XI. Sekret krokusów.

Po wyjściu z kanałów odprawiłem Jaskółkę do domu. Ruszyłem w kierunku ustalonego miejsca spotkania, czyli lasu za piekarnią. Czy Nartilianin mógł być tak głupi chcąc wciągnąć mnie w pułapkę? Zabicie mnie w lesie byłoby doprawdy żałosne. Chociaż, telepata mógł się domyślać, że postanowię przenieść miejsce walki na swój statek. Może posiadał ze sobą ładunek, chcąc zniszczyć mnie i myśliwiec? A zatem przed wciągnięciem jego i biomanekina będę musiał prześwietlić jego pełną sygnaturę. Nie byłem tak głupi jak on.

Dotarłem na miejsce spotkania. Musiałem wejść głębiej w las, aby dotrzeć do najwyższego świerku. Tuż za olbrzymią choinką stał drobny mężczyzna o piegach na twarzy, który ożywił się na mój widok. Był niepokojąco spokojny przed naszą konfrontacją. Był aż tak pewny swych zdolności? Głupiec.

- Nawet nie wiesz jak wdzięczny jestem, że przybyłeś - mówił radosnym tonem rozchylając ręce w geście otwartości. - Zaprawdę, wielkie ci dzięki. Wasza rasa jest dowodem, że istnieje nadzieja na pokojowe rozwią...

Nie zdołał dokończyć, gdyż moja pięść posłała go na najbliższe drzewo ogłuszając. Za moment był już na moim statku. A ja w swoim niebieskim ciele, zdecydowanie silniejszym niż jego. Na podłodze leżał w bezruchu biomanekin w jakiejś krzywej i nie ergonomicznej pozie. Obok kurczowo za brzuch trzymał się doszczętnie zszokowany Nartiliański telepata. Jak się okazało, bez bomby. Całkowicie bezbronny.

Rudy mężczyzna z żałosnym wyrzutem na twarzy wypluł z siebie krew. Zagryzł zęby z bólu i sapnął kilka razy, pozwalając łzom polać się po twarzy.

- Błh-agam, nie! P-przybywam w pokoju. Nie stanowię zagrożenia - wykrztusił unosząc drżąco dłoń. - Wystarczy...

Dzięki sile telekinezy bez problemu przycisnąłem chuchrowate ciało do ściany. Nie wierzyłem w ani jedno jego słowo. Skoro był taki prawdomówny, mój wgląd do jego umysłu powinien potwierdzić jego wersję zdarzeń. Spróbowałem wcisnąć swój umysł w jego, lecz jego bariera ugięła się jedynie i odepchnęła.

- Powiedziałem WYSTARCZY! - krzyknął donośnie, aż zadrżało powietrze.

Niespodziewanie obca fala telekinezy odrzuciła mnie do tyłu. Co prawda cofnąłem się tylko o krok, ale siła była niedopuszczalnie imponująca. Pojazd się zatrząsł, a diody zapaliły się ostrzegawczo. Zdałem sobie sprawę, że nie miałem do czynienia ze zwykłym Nartilianinem. Nawet nie był to z pierwszorzędny telepata! To...

Krokus, krokus... z krokusów tworzy się specyficzną przyprawę - szafran. Czemu wcześniej na to nie wpadłem!? Stał przed nim saphran. Wyżej rangą nad nimi są tylko alabastarzy, półbogowie o zdolnościach telepatycznych. Zatem stał twarzą w twarz z jednym z najsilniejszych Nartiliańskich telepatów. Mentalna walka z kimś takim, w żadnym wypadku nie przypominałaby myślowej gonitwy i przepychanki na imaginacje.

Nartilianin opadł na nogi, klikając coś w swoim zegarku. Niedużą przestrzeń myśliwca zalał blask pochodzący od telepaty. Ubrania zmieniły się w jasne szaty, na pograniczu garnituru i płaszcza. Krótkie kręcone włosy mężczyzny zalśniły i zmieniły kolor. Były olśniewająco białe, podobnie brwi. Piegi zniknęły ukazując gładką cerę Nartilianina o turkusowych tęczówkach, które w tej chwili świeciły niczym lampki. Koniuszki uszu nieznacznie wydłużyły się, nadając małżowinie szpiczastego wyglądu. Gdyby nie krew na jego twarzy, przypominałby kościelną rycinę przedstawiającą aniołka.

