XII. Krokodyle łzy
Słońce już dawno temu zapadało za góry, ściemniało się szybko, dni stawały się coraz krótsze. Oddychałem spokojnie napawając się zapachem drzew oraz wilgoci. Chmury wyraźnie zgęstniały, w dodatku pojawiła się mgła. Nastała barwna jesień, pierwsze przymrozki oraz czas zbiorów. Stałem oparty o drewniane ogrodzenie, gdzie po drugiej stronie skubał trawę Churchill. Dostał tyle marchwi, że powinno to nieco ostudzić wścibskie zapędy zwierzęcia.
Stałem tak od jakiejś godziny pozwalając zmysłom chłonąć otoczenie. Czuć opuszkami palców wilgotny mech i porosty, wgryzające się w płot. Chropowatą powierzchnię spękanego drewna. Ból nóg od stania, znużenie i piekące z zimna policzki. Podobało mi się to co dostarczały mi zmysły.
Rozmyślałem. Minęło sporo czasu od kiedy pierwszy raz zawitałem w progach Polskiej konspiracji. Dni zaczęły zlewać się w tygodnie, tygodnie w miesiące. Coraz lepiej rozumiałem istotę ludzkich emocji, choć każdego dnia czułem ich niedosyt. Czas spędzany w biomanekinie rósł wykładniczo. Nie wystarczało mi już przebywanie wśród tubylców za dnia, ponieważ odkryłem sny. Redstarianie nie posiadali wizji sennych, ani koszmarów. Były one niesamowite, niczym losowa projekcja wspomnień lub alternatywne rzeczywistości.
Sny były doprawdy intrygującym zjawiskiem, które potrafiły warunkować stan przebudzenia. Zdarzały się dobre sny, takie jak wyimaginowany księżyc, który chwyciłem w dłoń i posmakowałem. Smakował słodkimi brzoskwiniami. W snach widziałem tańczącą Jaskółkę w sukni w chabry, przez co sama wyglądała jak jeden wielki tańczący chaber. Chociaż najzabawniejsza była imaginacja Churchilla, który był woźnicą, a powóz ciągnęło stado marchwi. To były dobre sny, choć zdarzały się i koszmary. Retrospekcje poprzednich misji. Uciekałem, choć stałem w miejscu. Brutalnie torturowałem w celu wydobycia informacji, bez mrugnięcia okiem. W jednym z koszmarów pojawiła się imaginacja, jak podtapiałem Jaskółkę, aby wydała mi plany Riese. Obudziłem się wtedy cały zgrzany i zlany potem. Sny, jakie one by nie były, fascynowały mnie dzięki swej nieprzewidywalności. Niestety ten stan rzeczy nie odpowiadał A.I. myśliwca.
Sztuczna inteligencja mojego pojazdu od dawna alarmowała, że przebywałem w awatarze zbyt długo. Choć nie musiałem spać tyle co Terranie, musiałem dbać o inne potrzeby fizjologiczne. Najgorzej wyglądała rozpiska treningowa. Chcąc zrekompensować czas jaki spędzałem poza ciałem, stała trzykrotnie dłuższa od normy. Wiedziałem, że jest to potrzebne w celu zachowania odpowiedniej sylwetki, ale z czasem odczułem bezcelowość tych czynności.
Będąc w myśliwcu racjonalnie stwierdziłem, że eksperyment wpłynął na mnie z wyraźnymi efektami ubocznymi. Oczywiście nie mogłem tego zawrzeć w raporcie, gdyż A.I. natychmiast przerwałoby eksperyment. Mój niebieski organizm zaczął paradoksalnie przejawiać zespół odstawienny.
To co kiedyś było wytchnieniem, teraz stawało się torturą. Cisza, którą tak wielbiłem, teraz była za cicha. Sterylny myśliwiec był zbyt czysty. Dotyk był stępiony, wręcz otępiały. Powietrze, którym oddychałem nie miało zapachu. Jedzenie, które piłem nie miało smaku. Była tylko pustka. Nie było bodźców, których tak łaknąłem. Byłem tylko ja i puste ściany statku.
- Chcę, aby shake miał smak truskawki - nakazałem pewnego razu maszynie.
- To żądnie jest irracjonalne, Danveldranopaxie.
- Ale wykonalne - odparłem natychmiast. - Masz stworzyć taki skład napoju, aby w pełni oddawał smak truskawek.
