8 - Nic nie mów

Ostatnio zacząłem nienawidzić myślenia. Po tym, co zrobił Sam, czułem się niesamowicie wściekły, nie zdążyłem nawet na niego nakrzyczeć, gdyż wręcz wybiegł z mojego domu. Nie jestem homofobem, to nie tak, nie brzydziła mnie jego obecność, ale... Inaczej. Żeby to zrozumieć, trzeba byłoby postawić się w mojej sytuacji. Dopiero co zaczynałem mu na nowo ufać, kupił mnie tymi słodyczami, tak, jestem przekupny, za czekoladę jestem w stanie dużo zrobić, ale on mnie pocałował, choć obiecał, że nie zrobi niczego, na co mu nie pozwolę.

Co gorsza, tłumaczyłem jego zachowanie w głowie, po prostu chciał tego od dawna i nie mógł się powstrzymać. Na pewno.

- Puk, puk - do pokoju wszedł Cas. - Co tam?

Leżałem, wpatrując się w sufit.

- Nie wiem. Myślę.

- Zawsze zabraniałeś mi myśleć, też nie powinieneś. Wydaje mi się już od jakiegoś dłuższego czasu dzieje się coś złego w Twojej głowie - położył się obok mnie i westchnął. - Co jest, Gabe?

- Nic... Nie wiem - przyznałem się w końcu. - Wiesz, chyba nie czuję się dobrze w swoim ciele. W swoim życiu...

- Idź do psychologa - wiedziałem, że to powie.

- Najpierw próbowałem uratować Ciebie, ale w międzyczasie chyba zapomniałem o sobie. Wszystko jest takie bezsensowne - szepnąłem. - Co gorsza najpierw Rose, teraz Sam... Niby nikt teraz się nade mną nie znęca, a mimo to mam w głowie paskudne rzeczy.

- Teraz sam się nad sobą znęcasz, co? - zapytał. - Chyba się nie krzywdzisz, Gabriel? - czułem jego palący wzrok na sobie. Przymknąłem jedynie oczy i tak znał odpowiedź... - Nie masz się za co karać, nie zasłużyłeś na to. Jesteś dobrym człowiekiem. Wybaczasz. Traktujesz Hope jak coś dobrego, w przeciwieństwie do mnie. Nie wiem czy kiedykolwiek zaakceptuję jej istnienie - prychnął.

- Ona nie jest niczemu winna - szepnąłem. Łzy spłynęły mi po policzkach. - Co jeśli po prostu moje życie niczego dobrego nie przynosi? Czuję, że... Jest bezużyteczne.

- Każde życie jest bezużyteczne, bo wszyscy skończymy w tym samym miejscu. W grobie - wywrócił oczami, podniósł się i złapał mnie za rękaw. Wyrwałem się.

- Zostaw, Cas - warknąłem. - Nie będziesz tego oglądać.

- Nie rób tego, to jest głupie, okej? Później będziesz czuł się źle z bliznami. Jak ja.

- To moje ciało, moja prywatna sprawa, co z nim robię, Castiel - oburzyłem się w końcu i podniosłem się. - Mama upiekła już sernik?

- Nie wiem, ale... Mógłbyś zaprosić Sama - odezwał się i próbował przeanalizować reakcję na jego imię.

- Pocałował mnie wczoraj w policzek - powiedziałem od razu, cholera, miałem już nic mu nie mówić. Muszę nauczyć się trzymania języka za zębami. Na wspomnienie tego delikatnie się uśmiechnąłem - Pomimo tego, że wyznaczyłem jasne zasady.

- A mimo to się uśmiechasz.

- Bo to jest śmieszne. Sammy ma szesnaście lat i...

- I Cię kocha - dodał.

- Chyba tak. Patrzy się na mnie - westchnąłem.

- Wiem, że się patrzy, z tymże samo patrzenie na kogoś to jeszcze nie definicja miłości, mimo to nie zmienia to faktu, że Ty łagodniejesz, gdy o nim myślisz - wymamrotał i wyszczerzył się. - Nie jesteś taki dupkowaty jak masz w naturze.