- Już...! Tylko spokojnie...! - wykrztusił wstając chwiejnie, podpierając się o kadłub. - T-to prawdziwy ja. Leoponidol Wayninshelyl. Zapewne się domyślasz, że jestem telepatą, dokładnie saphranem, ale... - powiedział siląc się na spokój. Najwyraźniej zaczął się mnie bać. - Nie chcę walczyć. Nie jestem wrogiem. Spójrz, poddaję się.

- Dlaczego miałbym ci uwierzyć? - orzekłem donośnie telepatycznym tonem.

- Wasza rasa kieruje się logiką. Jako saphran mógłbym walczyć z tobą jak równy z równym, mimo tego nie zaatakowałem. Ty zaatakowałeś pierwszy - powiedział, starając się nie krzywić z bólu trzewi. Uniósł lekko dłoń kiwając głową. - Nie żywię urazy. Jesteście ostrożni, t-to wszystko zrozumiałe. Nartilianin też najpierw strzela, później zadaje pytania... - zaśmiał się zachrypnięty. - A ja ponad wszystko pragnę porozmawiać z kimś, kto reprezentuje Federację Międzygwiezdną. Proszę, błagam...! Jesteście jedyną nadzieją dla khe-khe...

Wyprostowałem się, wypuszczając powietrze ze świstem. Nartilianin zakasłał plując krwią na pokład. Widać było, że cierpiał i słaniał się na nogach. Niczym niezablokowany cios mógł doprowadzić do pęknięcia jakiś narządów wewnętrznych. Na chwilę obecną osobnik nie przejawiał wrogości, wręcz przeciwnie, chciał nawiązać dialog. Na to też mieliśmy procedury. Mrugnąłem kolejno powiekami i jedną myślą nakazałem obniżenie stołu regeneracyjnego.

- Usiądź tam. Gest dobrej woli.

Nartiliański telepata rzucił mi niepewne spojrzenie, zapewne obawiając się, że stół go zaknebluje lub uśpi. Nie miał jednak zbyt dużego wyboru i postanowił wykonać polecenie. Białowłosy usiadł i szybko poczuł do czego przeznaczone jest urządzenie. Jego rysy ukazały ulgę, odczuł regeneracyjną moc stołu.

- Na wszystkie sfery... jak błogo...! Bardzo ci dziękuję, łaskawy... przedstawicielu swej rasy - odparł spuszczając wdzięcznie głowę.

- Jestem Redstarianinem, noszę imię Danveldranopax - oznajmiłem dumnym tonem, kładąc pięść na piersi.

- Niezwykle miło mi cię poznać. Ja, tak jak wspominałem, przychodzę w pokoju. I szukam pomocy. W zamian jedyne co mogę zaoferować to informacje, najcenniejsze co posiadam.

- Co saphran robi w obozie potencjalnego wroga?

- Ciąży mi to na sercu, ale odpowiedź jest jedna: szpieguję. Choć staram się nazistów wyprowadzać w pole. Ponadto ukrywam fakt, że jestem saphranem... - parsknął Wayninshelyl. - Moja siła pozwala mi się skutecznie ukrywać, chować moje prawdziwe myśli przed innymi, pozwala wpływać nawet na innych telepatów... tak iż o tym nie wiedzą. Zdemaskować mnie może tylko alabastar, a na Ziemi jest tylko taki jeden.

- Nartilianie sprowadzili półboga? - sapnąłem przez szpary

- Tak, aby otworzył międzygwiezdne wrota.

- Jakie są postępy? Kiedy zostaną otwarte?

- Trudno powiedzieć, gdyż Ziemska technologia nie nadaje się do stworzenia konstrukcji. Elementy składowe są sprowadzane w cyklach - powiedział Leoponidol licząc coś na palcach i mamrocząc pod nosem. - Chyba sprowadzono już trzy ładunki, a jest ich przynajmniej cztery razy tyle. To czasochłonne, biorąc pod uwagę, że transportowce muszą wodować i dopiero z morza sprzęt jest transportowany tutaj.

- Dlaczego nie przetransportujecie sprzętu bezpośrednio pod górę?