Shakespress posłusznie przygotował lekko czerwonawy napój. Chwyciłem shake i zanurzyłem w nim swój lejek na brodzie próbując posmakować. Odpowiedziała mi ta sama nicość co zawsze. Ale także kuriozalny ból w czaszce, najprawdopodobniej wywołany Modulatorem Rdzenia Behawioralnego. Dlaczego nie mogłem poczuć choćby smaku?! Jedyne co mogłem zrobić tym to się posilić, pożywić, ale nie nacieszyć i rozkoszować. Dlatego z czystej ciekawości odstawiłem napój i podłączyłem się do biomanekina i czym prędzej sprowadziłem na myśliwiec.
- Danveldranopaxie, biomanekin nie powinien posilać się twoimi racjami żywnościowymi - orzekło A.I. bacznie analizując moje poczynania. - Biozgodność nie oznacza, że...
Ignorując sztuczną inteligencję nakazałem nalania klasycznego napoju, bez żadnych udogodnień. Niestety jego zapach ciężko osiadał się w jamie nosowej. Samym wyglądem też nie zachęcał do próbowania, nie mówiąc o smaku. Gdy upiłem łyk, klasyczny shake sam zatrzymał mi się w gardle. Zakrztusiłem się robiąc potwornie kwaśną minę. Ze wściekłym krzykiem rzuciłem napojem po przednią przeszkloną część statku. Shake rozbryzgnął się po szybie ściekając. Świadomość tego co piłem przez całe życie napawało mnie tylko większą frustracją. Cierpki smak, jakby ktoś skisłe mleko wyciskał przez starą spoconą szmatę. Na samą myśl o tym smaku poczułem mdłości.
Następnie chwyciłem truskawkowy wynalazek A.I. i skosztowałem. Ku memu zdziwieniu, kubki smakowe zalał intensywny smak owoców. Słodki, soczysty i satysfakcjonujący. Czułem jak w oczach zbiera mi się wilgoć. Ten napój był przepyszny, ale w moim ciele nie dane byłoby mi nim się nacieszyć. Oczywiście posiadałem takie receptory w organizmie, lecz wszczepy MRB skutecznie je blokowały.
Popatrzyłem na siebie, na swe niebieskie ciało, odczuwając kuriozalne odczucia. Wdrapałem się sobie na kolana, by móc z bliska obejrzeć własną przepiękną twarz. Zamknięte powieki, delikatnie poruszające się szpary przy każdym wydechu. Byłem przystojny, ale co z tego, gdy nikt nie doceniał moich atutów? Tu byłem sam... sam jeden i cel misji.
Westchnąłem ciężko, spoglądając w swe niebieskie oblicze. Wyciągnąłem dłoń i dotknąłem swej skóry. Sapnąłem pod lekkim wrażeniem. Pociągnąłem dłonią po płaszczyźnie twarzy, zjeżdżając w dół po skroni i idealnie umięśnionej szyi. Skóra Redstarian różniła się od ludzkiej, nie posiadała włosów ani por skórnych. Była sucha i matowa w dotyku, ale jakże przyjemna, zupełnie jak chrapa kopytnego Churchilla.
I co mi było z tego wszystkiego, skoro nie czułem... nic nie czułem. Ludzka skóra była usiana receptorami, o których przekonałem się nie raz. Począwszy od przyjemnych promieni słońca czy przytulenia kogoś, kończąc na doznaniach bolesnych. Myślałem, że nie ma nic gorszego od postrzału, ale zrozumiałem, że nawet drzazga wbita pod paznokieć może spędzić sen z powiek. I tu pojawiał się paradoks mojego niebieskiego ciała. Gdyby ktoś oderwałby mi rękę, poczułbym ból i to bez dwóch zdań. Natomiast gdyby ktoś pogłaskałby mnie po ramieniu, jedyne co bym odczuł to psychiczny dyskomfort iż ktoś naruszał moją przestrzeń osobistą. Dlaczego? Bo nie mogłem odczuć przyjemności płynącej z kontaktu? Bo nie mogłem poczuć niczego przez MRB...?
Nietykalność, którą przecież tak sobie ceniłem... gdzie się podział Danveldranopax, który nie pozwoliłby siebie dotknąć? Teraz nie wyobrażałem sobie siedzieć samemu, w tej niezmąconej ciszy. Kiedy tylko wracałem do swego niebieskiego ciała, jedyne czego pragnąłem to jak najszybszy powrót do biomanekina. Nie wyobrażałem sobie dnia bez towarzystwa ludzi, a także dnia, aby kogoś nie przytulić. Nawet przytulenie ogiera wyzwalało w organizmie ogromny wyrzut serotonin.