- Chcę się z nim tylko przyjaźnić, ale to dziwne, gdy on chce zdecydowanie więcej - przeciągnąłem się, wstając z łóżka. - To utrudnia sprawę, a jestem łagodniejszy, ponieważ... On wydaje się być inny niż ludzie w jego wieku. Ale i tak się trochę denerwuję.

- Gdybyś pił alkohol, rozluźniłbyś się. Pozwoliłbyś mu na więcej. Może się zjaraj, nie wiem. Pomedytuj.

- Właściwie... Mógłbym to zrobić - przyznałem mu rację. - Masz trochę trawy?

- Załatwię. Zaproś go - ucieszył się. On próbował nas spiknąć. Pokręciłem rozbawiony głową i napisałem do Sama na facebooku. Ucieszył się.

Na dole czekał na mnie sernik. Pyszny i cudowny.

- Gabbie, zabieram Hope do koleżanki. Będziemy wieczorem - weszła do salonu z córką na rękach. - Tylko nie zjedz wszystkiego od razu.

- Pa, pa - odezwała się Hope. Pomachałem jej. Niedługo potem wrócił Cas, wiedziałem, że ktoś w naszym sąsiedztwie zajmuje się dealerką, natomiast nie wiedziałem jeszcze kto. Czasami śledziłem sąsiadów z okna, dzięki temu zauważałem sporo kłamstwa i hipokryzji w ich życiach. Nie dziwię się, że udawali ślepych na to, co działo się w naszym domu.

- Palimy razem? - ekscytował się, czasami jarał, choć przestrzegałem go, by nie robił tego zbyt ciężko, miał zdolność do popadania w nałogi. Mówił mi za każdym razem gdy to robił. Dzięki temu obaj mogliśmy panować nad jego demonami.

- Oczywiście, że razem, ale wyjdźmy na zewnątrz. Nie chce żeby śmierdziało.

Tak też zrobiliśmy. Usiedliśmy na ławce, Cas zaczął nabijać susz do szklanej lufki. Marznąłem, naciągając na dłonie rękawy bluzy.

- Nie możesz szybciej? - zapytałem zniecierpliwiony. Może problem jest we mnie? Nie w Samie? Tak, problem jest na pewno we mnie.

- Spokojnie - podał mi lufkę i zapalniczkę. - Masz.

Wsunąłem szkiełko pomiędzy usta i podpaliłem końcówkę, wziąłem głęboki oddech i przekazałem lufkę bratu. Wciąż trzymałem dym w płucach, czując jak powoli się rozluźniam. Po dłuższej chwili wypuściłem powietrze.

- Wow, ale od razu... od razu czuć - wymamrotałem, Cas skinął głową i znów się sztachnął. - Ej, ja też chcę jeszcze.

Zabrałem mu to z ręki i znów pociągnąłem dym. Czułem się niesamowicie. Od dawna nie było we mnie uczucia lekkości, beztroski. Uśmiechnąłem się.

- Powinieneś dać mu się przelecieć - oświadczył wolno Cas. Widziałem trochę podwójnie. Mieliśmy jeszcze jedno bicie, czyli po prostu brat zaczął napełniać znów szkiełko marihuaną.

- Dlaczego ja miałbym to zrobić? Jeśli już, to ja bym górował - prychnąłem.

- Wątpię. Tacy charakterni wolą być na dole.

- Cassie, weź się zamknij - westchnąłem. - Wracam do środka, zaraz zamarznę.

Czas już płynął znacznie wolniej, chciałem, by Sam już tu był. Siedziałem na schodach i gapiłem się na drzwi, ostro się spizgałem. Pukanie. Podniosłem się i otwarłem drzwi.

- Sam - przywitałem go. - Chodź, chodź - wciągnąłem go do środka. - Idziemy do mojego pokoju.

- Okej... Wszystko dobrze? Dziwnie wyglądasz. Czy ja czuję marihuanę?