- Nasi stratedzy wiedzą, że z łatwością przechwycilibyście nasze transportowce. Z resztą nie tylko wy. To łatwy łup, musimy być ostrożni.

- Czy nad kompleksem Riese, Nartilianie stosują obcą technologię uniemożliwiającą skan góry?

- Ehmmm... tak, plomby odbijające i umieścili nanosiatkę. Cokolwiek podleci i zostanie uznane za wrogą jednostkę, zostanie unieszkodliwione. Dlatego lepiej, abyś nie podlatywał tam czymkolwiek na bliżej niż dwadzieścia metrów.

- Odpowiadasz na każde moje pytanie, mogę domniemywać, że rzeczywiście masz dobre zamiary. O czym chciałeś ze mną rozmawiać?

- Pragnę błagać o pomoc.

- Jaki rodzaj pomocy?

- Wielu jest nas, którzy w ukryciu wypierają się Nartiliańskich idei. Chcemy uciec i żyć w pokoju, chcemy dostać się do Federacji Międzygwiezdnej... - Leoponidol patrzył na mnie z nadzieją, lecz spuścił głowę. - Wiem, że mi nie wierzysz... - mruknął przymykając powieki. - Jestem świadom, że w oczach wielu ras nie jesteśmy godni zaufania, wyrządziliśmy wszakże wiele złego... ale doszły nas słuchy o d e z e r t e r a c h. O Nartiliańskich rebeliantach żyjących w Federacji. Asymilantach, których przyjęliście. I nadzieja w nas zakwitła! - powiedział w skowronkach. - Nie wszyscy Nartilianie są tacy sami, są też tacy, którzy wierzą w różnorodną wspólnotę. J-ja wiem, że trudno w to uwierzyć, dlatego... wejdź do mojego umysłu i zobacz sam. Zobacz, że nie kłamię. Ujrzyj nas. I w imię istot dobrej woli, błagam pomóż nam. Zabierz nas od tego przeklętego Imperium. Wyrzekniemy się swojego pochodzenia! - szepnął rozgoryczony. - Naprawdę pragniemy dołączyć do Federacji Międzygwiezdnej.

- Zobaczę twój umysł. Jeżeli mówiłeś prawdę zastanowię się nad specjalną wiadomością dla Federacji Międzygwiezdnej.

Mężczyzna zmarszczył brwi błagalnie, unosząc je wysoko ku górze. Zupełnie jakby uciekła z niego iskierka nadziei. Oczekiwał pewnej propozycji, zamiast obietnic bez pokrycia. Westchnął i potaknął.

- Dobrze... dobrze... nie mam z byt wielu opcji, a to i tak niepowtarzalna okazja. Jesteś łaskawy przedstawicielu swojej rasy, dziękuję.

- Możesz się zwracać do mnie Danveldranopax.

Mężczyzna się rozpromienił i potaknął radośnie.

- Dobrze, Danvel-Danveldronax, Danvelnax... przepraszam! - jęknął skuszony Wayninshelyl.

- Danveldranopax.

- Dan-veld-drano-pax - odparł gestykulując palcami jakby dzielił me imię na kawałki. Po chwili usiadł po turecku i splótł nerwowo dłonie. - W takim razie nie pozostało mi nic innego jak zaprosić cię w progi swego umysłu...

Podszedłem do siedzącego na stole regeneracyjnym Nartilianina, który musiał zadrzeć głowę do góry by na mnie spojrzeć. Ściągnąłem czarne rękawice i uniosłem niebieską dłoń na wysokość jego twarzy.

- Możemy zaczynać.

Leoponidol wessał powietrze i ścisnął usta przełykając ciężko ślinę. Nie był gotów. Zdecydowanie nie był, o czym świadczył przyśpieszony puls oraz oddech. Jego umysł podświadomie ukrył nawet przede mną ten strach. Nie biła od niego żadna emocja. Niezwykłe. Z tymi białymi loczkami był niczym wystraszone jagnię, które sprzymierza się z wilkiem.

- Nigdy wcześniej się przed nikim nie otwierałem - szepnął i odetchnął nierówno, pocierając dłońmi o kolana. - Całe swoje życie tworzyłem tyko pułapki, mury i tamy... byle tylko się ukryć... uciec przed nimi w-wszystkimi...! - jęknął łapiąc się za loki. - P-przepraszam.