Spędzanie czasu z tubylcami przestało być złem koniecznym, stało się przyjemnym dodatkiem do codzienności. W oczekiwaniu na plany Kompleksu Riese miałem mnóstwo czasu, który mogłem wypełniać bodźcami. Zacząłem pracować w piekarni, razem z Jaskółką i jej rodziną.
Każdego dnia stawali mi się bliżsi, a ja czułem się z tym zaskakująco dobrze. Głuszec nauczyła mnie gotować oraz szyć. Gacek również posiadał talenty, o które bym go nie posądził. To on strugał z drewna figurki zwierzątek dla Mirabelki. I po mimo braku wzroku potrafił mnie ograć w szachy!
Dlaczego wszystkie te proste i prymitywne rzeczy podobały mi się to tak bardzo? Dlaczego to tak uzależniało? W myśliwcu mogłem wydrukować każde danie, każde ubranie, każdą figurkę. Ale nie istniał substytut emocji, jakie towarzyszyły tym czynnościom, czy interakcjom. Głód i oczekiwanie podczas gotowania, zwieńczone przepysznym posiłkiem. Precyzja i cierpliwość podczas szycia, czy ostrożność przy struganiu. Powtarzanie, ćwiczenie, uczenie się zamiast gotowych informacji wlewanych do umysłu w jednej aktualizacji. A na końcu szczęście, gdy ktoś doceniał twą pracę.
Uczuć i więzi nie dało zastąpić, to wszystko było jedyne w swoim rodzaju. Dzięki pracy w piekarni lepiej poznałem Jolkę, Burzę i Nike. Zyskałem nawet nowego przyjaciela, Tadeusza. Okazało się bowiem, że tak naprawdę nigdy nie bał się pijawek. Mężczyzna nie potrafił pływać, o czym przekonaliśmy się, gdy wpadł do jeziora. Bez namysłu wskoczyłem zaraz za nim i pomogłem dostać się na brzeg. Od tamtego czasu przyjął mnie do swego ludzkiego stada, zaakceptował. To razem z nim i Krokusem udawałem się na małe dywersje i sabotaże, które regularnie utrudniały żywot III Rzeszy. Wyniknęła z tego relacja prawdziwie braterska, pieczętowana odwagą i zaufaniem. Byliśmy heroiczną trójcą.
To Tadeusz jako pierwszy wprowadził mnie w tajniki spożywania trunków. Zaskakującą gamę efektów posiadały trucizny, zwane potocznie alkoholami. Począwszy od euforii i wesołości, kończąc na kacu i ogólnego buntu organizmu. Oczywiście Jaskółka nie była tym zachwycona, ale dzięki mym zdolnościom przekonywania, udało mi się namówić kobietę na wspólne wyjścia. A było co świętować, ponieważ Tadeusz oświadczył się Jolce. Wypadało, a nawet trzeba było to uczcić i opić. Jaskółka założyła wtedy sukienkę, którą uszyłem i podarowałem jej. Miała wzór chabrów, przez co... sama wyglądała jak tańczący chaber. Połączenie jej kruczoczarnych włosów swobodnie opadających ramiona i doskonale niebieskiej sukienki odebrało mi mowę. Nie potrafiłem od niej odwrócić wzorku, nie potrafiłem przestać z nią tańczyć, nie potrafiłem oprzeć się pocałunkowi.
A przecież miałem wszystko... Myśliwiec był mym domem, dostarczał mi wszystkiego czego mi było trzeba. Wszystko co zaspokajało moje potrzeby fizjologiczne. Na swoim statku byłem bezpieczny i posiadałem zaawansowaną medycynę, dzięki której byłem długowieczny. Byłem potężny i silny, mało kto mógłby się ze mną równać. W zasadzie mogłem mieć wszystko, lecz... będąc w swym niebieskim ciele dalej czułem jakbym nie miał nic wartościowego. Jak to możliwe, że miałem wszystko i jednocześnie nic? Jak to było możliwe, że Terranie nie mieli praktycznie niczego, a pomimo tego mieli tyle chęci do życia? Cieszyli się, choćby z drobnych rzeczy. No tak... mieli siebie nawzajem, mieli rodziny, przyjaciół i kraj do wyzwolenia. Podobnie jak ja mieli cel... lecz nie byli sami, wspierali się i to dodawało im sił.
