z początku nie umiałem kontrolować emocji ani ich nazywać, ale nauczyłaś mnie wiele. Poprowadziłaś mnie, aż ożyło to - przeniosłem jej dłoń na swoją klatkę piersiową. - Najszczersze i najwrażliwsze z emocji. To chaos, ale jakże piękny.

- Przepiękny... najwspanialszy na świecie - potaknęła patrząc na mnie rozmarzonymi oczami.

Pogładziłem tył głowy lekko zakłopotany. Powoli z emocjonalnego szumu zaczęły wyłaniać się racjonalne myśli analizujące co tak właściwie się tu stało. Niech mnie czarna dziura pochłonie...! Jeżeli ktokolwiek z zewnątrz obejrzałby zapis tego incydentu oskarżyłby mnie za uprowadzenie oraz inicjację zbliżenia międzygatunkowego. Mięśnie mi się napięły. Przyjrzałem jej się uważnie trzema oczami, a dłońmi potarłem ramiona sprawdzając czy wszystko z nią w porządku. Jaskółka uniosła brwi zdziwiona.

- Jeśli w jakikolwiek sposób cię zraniłem...

Kobieta cofnęła głowę zaskoczona, rumieniąc się intensywniej. Zaprzeczyła aż zafalowały jej włosy.

- N-nie zraniłeś mnie, ja też tego chciałam... - stwierdziła nieśmiało.

Ostrożnie splatając nasze palce, pomimo różnicy w wielkości naszych dłoni.

- Wiem, że było nam przyjemnie, a-ale.... jeśli chcesz wrócić na Ziemię... to zrozumiem.

Twarz Jaskółki przybrała wyraz bólu i smutku, wyczułem to od razu, nawet bez bezpośredniej kontaminacji naszych umysłów. Zgarbiła się lekko i zacisnęła usta w cienką linię. Zgubiła wzrok gdzieś w podłodze, jak najdalej, aby nie spojrzeć na mnie.

- Nie chcę... - szepnęła, a do oczu naszły jej łzy. - Nie mam do czego wracać... tam czeka mnie tylko śmierć - wykrztusiła łamiącym się głosem. - Nie chcę się już dłużej bać... Czy to złe?

- Spokojnie, nic ci już nie grozi - odparłem. Objąłem ją ramionami dając oparcie. - Przy mnie będziesz bezpieczna. Każdy podświadomie dąży do bezpiecznego miejsca, nic w tym złego.

- C-co teraz będzie...? - wyszlochała. - Czy jest dla nas jakaś nadzieja? Przecież nie było ci wolno, ale ty jednak... Porzuciłeś Federację...!

Podczas naszego zbliżenia i kontaminacji umysłów, wchłonęła również moje strapienia. Pogłaskałem ją spokojnie po głowie i plecach. Nie dało się ich ukryć, ale może to i lepiej.

- Wiem Jadwigo, wiem... ale niczego nie żałuję. Gdybym i drugi raz miał zrezygnować ze swojego dotychczasowego życia, to zrobiłbym to bez wahania - odpowiedziałem pewnym tonem. - Nigdy nie zmieniłbym tego na to co było. Nie chcę przestać czuć, nie chcę zapomnieć... nie chcę tam wracać. W tą potworną, bezsensowną pustkę...

- Jesteś odważny - wyszeptała sięgając dłonią do mojej twarzy, gładząc ją czule. - Nie każdy miałby tyle siły by przezwyciężyć to wszystko... poświęcić wszystko.

- Pierwsza świadoma decyzja jaką w życiu dokonałem. Nie program, który dla mnie wybrano. Odrzuciłem scenariusz, który mi dano. Chcę móc sam decydować za siebie...

- A co z... twoją nową misją? Federacją? W twoich myślach oni...

- Nie odpuszczają.

- Dan, co z nami będzie? - jęknęła.

- Zrobię wszystko, aby nas ukryć. Wolałbym zginąć niż ciebie stracić... Chcę czuć to wszystko... chcę żyć. Chcę żyć z tobą. Wszechświat połączył nasze dusze i nikt tego nie zmieni - wypuściłem powietrze z lekkim szelestem przez szpary. Złączyłem nasze czoła i przyciągnąłem za biodra sobie, obejmując. - Dopilnuję tego. Kocham to. Kocham naszą jedność i triadę naszych serc... kocham moment, kiedy stajemy się całością. Bez ciebie jestem niepełny, czuję jakby odebrano mi część mnie.

- Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie - powiedziała, kończąc moje myśli. Było to niczym olśniewające zorze zalewające me ciało.

- Razem sobie poradzimy - szepnąłem, przyciskając ją do swojego torsu. - Nie bez powodu byłem najlepszym szpiegiem Federacji - orzekłem dumnie. - Wszechświat jest wystarczająco duży, aby się ukryć. Oszukałem ich raz, oszukam i drugi. Tyle razy ile będzie trzeba.

- Nie rozumiem ­- szepnęła Jadwiga. - Przecież przechwycili wrak, widzieli co się stało... zostałeś zestrzelony! T-tam było twoje martwe ciało. Czy to niewystarczający dowód?

Zaśmiałem się w naszych umysłach. Pogłaskałem ją po włosach i oparłem spiczastą brodę o jej głowę.

- Nie uwierzą w to. Federacja, Agencja... Pożyją chwilę w szoku, niektórzy opłaczą, ale nie uwierzą, że Danveldranopax dał się zestrzelić przypadkowemu pojazdowi wroga.

- Nie przypadkowemu. Reptiliańskiemu.

- Tym bardziej. Ale to moja zemsta na Mitroplexxomarze.

- Za Tadeusza - szepnęła Jadwiga, a ja potaknąłem.

- To powinno utrzeć mu nieco lejek. Jego misją było wybadanie podziemnych baz Reptilian w Stanach Zjednoczonych. Gady po kryjomu planują przejąć kontrolę, ale Mitro za punkt honoru postawił sobie wyprzedzenie mnie. Zawsze miał chore ambicje, aby być najlepszym Agentem Infiltrującym, ale...

- Nie przestrzegał Kodeksu - dokończyła Jaskółka, na co westchnąłem ciężko.

- Federacja przyparta do muru potrzebowała skutecznych szpiegów. A w naszym zawodzie moralność to kłopotliwa sprawa.

- Ale ty przestrzegałeś Kodeksu. Udowadniałeś, że można działać słusznie i zgodnie z regułami.

- To wielkie wyzwanie - przyznałem. - Drogi na skróty są niebywale kuszące.

- Dlatego cię podziwiam - szepnęła, a ma serca zalało ciepło. - Pomyśl, gdybyś wtedy odłączył biomanekina...

- Nie znajdowalibyśmy się tu teraz razem. Możliwe, że nie ukończyłbym misji, a Ziemię zalałaby technologia Nartilian.

- A ci Reptilianie? Przecież to też nie są ludzie.

- Nie są Homo Sapiens. Ale są Ziemianami, to wynikało z raportów Mitroplexxa. To niezwykle komplikuje sytuację planety na arenie kosmicznej. Ziemia jest pod tym względem wyjątkowa. Federacja będzie miała ciężki orzech do zgryzienia...

Kobieta westchnęła ciężko. Ilość nowych informacji ją przytłaczała, ale według mnie radziła sobie bardzo dobrze. Byłaby świetną kandydatką na asymilantkę do Federacji Międzygwiezdnej, gotową do dołączenia do kosmicznej społeczności. Ale radowałem się bardziej, że wolała zostać ze mną. Odkleiliśmy się od siebie, ale wciąż pozostawaliśmy blisko siebie. Musnąłem jej brodę swoim lejkiem, a ona obdarzyła mnie kolejnym zniewalającym uśmiechem, od którego powietrze się elektryzowało.

- Masz taką przyjemną skórę, zupełnie jak...

Jadwiga wstrzymała oddech i zastygła w niemej pozie. Spojrzała na mnie przerażona, a nasze umysły mimowolnie wypełnił po brzegi obraz kopytnego Churchilla. Moja skóra była w dotyku delikatna jak chrapa konia. A nasz zwierzęcy kompan pozostał na Ziemi. Wizja ogiera pozostawionego w śniegu zmroziła mnie do kości.

- Błagam, powiedz, że możesz mu pomóc - wykrztusiła kobieta, a ja potaknąłem.

- Ted, natychmiast ustaw kurs na Ludwikowice. Ustaw wszystkie zasłony, nie wiemy kogo możemy zastać na miejscu. Roześlij drony na poszukiwanie rannego konia.

- Przyjąłem - odparł hologram niebieskiego chabra z oczami.

