8 - Sztuka cierpliwości
randomowe sytuacje wymagają cierpliwości. nadeszła wiosna. dla mnie wakacje. pozdrawiam. rozdział z cliffhangerem, ale nie wiem kiedy znów napisze xD bawcie sie dobrze, komentujcie i gwiazdkujcie. z tym rozdziałem nabijemy 10k odsłon :) :0
To był słoneczny, wiosenny dzień, taki, który budził nostalgię ciepłych dni i dawał do zrozumienia jak bardzo się te dni lubiło i wyczekiwało. Tadeusz Józefowicz siedział na balkonie na krześle, które wyciągnął z pokoju dziennego, trzymał nogi na barierce i wolno sączył kompot ze szklanki. Z góry rozlegały się przygłuszone dźwięki bębnów i talerzy. Tadeusz czuł się jak pieprzony mistrz zen czy innego szaolin. Nic nie mogło go wyprowadzić z równowagi. Miał kompot z truskawek, jego stopy wolno ogrzewało słońce, dmuchał lekki wiatr, w oddali słychać było śmiech i krzyki dzieci na boisku, a koło śmietnika ktoś stłukł właśnie butelkę. Janusz perkusista Dan, wschodząca gwiazda youtube, nie był w stanie zagłuszyć tej harmonii osiedlowych odgłosów.
- To jest życie, Bluri - powiedział Tadeusz, spoglądając w niebo.
No życie jak w Madrycie Tadek
Takim Madrycie co wiesz, możesz co najwyżej sobie kupić w Monopoli
- Jesteś mistrzem zen, jesteś świątynią Buddy, pasterzem na łące, nauczycielem w podstawówce - myślał Tadeusz. Cierpliwość, kontrola, spokój i czysty, niewzburzony umysł.
Janusz zaczął wygrywać nowy bit. Tadeusz pomyślał, że to był całkiem dobry pomysł, żeby mu okleić ściany styropianem. Nie było to może 100% skuteczne, ale przynajmniej mieszkaniec niższego piętra nie musiał już zdzierać farby z sufitu, by dostać chwilę świętego spokoju. Janusz sam kiedyś zwierzył się Tadeuszowi, że sąsiedzi jakoś lepiej na niego teraz patrzą. Był mu bardzo wdzięczny. Kłamstwo Tadeusza stało się od tamtego momentu pół prawdą, a z tego rzadko kto się spowiada.
Niedługo potem Janusz skończył grać. Tadeusz skończył szklankę. Janina skończyła haftować kwiaty na kołnierzu koszuli swojego męża. Z balkonu rozległ się krzyk:
- Janka!
Janina wstała z kanapy i stanęła w drzwiach balkonu, zostając męża w pełnej krasie, w pozycji tak dziwnej i sprzecznej z grawitacją, że odmówiła uwierzyć, że siedzenie w ten sposób było wygodne.
- Januś, kocham cię. Pij ze mno kompot - powiedział Tadeusz, uśmiechając się szeroko i wystawiając w stronę swojej miłości pustą szklankę.
Jej mąż był czasem tak romantyczny, że miała ochotę zrzucić go z tego krzesła.
Mniej więcej po godzinie obiadowej Tadeusz stał w kuchni swojego sąsiada z piętra. Janusz stał koło niego. Obaj wpatrywali się pewne urządzenie elektryczne. Było podłużne, wąskie, w kolorze czarnym i z wymiennymi nakładkami. Podłączone do prądu mocno wibrowało w rękach.
- Pierwszy raz coś wygrałem - powiedział Janusz. Coś rzeczywiście najbardziej oddawało ich pojęcie o owej rzeczy i jej użyciu.
- Jak to zrobiłeś?
- Nie wiem, byłem na zakupach w Carfurze i po wydrukowaniu paragonu, kasjerka mówi, że wygrałem. Ja na to: co wygrałem? A ona: no na pewno nie życie. Ale wygrał pan blender. Blender? pytam się. A ona: No tak. Nie wie pan o loterii? Co tysięczny paragon wygrywa. No to pan wygrał. Blender. Za symboliczny grosik, jak się później okazało.
Nie dość że utalentowany i piękny, to jeszcze szczęściarz. Tadeusz on jest wszystkim tym czym ty nie jesteś. Czemu on się z tobą zadaje, ja bym już dawno wyszedł na jego miejscu.
- To wyjdź, nie będę tęsknił - odparł Tadeusz. Janusz rzucił mu pytajcie spojrzenie, na co Tadeusz odpowiedział machnięciem ręki, więc Dan domyślił się, że to była część dyskusji z jego drugą połową.
- No to masz szczęście, Janusz. Może powinieneś zagrać w lotka.
- Wiesz, że zastanawiałem się nad tym? To była moja druga myśl, zaraz po tej czym jest kurde blender?
Znowu stali w ciszy, wpatrując się w urządzenie, jakby samo miało wyjaśnić im swoje przeznaczenie. Po chwili namysłu wpadli na pomysł.
- Dzień dobry, hello, guten tag i доброе утро, Bronisław Ursyn, lombard Złote Runo. Co chcesz, ja mam, mi dasz, ja spieniężę. Czym mogę służyć? - odezwał się głos w telefonie.
- No elo Bronek - powiedział Tadeusz.
- Cześć - dodał Janusz.
Rozmawiali na głośnomówiącym.
- A to wy, lamusy. Czemu dzwonicie na służbowy, zajmujecie infolinię - odparł Bronek.
- I tak do ciebie nikt nie dzwoni, chyba że żona, że masz jajka kupić albo ci ruscy co im hajs wisisz... - zaczął Janusz, ale Bronek mu przerwał.