Regularnie widywałem się z Leoponidolem. W normalnych warunkach Nartiliański telepata stałby się jeńcem, lecz Wayninshelyla postanowiłem wypuścić. Nieoczekiwany sprzymierzeniec mógł dać mi niebywałą przewagę nad wrogiem, albowiem moje badania naprawdę przynosiły rezultaty. Saphran poinformował mnie, że w okolicy udało mu się wychwycić sygnaturę innego biomanekina. Domyśliłem się, że Mitroplexxomar nie odpuścił i próbuje swoich sił, lecz bezskutecznie, bo nawet mojemu biomanekinowi wciąż daleko było do mentalnej niewidzialności. Niemniej, czułem dumę i samo zachwyt. Jako pierwszy spostrzegłem, że coś było na rzeczy. Uwielbiałem mieć rację. Liczyłem, że przy nadzorze Leoponidola mój awatar stanie się wreszcie niewykrywalny, a to pozwoliłoby mi się wedrzeć do serca Riese. Ale do tego będą potrzebne mi plany tego kompleksu... Na chwilę obecną miałem tylko plan głównych sztolni. Najprawdopodobniej będę miał tylko jedno podejście, aby zrealizować swoją misję. A co później, Christopherze?
Raz oto zapytała mnie Jaskółka. Kiedy odpowiedziałem jej, że mogę z tej misji nie wrócić, niemal oberwałem. W oczach kobiety była desperacja i rozpacz, która zabolała mnie bardziej niż jakikolwiek cios. Zagroziła mi, abym nawet tak nie mówił, że znajdzie się inny sposób żeby zakończyć to nazistowskie szaleństwo. Co jeśli innego wyjścia nie było? Wizja porzucenia Jaskółki i przyjęcia kolejnego celu misji, nigdy wcześniej nie była dla mnie tak przygnębiająca... Ale obawiałem się, że właśnie taka była kolej rzeczy.
Przetarłem dłonią przez twarz próbując ocucić i wrócić do rzeczywistości. Jam był Danveldranopax! Najlepszy Tajny Agent Infiltrujący...! Który zaczął podważać własną naturę rzeczywistości, który może stał się kimś innym? A może byłbym tym, gdyby nie Modulator Rdzenia Behawioralnego? Westchnąłem ciężko obserwując mgłę swojego oddechu.
Zerknąłem w kierunku domu, w którym nie paliły się żadne świeczki czy lampy naftowe. Jaskółka najprawdopodobniej już spała, podobnie Gacek i Jaskółka. Ja również powinienem zamknąć już ogiera w boksie i pozwolić się nieco zregenerować organizmowi... to znaczy biomanekinowi. Sam zaś powinien odbyć rutynowe obowiązki. Posilić się, przebiec maraton i pozwolić wreszcie odpocząć, choćby jednej półkuli mózgu.
Odetchnąłem ponownie wypuszczając do góry obłok ciepłej pary. Na niebie zaczęły się pojawiać pierwsze gwiazdy. Ciekawe czy udałoby mi się zlokalizować gwiazdę Redstarii, lub którejś z planet Federacji? Moje rozmyślania przerwało dziwne zachowanie ogiera. Churchill nagle uniósł głowę, kierując w moim kierunku uszy bacznie nasłuchując. Zaczął zachowywać się nerwowo, przez co zmarszczyłem brwi. Ogier zarżał ostrzegawczo i ruszył w moim kierunku. Jeżeli to przytulaśne bydle zamierzało się znowu targować o jedzenie, to przysięgam, że następnym razem przyniosę bat.
Wtedy zrozumiałem, że ogier nie leciał na mnie. Obejrzałem się za siebie, lecz było za późno na jakikolwiek unik czy blok. Oberwałem obuchem w głowę, aż pociemniało mi przed oczami.
Horyzont wirował, a w uszach piszczało, ciepła krew oblepiła mi twarz. Z niewyraźnych kształtów wyłonił się Tadeusz, który zacisnął palce na moim gardle niczym imadło. Nie mogłem złapać oddechu, nie mogłem wydać żadnego odgłosu, podczas, gdy płuca domagały się powietrza. Zmysły oszalały od bólu, przez co ciało przeszło w tryb przerwania.