Kowal Losu spłynął z orbity okołoziemskiej celując w centrum Europy. Tak jak się spodziewałem - likwidacja Projektu Riese poruszyła domino. Skanery pokazały niezwykłą aktywność Nartiliańskich dronów oraz statków. W ich szeregach wybuchł chaos po tak gwałtownym zerwaniu łączności z główną jednostką. Niczym szerszenie pozbawione gniazda. Dzięki maskowaniu udało nam się przemknąć w pobliże Gór Sowich, gdzie naziści próbowali zapanować nad paniką. Wszystkie posterunki i samoloty poderwane w stan gotowości. Wywożenie sprzętu ze sztolni Walimskich, zapewne w nadziei, że tylko zawalił się tunel. Nic bardziej mylnego, mogą drążyć do końca świata a i tak nic nie odnajdą.

Drony przeczesywały lasy w pobliżu Ludwikowic, gdzie zawęziliśmy obszar poszukiwań. To poskutkowało odnalezieniem rannego konia, który leżał pod wzniesieniem okryty śnieżnym puchem. Kowal Losu podleciał w to miejsce i przygotował rampę do podebrania ogiera na pokład.

- Żyje? - spytała brunetka, która w napięciu oglądała wizje z dronów.

- Churchill żyje, ale stracił sporo krwi - odparłem, analizując dane zebrane przez maszyny. - Pierzyna śniegu osłoniła go od wiatru i dzięki temu nie dostał hipotermii. Zaraz mu pomożemy, wyleczymy.

Iskierka nadziei rozkwitła w Jaskółce niczym nowa gwiazda. Kowal Losu uruchomił telekinetyczny system przyciągania (TSP) i ostrożnie wciągnął zwierzę na pokład. Churchill przypominał wielką zaspę śniegu, która tylko przypadkiem była w kształcie konia. Bez chwili zwłoki ruszyłem w jego kierunku, a Jaskółka nie odstępowała mnie na krok.

- Ted, uruchom moduł regeneracyjny pod koniem. Kiedy skończysz, odleć Kowalem Losu w bezpieczne miejsce, gdzie możemy ukraść kilka metrów kwadratowych trawy.

- Przyjąłem.

Nie minęła chwila, a ogier uniósł się nieznacznie na platformie, którego blat rozgrzał się przyjemnie. Przyłożyłem dłoń do czoła Churchilla, bezproblemowo odczytując jego myśli. Jego umysł był zaskakująco spokojny, zupełnie jakby pogodził się z koleją rzeczy. Po za tym był wycieńczony i otumaniony bólem. Gdy zerknął na mnie pomyślał tylko o jednym.

- Niebieskie kowadło! Ma marchewki?

- Śpij Churchill, śpij... - nakazałem. - Nie męcz się...

Pozwoliłem jego wielkiemu cielsku opaść całkowicie na bok. Jego nozdrza wypuściły donośnie powietrze. Jadwiga sapnęła nerwowo i szybko uklęknęła przy jego łbie, gładząc czule.

- Boże, czy on z tego wyjdzie?

- Oczywiście - szepnąłem, aby ją uspokoić. - Stracił dużo krwi i ma złamanie otwarte, ale poradzimy sobie z tym.

Utrzymywałem jego umysł w głębokim śnie, gdy trzeba było nastawić jego kość. Mechaniczne ramiona otoczyły konia niczym żebra wspomagając regenerację. Śnieg się stopił, rany zaczęły się goić. Dodatkowe aparaty zdjęły z niego sprzęt jeździecki. Rój dronów czyścił, mył oraz suszył sierść oraz grzywę Churchilla. Maszyny zadbały nawet o czystość jego wielkich kopyt.

Wciąż kontrolowałem regenerację uszkodzonej kończyny ogiera, ale nie umknęło mojej uwadze strapienie Jadwigi. Klęczała przy jego głowie zgarbiona, tuląc szyję i szepcząc coś do ucha.

- Co to za smutna minka? - zagaiłem, szturchając ją pokrzepiająco. - Churchill, zaraz stanie na nogi.

- Dziękuję - szepnęła. Przechyliła głowę spoglądając na mnie w zamyśleniu. - Twoje barwy zaczęły znikać.

Obejrzałem swoje dłonie i potaknąłem. Barwy zdecydowanie traciły na swojej mocy. Może skupienie i stres, obniżał ich intensywność? Na pewno będę musiał się temu przyjrzeć bliżej.

