13 - Kolejna cegiełka w murze

Gdy myślałem o tym całym syfie w moim życiu, którego dotychczas doświadczyłem, w głębi serca miałem nadzieję, że za kilka lat zostanie mi to wszystko wynagrodzone. Coś jak karma. Z wiekiem zacząłem zauważać, że nic takiego nie istnieje. Nie ma Boga, nie ma Karmy. Nie jestem w stanie zliczyć jak wiele razy błagałem Stworzyciela o litość, o pomoc dla mnie i mojej rodziny, ale Bóg nie był zainteresowany, przez co mój młodszy brat zrobił to co zrobił. Nigdy nie zazna wiecznego spoczynku, bo pierdolony Ojciec miał nas w dupie. Nigdy zatem nie szukałem wsparcia poprzez duchowość. Nie ma duchowości, to mit. 

Następnego dnia nie pojawiłem się na zajęciach, przyszedłem dopiero na imprezę halloweenową. Nie miałem ochoty tam przebywać. Siedziałem i rozmyślałem o tym, że brakuje mi Sama. Dawał ukojenie moim myślom. Dziwne, prawda?

Wymalowałem sobie oczy czarną kredką, wciągnąłem na siebie ramoneskę, glany. Chciałem chociaż wyglądać groźnie, skoro należałem do rockowego zespołu. Chwyciłem gitarę i ruszyłem w stronę szkoły. Miałem zamiar dobrze się bawić, oddać się muzyce, spotkać Sammy'ego a potem przetańczyć całą noc. W szkole wydarzenie trwało do północy, następnie (podobno) Rowena organizowała dalszą część zabawy u siebie. Nie byłem w stanie stwierdzić, czy skorzystam z zaproszenia, ale jeśli impreza potoczy się dobrze, to może i Sama tam zabiorę. 

Dotarłem na miejsce. Profesor Winchester latał po sali jak ze sraczką, martwiąc się i wrzeszcząc, ciągle coś mu nie pasowało. Wtedy zobaczyłem tego, którego doczekać się naprawdę nie mogłem, przebrał się za wampira - miał długą pelerynę do samej podłogi, ciemne ubrania, krwistoczerwony krawat i białe, welurowe rękawiczki. oczywiście dokleił sobie sztuczne kły. 

- Gabe, wyglądasz zabójczo - przyznał, gdy tylko stanął na przeciw mnie. 

- Ty również, Dracula.

Nie miałem pojęcia, że aż tak go to rozbawi, no bo... Ot co, powiedziałem co ślina przyniosła mi na język. Złapał mnie dyskretnie za rękę i pociągnął gdzieś za scenę. Na sali panował już pół mrok, światła zostały specjalnie stłumione, wszędzie były sztuczne pajęczyny, kościotrupy i dynie, powycinane w najróżniejsze stwory. 

- Sam, gdzie Ty mnie ciągniesz, muszę iść do chłopaków, żeby... - poczułem jego mokre wargi na swoich, zaskoczył mnie ponownie, a w moim żołądku zaczęły skakać sobie koziołki. Stanąłem od razu na palcach i jak pomyleniec oddałem pocałunek chłopaka. Chyba się już z tym wszystkim pogodziłem. Z nim u swojego boku. Z tymże mnie całuje. I że jest. Podejrzewam, że również go zaskoczyłem. Cóż, pełen jestem niespodzianek. Niechętnie się odsunął i objął nieśmiało moją twarz. 

- Poniosło mnie, wybacz...

- Lubię, gdy Cię tak ponosi. 

Chwilę później znaleźli nas chłopaki z zespołu, zatem Sam zniknął gdzieś na sali, czerwony jak burak nawet w tak słabym oświetleniu. Ustawiliśmy odpowiednio instrumenty, podłączyliśmy sprzęt i rozglądaliśmy się, bowiem coraz więcej ludzi wchodziło na salę, a stres zaczął całkowicie nade mną panować. Zdawałem sobie sprawę, że odejdzie wraz z momentem gdy moje palce trafią na odpowiednie struny i progi, mimo to, uczucie stawało się uciążliwe.

- Rob, Jared, Gabriel - skinął do nas Dean zza kurtyny. Podeszliśmy do nauczyciela, jego strojem najwyraźniej był nudziarz w średnim wieku, bowiem nie przebrał się, a wciąż miał na sobie bordową koszulę i jeansy. - Chcę tylko przypomnieć, żebyście na scenie nie przeklinali, nie zmieniali układu piosenek. Gracie wpierw trzy piosenki, potem macie trzydzieści minut przerwy, potem kolejne trzy i jeszcze jedna przerwa. Poinformowałem już DJ'a jak to ma wyglądać.