Tadeusz z zimną krwią dociskał moje gardło do ziemi, napierając całym swoim ciężarem. Miałem wrażenie, że moje ręce zmieniły się w watę. Wierzgałem szaleńczo, lecz mężczyzna wolną dłonią przytknął mi lufę do twarzy. Panika doszczętnie owładnęła moje ciało i umysł.
Niespodziewanie Churchill brutalnie ugryzł Tadeusza w ramię i odciągnął porywając go w powietrze. Mężczyzna upuścił broń i wylądował niezgrabnie na ziemi. On syczał z bólu, ja zbawiennie zaczerpnąłem powietrza do płuc. Koń zakwilił stając dęba, gdyż oboje nie byliśmy już w jego zasięgu. Tadeusz zerwał się do ponownego ataku. Wiedziałem, że była to moja jedyna szansa, nim chwyci ponownie za pistolet. Podciąłem go, następnie razem z nim odtoczyłem, aby nie być w zasięgu broni.
- Co w ciebie wstąpiło?! - wycharczałem z trudem. - Kurwa, Tadeusz, przestań!
Nie rozumiałem co się działo, gdyż walące serce i szok skutecznie zagłuszał racjonalne myślenie. Milion pytań pojawiało się w mojej głowie, lecz na rozpatrzenie każdego z osobna nie było czasu. Wszystko działo się tak szybko. Ogier sapał donośnie, tupiąc zaciekle kopytami o ziemię, chcąc a nie mogąc interweniować.
Tadeusz nie odpowiedział, tylko wymierzył cios podbródkowy. Ległem na ziemię stękając, a on ponownie rzucił się w kierunku broni. W ostatniej chwili zdążyłem chwycić go za kostkę i sprowadzić do parteru. Ledwo dźwignąłem się na nogi, ten szybko obrócił się na plecy i sprzedał mi kopniaka w krocze. Eksplodujący ból sprawił, że kolana same ugięły się pode mną. Tadeusz na czworaka jak opętany szukał po omacku upuszczonego pistoletu. Wreszcieznalazł broń i odbezpieczył ją.
Obrócił się w moim kierunku i wymierzył, lecz nie zdążył wystrzelić, gdyż nadział się na moją pięść. Uderzyłem go w krtań, która była chyba jednym moich ulubionych punktów newralgicznych. Tadeusz padł i wybałuszył oczy, upuszczając broń na ziemię. Krztusił się próbując wydrapać sobie gardło.
Dopiero teraz dotarło do mnie co uczyniłem. Gdy zobaczyłem jego przerażone oczy, oblał mnie lodowaty pot. Zmiażdżyłem mu krtań! Tadeusz nie mógł oddychać i przeze mnie zaraz umrze!
- O nie, o nie...! N-nie bój się, zaraz ci pomogę...! - wykrztusiłem z trudem.
Nie myśląc dłużej odłączyłem się od biomanekina i wróciłem do swego niebieskiego ciała. Podleciałem myśliwcem w miejsce incydentu i wciągnąłem obie postacie na pokład. A.I. myśliwca zawyło alarmem o obcej formach życia na pokładzie. Tadeusz pokładał się i dławił jakby miał zwymiotować swoje wnętrzności. Czym prędzej wypiąłem się ze sprzęgu i rzuciłem się mężczyźnie na ratunek. Bez ogródek podbiegłem do niego i szarpnąłem, sadzając na regeneracyjnym stole. Jego głowa latała niemal bezwładnie, a wzrok miał mętny. Twarz miał siną, oczy zaś przekrwione i załzawione.
Stół medyczny działał zbyt wolno. Przywołałem do siebie anteny i założyłam na szyję, aby podłączyły się do moich neurozaworów. Przyłożyłem dłoń do szyi Tadeusza i skupiłem się, aby telekinezą odetkać jego układ oddechowy.
Wtem zrobiło mi się czerwono przed oczami, aż musiałem zamrugać kilka razy. Oddech ugrzązł mi w gardle, gdy pojąłem, że głowa mężczyzny... eksplodowała. Po prostu... wybuchła.
Stałem jak wryty, ociekając krwią w akompaniamencie alarmu. Ciało Tadeusza zsunęło się spadło na podłogę, zalewając ją szkarłatem. Cała połowa pojazdu była obryzgana we krwi, a ja nie drgnąć. Nie mogłem uwierzyć w to co się wydarzyło, może to tylko... koszmar.