Całość leczenia nie zajęła nam więcej niż pół godziny. W tym czasie Ted przeniósł statek w cieplejsze rejony świata i dosłownie zwinął płat zieleni. Ponownie wylecieliśmy na orbitę okołoziemską, aby w stanie nieważkości rozłożyć płachtę trawy pod koniem. Łąkę ułożyliśmy w centrum Kowala Losu na parterze. Kiedy wszystko było na swoim miejscu Ted uruchomił sztuczną grawitację.

Razem z Jaskółką stanęliśmy na nogi, a ogier leżał w samym środku trawiastego dywanu oddychając głęboko. Przestałem trzymać umysł Churchilla daleko od jego ciała i pozwoliłem mu się obudzić. Koń prychnął i parsknął kilkukrotnie, przewracając się na brzuch. Raptownie poderwał się na nogi, zataczając się lekko, tupiąc mocno jakby upewniając się, że wszystko było w porządku. Wreszcie zwierzę zarżało donośnie i przekłusowało w kółko strzelając kopytami w powietrzu. Wyglądał na szczęśliwego.

- Już w porządku Churchill! Jesteśmy zdrowi. Ty, ja i Jadwiga również - orzekłem.

Koń otrząsnął się i zarżał nisko. Ogier podszedł do nas wypuścił ciężko powietrze aż jego nozdrza zafalowały. Jego oddech osiadał na nas, gdy badawczo nas wąchał. Kobieta ze łzami w oczach pogłaskała go po czole i chrapie.

- Jedzenie? Marchewki?

- Nie mam teraz marchewek - odparłem, czochrając jego grzywę między uszami. - Później dostaniesz.

Świeża i soczysta trawa szybko skupiła na sobie uwagę kopytnego zwierzęcia. Brunetka nagle zaczęła ciągnąć mnie za skafander.

- M-ożesz rozmawiać ze zwierzętami? - sapnęła oniemiała kobieta.

Zerknąłem na nią i parsknąłem delikatnie. Zapomniałem, że Jadwiga nie słyszała Churchilla.

- Tak. My też jesteśmy innymi gatunkami a mimo to rozmawiamy. Nasze umysły się różnią, ale jest miedzy nimi wystarczająca kompatybilność, aby mogło dojść do porozumienia na poziomie treści. Z mniej inteligentnymi istotami moja rasa również jest wstanie się komunikować. Lecz jakość tej komunikacji jest niższa. Prostsza. My, istoty myślące tworzące, mamy myśli skomplikowane i zawiłe...

- Czy ja... czy ja też jakoś mogłabym z nim rozmawiać? - spytała drżąc. Uśmiechnąłem się oczkami.

- Na pewno macie sobie dużo do powiedzenia - odparłem i chwyciłem ją za dłoń. - Jego umysł jest prostolinijny, jak u większości zwierząt. Przypomina to czasem grę w obrazy i skojarzenia.

Wyjąłem z kieszeni wzmacniacz w kształcie kryształu i przyłożyłem sobie do czoła. Jadwiga ścisnęła moją dłoń nerwowo. Wyczułem jak mieszanka niepewności i lęku obezwładnia jej ciało.

- A-a-a co jeśli jest na mnie wściekły? C-co jeśli nigdy mi nie wybaczy? - wyszeptała, wpatrując się we mnie oczekująco. Otarłem jej policzek z samotnej łzy.

- Obnażałem niezliczone umysły jako szpieg. I mogę z całą pewnością stwierdzić, że zwierzęta w porównaniu do nas, szanują czas. Nie zawracają sobie głowy waśniami i sporami - przekonywałem, lecz Jadwiga wciąż marszczyła brwi przez wyrzuty sumienia. - Nie bój się przed nim otworzyć umysłu. Weź głęboki oddech i rozluźnij się, pozwól tamom swych myśli opaść. Żeby rozmawiać ze zwierzętami, najpierw trzeba nauczyć się słuchać.

Potarłem kciukiem jej dłoń, obserwując ją jedną stroną swojej głowy, drugą zaś konia, który jak gdyby nigdy nic skubał trawę. Po chwili treningu z oddechem Jaskółka opanowała nerwy. Wiedziałem, że ludzie postrzegali konie przede wszystkim jako środek transportu i zwierzę pociągowe przydatne w polu. Zimnokrwiste rasy w szczególności były cenione za względu na siłę oraz ilość mięsa. Podczas wojny nikt nie miał czasu traktować koni z czułością i uczuciem.