Wywróciłem oczami. Wprowadziłem go do siebie i usiadłem na łóżku.

- Siadaj - pociągnąłem go. Znajdował się tuż obok. - Czemu tak długo szedłeś?

- Uhm... tyle samo co ostatnio - zmarszczył brwi. - Paliłeś?

- Tylko trochę - pokazałem palcami jak mało i zachichotałem.

- Okej... Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał zdziwiony. - Nie bardzo to lubię. Próbujesz mnie zniechęcić?

- Nie. Cas kazał mi się rozluźnić - wyjaśniłem. Zauważyłem, że się rozgląda po moim pokoju. Ściany z nieco obdartą tapetą, ciemny dywan po środku, biurko, kilka szafek, gitara i duży materac, służący za moje łóżko na paletach w rogu. Wciąż miałem kawałek lustra na ścianie, nie chciałem mieć większego, bowiem... Nie przepadałem za patrzeniem na siebie. Oprócz tego wisiało tu kilka plakatów. Ogólnie nic specjalnego. Pokój jak pokój. - Co się tak patrzysz?

- Jestem w pokoju Gabriela Novaka - wyjaśnił, choć ja i tak nie do końca rozumiałem.

- To prawda - gapiłem się na niego, widząc nieco podwójnie.

- Masz takie zaczerwienione oczka - pokręcił głową i zaśmiał się. - Nie wierzę w to, jaki pię...

- Cicho - nie chciałem tego słuchać. Położyłem się.

- Wybacz. Nie umiem się powstrzymać. Brakuje mi trochę flirtu z Twojej strony - przyznał - Wiesz, tego nieudolnego.

- Przestań, SAMANTHO, jestem świetnym flirciarzem - wywołałem u niego śmiech.

- Przez grzeczność nie zaprzeczę - również się położył obok mnie, oczywiście patrząc. - Wiem, że nie zdążyłeś wczoraj na mnie nakrzyczeć, ale nie żałuję. Najchętniej bym się na Ciebie rzucił.

- Czasem się zastanawiam jak udaje Ci się to powstrzymać. Ja jak chciałem kogoś pocałować to to robiłem - przyznałem.

- Nie udaje mi się - szepnął i przygryzł wargę.

- No tak. Czekasz na pozwolenie - domyśliłem się. - Cas mówił, że mam Ci się dać przelecieć. Debil.

- Chciałbym - przekręcił się w moją stronę i oblizał usta. Włosy przysłoniły mu czoło.

- Wiem, że byś chciał. Opowiedz mi o tym. To znaczy... nie o swoich fantazjach, tylko jak to się stało, że jesteś gejem? - zapytałem.

- Cóż... Nie wiem. Jakoś tak wyszło - wzruszył ramionami. - Wiesz, chyba po prostu wolę penisy. I chłopców. Najbardziej takich charakternych, czasem aroganckich, ale bardzo uroczych jednocześnie - jego oczy lśniły, gdy o tym mówił.

- Zapomniałeś dodać, że jestem przystojny.

- Tak - zaśmiał się. - Przystojny i uzdolniony muzycznie oraz inteligentny. Coś jeszcze mam powiedzieć o Tobie?

- To źle o mnie świadczy, skoro lubię tak słuchać o sobie - powiedziałem.

- Nie, według mnie jesteś po prostu niedowartościowany i potrzebujesz dużo uwagi. Jeszcze nie wiem dlaczego tak jest - odparł od razu.

- Nie chciałbyś - opuściłem wzrok. - Czy to Ty tak pachniesz? - zapytałem, czując słodki zapach karmelu.

- Tak. Mam bardzo fajną pomadkę ochronną do ust. Może zechciałbyś posmakować... - próbował mnie zachęcić.

- Jasne. Daj - wyciągnąłem rękę, siadając. Czekałem, aż mi ją poda.

- Zatem nie dałeś nabrać - sięgnął do kieszeni i wyciągnął pomadkę - Proszę.