- Zamknij twarz, oni mają podsłuchy. Myślisz, że czemu nie odbieram prywatnego telefonu.
- Myślisz, że czemu dzwonimy do twojego zapyziałego sklepu.
Zapadła wymowna cisza.
- Dobra co chcecie przychlasty.
Kontynuował Tadeusz.
- Słuchaj Bronek, bo ty masz do czynienia ze sprzętami, prawda? Znasz się na rzeczy, wiesz co jest co.
- No już mi tak nie schlebiaj, bo się zaczerwienię - odezwał się Bronek wysokim, teatralnie zalotnym głosem.
- Bo Janusz wygrał blender i ...
- A i chcecie go spieniężyć. No nie ma sprawy, ale mimo znajomości, nie robię promocji. Mam zasady, wiesz.
- Nie chcemy go sprzedać, chcemy wiedzieć co to jest - wytłumaczył Tadeusz, a Janusz dodał:
- Chyba, że się okaże beznadziejny, to będę w kontakcie.
Gdzieś tam w swoim pustym sklepie, Bronek Ursyn puścił mu oczko.
- Pozwólcie, że rzucę wiedzę na wasze ciemne umysły - zaczął dumnie. - Blender to sprzęt kuchenny. Do miksowania. Rozdrabniania. Blendowania - robienia płynu z rzeczy stałych.
K wa magia. Tadeusz włóż tam rękę
- CHYBA CIĘ POGIĘŁO - krzyknął Tadeusz.
- Ja wiem, mi też było trudno uwierzyć - odparł ze zrozumieniem Bronisław. Janusz solidnie pacnął się w czoło. - Podłączacie do prądu i możecie robić koktajle czy inne rzeczy dla panienek.
- To ty zawsze zamawiasz kolorowe drinki w barze - odparł Janusz.
- Nigdy nie wiesz ile rąbiesz wódy jak ukryjesz ją w kolorowych soczkach! Bum, oto jak imprezować panowie. Szczęśliwi litrów nie liczą! - wykrzyczał Bronek, aż zatrzeszczało w słuchawce.
- Dobra, to dzięki. Nara.
- Elo.
Rozłączyli się.
- No to już wiesz - oznajmił Tadeusz.
- Chyba to wystawie na olxie.
Następnego dnia po pracy Tadeusz wisiał na trzepaku głową w dół i zgniatał jakieś karteczki w dłoniach. Coś jak zwykle mówił do siebie, przechodnie nie zwracali na niego uwagi. Nagle trzepak zatelepał się. Tadeusz odwrócił głowę i zobaczył, że obok stanął Mareczek Niedźwiedzki, którego poznał na imprezie u Bronka na sylwestra. Poznał go jeszcze wtedy, gdy był świadomy swoich czynów.
- Co tam Tadek? - zagadnął go Mareczek. Nosił okulary przeciwsłoneczne, zielonoczarny ortalion, rękawy podwinięte do łokci, a końcówki jego dresowych spodni zapakowane były do białych skarpet.
- A nic, wystawiam swój los na próbę - powiedział, podnosząc się do siadu na barierce trzepaku.
- Rozumiem, że wejście na trzepak to szczyt twojego życia na krawędzi.
- Zdrapuje zdrapki, frajerze.
- Aha - odparł Mareczek i odpalił papierosa. - To jak wygrasz jakąś sumkę, to wiesz, gdzie mnie szukać.
- Szukać po co? - zapytał zdziwiony Józefowicz i spojrzał na mężczyznę. Mareczek zsunął okulary na koniec nosa.
- Jak to po co. Myślałem, że podobało ci się ostatnim razem. Dla znajomych mam promocje - oznajmił. Wtedy Tadeusz zaczął łączyć fakty. Dym, Mareczek, jego metafizyczne skarpetki.
Tadek to będzie kolejny odlot, proszę, kupuj póki masz okazje, to jak mmorpg , spotykasz maga i on ma dla ciebie potiony. Proszę Tadek, jeszcze nigdy nie czułem się tak dobrze jak z tobą na haju
- Wygrałem 5 złoty.
- Za tyle to mogę ci dać powąchać - powiedział Mareczek i dmuchnął Tadeuszowi w twarz. To z pewnością nie były papierosy.
oh jeah
- Chyba podziękuję na razie - powiedział Tadeusz niezainteresowany. Mareczek wzruszył ramionami, wyciągnął coś z kieszeni i podał Tadeuszowi do ręki.
- Grosik na szczęście - powiedział Niedźwiedzki i odszedł szerokim krokiem. Tadeusz w dłoni odnalazł 2 złote.
Odwiedził drewniany osiedlowy kiosk raz jeszcze i poprosił zdrapkę, ostatnią. Kasjerka popatrzyła z pożałowaniem. Ale co to, on pierwszy? Wydrapał jakieś obrazeczki i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Zaraz wybiegł z kiosku i popędził do swojego mieszkania. Otworzył drzwi z hukiem, krzycząc:
- JANINA. JANINA GDZIE JESTEŚ!
Z kuchni dało się słyszeć tłuczony talerz. Tadeusz wbiegł do kuchni, depcząc ceramikę i całując i ściskając żonę.
- Tadeusz co ty wyprawiasz! - Janina próbowała wyrwać się z szalonego uścisku. - Stłukłam talerz przez ciebie!
- Oj Januś moja droga kochana kupię ci dziesięć takich talerzy! - wykrzyczał radośnie.
- Co się stało, puść mnie w końcu, nie mogę oddychać - nalegała.
Tadeusz stanął przed nią zziajany i czerwony z podekscytowania. Pokazał jej kolorowy papierek ze zdrapki.
- Kochanie, wygrałem tysiąc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top