Ale nie Jadwiga. Widziałem jak patrzyła na ogiera czesząc mu grzywę i plotąc warkocze. Wiedziałem, że gdy jechała na jego grzebiecie na oklep, okrutna wojna na chwilę znikała z pola jej widzenia. Czułem jak cierpiała, gdy musiała go zostawić pod Ludwikowicami.

Wtem ciszę naszych umysłów przerwało wesołe stwierdzenie.

- Stado. Razem. Zdrowe!

Kobieta z trudem zdusiła swój szloch. Jej łzy poleciały ciurkiem, a ja czułem jak drży. Pomogłem jej odepchnąć zbędne myśli, aby mogła skupić się końskim umyśle. Ogier podniósł szybko łeb do góry i zlustrował nas lśniącym okiem. Jego uszy uniosły się a nozdrza łapały głęboko powietrze.

- Niebieskie kowadło. Dwunogi-niekoń-dobrasamica. Dziwna stajnia. Bezpiecznie?

- Bezpiecznie - odparłem spokojnie, a brunetce wytłumaczyłem nasze końskie pseudonimy.

- Churchill, tak bardzo cię przepraszam - wykrztusiła wreszcie Jadwiga. - Tak strasznie cię przepraszam!

Ogier strzelił ogonem kompletnie nie rozumiejąc co mówiła do niego kobieta. Nim Jaskółce serce pękło na milion kawałków, przekazałem Churchillowi wspomnienie wypadku oraz żal kobiety. Koń zakwilił i położył uszy cofając się nieznacznie. Po czym najzwyklej w świecie potrząsnął grzywą i wrócił do skubania trawy.

- Konie wędrują. Stado wędruje. Nie można stać. Postój-śmierć. - oznajmił Churchill ze spokojem myśli.

- Oczywiste... - zadumałem kiwając głową i przygarniając kobietę ramieniem. - Koleją rzeczy jest, że należy ruszyć do przodu.

- Jest taki wyrozumiały... - wyszeptała cichutko Jaskółka.

- Koń wie lepiej - skwitował parskając. - Koń zdrowy. Trawa dobra. Koń ze stadem. Koń spokojny. Koń chce marchwi. Jedzenie! Duże stado. Potrzeba. Dużo jedzenia. Dużo jedzenia. D u ż o.

- Zaczyna się... znowu będziesz tylko żarł?

- Potrzeba. Jedzenie. Dużo jedzenia. Syte-stado zdrowe-stado. Syte-zdrowe-stado to robi większe stado. Większe-stado więcej-jedzenia. - zaalarmował Churchill, na co prychnąłem mrużąc powieki w wąskie szparki.

- Jest nas przecież trójka - stwierdziła kobieta. Koń zaczął grzebać kopytem w ziemi jakby czegoś tam szukał.

- Niebieskie kowadło - alfa stada. Silny! Koń uległy. Dwunogi-niekoń-dobrasamica uległa. Syte-zdrowe-stado to robi większe stado. Duże-stada, silne-stada, bezpieczne-stada. Źrebaki! Źrebaki! Źrebaki! Źrebaki! Źrebaki! Źrebaki! Źrebaki! Źrebaki! - koń zapętlił się lustrując nas przenikliwie okiem.

- Dlaczego ciągle to powtarzasz?!

- Dwunogi-niekoń-dobrasamica źrebna.

- O czym on mówi? - jęknęła kobieta, blednąc na twarzy.

- Dwunogi-niekoń-dobrasamica źrebna. Koń ostrożny. Kiedy mały dwunogi-niekoń? Potrzeba. Dużo jedzenia.

- Co?

- Źrebna klacz inna. Inny chód-zapach-dieta. Koń czuje lepiej. Dwunogi-niekoń-dobrasamica inna. Źrebna.

Nagłe nerwy szarpnęły trzewia Jaskółki tak mocno, że zwymiotowała. Zakrztusiła i splunęła ocierając usta rękawem. Dłonią przygładziła włosy, a na jej czole sperlił się pot.

- T-t nic takiego... czasem się gorzej czuję.

Moje serca przyśpieszyły aż sapnąłem. Uklęknąłem przy Jadwidze i wcisnąłem rękę pod jej skafander, aby objąć dłonią jej brzuch. Zamarłem. Kobieta oddychała ciężko, próbując się opanować. Ogier zarżał donośnie strzygąc uszami i zerkając na nas ciekawsko.