Wziąłem ją i wysmarowałem wargi. Oblizałem je.

- Och, wow, to jest świetne! - przyznałem. - Prawie mnie miałeś - puściłem mu oczko. Podszedłem do radia i uruchomiłem je. Odwracając, natknąłem się na Sama.

- Atakujesz mnie.

- Wcale nie, po prostu wstałem z łóżka - uśmiechnął się i pozwolił sobie mnie objąć.

- Miałeś mnie...

- Nie dotykać, wiem, ale skułeś się raczej dla odwagi, a nie po to, żeby pośmieszkować - patrzył mi prosto w oczy.

- Dlaczego mnie analizujesz?

- Lubię psychologię, poza tym, inaczej nie wytrzymałbym z Deanem - uśmiechnął się. Czy on zawsze miał dołeczki, czy dopiero teraz je dostał? Można było nagle "dostać" dołeczki?

- Musi mieć nieźle na bani - wymamrotałem, przyciągnął mnie bliżej siebie. Gdzieś w tyle głowy czułem stres.

- Pozwól mi, Gabe - szepnął, ciężko przełykając ślinę.

- Nie mogę... - odwróciłem wzrok.

- Co stoi na przeszkodzie? Słuchaj. Po prostu zamknij oczy - poprosił, na co parsknąłem. - No, proszę, po prostu zamknij oczy.

Wykonałem jego prośbę, nieco kręcąc głową. Wpierw poczułem usta na swoim czole. Chwilę po tym na policzkach, nosie, brodzie, a nawet na powiekach. Nie mogłem  powstrzymać chichotu, to trochę łaskotało.

- Sam co T...

Przerwał mi, całując mnie w usta. W pierwszej chwili zdrętwiałem, przeniósł swoje dłonie na moje ramiona, a tuż potem na policzki. Czekał, aż odwzajemnię pocałunek, ale to nie nastąpiło. Nie umiałem. Ścisnęło mnie mocno, jednak paraliż był zbyt silny. Sam się odsunął.

- Dziękuję, że mnie nie odepchnąłeś - szepnął lecz na jego twarzy wypisał się ogromny smutek. Wrócił na łóżko i musiał czuć się okropnie. Gdy odzyskałem władzę nad swoim ciałem, zająłem miejsce obok.

- Twoje usta są miękkie - skomentowałem. - Myślałem, że...

- Nie, Gabe. Pocałunek z chłopakiem nie jest wcale szorstki, usta wciąż są miękkie, ciepłe... I słodkie. Język wciąż wilgotny i chętny do złączenia się z drugim językiem...- przerwał mi trochę zasmucony. Zrobiło mi się gorąco, gdy to powiedział.

- Jeszcze nie jestem na to gotowy, Sam - szepnąłem, szukając z nim kontaktu wzrokowego.

- Nie będziesz nigdy gotowy, na to się nie da przygotować - zirytowałem go. - Poczułeś coś czy nie?

- Sam...- nie chciałem teraz o tym rozmawiać.

- Nie. Taki z Ciebie pewny siebie chłopak, a boisz się pocałunku ze mną. Boisz się, że Ci się spodoba, a Twoja męska duma...

- Ja się nie boję Ciebie pocałować! - oburzyłem się. - Jak będę chciał to to zrobię - burknąłem.

- Więc to zrób - skrzyżował ręce na piersi. Zdawałem sobie sprawę, że mnie prowokuje, ale nie miałem siły opierać się temu wszystkiemu, co znajdowało się w mojej głowie. Zbliżyłem się szybko i pocałowałem. Zdziwił się, ale szybko mnie objął i zaczął odwzajemniać pocałunek.

Ciepłe, miękkie usta.

_________________________________________________________________________


Już ósmy rozdział! Sama jestem zdziwiona ^^

Nadal jest dziwna rozbieżność między rozdziałami jeśli chodzi o kwestię głosów, niestety najwyraźniej nie jest mi to dane zrozumieć. 

Dajcie znać czy się podobało.

krushnicbae

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top