- Świetnie panie Winchester, woźne będą zazdrościć panu organizacji pracy - Jared nie powstrzymał się od śmiechu. 

- Zamilcz Leto, bo zagwarantuję Ci kozę do końca roku szkolnego! - warknął. No tak, z Winchesterem nie ma zabawy, żartów, jakiejkolwiek przyjemności. Dupek.

- Spokojnie, Jaredowi po prostu bardzo rozluźnia się język jak Pana widzi - parsknąłem.

- Taaaak, wspominał nawet coś o ustnych robótkach - dodał Rob. Wiedziałem, że Jared będzie na nas obrażony za ten tekst do końca życia. Zerknąłem na przyjaciela, krztusząc się powstrzymywanym śmiechem.

- Skończcie te swoje pedalskie żarciki - skomentował oczywiście Dean Winchester. - I na scenę, nie naróbcie mi, ani sobie wstydu. Wywróciłem oczami na jego słowa. Wyszliśmy zza kurtyny i przywitały nas piękne brawa. Tuż po tym zacząłem śpiewać i grać swój pierwszy kawałek. Adrenalina waliła mi w głowę, dawała również energię palcom, głosowi, nigdy tak dobrze nie występowałem. Tej smutnej, zepsutej części mnie nie było, została upchana na sam tył głowy, gdzie nikt nigdy nie zagląda i pozwoliła mi odżyć choćby na te kilka minut. Tłum zwariował, klaskał, wrzeszczał, nie rozglądałem się, nie obchodziło mnie kto dokładnie mnie widzi, prawda była taka, że liczyłem się tylko ja i chłopaki. 

Scena to zupełnie inny świat, muzyka to inny świat, pozwala na wyzwolenie takich uczuć, tylu endorfin, adrenaliny i wielu innych rzeczy, które wytwarzają się w naszym organizmie. Te trzy piosenki mogłyby trwać całą wieczność, ale niestety, wszystko co dobre trwa tylko ułamek sekundy w perspektywie całego życia. 

Weszliśmy na kulisy, gdzie Winchester pochwalił nas swoim oschłym "dobra robota, panowie", po czym zaczął znów na kogoś wrzeszczeć. Wszedłem na parkiet, trochę rozglądając się za Samem, ale tylko trochę, ruszyłem w kierunku stołu z napojami i przekąskami. Potrzebowałem wody. Zniesmaczyłem się niesamowicie, gdy nie mogłem jej znaleźć, co zmusiło mnie do opuszczenia sali i podejścia do najbliższego wodopoju. Nachyliłem się i nieco przytrzymałem włosy. Serce wciąż waliło mi jak szalone, a ja w duchu cieszyłem się i skakałem jak małe dziecko. Wszędzie kręciły się już nieco wstawione dzieciaki, plotkując niewyraźnie, o nieistotnych aspektach życia w szkole średniej. Wziąłem głęboki oddech, marzyłem o tym, by uczucie to trwało wiecznie... 

Wracając na salę natknąłem się na szatyna o wzroście żyrafy. Wyszczerzył swe kły i spojrzał na mnie pełen pożądania. 

- Niech zgadnę, szukałeś mnie - odezwałem się nieco rozbawiony. 

- J-ja, Gabe... - brzmiał jakby był nietrzeźwy. Zmarszczyłem brwi, jeśli Dean zobaczy go w takim stanie od razu zgoni winę na mnie.

- Gdzieś Ty się tak schlał? Minęło... nie wiem, pół godziny od początku imprezy?! - podniosłem na niego głos. 

- Ja... Bo tam - wskazał na stół, konkretniej na ogromną misę z ponczem. - Tam jest... w-wódka w tym jest Gab... Japoczu... Ja poczułem ale mi posmakowało - próbował wyjaśnić, trochę się telepał. Pokręciłem zażenowany głową i złapałem go mocno za rękę.

- Dean Cię nie może takiego zobaczyć. Jestem pewien, że w jakiś sposób zrzuci to mnie. A to jego wina, że nie dopilnował dzieciaków! - zakląłem jeszcze pod nosem kilka razy, prowadząc Sama za scenę. Wiedziałem, że profesorek znajduję się tuż obok, za kulisami, ale nie miałem innego pomysłu. Objąłem tam twarz chłopaka i westchnąłem ciężko. - Słuchaj, musisz tu na mnie poczekać. Nie możesz nigdzie iść, słyszysz?

- Pocałuj mnie, Gabrrrriel - zamruczał i objął mój kark.

- Och, matko, ale żeś się urządził - jęknąłem zniechęcony, ale lekko musnąłem jego usta. Wóda. Obrzydlistwo. Odsunąłem się bardzo szybko. Dlaczego właściwie w ogóle do tego dochodziło? Czy po tym jak był u mnie ostatnim razem coś się zmieniło? Może gadałem o czymś przez sen? Co więcej nie odczuwałem już obrzydzenia. Zaczynałem pragnąć coraz to większych wrażeń.