- Na kwazary, jesteś w ciąży! - oznajmiłem w szoku, przecierając kciukiem jej podbrzusze. - I to nie jeden, lecz dwa cuda. Jak to w ogóle możliwe...?

Jadwiga zbladła do koloru górskich czap lodowych. Jej umysł spanikował, ponieważ jej wyobraźnia podsunęła widok wielkiego brzucha i niebieskich dzieci, spłodzonych jakimś cudem przy ostatnim stosunku. Te wspomnienia były najświeższe, może dlatego pod wpływem stresu jej imaginacja wykreowała tak kosmiczny scenariusz. Szybko objąłem jej twarz otrząsając z szoku.

- Nie ze mną! - sapnąłem i potrząsnąłem jej ramionami ostrożnie. - To znaczy ze mną, ale nie z tym ciałem - parsknąłem przez szpary. - Dzieci nie będą niebieskie, będą ludźmi...

Poczułem jak mięśnie mi się napinają. Sapnąłem przez szpary i stanąłem gwałtownie.

- TED!!! - ryknąłem telepatycznie tak głośno, że powietrze zadrżało, a Churchill podskoczył spłoszony.

- Słucham, Danveldzie - odpowiedział hologram wybitnie zaskoczonego chabra. - Czy coś się stało?

- Czy COŚ się stało?! Czy nie masz mi może czegoś do powiedzenia!?

- Owszem, ale jest to już ci znany fakt. Kobieta zwana Jadwigą jest w ciąży.

- Niech mnie czarna dziura pochłonie! TED! Dlaczego nie zakomunikowałeś mi tego wcześniej?! Do jasnej cholery!

- Takim mnie stworzyłeś - odparł Ted, którego oczy wyrażały dezaprobatę. - Cytuję ,,Głupszy w porównaniu do poprzedniej SI, ale to dobrze. Nie będzie robił g ł u p i c h rzeczy tak jak ona''.

- Meteor mnie zaraz trafi! - fuknąłem.

- Dan, wielokrotnie próbowałem wrócić do rozmowy, ale mój kod nakazuje dostosowywać się do twoich bieżących poleceń. Mój system nie jest w pełni sprostać twoim wymaganiom.

- Racja. Naprawię to - westchnąłem załamując ręce. - Natychmiast wracamy na Ziemię.

- Przyjąłem.

- Dlaczego? - wykrztusiła brunetka.

Chwyciłem ją pod pachami jak dziecko i przeniosłem na stół medyczny, gdzie mogła również przepłukać jamę ustną. Delikatnie pogładziłem jej brzuch, a ona rzuciła mi pytające spojrzenie. Wywołałem program medyczny i błyskawicznie otoczyłem nas hologramami. Obrazy pokazywały dane dotyczące zdrowia Jaskółki - od jej wymiarów po skład krwi. Wyszukałem pakiety danych, które interesowały nas teraz najbardziej. Hormony, ciśnienie, oraz dogłębny skan macicy, na którym już wyraźnie było widać dwa bijące serduszka.

- Dan mów do mnie - nakazała. - Dlaczego wracamy?

- Dlatego - szepnąłem i podałem jej jeden z hologramów.

Jadwiga zaniemówiła trzymając nad dłońmi unoszącą się wizualizację. Projekcja oddawała trójwymiarowe kształty rozwijających się w jej łonie bliźniąt. Jej oczy przeskakiwały najpierw po hologramie później pomiędzy obrazem a mną.

- Przestrzeń kosmiczna jest niebezpieczna z wielu względów, ale o tyle osłony ochraniają nas przed promieniowaniem tak... grawitacja, a w zasadzie jej brak, bezpośrednio wpływa na rozwój płodu w łonie matki. Bez stałego ciążenia przepływ płynów i gęstość kości zostaną zakłócone. Gdyby sztuczna grawitacja uległa awarii, a my musielibyśmy dryfować w kosmosie... - zadrżałem sapiąc przez szpary. - Statek nie posiada na tą chwilę napędu międzygwiezdnego. Na tą chwilę jesteśmy przykuci do tego układu. Ale nie bój się, ukryjemy się tam, gdzie nie ma wojny i nikt nas nie skrzywdzi. Ochronię cię - obiecałem i przytuliłem ją, która jeszcze sztywna próbowała wszystko zrozumieć.