Opuściłem na chwilę dłoń przechylając głowę, przyglądając mu się. Zdawać by się mogło, że Terran i Nartilian nie różniło wcale tak wiele pod względem emocjonalnym. Przez ten krótki acz intensywny czas jaki spędziłem z ludźmi nauczyłem się lepiej rozumieć emocje. Domyślałem się co mógł teraz odczuwać Leoponidol, s t r a c h. Kiedy chcesz uciekać lub walczyć i brakuje ci obecności kogoś bliskiego. Tylko wyłącznie z tego powodu nie wdarłem się do jego umysłu bez zaproszenia.

Może jeśli okazałbym mu wsparcie, on odwzajemniłby się choć małym procentem zaufania? Poklepałem go zatem po ramieniu, możliwe, że ciut za mocno jak na jego chuchrowate ciałko. Wayninshelyl wyszczerzył oczy wstrząśnięty tą interakcją i chyba nie ośmielił się tego skomentować.

- Będę delikatny. Nie będę wchodził na siłę, poprowadzisz mnie.

Tęczówki Leoponidola błysnęły, a brwi powędrowały do góry. Ku memu zdziwieniu jego twarz ukazała ogromną ulgę i promienny uśmiech. Nie proszenie pochwycił moją niebieską dłoń, drugą rękę wystawił oczekująco. Odetchnąłem cierpliwie, niech będzie. Rozważałem przez chwilę jak rozpocząć połączenie, aby nie zostało odebrane jako atak i nie wywołało wycofania u Nartilianina.

- Ale już zaczęliśmy - orzekł w skowronkach saphran.

Zmarszczyłem czoło. Chciałem go wyśmiać, lecz kadłub mojego myśliwca otworzył się jak kartonowe pudełko. Sapnąłem mrugając oczami w szoku. Nawet nie poczułem kiedy mnie wciągnął, jakim prawem?! Spojrzałem w jego kierunku, lecz Leoponidola już tam nie było, bo znajdowałem się w Nartiliańskiej bibliotece. Przestrzeń zmieniała się niezwykle płynnie i szybko. Nie chciałem tego przyznać na głos, lecz zaimponował mi swoimi zdolnościami.

- Dziękuję - odparł miłym głosem.

Obróciłem się będąc już w komunistycznym pokoiku, podobnym do tego, gdzie spotkałem zakonspirowanych Polaków. Przy stoliku siedział zmartwiony Leoponidol, który układał propagandowe plakaty. Wyszedłem z pokoju ignorując wizualizację. W kolejnym pokoju rozmawiał z Nartilianami, najwyższy stopniem delegował zadania. W kolejnym pomieszczeniu rozmawiał z Polakami o planach sabotażu linii kolejowych.

Zasłona, przeszło mi przez myśl. Wszystkie kolejne wizualizacje były jedynie przykrywką, niezwykle dopracowaną, przyznałem pod wrażaniem. Słabsi telepaci mogliby tu spędzić godziny w poszukiwaniu czegokolwiek co zdradziłoby potencjał saphrana i zmarnowaliby tylko czas. Wayninshelyl misternie oddzielił pozornie zwykłe wspomnienia od tych rzeczywistych. Mógłbym się założyć, że w całej tej zewnętrznej warstwie mógłbym przewinąć cały życiorys telepaty i nie wpadłbym na to, że był on saphranem.

- Nie każ mi czekać - orzekłem i jak na zawołanie wszystko zamarło.

Wyimaginowany korytarz zaskrzypiał nieprzyjemnie. Niczym w kalejdoskopie otoczenie na zmianę wykręcało się i scalało. Potężne filary wysterylizowanych imaginacji połączyły się i odsunęły się odsłaniając kolejną kopułę, najeżoną zwrotnymi ścieżkami, z których wydawało się nie być wyjścia. Jeśli ktoś próbowałby wniknąć głębiej, trafiłby na takie sprzężenie zwrotne i zostałby odesłany z kwitkiem na powierzchnię pełną złudzeń o ''przeciętnym Nartilianinie''. Awaryjna kopuła również się rozłączyła, więc brnąłem głębiej, aż natrafiłem na kolejną wspaniałą pułapkę. Na samego siebie.