- Danvedranopaxie - zaczęło A.I. przyciszając nieco natrętny alarm. - Nieautoryzowana forma życia miała wszczepiony implant. Najprawdopodobniej przeciążenie zasilania doprowadziło do śmierci tubylca.
Nie przeskanowałem go przed wciągnięciem na pokład, tak jak Leoponidola. Gdyby była to pułapka Nartilian, najpewniej już bym nie żył. Dlaczego więc...
- Czy możesz zidentyfikować technologię użytego implantu? - odparłem, ścierając z twarzy wilgoć dygoczącą dłonią. Wciąż to do mnie nie docierało.
- Redstariańska.
Zrobiło mi się słabo i mdło jak nigdy. Zachwiałemsię i cofnąłem o kilka kroków. Padłem na kapitański fotel niezgrabnie. To nie mogła być prawda, nie mogła być! To się nie wydarzyło! Otępiały patrzyłem jak małe drony rozpoczęły mozolne usuwanie śladów krwi z wnętrza kadłuba.
Zadrżałem czując... okropny, przeszywający ból rozchodzący się pod moją czaszką. Padłem na kolana przy ciele człowieka, dygocząc. Jak mogłem do tego dopuścić!? Jak mogło do tego dojść?? Ledwie wczoraj jedliśmy wspólnie jabłka na drzewie. Sapnąłem kilka razy, czując rozchodzące się fale bólu w głowie. Jakby MRB dźgało mój mózg rozgrzanymi do czerwoności prętami, co wcale nie pomagało w obecnej sytuacji. Fuknąłem uderzając pięścią w kadłub z bezradności.
- Modulator Rdzenia Behawioralnego pierwszy raz działa na tak wysokich wskaźnikach, Danveldranopaxie - orzekła sztuczna inteligencja, wyrzucając na pulpit hologramy o moim stanie. - Logika nakazuje sądzić, że twój eksperyment ma efekty uboczne odbijające się na twojej psychice. Zalecane jest przerwanie...
- Przymknij się i natychmiast zwołaj mi agentów! - zawyłem zaciskając dłonie na swej czaszce.
- W tym stanie to niehigieniczne i najpierw powinieneś...
- Wywołaj Mitroplexxomara W TEJ CHWILI - sapnąłem aż cały myśliwiec zadrżał od mojego gniewu.
Nie czułem tego, ale widziałem jak szkarłatna krew ścieka ze mnie. Zacisnąłem pięści z całej siły, lecz nie pozwoliło to na pozbycia się psychicznego dyskomfortu. Zerwałem z siebie anteny i usiadłem w fotelu, aby móc nawiązać połączenie. W przestrzeni zmaterializowała się ma osoba, oczekująca na resztę.
Wkrótce dołączyło oboje Redstarian, niemal w tej samej chwili. Sarengarellawai wydawała się być zaskoczona wywołaniem w porównaniu do drugiego agenta.
- 767TL! - sapnąłem zaciskając pięści.
- 286H...
- I 530WPA jakbyście nie zauważyli... - wtrąciła od niechcenia agentka.
- Coś ty uczynił? - fuknąłem w kierunku Mitroplexxomara. - Dlaczego go zabiłeś tego pospolitego Terrana?!
- Ja zabiłem? - zakpił krzyżując dłonie na piersi.
- O czym mowa, tak dokładniej? - wtrąciła Sarengarellawai.
- Mitroplexx przechwycił Terrana i napadł na mojego biomanekina. Ponadto wszczepił do niego implant dezintegrujący.
Nim udoskonalimy swoją technologię druku biomanekinów, bardzo często stosowaliśmy zamaskowane drony lub androidy. W ostateczności agenci działali w bardziej prymitywny sposób. Przejmowali kontrolę nad daną istotą i tymczasowo ją ubezwłasnowolniali. Niestety przechwycona istota była w pełni świadoma swego stanu. Po misji agenci uwalniali istotę całą i zdrową, oczywiście po skromnym czyszczeniu pamięci. Redstarianie byli potężnymi telepatami, ale tego typu praktyki są aktualnie nielegalne, ponadto były, są i będą niesłychaną skazą na honorze. Była to bowiem walka niesprawiedliwa i wykorzystywanie swego potencjału w ten sposób było haniebne. Prawem każdej istoty była wolna wola.