Trwaliśmy tak dłuższą chwilę, aż w końcu Jadwiga nieco zwiotczała i wypuściła powietrze z płuc.

- Ufam ci - szepnęła cichutko.

- Działasz na mnie jak narkotyk, Jaskółeczko. Przy tobie nie potrafię myśleć jak kiedyś. Wcześniej mogłem analizować sześć ekranów jednocześnie, a teraz? - mruknąłem dłońmi pokazując zwężające się pole widzenia. - Teraz jesteś tylko ty i nic innego się nie liczy. Może dlatego nie przeszło mi przez myśl dogłębnie cię zbadać...

- Dogłębnie? Nad tym można podyskutować - parsknęła i dłonią złapała mnie za lejek jakby chciała potrzasnąć mnie za nos.

- Uwielbiam twoje niegrzeczne myśli - zaśmiałem się i pogładziłem ją po udach. - No właśnie, m y ś l i. Nie mam pojęcia jak zdołałaś to ukryć ciążę. Nie wyglądałaś na zdziwioną, bardziej przestraszoną, że wyszło to na jaw. Jak to możliwe, że to przegapiłem...?

- Ja... - wykrztusiła Jadwiga, wzruszając ramionami. - Nie myślałam o tym w ten sposób. Znaczy... czułam, że jest jakoś tak inaczej, ale... nie chciałam o tym myśleć, wiedząc, że zaraz cię stracę - szepnęła drżącym głosem. - Pomyślałam tylko kiedyś, że gdybym miała urodzić twoje dziecko, to kochałabym je najbardziej na świecie. Przypominałoby mi o tobie, miałabym cząstkę ciebie, mój osobisty promyk nadziei. Miałabym o co dalej walczyć...

Uniosła na mnie wilgotne oczy, a ja poprawiłem kosmyk jej włosów za ucho. Byłem do głębi wzruszony. Podniosłem ją i pozwoliłem, aby oplotła się nogami. Oparłem się o stół medyczny plecami i przytuliłem ją mocno, przyciskając brodę do jej głowy. Nasze jaźnie splotły się delikatnie, jak dłonie, balansując pomiędzy smutkiem a szczęściem, falując obok nadziei i lęków.

- Porzuć tamte wizje, proszę... - szepnąłem wdychając zapach jej włosów. - Jestem przy tobie i zadbam o to, aby nasze życie było bezpieczne. Nie planowałem tego, ale kocham to. Kocham! Życie przynoszące niespodzianki, wyzwania, którymi razem się zajmiemy. Zadbamy, aby nasze dzieci były zdrowe i szczęśliwe. Aby w ich życiu nic nie brakowało!

- Chcę w to wierzyć, Kochany, bardzo chcę w to wierzyć... ale czuję twój niepokój. Coś jest nie tak. Coś z dziećmi? - jęknęła Jadwiga odrywając się od mojego torsu. Spojrzała mi głęboko w oczy, a ja starłem jej łzę z policzka.

- To nie tak... to jakby... to... po prostu...

- No wykrztuś to z siebie!

- To cud! - sapnąłem uśmiechając się oczkami, podrzucając lekko kobietę, przez co kobieta pisnęła. - To cud, Jadwigo! Te dzieci to najprawdziwszy cud! Nie mam pojęcia w jaki sposób wszechświat powołał je do życia. Naprawdę nie wiem!

Brunetka zrobiła kwaśną minę i dała sobie chwilę, aby przetrawić to co usłyszała.

- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie wiesz skąd się biorą dzieci - żachnęła się. Wybuchnąłem telepatycznym śmiechem, od którego Churchill zarżał donośnie.

- To nie wchodzi w rachubę, ale rozbawiła mnie ta wizja - przyznałem rozczochrałem jej czarne włosy. - Chodziło mi bardziej o kompatybilność genetyczną. My, na przykład, nigdy nie spłodzilibyśmy razem potomstwa. Matka natura zabezpieczyła się przed powstawaniem takich hybryd...

- Christopher Hardy był człowiekiem - stwierdziła kobieta, której ton tracił na pewności.

Całe moje pozytywne uniesienie rozpadło się na kawałeczki. Spiąłem się i sapnąłem, gdy zaczęło do mnie docierać co tak naprawdę się stało. Czego tak naprawdę nieumyślnie dokonałem.