- Załatwię jakąś gumę do żucia - obiecałem. - Ale rozumiemy się, tak? Nigdzie nie pójdziesz?

Pokręcił grzecznie głową i zaczął mnie gładzić.

- Zostań moim chłopakiem. Będę grzeczny, obiecuję - szepnął. Przygryzł delikatnie wargę i patrzył na mnie szczenięcym wzrokiem. 

- Zostanę, jeśli mi obiecasz, że nie będziesz pił, bo tego nienawidzę - oświadczyłem, wywracając oczami.

- Dobrze, Gabbie, obiecuję. Od dzisiaj zerrrrro... ZERO! Alkoholu - zachichotał i wyszczerzył się. - To jak, możesz już się zgodzić? Bądź moim chłopakiem... - pociągnął mnie za kar nieco bliżej. Opierałem swoje czoło o jego. Obaj mieliśmy przymknięte oczy. Przez myśl przeszło mi, że jest trochę uroczy, ale tylko trochę. 

- Okej, niech Ci będzie. 

- Nie! Masz odpowiedzieć... ładnie masz... Masz odpowiedzieć profesjonalnie - wydął usta i odepchnął mnie nieco od siebie. Widziałem, że to dla niego niezwykle ważne.

- Zostanę Twoim chłopakiem - zaśmiałem się. - A teraz tu zostań, dobrze?

Naprawdę mówiłem jak do małego dziecka. Sammy pokiwał głową, pozwolił mi odejść kawałek, ale tuż po chwili pociągnął mnie do siebie za rękę i mocno przytulił. Uniósł nieco moją twarz, dotykając podbródka i pocałował mnie. Namiętnie. Mokro. Z językiem. Cholera. Zadrżałem dość mocno i nie miałem pojęcia czy jest to reakcja na pocałunek czy smak alkoholu, możliwe że na oba naraz. Oddałem pocałunek, równie mocno, delikatnie wplątując palce w jego włosy, które były bardziej miękkie niż cokolwiek co wcześniej dano mi dotknąć. Fakt, to nie był nasz pierwszy pocałunek, ale zdecydowanie powinien. Poczułem magię. Pełne spektrum uczuć przeszło przez moje ciało, nie pozostając spokojne, a on wiedział, wiedział doskonale jak reaguję i przyciągnął mnie bardziej do siebie. Mógłbym przysiąc, że to typ pocałunku, dzięki któremu słyszysz w głowie fajerwerki. 

- Tak właśnie...p-powinien wyglądać nasz pierwszy pocałunek - wymamrotał pijacko, a ja tylko zaśmiałem się cicho w odpowiedzi. Właśnie do takiego samego wniosku doszedłem chwilę temu...

Wróciłem na scenę już jako zwyczajny gitarzysta, pozwoliłem dalej muzyce panować nade mną, ale coś się zmieniło. Zgodziłem się, by być z młodym w związku i nie miałem właściwie pojęcia co to znaczy. Nie zamierzałem chodzić z nim po korytarzu szkolnym i się obściskiwać, krzyczeć, że nie wiem, że go kocham, albo że już się za nim stęskniłem, gdy faktycznie tak nie jest... Obawiałem się, że znałem tylko taki typ związku, no oczywiście nie licząc ciągłego seksu, czy to w szkolnej toalecie, czy to na łóżku rodziców Roweny, bo "matka mnie dzisiaj wkurwiła i muszę się za to zemścić". Pomyśleć, że jej ojciec również uprawiał tam seks, o zgrozo...Wybiłem jednak te myśli z głowy, ponieważ to co miałem z Rose to... to toksyczność. Nie warto do tego wracać. 

Kolejną przerwę przesiedziałem z Sammy'm, za sceną, całując się, całując i jeszcze raz całując. I cholera, byłem jeszcze szczęśliwszy niż gdy rządziłem z gitarą w ręku! Niestety, wszystko jak zwykle w moim życiu musi się spierdolić. Sam coś powiedział. Coś, co oznaczało tylko kłopoty, ból, porażkę, zwiastowało coś po prostu okropnego... 

- Kocham Cię, Gabriel. 



_______________________________________________________________________

A Wy kochani jakie ostatnio okropne słowa usłyszeliście? ;)

Chcę koniecznie wiedzieć czy się podobało. Nie jestem dobra w wesołych/szczęśliwych rozdziałach, ale nawet gabryś potrzebuje odpocząć od zła tego chujowego świata.

ZACHĘCAM DO KOMENTOWANIA

krushnicbae



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top