Tylko wybitni telepaci potrafili wykreować lustrzaną zaporę, bo musiało to równocześnie oznaczać, że samemu wykładało się informację prosto na talerz. Patrzyłem na swe odbicie i ciągnące się za nim ciągi imaginacji wspomnień, aczkolwiek wszystkie były zatarte i niewyraźne. Saphran słusznie postąpił osłabiając moc lustra w innym wypadku musiałbym rozpocząć kontrofensywę.

Kopuła lustra popękała, lecz coś blokowało jej rozpryśnięcie się. Spróbowałem więc przedrzeć się przez oszczerbioną zasłonę, co z automatu poraziło mnie okropnym bólem. Jakby mój umysł przeciskał się przez ostre odłamki szkła. Spodziewałem się zastać Leoponidola, lecz ujrzałem przed sobą monstrualnych rozmiarów Churchilla. Przynajmniej sto razy większy ogier leżał na boku ze skrzyżowanymi nogami, jak gdyby nigdy nic. Głowę opierał na przednim kopycie, w mordzie mielił zaś siano.

- Niebieskie kowadło, nie-koński druhu mój! Widziałem cię z Jaskółką! A nie mówiłem? Miałem rację. Konie zawsze mają rację, IIIHAHAAA! - zarżał radośnie kłapiąc chrapami.

- Nosz kurwa...

Przedarłem się na siłę, no to dostałem w gratisie irytujący czasoumilacz. Westchnąłem ciężko i niemal przyjąłem gardę, gdy znikąd obok pojawił się Leoponidol.

- Ale czemu koń? - zadumał zaintrygowany Wayninshelyl.

- Bo są mądrzejsze niż się wydaje, a do tego bezczelne i wścibskie - odparłem, na co mężczyzna zachichotał. - Możemy kontynuować?

Telepata zawahał się wyraźnie, ale potaknął obracając się. Pokazał dłonią na ostateczną blokadę, której on sam się bał. Była to żeliwna klatka, która stała oddalona od nas niemały kawałek. Była osamotniona, w pustce, zawieszona w niebycie, odizolowana. Nie można było się do niej zbliżyć, gdyż posiadała ostre niczym igły kolce. W środku siedział chłopiec, dopiero gdy się przyjrzałem dostrzegłem, że był to młody Leoponidol.

Chłopiec w wieku około siedmiu lat, w brudnych ubraniach, skulony aż drżały jego loki. Imaginacja musiała strzec największych sekretów Leoponidola. Był zakrwawiony na twarzy i żywo przerażony.

- Powiedz mi co się stało.

- Ja nie chciałem, ja nie chciałem! - załkał młody Wayninshelyl, a perliste łzy pociekły mu po policzkach. - To był przypadek, przypadek!

- Nie bój się. Nie przyszedłem cię ukarać, ani oceniać. Chcę znać prawdę jaka ona by nie była - orzekłem spokojnie, licząc, że będzie to kluczem do dobrowolnego otwarcia się telepaty. Wolałem uniknąć starcia z saphranem.

- Nie będziesz zły?

- Nie będę.

Klatka zniknęła, a chłopiec podszedł do mnie i chwycił za dłoń prowadząc na jakiś plac. Nartiliańskie dzieci bardzo często wychowywały roboty, tak samo było i w tym wypadku. Proces edukacji również postępował znacznie szybciej niż u Terran.

Automat zostawił dzieciaki na placu treningowym, gdzie każdy miał identyczną sportową tunikę oraz krótko ścięte włosy. Leoponidol odstawał od innych najniższym wzrostem oraz śnieżnymi włosami. Był inny, a co za tym idzie, naturalnie stał się idealnym obiektem do przelewania frustracji. Tym razem chłopcy dopadli go i uderzali tak mocno, aż młodemu polała się krew.

Miał dosyć prześladowców, miał dosyć bycia ofiarą, miał dosyć wszystkiego. Jego oczy zalśniły, a chłopcy zaczęli bić się między sobą. W ruch poszły kamienie i sprzęty treningowe. Wszędzie była krew, a jego główny prześladowca podszedł do barierki. Wyskoczył. Robot nie wracał po mimo krzyków dzieci. Wayninshelyl wył najgłośniej z nich wszystkich.