- I tak. I nie - odparłem, na co brwi kobiety w niepokoju uniosły się do góry. - Biomanekin nie był rodzimym Ziemianinem. Wydrukowałem go. Zaprojektowałem wraz ze sztuczną inteligencją, tak aby wyłuskać cechy, które lepiej pozwolą mi zrealizować misję.

- Ch-chyba nie rozumiem - wykrztusiła kobieta drżącymi ustami.

- Zmierzam do tego, że pula genów biomanekina nie została wybrana doborem naturalnym przez miliony lat ewolucji. Tylko wyselekcjonowana przeze mnie. Stworzyłem Christophera wolnym od chorób genetycznych i układzie odpornościowym, którego choroby się nie imały. Nieprzeciętnie silny i wytrzymały. Szybka regeneracja ciała. Kondycja wykraczająca poza normy. Doskonały wzrok i słuch. Na Ziemi, przez najbliższe tysiąclecia wasi naukowcy nie znaleźliby w jego kodzie genetycznym niczego niezwykłego...

- T-to chyba dobrze?

- Federacja uznałaby go za nowy podgatunek homo sapiens. Dlatego... nawet nie zakładałem, abyś mogła zajść w ciążę - przyznałem zakłopotany. - Agencja badała możliwości biomanekinów. Przeróżnych ras, w najróżniejszych warunkach oraz aktach. Ale nigdy nie doszło do... zapłodnienia gatunku rodzimego. Nigdy. Po prostu... - pokręciłem bezradnie głową. - Modyfikacje były zbyt duże, tak sądziliśmy...

- I to cię tak martwi? - zdziwiła się Jadwiga, po chwili namysłu. - Że nasze dzieci będą silne i zdrowe?

- Nie... - mruknąłem z ciężarem na sercach. - Dary jakie otrzymają będą również ich brzemieniem...

- Urodzą się ludźmi. A nawet jeśli nie do końca ludźmi, to co z tego?! Jesteśmy równi i nikt nie ma prawa tego podważać - fuknęła Jaskółka, na co uśmiechnąłem się oczyma.

- To nie ich traktowanie obawiam się najbardziej. Ich geny zyskały na wartości, stały się wręcz bezcenne. Nie tylko dla Federacji, ale każdego kto dowiedziałby się o ich istnieniu. W inżynierii genetycznej nie ma problemu, aby stworzyć super organizm. Problem jest, aby geny te przeszły na kolejne pokolenia. Szczególnie tak czyste geny...

Jaskółka sapnęła kręcąc głową, zaciskając drobne dłonie na kołnierzu mojego kombinezonu.

- Już ja się nasłuchałam o czystości rasowej od nazistów - fuknęła podminowana brunetka. - Nikt nie ma prawa tak mówić o drugiej istocie!

- Wiesz, że nie miałem tego na myśli... oni zostali otumanieni przez Nartilian, którzy się czują czyści i lepsi na tle innych ras - mruknąłem, przechylając głowę. - Nasze dzieci będą po prostu nieprzeciętnie silne. O cechach, o których marzyłby każdy rodzic. Powinniśmy się radować...

- Ale. Zasze musi być, kurwa jakieś ''ale'' - sapnęła Jadwiga, przyklejając swoje drżące dłonie do podbrzusza. - Pragnę się cieszyć, ale ty mi się każesz martwić o te cuda, nim przyszły na świat

- Ukryję nas. Obiecuję - szepnąłem, przytulając ją do siebie.

- Dwunogi-niekonie razem dużo-hałasu. Stado jeść! Stado brak-hałasu - rzucił pretensjonalnie Churchill, odwracając się do nas zadem i bezczelnie pierdząc.

- Coś jeszcze masz do dodania? - prychnąłem od niechcenia.

- Dwunogi-niekonie głupie - skwitował koń.

- Dlaczego? - parsknęła Jadwiga.

- Dwunogi-niekonie razem dużo-hałasu!

- Ma na myśli, że za dużo gadamy - zaśmiałem się, prychając przez szpary.

- W takim razie, chodźmy gdzieś, gdzie nie będziemy Jaśnie Ogierowi von Pierden Machen przeszkadzać.

Oboje wybuchliśmy śmiechem i zgodnie udaliśmy się na piętro. Jak na jeden dzień starczyło nam już atrakcji. 

______________

Dedykowany art do rozdziału :3333 I tak, jest to zapowiedź czegoś WIĘKSZEGO >:D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top