- Dokonałeś przejęcia, Mitroplexxomarze? - zdziwiła się agentka 530WPA. - Przecież to już stare dzieje.
- Owszem! - sapnął zirytowany 767TL. - Chcesz wiedzieć dlaczego, Danveldranopaxie? Podczas, gdy ty obściskujesz się z człekokształtną, ja zdążyłem cię wyprzedzić i zostawić daleko w tyle! Zaszedłem dalej od ciebie, ukończenie twojej misji mam na wyciągnięcie dłoni!
- Niesłychane - wtrąciła oszołomiona Sarengarellawai, świdrując mnie wzorkiem szeroko otwartych oczu. - Wszedłeś w intymną relację z...?
- NIE! - prychnąłem, natychmiast. - Oczywiście, że nie!
- A, no to ok... jednak jestem jedyna - szepnęła ledwo słyszalnie agentka.
- Jesteście siebie warci, doprawdy - prychnął zdegustowany Mitroplexxomar.
- Co miałeś na myśli, że mnie wyprzedziłeś!? - przedarłem nareszcie swą myśl.
- A to, że już przynajmniej z trzydzieści razy stanąłem u wrót Riese! - orzekł dumnie agent, unosząc dłonie jakby chciał ukazać swoją potęgę.
- I co w związku z tym? Dlaczego nie ukończyłeś mej misji, skoro byłeś tak blisko?? - prychnąłem, na co Mitroplexxomar się zawahał.
- W sumie dobre pytanie - poparła mnie agenta, oczekując wyjaśnień.
- Nie da się wejść do Riese od tak - rzekł nieprzyjemnie, zaciskając dłonie w pięści. - Trzydzieści pięć biomanekinów poszło na straty.
- W przeciągu niecałych czterech miesięcy? - parsknęła Sarengarellawai. - A myślałam, że to ja szastam biomanekinami...
Mitroplexxomar wypuścił ciężko powietrze i wodził po nas wzrokiem, jakbyśmy ukrywali przed nim jakąś wiedzę tajemną. Przymrużył wreszcie powieki w wąskie szparki i kiwnął zamaszyście dłonią.
- Nie ważne za kogo bym się przebrał i za kogo nie podszywał, oni i tak wiedzą komu sprzedać kulkę między oczy! Co jest absurdalne, gdyż ani razu nie wyczułem w pobliżu telepaty. Poczułbym to. Jesteśmy wstanie to rozpoznać - rzekł obruszony agent.
- I dlatego przechwyciłeś ciało Tadeusza? Po to wszczepiłeś mu granat..??
- Granat miał zapalnik telepatyczny. Ty go aktywowałeś, a nie był na ciebie - prychnął.
- Czyli chciałeś odkryć miejsce, w którym demaskują cię telepaci... TAK?? - fuknąłem gniewnie. - Chciałeś nim wejść do Riese...!
- Owszem, liczyłem, że przejętym tubylcem uda mi się przejść. No cóż, czasem tak jest - machnął ręką jakby nic wielkiego się nie stało.
Mitroplexxomar wyglądał na zadowolonego z siebie, przez co miałem okropną ochotę wymierzyć mu sprawiedliwość osobiście. Niespodziewanie odezwała się Sarengarellawai, która w zamyśleniu skubała swój lejek na bodzie.
- Nie... nie po to przejął tego Terrana. Już tego próbował. Próbował przejęcia wielokrotnie, mam rację? - zadumała, a agent się wzdrygnął. - Ale tym razem chciał się zbliżyć do ciebie, Danveldranopaxie, poznać twój plan. Musiał śledzić cię od dawna. Chciał cię przechytrzyć, bo sam raz po raz ponosi porażkę... - mruknęła zadowolona z siebie agentka, podczas gdy Mitroplexx napiął chyba wszystkie mięśnie. - A ten beznadziejny napad? Tylko lekko zepchnąłby cię z piedestału, bo zawsze używasz j e d n e g o awatara na misję.
- Nie wkładaj lejka w nie swój napój, Sarengarellawai - syknął ostrzegawczo agent.
- Mitroplexxomarze, ostatni raz ci przypominam, że MY tak nie postępujemy! To niemoralne i nieetyczne, znasz przecież kodeks! - oznajmiłem oburzony jego występkami, choć wątpiłem, abym przemówił mu do rozsądku.