To musiał być dzień, w którym Leoponidol odkrył swoje parapsychiczne moce, w tym zdolność wpływania na inne umysły. Jego potencjał był tak ogromny, że pozwolił mu wmówić każdemu iż był nieszkodliwym telepatą. Dlatego uniknął losu innych zwerbowanych saphranów.

Zorientowałem się, że mały chłopiec już nie ściskał mnie za dłoń. Obok stał zapłakany Wayninshelyl, który szlochał i pocierał dłońmi o ramiona jakby miał dostać napadu paniki. Szeptał pod nosem jak zacięty automat: gdybym tylko mógł cofnąć czas. Patrzył pustymi oczami jak jeden z chłopców wypada przez barierkę. Zapętlone wspomnienie, które nękało go od lat.

- Nie obwiniaj się, byłeś jeszcze dzieckiem. Broniłeś się, nikt nie nauczył cię posługiwać się telepatią - przemówiłem, a mężczyzna zamarł na chwilę. Zadarł głowę do góry, gdyż sięgał mi ledwie do piersi.

- N-naprawdę tak uważasz, Danveldranopaxie? - chlipnął nerwowo.

- Tak. Wyczułbym, gdybyś był przesączony negatywnymi myślami. Odważyłeś się wyjść mi na spotkanie, otwarcie przeciwstawiasz się woli Nartilii. To musi to znaczyć, że chcesz wykorzystać swój potencjał w słusznej sprawie - odparłem spokojnym tonem, przymykając powieki w formie uśmiechu, o ile mogło to jakoś pomóc.

Ku memu zaskoczeniu mężczyzna otarł łzy i rozpromienił się, przytulając się do mnie. Przyłapałem się, że nie odepchnąłem go i nie zaatakowałem. Pozwoliłem mu się przytulić, bo rozumiałem ile to znaczyło dla tak emocjonalnej istoty. Poklepałem go delikatnie po plecach. Chyba najbardziej w świecie brakowało mu drobiny wsparcia i zrozumienia. Całe życie odpychany, całe życie w ukryciu. A mimo to walczył ze swoimi demonami, chciał być lepszy. Jako zwerbowany saphran mógłby mieć cieplutką posadkę na Nartilii. W zasadzie ze swoimi zdolnościami mógłby mieć wszystko, łącznie z nielimitowaną władzą, dopóki nie namierzyłby go jakiś alabastar.

Zaintrygował mnie swoją wytrwałością. Pragnął uwolnić się od jarzma żeliwnej kopuły i chorej ideologii Imperium Nartilii, co nie było zadaniem prostym. Ale nade wszystko obawiał się mojej reakcji, na popełnione grzechy. Jego najgorszą obawą, było iż uznam go za mordercę i odrzucę.

Leoponidol odetchnął z ulgą, on sam wyglądał jakby nabrał więcej chęci do życia. Jego umysł stał się odsłonięty ze wszystkich stron, żadna blokada nie była w gotowości do defensywy. Mogłem buszować i grzebać dowoli w każdym jego wspomnieniu, czy marzeniu. Najgorszy seret został ujawniony, zatem wszystkie blokady opadły. Nie miał już nic więcej do ukrycia.

Wayninshelyl bez słowa obserwował mnie jak wertuję jego umysł w poszukiwaniu jakichkolwiek skaz. Pozwoliłem sobie przytaczać retrospekcje, które były dla mnie istotne. Ilość Nartilian, którzy buntują się przeciwko Imperium, a także ich wieloletnie starania i próby nawiązania kontaktu z Federacją Międzygwiezdną. Zebrania, plany, ukrywanie się przed innymi, życie w cieniu niczym przestępcy.

- Myślę, że widziałem już wystarczająco, Leoponidolu.

Mężczyzna uśmiechnął się potrząsając lekko białymi lokami. Wspomnienia zaczęły się oddalać w zawrotnym tempie. Przypominało to ekspresowe wynurzenie. Każda kolejna kopuła zamykała się tuż za nami, aż wróciliśmy do mojego myśliwca.

Puściłem dłonie Nartilianina, który również ocknął się z kontaminacji umysłów. Odetchnął nierówno jakby zakłopotany wszystkim co widziałem. Nie było łatwo mu się obnażyć

- Wykazałeś się nie małą odwagą. Nie kłamałeś również w kwestii swoich intencji - orzekłem podnosząc telekinezą swoje czarne rękawiczki. - Możesz spać spokojnie, poinformuję Federację Międzygwiezdną o rebeliantach.