- I co z tego, Dan? Cel uświęca środki. Jeden trup, w tą czy we w tą, nie robi różnicy jeżeli stawką jest przyszłość TCRX3 i miliardów jej przyszłych istnień. Najwyraźniej się starzejesz i plączą ci się priorytety. Na twoim miejscu martwiłbym się twoją chorą relacją z tą małpą - prychnął oburzony agent, kręcąc głową. - Kiedy się tyko Rada dowie...
- Śmiało, nie zapomnij wspomnieć o mnie - orzekła Saren, pokazując swoje piękne ciało. Na pewno wykorzystywała statystycznie urokliwe biomanekiny do misji. - Niekonwencjonalne środki pozyskiwania informacji, we własnej osobie. Sam przecież sam wiesz, że cel misji jest priorytetem, a środki do jego zrealizowania... są tylko środkami do celu. Czasem, nawet przez łóżko. No, chyba, że brak ci odwagi, ale wtedy marnie widzę twoją karierę Tajnego Agenta Infiltrującego...
Przebiegła Sarengarellawai parsknęła kpiąco, przez co zagotowało się w Mitroplexxomarze. Mógłbym przysiąc, że lada moment a zmieniłby stan skupienia. Agentka odetchnęła cierpliwie, kładąc dłonie na biodrach.
- Chyba wszystko na dziś? Podsumowując, macie się do siebie nie zbliżać na kilometr - orzekła stanowczo Sarengarellawai. - Odrywacie mnie od roboty, bo weszliście na swój rejon misji. Mitroplexxomarze to ty powinieneś się wycofać na swój teren, szczególnie, że nie ukończyłeś własnej misji do końca.
Bo wolał ukończyć moją, przede mną. Doskonale wiedział, że najtrudniejszą i najryzykowniejszą misję zleca się zawsze lepszemu w rankingu agentowi. Gdyby udało mu się zrealizować mój cel, pierwsze miejsce miałby jak w banku.
- Jest bliska ukończeniu! - sapnął zawzięcie Xomar i machnął dłonią. - Natomiast Danveldranopax od tygodni zatrzymał się w miejscu! Piekąc bułeczki i zabawiając się z tubylcami!
Coś ścisnęło mnie w obydwu sercach. Przeraziła mnie myśl, że mógłby ponownie spróbować zbliżyć się do Terran, tylko po to, aby uprzykrzyć mój żywot i zasłonić się celem misji... Gdyby ośmielił się i przechwyciłby Jaskółkę... i skończyłaby tak jak Tadeusz...? Miałem wrażenie, że coś we mnie pękło.
- Mitroplexxomarze! Ostrzegę cię tylko RAZ - warknąłem wypuszczając powietrze z sykiem. - Jeżeli jeszcze raz zbliżysz się do rejonu, gdzie przebywa mój biomanekin, lub jeśli tylko pomyślisz o tknięciu jakiegokolwiek człowieka z okolicy, odnajdę twój myśliwiec i zdezintegruję go razem z tobą na pokładzie. W porównaniu do ciebie, JA, pierwszy rankingu Tajny Agent Infiltrujący posiadam immunitet i licencję na eliminowanie przeszkód, które stoją na drodze do jego celu... bez względu na to czym lub kim one są.
Mitroplexxomar w jednej chwili pomalał, zerkając w kierunku agentki, jakby ta miała go wesprzeć, czy obronić. Lecz ona nie mogła zaprzeczyć lub nakazać mi cofnąć tych słów. To było niemożliwe, choć zabawne było patrzeć na to jak się łudził. Sam doskonale wiedział, że groźba była w pełni realna a konsekwencje nieodwracalne. Jeżeli wejdzie mi w drogę jeszcze jeden r a z, zginie. I to tak naprawdę.
Wyszedłem z wirtualnej konferencji, pozostawiając ich samych sobie. Wypuściłem ciężko powietrze i opuściłem sprzęg garbiąc się w fotelu. Chciałem, aby okazało się to fałszem i nieprawdą, złudzeniem, koszmarem. Ale zaskrzepła krew wciąż oblepiała mą twarz i tors, a ciało Tadeusza leżało w kałuży szkarłatu bez głowy. Zamknąłem powieki, lecz obraz nie znikał. Oplotłem się ramionami, oddychając nie równo. Czułem wewnątrz siebie rosnącą pustkę, tak przerażającą, że nie wiedziałem co począć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top