- O przeogromne wielkie ci dzięki! - sapnął Leoponidol ze łzami szczęścia. - Aż... nie wiem co powiedzieć!

Odwróciłem się i uruchomiłem panel hologramów. Stworzyłem specjalny raport, który zostanie przesłany czym prędzej do Federacji Międzygwiezdnej. Specjaliści na pewno powołają jakiś zespół z Zarządu Misji i przyślą jakiś statek po rebeliantów. Dopiero później przejdą proces asymilacji.

- Ja... Mam dla ciebie pewną propozycję... - zaproponował niespodziewanie Wayninshelyl. - Domyślam się, że chcesz pokrzyżować szyki nazistów i Nartilian. I zapewne w tej sprawie spotkałeś się z Brzeszczotem. Centrum naszych działań jest w Kompleksie Riese, a strzegą go w dużej mierze telepaci...

- Jestem tego świadom - odparłem zerkając na mężczyznę trojgiem oczu.

- Tak... Ale to nie będzie proste dla ciebie, a w zasadzie dla... - jęknął patrząc niepewnie na biomanekina. Nie wiedząc jak go określić pokazał palcem. - Nauczyliśmy się was rozpoznawać, wasze powłoki, awatary. Nawet bez konkretnego wejrzenia w umysł.

Wiedziałem! Byłem niebieskim geniuszem. Wiedziałem, że było coś na rzeczy! Obróciłem się w jego kierunku, patrząc wszystkimi oczyma w skupieniu.

- Kontynuuj.

- Aczkolwiek przy tobie się zawahałem, miałem problem z wyczuciem ciebie, sprawdzałem kilkukrotnie, aby się upewnić - stwierdził Wayninshelyl, bawiąc się kosmykiem swoich włosów. - W tłumie mógłbym cię nawet nie zauważyć, wiesz?

- Naprawdę?

- Uhm, tak! Ja, saphran! Wyczuwam istoty niczym grające struny, a wy zazwyczaj jesteście niczym usilnie przytrzymywana struna, aby przestała drgać. Sterylna, nie zakłócona energią emocji - rzekł gestykulując zawzięcie dłońmi. - A... wtedy u Brzeszczota, no... sam nie wiem, myślałem, że wszyscy są ludźmi... ale twoja struna drgała inaczej, twe myśli inaczej brzmiały... Jak tego dokonałeś!?

- Nie mogę ci odpowiedzieć.

- Szkoda, ale w pełni rozumiem... - mruknął zamyślony. - W każdym razie jesteś lub jesteście, na dobrej drodze to niewykrywalności. A ja mogę ci w tym pomóc. Mogę zostać twoim testerem, jeśli tylko zechcesz. Ponadto! - sapnął unosząc palec do góry. - Mogę usunąć z pamięci Nartilian wizerunek twojego... twojego ludzkiego odpowiednika. Przynajmniej tym osobom kogo spotkam...

- Zatem wiesz o tym, że ktoś mnie przejrzał.

- Owszem, łatwo to odczytać z umysłów innych. Ale! Tym się już nie przejmuj, odnajdę wszystkich pięciu Nartilian i odbiorę im wspomnienie o twej twarzy. Chociaż nie... - zamyślił się zmartwiony Wayninshelyl. - Będzie ich czterech... jeden zaginął? Podejrzewa się go o samobójstwo lub o dezercję...

- Hauptsturmführer nie żyje.

Leoponidol otworzył na chwilę usta zaskoczony. Po chwili zacisnął je w cienką linię i spuścił wzrok. Potaknął, nie powiedział nic. 

______

Ciekawostka I

Hierarchia Nartiliańskich telepatów:

1. Alabastar 

2. Saphran 

3. Efleron

4. Itrinar

5. Riox 

Ciekawostka II

Leoponidol miał się pierwotnie nazywać Leoponidol Wainilialil, ale z dziwnych powodów polski głos na tłumacz Google czytał go ,,łejninszelyl''. Byłam o tyle zdziwiona, że postanowiłam zmienić mu nazwisko na Wayninshelyl. Co prawda czyta go teraz jako ,,łeni-szeli'', ale angielski głos wymawia to prawidłowo XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top